Imiona kwiatów III

Kwiat wielu znaczeń


Kolejny tydzień Harry spędza na nauce, nie mogąc złapać oddechu pomiędzy testami, wypracowaniami a treningami quidditcha do zbliżającego się meczu Hufflepuff — Gryffindor.

Gdy widzi Snape'a na korytarzu, zawsze pamięta by się do niego uśmiechnąć albo pomachać, czekając jaką reakcję zobaczy dzisiaj: odwrócony wzrok, zmieszanie, zawstydzenie? Raz został przeklęty pod nosem, a ze trzy Snape próbował zabić go spojrzeniem.

W tym momencie uchyla się przed pomniejszą klątwą z uśmiechem, a tylko zapytał się Severusa jak się czuje. Może znienacka, zza pleców, za głośno, Ślizgon aż się wzdrygnął, ale to przecież nieszkodliwa uprzejmość. Na krzywe spojrzenie może zasłużył, ale klątwa to przesada.

Skoro przypada mu rola energicznego natręta, to niech tak będzie — odegra ją doskonale, jeśli dzięki temu uda przebić się przez mur Severusa.

Pocierając bolące ramię, odwraca głowę. Seville z boku moczy nogi w jeziorze, nie przejmując się jesiennym chłodem, bo chociaż słońce mocno świeci, to wiatr nosi w sobie już bardziej listopadową nutę, a nawet nie było jeszcze Nocy Duchów.

Wielu uczniów miało ten sam pomysł co dwójka Puchonów i spędza wolne popołudnie na zewnątrz: James i Syriusz rzucają kaflem, a Lily, Remus, Peter i Marlene urządzają w pobliżu mały piknik z babeczkami. Nawet Ślizgoni wypełzli z lochów. Stąd też wcześniejsza konfrontacja Harry'ego ze Snape'em obserwowana spod zmarszczonych brwi przez Jamesa.

Harry jest pewny, że jego brat na pewno będzie chciał z nim o tym porozmawiać. Na razie wraca do szkicownika. Dłoń rysuje się wręcz sama, bez jego udziału. To nie tak, że znowu chciał rysować Snape'a, po prostu skupił się na szumie traw, odległym śmiechu i zapachu wody, a ręka sama zaczęła kreślić linie.

Takim sposobem kończy z rysunkiem twarzy bez jej rysów, bo zasłania ją ręka. Każda żyła i wypukłość się odznacza, ale Harry i tak jeszcze przyciska węgiel, dodając cieni.

— Snape ci coś zrobił, że tak się na nim mścisz? — pyta James, który przychodzi po zbłąkanego kafla, który wpadł w zarośla obok pomostu, na którym siedzi Harry ze swoją jedyną przyjaciółką.

— Ja tylko byłem miły.

— No właśnie. Największy atak, na który może sobie pozwolić Puchon.

Harry kopie brata w kostkę.

— Ała!

Harry unosi brew.

— Dobra, zasłużyłem, wiem — wzdycha James. — A tak na serio? — pyta, siadając obok. Nogi spuszcza tak, by wisiały nad wodą, a kafla kładzie obok na deskach.

— A pytasz, booo...?

— Chcę wiedzieć, jak mocno mu przyjebać za zranienie mojego braciszka. — Szczerzy się i czochra jego włosy, więc Harry odsuwa się, uderzając brata łokciem w bok aż ten się zgina.

— Mamy tyle samo lat!

James reaguje głośnym śmiechem, Harry tylko kręci głową z westchnieniem, ale i na jego ustach czai się uśmiech.

— Rogacz! Do Azkabanu poszedłeś po tą piłkę? — krzyczy Syriusz, a potem rechocze ze swojego żartu.

James podnosi się więc i biegnie do swojego przyjaciela, a Harry wraca do szkicowania.

— Pojebani jesteście — komentuje Seville. — Chciałabym mieć taką relację z bratem... À propos relacji... Jak tam z naszym Ślizgonem, hm?

— Wracamy do zamku? — Nie czekając na odpowiedź, wstaje i chowa rzeczy do skórzanej torby, którą przewiesza przez ramię.

— Aaaa... tam, gdzie nie będzie wścibskich uszu, wszystko mi wyśpiewasz, wspaniale. — Seville od razu się podnosi i podąża za Harrym.

— Marzenie ściętej głowy.

— Ale analizy psychologiczne! Nasza tradycja! Zdradziłbyś przyjaciółkę?

— Ranisz moje uczucia, że nawet tym pomyślałaś. — Harry kładzie rękę na sercu, udając oburzonego.

— No ja myślę, Puchonie.

W drodze do zamku jednak następują pewne komplikacje o imieniu: Severus Snape. I przez te komplikacje Harry jest zmuszony zostawić przyjaciółkę i podążyć za Ślizgonem, a w środku wszystko gotuje się z ekscytacji. Czy to właśnie ta przełomowa chwila, w której zostają przyjaciółmi, a świat magicznie się uleczy za pomocą tęczy jednorożców?

— Potter, możesz przestać? — pyta Severus, gdy są już w odosobnionym miejscu. Czytaj: wąski korytarz, dwa ciała nastolatków zbyt blisko siebie... (Czy tylko Harry'emu brakuje powietrza?). Tym sposobem niweluje nadzieje Puchona na tęczowy świat.

— Ale co? — Udaje głupka, próbując oderwać wzrok od otchłani, jaką są oczy Ślizgona. Mruga parę razy, próbując przegonić wszystkie ckliwe i romantyczne porównania, które przychodzą mu do głowy.

— Nie rżnij głupa. Przestań do mnie machać, uśmiechać się i... wszystko inne.

— Aaaa... psuję ci renomę? Wielki zły Ślizgon i mały niewinny Puchon? — Uśmiecha się zawadiacko.

Snape odwraca wzrok, a jego płatki uszu czerwienieją delikatnie.

— Nieważne. — Przeciera dłonią twarz jak zmęczony człowiek. — Kiedy chcesz się spotkać? Miejmy to już z głowy.

— Dzisiaj wieczorem?

— Siódma trzydzieści. Szklarnia numer jeden powinna być otwarta. Nie spóźnij się.

Po tych słowach Snape przepycha się, trącając ramieniem Harry'ego i opuszcza ich przytulny korytarz.

O siódmej Harry siada przed szklarnią i czeka. Co szybko mu się nudzi, wyciąga więc szkicownik i kreśli bliżej nieokreślone linie, które w pewnym momencie zaczynają przypominać dłonie (to zawsze są dłonie). Równo o umówionej godzinie przychodzi Snape, pociera czerwone, skostniałe palce, po czym bez słowa otwiera drzwi.

— Czekasz na specjalne zaproszenie? — warczy, gdy Harry nie wchodzi do środka. Puchon zbiera więc najbardziej powoli jak się da swoje rzeczy i spokojnym krokiem wchodzi do szklarni. Wręcz czuje jak Snape zgrzyta zębami poirytowany takim zachowaniem; Harry ledwo powstrzymuje uśmiech samozadowolenia.

W środku ciągną się długie rzędy przeróżnych roślin, a źródłem światła są magiczne kulki udające świetliki, które unoszą się pomiędzy liśćmi. Nadaje to szklarni blasku jak z baśni, światło odbija się w szybach, na których powoli zaczyna malować wieczorny mróz, z wielkich fioletowych kalii obok, wydobywa ich głęboki kolor.

Harry poprawia pasek torby, przestępując z nogi na nogę.

— To co będziemy robić?

Snape nawet nie zaszczyca go spojrzeniem, pociera dłonie, po czym siada na podłodze, więc Harry podąża za jego przykładem.

— Zacznijmy od tego, z czym masz problem.

Harry mruga, lekko zaskoczony jak profesjonalnie Ślizgon do tego podchodzi, więc wypala, nie myśląc o konsekwencjach:

— Z eliksirami.

Mówiąc to, poważnie przygląda się Snape'owi, przez co dokładnie widzi jak drga mu powieka.

— Tak myślałem. To dla ciebie żarty. — Snape wstaje gwałtownie. — Głupi jestem, że dałem się nabrać.

Chłopak zaczyna iść w stronę wyjścia, a Harry'ego uderza świadomość, jak bardzo właśnie spieprzył. Serce na chwilę zamiera.

— Przepraszam! — krzyczy od razu. — Widzisz, ja już tak mam, że nie umiem trzymać języka za zębami. Po prostu nie myślę, okej? Może to jest mój problem z eliksirami, ale naprawdę nie umiem nic uwarzyć i nie rozumiem nic. Więc nie miałem nic złego na myśli.

Spięte ramiona Snape'a delikatnie opadają, rozluźniając się. Odchrząkuje i wraca na swoje miejsce, pociera ręce o spodnie i wzdycha.

— Czyli mamy zacząć od podstaw?

— Jak najbardziej się da — odpowiada Harry, odczuwając ulgę, że Snape się jednak nie obraził i został, a co najważniejsze: nadal zamierza mu pomóc. Bo Harry ma sprytny plan i byłoby mu smutno, gdyby tak szybko wszystko zostałoby zaprzepaszczone

Severus wyciąga więc pergamin, pióro i zaczyna kreślić okręgi. Harry, jako uczynny chłopak, w tym czasie transmutuje znalezioną fiolkę w słoik, wkłada tam parę magicznych kulek, które unoszą się wśród kwiatów; stawia go przy pergaminie, aby oświetlić to, co rysuje Snape.

— Wyobraź sobie, że to kociołki. Zaznacz podstawowe ruchy mieszania i podpisz, co powodują u podstawowych typów roślin.

Harry mruga.

— Mam nadzieję, że moja mina mówi ci wszystko, co potrzebujesz wiedzieć.

— Aż nadto — kwaśno stwierdza Snape, przyglądając się na pewno głupiej minie Puchona, który próbuje kreślić ruchy mieszania chochlą w kociołku.

— A co ciebie fascynuje w eliksirach?

— Trucizny — pada natychmiastowa odpowiedź.

Harry parska śmiechem, kręcąc głową.

— A co ciebie przekonało do eliksirów? Że je pokochałeś?

— Nie kocham ich. Ja je darzę nienawiścią, ale jednocześnie doskonale rozumiem — mówi to ze spuszczoną głową: włosy zasłaniają wyraz twarzy, więc Harry nie jest w stanie zobaczyć oczu i malujących się w nich emocji. Jedyną wskazówkę stanowi ton głosu, który lekko drży. — Nauczyła mnie ich matka.

— To naucz mnie tak jak uczyła cię ona.

Snape unosi głowę, a Harry wreszcie może zobaczyć lekko rozszerzone oczy, podkrążone, zaczerwienione. Jest w tym spojrzeniu coś nagiego, odkrytego, coś... zranionego. Harry chłonie ten widok, wiedząc, że szybko nie będzie mu dane ponownie tego ujrzeć: żywych emocji na twarzy, która z reguły kryje się za szeregiem murów, tutaj pierwszy most został opuszczony, ukazując wnętrze.

— Uczyła mnie roślin. Ich języka. Rozumiejąc najważniejsze składniki, rozumiesz sedno, serce eliksirów. Masz mapę, po której możesz podążać palcem.

— To... piękne.

Snape tylko sarka, w jego głosie pobrzmiewa gorycz, gdy mówi:

— To zacznijmy od składników. — Zrywa jakiś chwast obok niego i trzymając łodygę dwoma palcami unosi lekko. — Pokrzywa. Jakie masz z nią skojarzenia?

— Pieprzony sukinsyn — bez zająknięcia odpowiada Harry. — Raz James mnie do nich wrzucił. Absolutnie nimi gardzę, najgorsze rośliny. Wiesz, że jest mugolska historia, że dziewczyna robi z nich ubrania? Gołymi palcami! James chciał...

— Wiem — przerywa mu szybko Snape. — Ale co powiesz o jej właściwościach?

— Piecze.

Ślizgon powoli przejeżdża ręką po twarzy, rozciągając skórę, dzięki czemu przez chwilę przypomina ghoula.

— A co jeszcze? — pyta zmęczonym głosem.

— Coś z leczeniem?

— Coś z leczeniem — potwierdza — a ściślej mówiąc, w eliksirach wykorzystuje się ją, gdy chodzi o krew. Na przykład w eliksirze uzupełniającym krew czy tym, co je powstrzymuje. Ale również w balsamach na oparzenia.

— To nie ma sensu.

— Najlepszą obroną jest atak?

— Okej, to ma sens. — Harry kiwa głową z powagą. — Pokrzywa leczy. Krew i oparzenia.

— Pokrzywa to interesujący chwast; już w starożytnym Rzymie przypisywano jej znaczenie bogini Wenus i traktowano jak afrodyzjak, nie tylko w Rzymie, ale i w innych pogańskich ludach chroniła od potworów, piorunów i burz. Stąd jedna wersja Wywaru Elektryczności zawiera pokrzywy, tak dla wzmocnienia efektu.

— Można zmieniać receptury eliksirów?

Snape spogląda na niego jak na idiotę; Harry stwierdza w myślach, że pewnie na to zasłużył.

— Większość oficjalnych receptur to gówno. Trzeba rozumieć składniki i sztukę warzenia, by stworzyć eliksir, który jest cokolwiek wart.

— Czekaj. — Harry unosi rękę. — Chcesz mi powiedzieć, że podręczniki nas okłamują? Specjalnie piszą je źle, by taki Potter jak ja je uwalał?

Snape wzrusza ramionami, kosmyk włosów opada na twarz, gdyby był tu James, pewnie padłby jakiś komentarz o tym, że jest tłusty.

— Raczej to uproszczenie, abyście byli w stanie to zrozumieć.

Nie umyka jego uwadze, że używa słowa wy, nie zaliczając siebie do ludzi zbyt głupich, by zrozumieć podstawowych zagadnień.

— Przejdźmy do nawłoci. — Snape wyciąga roślinę przypominającą żółtą miotełkę, od razu przypada do gustu Harry'ego. Miotły to jego specjalność. Ślizgon unosi brew.— Pewnie przypomina ci miotłę, więc skojarz ją jako idealne lekarstwo jak z tej miotły spadniesz. Nawłoć jest świetna na siniaki i rany, jeśli nie chcesz by zaczęły się jątrzyć.

Snape na chwilę cichnie, wpatrując się w roślinę.

— Dla mnie — mówi — to roślina należąca do wiejskich krajobrazów, zwiastuje jesień. Poeta przechadzający się polną, wyplątujący babie lato z włosów, kucający przy pozłacanym rowie, by naszkicować kwiaty.

Harry słucha w osłupieniu, bojąc się przerwać. Snape w tym czasie zaczyna obracać łodygę w palcach, by po chwili zrywać maleńkie, żółte kwiaty porastające wiechę. Jednak zamiast na kwiecie, Harry skupia się na placach: trochę zabrudzonych ziemią, z nierównymi paznokciami.

— Masz ładne palce — wypala, ale ma szczęście szybko się reflektuje nad głupotą, jaką właśnie palnął i szybko zaczyna mówić, zanim Severus w jakikolwiek sposób zdąży zareagować. — W sensie masz jakąś ulubioną roślinę? A jak tak to jaką? I dlaczego?

Snape łaskawie postanawia pominąć pierwszą uwagę (Harry jest mu za to wdzięczny).

— Amarylis.

— Brzmi ładnie. — Harry stara się zapomnieć o tym, co powiedział, ale jego słowa wracają do niego co chwilę, wwiercając się w mózg i przypominając, jakim idiotą jest.

— Przypomina mniej szlachetną lilię. Oznacza piękno i dumę. — Snape przywołuje różdżką kwiat. Okazuje się, że to roślina o płatkach kształtu łez, ale o mocnym, czerwonym kolorze o bardzo mocnym, słodkim zapachu. — Stosuje się ją do perfum, eliksirów miłości i... trucizn.

— Ach, dlatego ją tak lubisz? — szczerzy się Harry.

Snape prycha pod nosem.

— Nie. Lubię historię, która się wiąże z tym kwiatem.

Harry czeka, aby usłyszeć tę historię, jednak Ślizgon już podnosi się na nogi, by poszukać kolejnej rośliny. Jego plecy w czarnym swetrze z dziurą przy rękawie, to jedyne co widzi, więc wstaje by zerknąć za ramię.

— Nie opowiesz mi tej historii?

— Nie. — Zrywa kwiat z baldachimem małych, białych kwiatków. — To krwawnik...

Przerabiają jeszcze wiele roślin, Harry nawet nie zauważa upływającego czasu. Jednak w pewnym momencie Severus rzuca rutę na ziemię i odchyla głowę.

— Starczy ci?

Harry śmieje się cicho pod nosem.

— Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że dam ci spokój po jednym spotkaniu. — Wstaje i zbiera swoje rzeczy. — Widzimy się za tydzień! — informuje, wychodząc, pozostawiając zdezorientowanego Snape'a siedzącego na zimnej ziemi w ciepłej szklarni wśród leczniczych ziół.

Rozpiera go energia, więc jak tylko wraca do pokoju wspólnego, siada na parapecie, podkulając pod siebie nogi i wyciąga szkicownik. Tym razem to nie są oczy Snape'a, chociaż przez chwilę miał taki plan: narysować oczy pełne pasji z błyskiem szaleństwa. Jednak na pożółkłej kartce pojawia się amarylis: płatki wygięte z gracją, i wąska łodyga trzymana przez te palce. Ostatecznie przez szkic przebija melancholia, a Harry'emu przychodzi do głowy, że to idealny kwiat, by symbolizować nieodwzajemnioną miłość; jest w nim coś, co przypomina kochankę, która z gracją opada na ziemię. 

______________

moje postacie lubią spędzać czas na błoniach, cóż, to fajne miejsce do spędzania czasu, okej?

wybaczcie błędy, dajcie znać, jak jakieś znajdziecie, zawsze dla mnie jakaś pomoc :D

dałam radę się wyrobić na piątek! i miejmy nadzieję, że wyrobię się na kolejny, bo czeka nas super mecz <3  trochę mniej Severusa, trochę więcej Jamesa, dla równowagi. 

przenoszę do Amarylis moją zabawę ze znaczeniami roślinek z Cesarzowej, tam nagietki, tu krwawniki, ruty i nawłocie, chociaż możliwe, że w Cesarzowej krwawnik też był... 

miłego weekendu~! ja idę pisać, bo mam super sceny w głowie, wiec może jeszcze starczy mi dzisiaj nocy na Symfonię ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top