Amarylis i Alteo X

Ofiara i miłość


Potem wszystko toczy się szybko, jakby czas pędził po równi pochyłej. Dumbledore ma w posiadaniu prawie wszystkie horkruksy. Na jednym spotkaniu opowiada nawet Harry'emu o tym jaką zagwozdkę mieli z medalionem, który okazał się fałszywką. Prawdziwy znaleźli w rodzinnym domu Syriusza. Harry stwierdza wtedy, że powinien napisać do Remusa, poprosić o rozmowę, więc udaje się do sowiarni, na pogiętym pergaminie wyciągniętym z kieszeni spodni kreśli parę krzywych słów i z bijącym sercem przekazuje list szkolnej sowie.

— Do Remusa Lupina, dobrze? — Głaszcze delikatnie pióra na czole ptaka.

Zwierzę odpowiada cichym: hoo, zupełnie jakby go zrozumiało.

Dumbledore teraz jest pewny, że jeden horkruks musi być w Hogwarcie, prowadzą więc poszukiwania na szeroką skalę. Zaangażowani w nie są wszyscy, którzy należą do Zakonu Feniksa lub jakoś są z nim związani. Każde pomieszczenie zamku zostaje gruntownie przeszukane. Hogwart jednak jest ogromny, w dodatku magiczny i kapryśny, co nie ułatwia zadania.

Czas ucieka. Lord Voldemort prawdopodobnie szykuje się do ataku na Hogwart, muszą się więc spieszyć. Jednocześnie wznoszą też fortyfikacje. Nauczyciele ćwiczą ewakuację uczniów, rodzice dostali wiadomości o możliwości ataku, aby w każdej chwili byli gotowi odebrać dzieci, które zostaną wysłane drogą Fiuu.

Życie szkolne odbywa się w napiętej atmosferze, każdy jest świadom tego, co czai się poza murami zamku i tego, że w każdej chwili może wedrzeć się do środka.

Severus stresuje się najbardziej, pewnie dlatego że wziął na swoje barki zbyt wiele. Noce i dnie spędza w pracowni, warząc przeróżne maści, eliksiry lecznicze i wspomagające.

Harry nie ma co robić. Czasami dołącza do poszukiwań horkruksa, który powinien być ukryty gdzieś w zamku, ale te wypady bardziej przypominają spotkania z przyjaciółmi. Przechadzają się to z Ronem, to z Neville'em, czasami dołącza do nich Hermiona i głównie rozmawiają na wszelkie tematy, przy okazji przeczesując korytarze, szukając ukrytych przejść. Raz Neville wpada do schodka-pułapki, więc stwierdzają, że przeszukają i tę wnękę. A potem opowiadają tę historię raz po raz, z każdym kolejnym powtórzeniem śmiejąc się głośniej.

To przypadek, gdy wpadają na pomysł, gdzie naprawdę mógł zostać ukryty horkruks.

— Gdzie wy byście ukryli coś tak ważnego? — pyta Hermiona.

Siedzą przy kominku w pokoju wspólnym Gryffindoru, zajadając się czekoladowymi żabami. Neville i Ron próbują się wymienić, ale nie mogą dogadać się co do szczegółów. Neville uważa, że Morholt nie jest warty wymiany za Maladorę Grymm, z czym nie zgadza się Ron.

— Gdzieś gdzie nikt inny nie miałby dostępu — proponuje Harry.

— Albo wręcz przeciwnie. Najciemniej pod latarnią, no nie? Więc gdzieś, gdzie znajduje się sterta śmieci czy coś — stwierdza Ron, który w tym czasie otwiera kolejną żabę. — Ptolemeusz! — wykrzykuje uradowany. — To teraz brakuje mi tylko Korneliusza Agryppy!

— Wiem! — Neville spogląda po przyjaciołach wielkimi oczami. — Pokój Życzeń! Tam jeszcze nie szukaliśmy!

— Pierwsze słyszę — mówi zgodnie z prawdą Harry.

Nie mając nic lepszego do roboty, postanawiają sprawdzić to miejsce. Po drodze tłumaczą Harry'emu, czym jest magiczny pokój, który spełnia zachcianki każdego.

— Pomyślałem, że to idealne miejsce, kiedy rozmawialiśmy, że najciemniej pod latarnią i tak dalej. Co jeśli poprosisz pokój, aby coś tak ukryć? Miejsce istniejące specjalnie, by coś tam chować! Najciemniej pod latarnią! — wyjaśnia dumny z siebie Longbottom.

Harry obserwuje jak na ścianie znikąd pojawiają się drzwi. Tylko on rozdziawia usta, pozostali traktują to jak coś naturalnego, co widzieli setki razy (i prawdopodobnie tak jest).

— Magia — szepcze zafascynowany.

— Pomyślałem o miejscu, gdzie łatwo można coś schować — wyjaśnia, kiedy wchodzą do środka.

Wnętrze jest ogromne, wysokie, a każdy kąt jest zagracony najróżniejszymi przedmiotami. Od krzeseł, pudeł, zbroi, po książki, klejnoty i rzeczy, których zastosowania nie potrafi określić.

Rozdzielają się.

Harry po prostu przechadza się alejkami, których ściany zrobione są z szaf, krzeseł, stołów i widelców. Ciągną się aż do sufitu, czasami zagradzają drogę, więc musi coś przesunąć zaklęciem.

Nie wie dokładnie czego szuka. Jedna z teorii Dumbledore'a dotyczy mitycznego diademu Roweny Ravenclaw, inna kostura Merlina, trzecia bransolety Morgany le Fay. Zakłada jednak, że w jakiś sposób powinien poczuć, że to to. I w pewnym momencie to czuje: dziwne wołanie. Melodię złożoną z akordów cichego syku.

Skręca obok szklanej gabloty z wazonami z kryształu, potem obok osobliwego, pomarszczonego manekina, mija zwisające uschnięte bukiety róż i dociera do dziwnej marmurowej rzeźby przedstawiającej starszego lorda w peruce.

Sięga ręką, jakby kierowała nim zewnętrzna siła, melodia się nasila. Otwiera szufladę i wyciąga czarne, kwadratowe pudełeczko z atłasu. Uchyla wieczko, w środku znajduje się błyszczący diadem.

Widok jest hipnotyzujący. Małe diamenciki zdobiące misterne srebrne plecenia odbijają światło słoneczne, tworząc nad diademem ledwo widoczną tęczę, która migocze przy najmniejszym ruchu.

Nie wie, ile czasu tak wpatruje się w błyszczące klejnoty, ale z dziwnego transu wyrywa go potężny wybuch. Podskakuje, słysząc głośny dźwięk, diadem prawie wypada mu z rąk. Szybko chowa go z powrotem do pudełka, które to wkłada do tylnej kieszeni spodni. Trochę wystaje, ale nie ma czasu, aby szukać lepszego miejsca na schowanie horkruksa.

Wyciąga różdżkę i odwraca się.

Pokój Życzeń płonie. Gorąco uderza w twarz potężnym podmuchem. Słyszy krzyki, śmiechy, odgłosy rzucanych zaklęć. Czasami płomienie błyskają zielenią czy różem, podświetlają popielate pudełka. Wygląda jakby wewnątrz odbywał się właśnie pokaz fajerwerków.

Zaczyna biec w stronę, z której słyszy krzyki. Martwi się o przyjaciół i zastanawia: jakim cudem? Co się stało, że śmierciożercy trafili właśnie tu? Akurat w momencie kiedy zdobywali horkruksa?

Czy diadem miał wbudowany magiczny czujnik czy to wszystko chory zbieg okoliczności? Zauważa Neville'a chowającego się za płonącą szafą, który próbuje walczyć z dwójką śmierciożerców na raz.

Drętwota! Drętwota! — Harry korzysta z elementu zaskoczenia i oszałamia ich obu.

Podbiega do Gryfona.

— Wszystko okej? Co się stało? — Dotyka jego ramienia.

— Nie wiem. — Kręci głową, ma osmolony policzek. Grzbietem dłoni wyciera krew płynącą z rozwalonego łuku brwiowego. — Pojawili się nagle, a potem był wybuch. Wydawali się bardzo zaskoczeni, że mnie tu widzą.

— Dziwne.

Nie mają jednak czasu na rozmyślenia, idą dalej, szukając Rona i Hermiony, którzy pewnie gdzieś walczą.

Powietrze robi się ciężkie od gryzącego dymu. Harry mruga, próbując odgonić niechciane łzy, którymi zachodzą piekące oczu. Przedzierają się przez ogień, starając się go gasić, co jest bardzo utrudnione. Wokół szaleje istna pożoga. Nieokiełznany żywioł. Istny chaos.

Znajdują Hermionę, którą otacza Malfoy i dwóch innych Ślizgonów. Dziewczyna trzyma się za ramię, z którego cieknie krew. Oddycha ciężko, wydaje się wykończona, ale nie spuszcza wzroku z przeciwników.

Harry myśli o tym, co podsłuchał i co wie. Czy to było to zadanie Malfoya? Czy jest świadomy na jakie niebezpieczeństwo się naraził, niszczące miejsce ukrycia horkruksa? Zapewne nie, ale zabawna jest myśl, że nieświadomie był o krok od zadania Voldemortowi prawie śmiertelnego ciosu.

Nie powstrzymuje śmiechu, kompromituje ich pozycje. Malfoy blednie, robi krok w tył, zaciska palce na różdżce.

— Co wy tu robicie? — Celuje do nich drżącą dłonią.

Harry przewraca oczami i przekornie wykrzywia wargi.

— Walczymy ze śmierciożercami. Drętwota!

Protego! — Malfoy ma dobry refleks.

W tym momencie jednak atakuje go również Neville:

Petrificus Totalus! — Ta klątwa osiąga zamierzony cel. Malfoy pada jak długi. Na twarzy Longbottoma pojawia się pełen niedowierzania uśmiech. Jest tak zatracony w swoim osiągnięciu, że Harry musi go odepchnąć z drogi zaklęcia rzuconego przez kolejnego Ślizgona.

Hermiona wykorzystuje zamieszanie i zabiera z podłogi swoją różdżkę.

Drętwota!

— Wszystko w porządku? — Neville podbiega do dziewczyny.

— Tak. Widzieliście Rona?

Kręcą głowami.

— Ale chyba mam to, po co przyszliśmy, więc znajdźmy go i wynośmy się stąd — mówi Harry.

Spogląda na leżącego Malfoya. Spływające łzy zbierają osad z twarzy, wyznaczają jasną trasę na zabrudzonej skórze. Robi mu się szkoda Ślizgona, gdy pomyśli, jaki los przypadł jego ojcu.

Severus był wstrząśnięty śmiercią osoby, z którą przyjaźnił się w młodszych latach, darzył Draco jakąś formą przywiązania. Harry zaciska więc usta, zwalnia zaklęcie cichym:

Finite.

Dzięki temu Malfoy może uratować się z pożaru; nie spłonie i nie będzie obciążał sumienia Harry'ego.

Ron czeka na nich przy wyjściu.

— Pół armii śmierciożerców właśnie wyszło z tego pokoju — informuje ich sztywno. Mruga. — Ja pierdole. Jakim cudem?

— Zakładam, że Malfoy ich jakoś przemycił — stwierdza Harry. — Nie mamy na to czasu, musimy zanieść diadem Dumbledore'owi.

— Masz go? — Ożywia się Weasley. — Merlinie, przynajmniej to. Moje płuca ledwo dają radę, zmywajmy się.

Wychodzą więc na korytarz. Jest tu dziwnie cicho i spokojnie.

— Nie powinniśmy ugasić jakoś pożaru? — pyta Neville, który wpatruje się w zamknięte drzwi do Pokoju Życzeń.

— Mamy większe zmartwienia na głowie — mówi Harry, który zauważa postać w czarnym płaszczu wyłaniającą się zza zakrętu. — Biegiem!

— Myślę, że magia pokoju powinna sobie poradzić z pożarem — informuje Hermiona podczas biegu.

— Albo Malfoy go ugasi — śmieje się Ron.

Harry odwraca się przez ramię. Śmierciożerca stoi jak wmurowany i się im przygląda, jakby za bardzo nie wiedział jak zareagować. Potter zaczyna się więc zastanawiać, o co dokładnie tutaj chodzi. Jaki jest plan ataku? Czy najpierw starają się podejść zabezpieczenia zamku czy po prostu atakują od środka?

Na ostatnim tchu dobiegają do gargulca, który otwiera im przejście.

— Panie profesorze! — wykrzykuje Hermiona, która z rozmachem otwiera drzwi.

W środku znajduje się parę osób pogrążonych w zażartej dyskusji. Zamierają w schylonych pozycjach, gdy zauważają ich czwórkę.

— Mamy to.

Hermiona zaczyna rozmawiać z dyrektorem, a Harry szuka wzrokiem Severusa. Podchodzi do niego, gdy tylko rozpoznaje przygarbioną sylwetką odzianą w czerń.

— Gdzieś ty był? — Taksuje wzrokiem osmoloną twarz, delikatnie spalone ubranie.

— Znaleźliśmy horkruksa. — Szczerzy się i wyciąga pudełeczko z kieszeni. Łapie wzrok Hermiony i rzuca je w stronę dziewczyny. — Och i śmierciożercy są w zamku. Myślę, że Malfoy ich tu sprowadził. Przez Pokój Życzeń właśnie.

— Śmierciożercy? — pyta Snape.

Hermiona i reszta też chyba poinformowała o tym Dumbledore'a, bo w pokoju zapada cisza.

— Nie pytaj jak. — Drapie się po głowie. — Sam tego nie rozumiem, ale spotkaliśmy paru i zacząłem się nawet zastanawiać, czy to nie ma nic wspólnego z naszym polowaniem na horkruksa.

— Z horkruksem na pewno mają coś wspólnego. W końcu on jest główną motywacją ataku na Hogwart... Miałem nadzieję, że mamy jeszcze trochę czasu.

— Najważniejsze to rozpocząć ewakuację uczniów — mówi Dumbledore. — Minerwo, niech opiekunowie domów przeprowadzą opracowany plan, a reszta... musimy wyłapać tych śmierciożerców, którzy tu się dostali.

— Harry. — Severus chwyta go za ramię i wyprowadza z gabinetu. — Wiem, że masz często chwalebne myśli i chcesz dobrze, ale muszę cię o to poprosić. Choć raz bądź egoistą. Muszę zająć się Ślizgonami, zapewnić im bezpieczny powrót do domów, nie chcę martwić się z tyłu głowy, że gdzieś tu szalejesz. Unikaj walki, wracaj do pokoju, tam bez hasła nie wejdą. Najsilniejsze zaklęcie nie przełamią magii założycieli.

— Powinienem być na ciebie zły, ale w pewnym stopniu cię rozumiem, więc mogę cię jedynie przytulić i powiedzieć, byś wsadził sobie te rady już dobrze wiesz gdzie.

Na ustach Severusa majaczy cień uśmiechu.

— Tak myślałem, że powiesz. Ale uważaj na siebie, dobrze?

Harry nie może się powstrzymać, przyciąga go do pocałunku.

— Wyłapię ich wszystkich jak szczury — obiecuje.

Wtedy rozlega się głos McGonagall, który rozbrzmiewa głośno w całej szkole:

— Zostaje wprowadzona cisza nocna. Od teraz. Choć mamy szesnastą. Prosi się wszystkich uczniów o natychmiastowy powrót do pokoi wspólnych. Nie podawajcie nikomu haseł. Będą tam na was czekać opiekunowie domów. Bez paniki. Wszystko mamy pod kontrolą.

— Muszę iść — stwierdza Severus, gdy milknie głos McGonagall.

Harry całuje go więc ostatni raz.

— Spotkamy się jak to wszystko się skończy.

Potem rozpętuje się piekło i Harry niewiele z niego pamięta. Dzieje się tak dużo, że trudno ogarnąć, gdzie się znajduje i co konkretnie robi. Na początku jest jeszcze łatwo, związują przybyłych śmierciożerców i zbierają pośrodku Wielkiej Sali, ale potem do Hogwartu dociera reszta armii.

Harry walczy mechanicznie, po prostu atakuje, nie myśli, jest żołnierzem. Sprawdza się w tej roli zadziwiająco dobrze. Klatka piersiowa pali od niedoboru tlenu, kolana ma pozdzierana, na rękach tworzą się odciski, tak mocno ściska różdżkę.

W pewnym momencie pojedynkuje się na schodach. Cofa się w dół, potyka się, noga się zgina, zaczyna palić bólem.

— Kurwa.

Opiera się o balustradę, próbuje utrzymać równowagę. Drugą ręką śliską od potu stara się wycelować w przeciwnika, który zbliża się do niego jakby był wilkiem droczącym się z jagnięciem.

Ratuje go Remus. Jego Klątwa Tnąca rozcina pierś śmierciożercy, ten zatacza się, więc Harry ma okazję, by go oszołomić.

— Remus.

— Harry. Czyli to naprawdę ty. — W miodowych oczach starego znajomego pojawiają się łzy. — Och, jak się cieszę. — Przygarnia go do siebie, obejmuje długimi ramionami, które zamykają go w ciepłym kokonie.

— Ja też się cieszę, że cię widzę. Kiedy dowiedziałem się o Syriuszu... — Słowa więzną w gardle.

— Nawet sobie nie wyobrażam jego miny, kiedy dowiedziałby się, że dwóch Harrych to tak naprawdę jedna i ta sama osoba.

W tym momencie Harry uświadamia sobie, że Remus przeżył ten okres czasu i najprawdopodobniej zdążył pogodził się ze śmiercią Syriusza. Myśl ta sprawia, że na ustach pojawia się delikatny uśmiech, ale jednocześnie go zasmuca. Znów myśli tylko o sobie, bo ubolewa nad tym, że jemu znów ten czas uciekł. stracił bezpowrotnie tyle lat z życia najbliższych.

— Cieszę się, że tu jesteś. — Czule ściska dłoń naznaczoną bliznami.

Obok nich wybucha filar. Harry na czas wyczarowuje tarczę, więc odłamki ich nie ranią.

— Dobry refleks — chwali go Lupin. — Porozmawiamy później, gdy będzie już spokojnie. Teraz trzeba się z nimi uporać. — Ponuro przygląda się grupie śmierciożerców próbujących przedrzeć się przez linię obrony.

Przez jakiś czas walczą razem ramię w ramię, ale potem się rozdzielają, Harry nie jest w stanie wskazać konkretnego momentu. Przedziera się przez kolejnych przeciwników, czasami spotyka znajomą twarz. Tak jak teraz: walczy wraz z Neville'em i z zaskoczeniem stwierdza, że idealnie się dopełniają. Obrona i atak. Gryfon i Puchon.

— Musimy znaleźć węża — stwierdza Longbottom ze zdeterminowaną miną. — Diadem już zniszczony.

— Voldemort się pojawił?

— Niestety nie.

— Trzeba go jakoś wykurzyć z kryjówki. — W momencie, w którym wypowiada te słowa, uderza w niego fala bólu.

Zamek znika, zastępuje go opuszczona szopa, której ściany są zbite ze starych desek zardzewiałymi gwoździami. Jest wąż, Lord Voldemort i Severus Snape.

— Harry Potter. — Głos jest jak syk przeciągający spółgłoski. — Chłopiec z przepowiedni, który magicznie powrócił. Co o nim wiesz? Czy naprawdę posiadł moc, by mnie pokonać.?

Severus wykrzywia usta w idealnie wyćwiczonej wzgardzie.

— Potter? Zwykły rozpieszczony bachor. Najprostszego eliksiru nie potrafi uwarzyć, nie odziedziczył talentu matki.

— Hm. — Voldemort wygląda przez popękaną szybę w oknie. W rogu pająk przysiadł na swojej pajęczynie i przygląda się mu ze strachem, że jego ciężka praca zaraz zostanie zniszczona. — Od innych słyszę inne opinie. Zupełnie inne. Na przykład takie, że ktoś widział cię całującego dzisiaj chłopaka w korytarzu.

— To nie...

— A, a. — Ta rozmowa przypomina zabawę kota z myszką: wynika z góry jest przesądzony. — Nie przerywaj mi. Skoro nie mogłeś mieć matki, wziąłeś się za syna? Doprawdy twoje gusta są... odrażające. Okłamałeś mnie, Severusie, czym dowiodłeś swojej zdrady. Chciałem być łaskawy i sprawiedliwy, dać ci kolejną szansę, jednak ty po prostu mnie okłamałeś. Nie okłamuje się Lorda Voldemorta. — Ton głosu staje się zimny i złowieszczy, przemienia się w groźny syk.

— Panie... — Snape drży.

— Nagini.

Harry nie może odwrócić wzroku. Wąż wygląda jakby się uśmiechał, a potem rozwiera szczęki, ukazuje ostre kły, napręża potężne ciało i atakuje. Szybko i bezlitośnie. Wbija się w szyję. Severus upada od impaktu. Harry zaczyna krzyczeć.

—...Harry! Wszystko w porządku?! Czy ty... płaczesz?

Nie wie czy płacze, wie, że ledwo oddycha. Płuca nie chcą poprawnie działać, jakby uciekło z nich całe powietrze, a dostęp nowego był blokowany. Neville wciąż coś mówi, ale treść słów nie dochodzi do jego świadomości.

Po chwili zdolność oddychania powraca, może skupić wzrok na zmartwionej twarzy przyjaciela.

— Wąż. — To pierwsze, co mówi. Przełyka ślinę, piecze go gardło. — Ukatrupić węża. To trzeba zrobić.

Podnosi się. Jest dziwnie otumaniony i chyba nie przyjmuje tego, co się wydarzyło, do świadomości. Głowa boli, jakby ktoś młotkiem wbijał do niej gwóźdź. Nie rozumie tych wizji. Ta dotycząca Lucjusz Malfoya okazała się prawdą i to go przeraża.

Nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Zostawia Neville'a, choć ten za nim woła. Jakimś cudem nie ginie, choć uszkodzona wcześniej kostka daje o sobie znać. W końcu siły go opuszczają, osuwa się po ścianie. Najchętniej skuliłby się w kącie i zapłakał. Nie może sobie jednak na to pozwolić.

Oddycha szybko przez usta, próbując powstrzymać łzy. Nie może się rozkleić. Nie teraz. Powinien odnaleźć Severusa. Tak, to powinien zrobić. Severus i wąż. Uratuj i zabij.

— WYDAJCIE MI HARRY'EGO POTTERA — rozbrzmiewa tubalny głos Lorda Voldemorta. — NIE PRZELEWAJMY CZARODZIEJSKIEJ KRWI, SKORO MOŻEMY PRZELAĆ TĘ NALEŻĄCĄ TYLKO DO JEDNEGO CZŁOWIEKA. HARRY, CZEKAM WRAZ Z TWOIM UKOCHANYM PROFESOREM W ZAKAZANYM LESIE.

Zaczyna biec. Wpada na dyrektora. Nie myśli logicznie. Zaczyna przy nim płakać. Słania się na nogach, upada na kolana, uczepia się błyszczącej szaty. Co robić? Corobićcorobićcorobić.

Dumbledore podaje mu dokładne wskazówki, co należy zrobić i jak. Harry czuje ulgę — może mieć zemstę i ulgę w jednym. Tak wygodnie jest poddać się instrukcjom kogoś innego i zrzucić brzemię odpowiedzialności. Udaje się więc do Zakazanego Lasu odprowadzany spojrzeniem błyszczącym nadzieją tak jak szaty właściciela błyszczą magią.

Wszyscy wokół dalej walczą. Zakon Feniksa nie odpuszcza, nie daje uciec śmierciożercom. Gonią tych, co próbują słuchać słów swojego pana. Koniec końcem walka nieprzerwanie trwa. Krew nadal jest przelewana.

Harry po prostu przemyka pomiędzy walczącymi. Chce spojrzeć na Severusa ostatni raz. Pogładzić nierówne rysy twarzy, pocałować skroń i pójść w jego ślady.

Nigdy nie prosił o to, aby zostać Alteo. Bo któż chciałby zostać tym, który kończy osamotniony z ofiarą ukochanej osoby? Otrzymać ofiarę, ale tam naprawdę utracić miłość. Dlatego obaj będą jak Amarylis, która co rusz wbijała nóż w swoje serce, by dać dowód miłości, jaką darzyła Alteo. Może czuła się niewystarczająco dobra, uważała, że nie zasługuje na odwzajemnienie uczuć, może się bała, a może wybrała poświęcenie, bo śmierć jest łatwiejsza niż życie bez ukochanego.

Nie pozwoli Severusowi dzierżyć tego ciężaru samotnie. Zresztą... co go czeka w tych obcych, nieznanych mu czasach bez Severusa? Na jaką bezsensowną egzystencję skazał go ukochany?

Voldemort wita go szyderstwem, śmierciożercy śmiechem, las martwą ciszą.

— Gdzie Snape? — pyta; nigdzie nie widzi ciała. Rozgląda się panicznie: chciał zobaczyć go ostatni raz. Może miał nadzieję, że Severus jednak żyje i będzie w stanie go uratować. Teraz ta nadzieja umiera podeptana.

Zirytowany czarodziej unosi różdżkę. Zaplanował inny scenariusz dla tego spektaklu.

Avada Kedavra!

Harry tonie w nicości. Nie wie, co dzieje się potem, ale historycy będą mieli bardzo wiele do powiedzenia na temat wydarzeń tej nocy, kiedy Dumbledore pokonał Lorda Voldemorta. Człowiek, który przewyższył dwóch Czarnych Panów.

I chłopiec, którego ofiara nie poszła na marne. 

____________________

najbardziej kanoniczne zakończenie jak się dało, ale ze wskazówką, co zmieniłam.

znajcie moją łaskawość: epilog wleci w południe. i tam pogadamy więcej. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top