Amarylis i Alteo VII

Trucizna i sól na rany

Umówione spotkanie z profesorem Dumbledorem nadchodzi szybko. Hogwart przygotowuje się do świąt, wszędzie zwisają zdobione łańcuchy, korytarze rozświetlają zaczarowane lampki na drzewkach, a uczniowie wydają się podekscytowani nadchodzącą przerwą.

Harry pamięta ten okres bardzo dobrze. Hogwart oczarowywał magią świąt, aż żal było wracać do domu, porzucać ustrojoną Wielką Salę, śpiewające kolędy zbroje i wszystkich ludzi w świątecznych nastrojach.

Teraz przechadza się korytarzami, podziwia ozoby, gdy zmierza do gabinetu dyrektora. Jest sobota, ostatni weekend w szkole przed świętami, co sprawia, że poza dormitorium znajduje się dużo ludzi, chcących nadrobić znajomości, zaznać trochę tej magicznej, świątecznej atmosfery zanim udadzą się do rodzin.

Harry'emu trochę się spieszy. Powodem jest to, że nie powiedział Severusowi, że to dzisiaj, nie chciał go martwić, lepiej przeprosić po fakcie (jak głosi stara zasada Jamesa). Zostawił karteczkę oczywiście, aby mężczyzna się nie zamartwiał, ale nic poza tym.

Mówi hasło, po czym wbiega po schodach. Jak najszybciej chce znaleźć się poza zasięgiem Snape'a, który będzie wściekły za to jak został potraktowany. Może to błąd z jego strony, że nie powiedział, zataił datę, ale wtedy (czytaj: dzisiaj rano) wydawało się to bardzo rozsądnym posunięciem. W końcu Severus powinien skupić się na swoim zadaniu, na tworzeniu lekarstwa, ratowaniu Dumbledore'a. Zadanie to spełza mu sen z powiek, nocami siedzi nad biurkiem, kreśli na pergaminach przepisy, właściwości roślin, dnie spędza nad kociołkiem, kiedy tylko nie zajmuje go praca nauczyciela.

Dlatego Harry wspaniałomyślnie powiedział, że ma trening, a potem spotkanie z Ronem i wcale nie chodziło o to, że zwyczajnie się przestraszył tego, że Severus zechce udać się z nimi. Po prostu... po ostatnim razie nie ma ochoty nigdy więcej widzieć zakrwawionego ukochanego.

Puka i od razu uchyla drzwi. Tak samo szybko ma ochotę je zamknąć. W środku Dumbledore rozmawia z Longbottomem. Już chce zatrzasnąć drzwi, ale wtedy dyrektor go zauważa, uśmiech rozciąga się na suchych wargach, zdrową rękę unosi w geście pozdrowienia.

Z wymuszonym uśmiechem wchodzi więc do środka, zamyka za sobą drzwi, delikatnie, zamek cicho zaskakuje, los zostaje przypieczętowany.

— Harry! Wspaniale. Znasz Neville'a, prawda?

— Dzień dobry, tak, znamy się.

— Wspaniale, wspaniale.

Harry zaciska pięści, jak jeszcze raz usłyszy to słowo... Na szczęście Dumbledore skupia się na przedstawieniu planu. Okazuje się, że jako dyrektor może teleportować się na terytorium Hogwartu, zabiera więc ich na klif pośrodku morza. Deszcz miesza się ze śniegiem, lodowate fale rozbijają się o skaliste wybrzeże, rozpryskując wokół mroźne kropelki.

Wiatr zawiewa długą brodą mężczyzny, Neville obejmuje się ramionami, gdy ich trójka schodzi w stronę małej drewnianej łódki. Jej boki pokrywa skrystalizowana sól, która oplata również linę, którą Harry odczepia, podrażniając skórę na rękach.

Gdy siedzą już w środku, a łódź brnie przez fale, Harry rzuca zaklęcie ogrzewające, Neville spogląda na niego z wdzięcznością, kiedy uderza go fala delikatnego ciepła. Dumbledore wpatruje się w horyzont ze zmarszczonymi brwiami i zamyśloną miną.

Dopływają do jaskini. Przez brak wiatru jest tu trochę cieplej, wiatr nie szumi w uszach. Cisza stanowi błogosławieństwo.

— Voldemort, czyli Tom Riddle, udał się tutaj kiedyś na wycieczkę szkolną.

— Słabe miejsce na wycieczkę — komentuje Harry. Zadziewa głowę, by przyjrzeć się zielonkawym, porośniętym śliskim mechem ścianom, upiornym stalaktytom przypominających miecze oczekujące egzekucji: gdy pojawiłby się skazany, oderwały by się od stropu, wbiły w miękkie ciało i przyszpiliły na wieki do podłoża.

— Cóż, zakładam, że latem może to być całkiem malownicze. — Dumbledore spogląda ku górze, ku wielkim, ostrym klifom oraz plaży z czarnym piaskiem.

Harry tylko krzywi się w odpowiedzi, jego zdanie się nie zmienia.

— To wtedy, kiedy przestraszył tę dwójkę dzieci? — odzywa się Neville.

Dyrektor nagradza go uśmiechem.

— Tak można wnioskować po tym, co przekazała nam Pani Cole. Uważam...

Obaj pogrążają się w rozmowie, z której Harry jest wykluczony. Nie wie nic o dzieciństwie Voldemorta. O samym czarodzieju słyszał najwięcej od Severusa, który czasami rozprawiał o jego potędze, intelekcie. Teraz zostaje to skontrastowane z opowieścią o sierocie, który traumy dzieciństwa postanowił przenieść na całe czarodziejskie społeczeństwo, fundując kolejne traumy całemu pokoleniu.

Gdy dochodzą do ściany i zaczynają rozważać nad tym czyją krew ofiarować magicznym osłonom, Harry bez słowa rozcina różdżką swój nadgarstek i przystawia do kamienia, by krew mogła wsiąknąć.

Przyglądają się mu w ciszy, a Harry myśli, że może faktycznie ma jakiś problem z rzucaniem się przed szereg i ratowaniem innych. Gdy przejście się otwiera, Dumbledore podaje mu dyptam z grobową miną.

— Nie prosiłem cię o to — mówi. Mocno i wyraźnie artykułuje słowa. — Ja tu jestem odpowiedzialnym dorosłym, powinienem troszczyć się o was.

Kontynuuje wywód, wyrzuca sobie wiele rzeczy, gani i Harry'ego, i Neville'a. Wydaje się przy tym autentycznie przejęty ich losem, skrzywdzony, że podczas jego warty jeden z nich został zraniony.

— Zrobiłem to z własnej woli — mówi, oddając dyptam. — Nie powiem Severusowi, może być profesor spokojny. — Próbuje rozluźnić atmosferę żartem.

— Nie rób tak więcej. Nie jesteś tu po to, aby się poświęcać, tylko obserwować. Być świadkiem, by kontynuować dzieło, jeśli tego nie przeżyję. Tak samo ty, Neville.

Harry marszczy brwi. Chce zapytać, dlaczego Dumbledore zakłada tak czarny scenariusz, ale mężczyzna już idzie na przód, dyskutując z Neville'em o stalagmitach. Wzdycha, wkłada ręce do kieszeni, kopie kamień, dając upust frustracji i podąża za nimi. Nic innego nie pozostaje.

Po przejściu długich krętych korytarzy docierają do otwartej przestrzeni z jeziorem. Woda w nim wydaje się zielona i trująca, nie rześka i płynna, ale bardziej gęsta. Panuje tu zaduch, Harry cofa więc zaklęcie ogrzewające.

Dumbledore podchodzi do łódki.

— Lepiej nie dotykać wody — radzi, sadowiąc się do środka.

Harry wpatruje się w taflę wody podejrzliwie, gdy płyną przez jezioro. Wydaje się... martwe. Nie ma w nim żadnych roślin czy żyjątek jak ryby, żaby, co utwierdza go w przekonaniu, że woda musi być zatruta.

Docierają do maleńkiej wysepki pośrodku jeziora trucizny. Znajduje się tutaj wyłącznie misa wypełniona przeźroczystą cieczą i sucha, trzeszcząca pod butami ziemia.

— To tu? — Spodziewał się... W każdym razie jego oczekiwania były większe.

Kiedy on ogląda ściany i wyraża w myślach swój zawód, Dumbledore zaczyna pić wodę wewnątrz misy. Harry przez chwilę stoi, potem mruga, nie może uwierzyć w to, co widzi. Czy powinien przetrzeć okulary? A może zwyczajnie ma omamy?

— Czy wyście oszaleli? A jeśli to trucizna?

Neville, który dzielnie podaje dyrektorowi wodę, podnosi wielkie jak spodki oczy.

— Och, to bez wątpienia jest trucizna. — Dumbledore jest z siebie niesamowicie zadowolony.

To, co następuje potem, można nazwać szaleństwem, bo właśnie w nie popada dyrektor. Ciecz sprawia, że ma on halucynacje i zwraca się do niejakiej Ariany. Neville przerażony, drżącymi dłońmi, ale dalej posłusznie wypełnia polecenie i poi dyrektora trucizną, dopóki na dnie misy nie ukaże się medalion. Harry podnosi go zaciekawiony, chowa do kieszeni.

— Wynośmy się stąd.

Wspólnymi siłami unoszą majaczącego dyrektora, który gdy tylko widzi wodę zaczyna się wyrywać i krzyczeć, że chce pić.

— Panie profesorze, nie pozwolę panu pić trucizny. W dodatku ta woda śmierdzi. — Marszczy nos obrzydzony.

Nie zwracają uwagi na błagania i płacze dyrektora, wyciągają go z jaskini. Jest w absolutnie żałosnym stanie. Pada na ziemię i zaczyna wymiotować, a potem podpełza ku morzu, by pić słoną wodę.

— Słonej też nie można.

Rozgląda się wokół. Otacza ich wzburzone morze, które ciągnie się aż po horyzont.

— Chyba musimy się teleportować. — Nie widzi sensu, aby wracać łódką na skałę. Nie mają tyle czasu, Dumbledore nie wygląda zbyt dobrze, muszą jak najszybciej zaprowadzić go do pani Pomfrey.

— Umiesz?

— Oczywiście, że umie... — Urywa, gdy przypomina sobie, że technicznie nie powinien umieć. — Nielegalnie. — Sili się na mrugnięcie w stronę Gryfona. — Chwyć mnie za rękę. — Drugą łapie przegub dyrektora, zaciska palce jak imadło, po czym teleportuje ich do Hogsmeade, tuż przy bramach Hogwartu.

Czuje się dziwnie, gdy we dwójkę dźwigają mężczyznę, którego obie ręce przerzucają przez swoje szyje. Nogi dyrektora ciągną się po ziemi, gdy powoli zmierzają w stronę zamku. Jest cicho, gdzieś w lesie huka sowa, a oni transportują bezwładnego dyrektora. Wszystko poszłoby sprawnie, gdyby nie zamknięte drzwi.

— Może jakieś boczne? — proponuje Neville, uginając się pod ciężarem Dumbledore'a, kiedy Harry próbuje ramieniem wyważyć drzwi.

— Myślisz, że jakiekolwiek będą otwarte? Alohomora nie działa — żali się. Frustracja sprawia, że w oczach zbierają się łzy. Mruga, wstrzymuje oddech, próbując pozbyć się tej słabości. — Powinienem pójść po Se... Snape'a — poprawia się szybko. Ma nadzieję, że Neville nic nie zauważył.

— Jego?

— Jest w to zamieszany. Zna się na eliksirach i leczeniu — dodaje. Wierzy w Severusa, ale jednocześnie próbuje przekonać sam siebie, że wszystko będzie dobrze, w końcu Severus im pomoże. Trochę też potrzebuje otuchy, obecności kogoś, komu całkowicie i bezgranicznie ufa.

Już ma zaproponować, że pójdzie go poszukać, kiedy drzwi otwiera mocno zirytowany Filch. Patrzy się na nich zszokowany z rozdziawionymi ustami.

— Co wy... Uczniowie! — Potem zauważa nieprzytomnego dyrektora i blednie. — Z-zabiliście dyrektora...

— Nie! — krzyczy przerażony Neville. — To tylko...

— Potrzebujemy Snape'a — przerywa mu Harry. — On będzie wiedział jak pomóc.

Woźny wzywa więc skrzata domowego, każąc uprzedzić Mistrza Eliksirów, po czym we trójkę prowadzą Dumbledore'a w stronę lochów.

Severus otwiera gwałtownie drzwi i chyba nie spodziewał się spotkać ich tutaj, tuż pod drzwiami, bo przystaje gwałtownie. Odchyla delikatnie głowę, ale szybko się reflektuje i zaczyna wydawać krótkie rozkazy. Dumbledore zostaje położony na stole, z którego magicznie znikają wszystkie fiolki, książki i inne przybory potrzebne do warzenia eliksirów (pojawiają się pod ścianą ładnie poukładane, aby nic się nie zgubiło i nie zbiło).

Co się stało?!

— B-byliśmy... — zaczyna Neville.

— Wiem, gdzie byliście! — warczy, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Zajmuje się nieprzytomnym Dumbledorem, ale na chwilę unosi głowę, by spojrzeć na Harry'ego. — Ale co się stało, że dyrektor jest nieprzytomny?

— Wypił eliksir — szepcze Harry. Nie może oderwać wzroku od bladej cery mężczyzny, wręcz niezdrowo zielonej.

— Jaki?

— Skąd mam wiedzieć? Nie było etykiety.

Severus mamrocze coś o niekompetentnych gamoniach, ale nadal działa. Pobiera próbkę z ust, wprowadza dyrektora w sztuczną, magiczną śpiączkę.

— Pilnuj go — poleca, a sam zaczyna badać próbki, aby zidentyfikować eliksir.

Trwa to całą noc. Harry i Neville zajmują się obserwowaniem dyrektora, czasami ponownie powtarzają historię tego, co zdarzyło się w jaskini. Snape szuka czegokolwiek, co mogliby przegapić, jakiejkolwiek wskazówki.

W pewnym momencie zirytowany wyrzuca obu uczniów za drzwi, twierdząc, że tylko przeszkadzają. Stoją na zimnym korytarzu, wymęczeni, zziębnięci.

— I tak nic nie poradzimy, wrócimy jutro.

Harry idzie więc z Neville'em do wieży Gryffindoru, udaje, że kładzie się spać, ale tak naprawdę wraca do lochów, gdy tylko ma okazję się wymknąć. Severus kąśliwie unosi kącik ust, gdy go widzi, ale nie wygania. Zbyt zajęty jest wlewaniem gęstego specyfiku do ust mężczyzny.

— Spędziłem nad tym całą noc. A może tylko parę godzin, ale rozwiązałem dwa problemy.

Czarne oczy są przekrwione, usta ściągnięte w wąską linię, wysuszone, lekko popękane. Włosy kleją się do czoła, wydają się jeszcze bardziej tłuste niż zazwyczaj, choć Harry doskonale wie, że to nie przez brak higieny, ale przebywanie wśród oparów z przeróżnych eliksirów.

Mężczyzna prostuje się i uśmiecha dumnie.

— Jak przeżyje... to powinien być w pełni zdrowy.

Harry dopiero teraz zauważa piłę leżącą wśród zakrwawionych ręczników i coś zawiniętego w jeden z nich.

— Odciąłeś mu chorą rękę?

— I zatrzymałem klątwę. — Kiwa głową. — Wytłumaczyłbym ci ten proces, ale i tak nie zrozumiesz.

Chciałby poczuć się zraniony tą uwagą, ale Severus ma rację, wzrusza więc ramionami i podchodzi bliżej stołu.

— Naprawdę przeżyje?

— Tego jeszcze nie wiem. Miejmy nadzieję. Nie zasłużył na spokojną śmierć, jest mi winny walkę do końca.

Harry uśmiecha się pod nosem. To tak bardzo w stylu Severusa, aby maskować troskę szyderstwem. Ma ochotę go przytulić, ale się powstrzymuje. Nie chce przeszkadzać. Odsuwa krzesło, by usiąść na nim okrakiem, opierając ręce i brodę o oparcie krzesła. Mistrz Eliksirów z kolei po prostu osuwa się po ścianie i siada na kamiennej posadzce, wbijając zimne spojrzenie w nieruchome ciało dyrektora.

Czekają. Nic innego im nie pozostaje. Harry'emu w końcu się nudzi i zaczyna sprzątać. Severus przez chwilę się mu przygląda, a potem dołącza. W ciszy razem doprowadzają pomieszczenie do porządku, okazyjnie się dotykając; to wierzch dłoni, to ramię, policzek.

Harry chciałby położyć się na sofie, zanurzyć palce w długich włosach Severusa i przysypiać, gładząc je uspokajającym ruchem. Niepokój mu na to nie pozwala.

Obserwuje delikatnie unoszącą się i upadającą klatkę Dumbledore'a i znajduje w tym ulgę. Wdech i wydech. Życie i śmierć.

Tkwią w tej dziwnej stagnacji, w przestrzeni, gdzie zatrzymał się czas dopóki nie wchodzi słońce, a profesor Dumbledore nie otwiera oczu.

Robi to gwałtownie. Rozwiera je szeroko i podnosi się do pozycji siedzącej, by zacząć przeraźliwie kaszleć. Ślina cieknie po brodzie, kiedy się nią prawie dławi.

Snape od razu się zrywa, obejmuje zgarbione ciało, które wydaje się tak kruche.

— Spokojnie. — Jego głos jest delikatny, lekko drży.

— W-wody... — chrypie Dumbledore.

Harry od razu nalewa różdżką szklankę i podaje dyrektorowi.

— Ostrożnie i powoli — mówi łagodnie, podtrzymując naczynie, aby nie wypadło z trzęsących się dłoni starca.

— Czyli żyję.

Severus prostuje się i uśmiecha z zimną satysfakcją.

— Oczywiście. I trochę jeszcze pożyjesz. Zająłem się klątwą z ręki. Cóż... nie masz ręki, ale zyskałeś życie.

Dumbledore spogląda na swoje ramię.

— Dałbym sobie rękę uciąć, że ją miałem. — Porusza barkiem, jakby chciał wprawić w ruch kończynę, którą uciął Severus.

— Może dlatego profesor już jej nie ma.

Śmieją się z kiepskiego żartu, a napięta atmosfera ustępuje bardziej szczęśliwej, pełnej nadziei na lepsze jutro.

Potem dzieje się wiele rzeczy, ale Harry jest już spokojny. Snape przeprowadza badania, a potem Dumbledore o własnych siłach udaje się do pani Pomfrey z Severusem idącym krok w krok za nim. On zostaje sam, więc udaje się na zajęcia.

Przy sali z transmutacji od razu dopada go Neville.

— I jak?

— Obudził się — informuje go. — Poszli do pani Pomfrey — dodaje ciszej.

Longbottom kiwa głową.

— To dobrze... Tak się bałem...

To doświadczenie niejako ich zbliża. Cały dzień spędzają bardziej razem niż osobno, w wolnym czasie Harry obserwuje rozgrywkę Neville'a i Rona w szachy, komentując ze śmiechem bunt figur, które nie zawsze słuchają się Longbottoma.

Wieczorem ponownie wymyka się do Severusa. Zastaje go nad kociołkiem: nachyla się i uważnie odmierza kropelki jakiegoś płynu. Włosy opadają na twarz, więc zirytowany zakłada kosmyk za ucho.

W tym obrazku jest coś rozczulającego. Opiera się o ścianę, zakłada ręce na ramiona i obserwuje z uśmiechem.

— Co? — Severus w końcu spogląda na niego, marszcząc brwi. Różdżką gasi ogień pod kociołkiem. — Czemu się tak przyglądasz?

— Bo jesteś przystojny. — Szczerzy się i podchodzi, by objąć mężczyznę za szyję.

— Żarty sobie stroisz. — Unosi uczy ku górze, ale delikatnie się rumieni.

Harry całuje go prosto w usta.

— Powinieneś odpocząć. Co jak co, ale zasłużyłeś. Jestem z ciebie dumny. — Trzecie zdanie dodaje po krótkiej przerwie.

Severus chowa twarz w zagłębieniu między ramieniem a szyją; ciepły oddech owiewa skórę.

— Jestem zmęczony, ale wciąż pamiętam, że miałem być na ciebie zły.

— Niby za c-.... — Marszczy brwi, ale szybko sobie przypomina, że przecież zostawił kartkę i wymknął się bez uprzedzenia. — Nie chciałem cię zamartwiać, masz już i tak za dużo na głowie.

— Sądziłeś, że znajdując kartkę zamiast ciebie obok, nie będę się martwić? — Odsuwa się, by spojrzeć mu w oczy,

Harry bardzo chce odwrócić wzrok.

— Gdy tak to ujmujesz... Gdy podejmowałem tę decyzję, miała większy sens, słowo.

— Naprawdę nie mam siły się na ciebie gniewać. — Opuszką gładzi policzek, a Harry ma ochotę zamruczeć jak kot.

— Chodźmy do łóżka — proponuje, nie dopuszczając Severusa do głosu. Decyduje za niego, nakrywając usta swoimi tak chętnymi do pocałunków. 

_____________________________

ten rozdział był niejakim wyzwaniem. potrzebuję wątku horkruksów, jest ważny, ale jednocześnie to nie jest historia o poszukiwaniu cząstek duszy Voldemorta, tylko o Harrym i Severusie. trudno jest mi to odpowiednio wyważyć, ale  to chyba jedyny horkruks, na którym skupimy się aż w takim stopniu. 

w następnej części poruszymy wątek Remusa i Syriusza. 

mam wrażenie, że ten fragment historii ciut was nudzi, ale wydaje mi się, że to dlatego że czytacie w częściach i kiedy wszystko będzie już gotowe i będzie można zrobić reread na raz, wtedy doświadczenie tej historii będzie o wiele lepsze.

dziękuję, że dzielnie ze mną tu jesteście i mam wrażenie, że razem uda nam się wytrwać do końca.

do napisania za tydzień~!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top