Amarylis i Alteo V

Czas i desperacja


Szkoła zaczyna się na dobre, ale Harry nie jest w stanie się na niej skupić. Zamartwia się o Severusa. Co jeśli zostanie znów wezwany? Co jeśli teraz będzie gorzej i...? Jego myśli podsyłają najczarniejsze scenariusze. Na lekcjach jest wręcz nieobecny. Ron klepie go w plecy z pochwałą na ustach, Hermiona kręci głową z politowaniem, z kolei Neville zajęty jest Dumbledore'em i Voldemortem. Harry okropnie tęskni za Seville.

Stara się wymykać do lochów każdej nocy. Severus czasami krytykuje go, mówi, że jest idiotą i debilem, że tak ryzykuje, ale potem uprawiają niesamowity seks albo po prostu spędzają wieczór przytuleni i rozmawiają. Przez te nieobecności i nieangażowanie się w społeczność uczniów Harry wyrabia sobie łatkę samotnika. Uważa, że raz przeżył Hogwart, ostatni rok i wszystko z tym związane, nie potrzebuje posiadać tych wspomnień po raz drugi, nie musi się starać o przyjaźnie czy osiągnięcia. Nie czuje więc jakby cokolwiek tracił. Skupia się na Severusie.

Oczywiście nie dotyczy to quidditcha. Zapisuje się na nabór, kiedy tylko pojawia się ogłoszenie. Kapitan drużyny, niejaka Demelza, jest nim absolutnie zachwycona. Stwierdza nawet, że wygraną mają w kieszeni i Gryffindor odzyska dawną chwałę.

Pierwszy mecz sprawia, że uczniowie zaczynają go zauważać. Machają mu na korytarzach, gratulują, dosiadają się na śniadaniu czy na lekcjach.

Na transmutacji od początku roku szkolnego siedzi z Hermioną w pierwszym rzędzie (to było jedyne wolne miejsce). Choć wtedy wewnętrznie przeklinał swój los, teraz jest całkiem wdzięczny. Przynajmniej nie dosiada się do niego losowa obca osoba, bo w takich przypadkach potrafi być niezręcznie.

Czuje się bezpiecznie rozmawiając jedynie o quidditchu, więc ma w zwyczaju zamęczać innych swoich uwielbieniem do latania, mioteł i specyfiki ich budowy, które wpływają na szybkość lotu. To chyba jedyna dziedzina nauki, która nie fascynuje Hermiony.

Dzisiejsza lekcja dotyczy animagii, Harry słucha więc z lekkim rozbawieniem, mając w głowie Jamesa i resztę Huncwotów. Jednocześnie próbuje zdławić żal, który pojawia się, gdy tylko myśli o tamtych czasach, Tamtych lepszych, weselszych czasach, kiedy spełniał marzenia, nie musząc siedzieć w klasie, słuchając nudnych wykładów, których zagadnienia bardzo dobrze znał.

— Tematem następnych zajęć będą skutki uboczne animagii, tej zbyt pośpiesznej, do której czarodziej nie przygotował się odpowiednio. Poczytajcie na ten temat, niech każdy przygotuje kilka skutków oraz argumenty do dyskusji. Dziękuję. Koniec lekcji. I... Panie Potter?

Unosi głowę, przerywając pakowanie.

— Zostanie pan na rozmowę?

— Em, jasne. — To nie tak, że może odmówić, kiedy prosi go nauczycielka.

Czeka aż wszyscy opuszczą salę, a wicedyrektorka prosi go do pokoiku obok. Każe usiąść, proponuje ciasteczka. Z chęcią jedno bierze.

— Niedługo miną trzy miesiące twojej ponownej nauki w Hogwarcie — zaczyna McGonagall. Ręce ma złożona przed sobą, minę poważną, ale przyjazną. — Przy twoim pierwszym, tak to nazwijmy, podejściu do Hogwartu...

Harry śmieje się cicho.

— ...byłeś w innym domu, więc nasza relacja była czysto nauczycielska, ale teraz jesteś w Gryffindorze, zostałeś więc moich wychowankiem, Gryfonem. Mam nadzieję, że szybko się przystosowałeś do życia w zamku.

— Tak — odpowiada. — To było jak powrót do domu, nic nowego.

— Doskonale. A jak sobie radzisz?

— Z nauką? Chyba okej. Oprócz eliksirów. — Brwi nauczycielki wędrują do góry, więc od razu wyjaśnia: — Nigdy nie byłem z nich dobry, a Se... profesor Snape jest bardzo wymagający. Możliwe, że traktuje to jako swoistą przykrywkę. Wszyscy Gryfoni mi współczują, że tak mnie nienawidzi i bronią mnie jak lwy — dodaje.

Na ustach kobiety pojawia się cień uśmiechu.

— Cieszę się, że czujesz się lwem i integrujesz się z domem. Zmiana domu nie mogła być łatwa.

Postanawia przemilczeć fakt, że nadal czuje się Puchonem.

— Mój rocznik od razu mnie zaakceptował. Szczególnie Ron, nadajemy na tych samych falach.

To dziwne, ale naprawdę świetnie dogaduje się z Ronem. Wieczorami grywają w szachy, dyskutują o quidditchu, są razem w drużynie, śmieją się i plotkują. Nigdy nie miał takiego kumpla. Oczywiście była Seville, ale traktował ją jak wsparci, fragment duszy, bez którego nie wyobrażał sobie funkcjonowania. Ron to kumpel, z którym może się pośmiać. Severus oczywiście przewraca oczami i rzuca jakąś kąśliwą uwagę, gdy Harry tylko wspomina, co robili z Gryfonem, ale w głębi duszy wydaje się zadowolony, że chłopak odnalazł się w tych czasach. Że powoli się do nich dostosowuje i zaczyna traktować je jako teraźniejszość, a nie dziwny wybryk magii, który zmienił świat na obcy, ale zaraz znów magia się zadzieje i wszystko odmieni, a Harry wróci tam, skąd przybył. Że powoli rozumie, że nie ma powrotu, bo właśnie wrócił.

To właśnie mówi McGonagall: że zaczyna asymilować się z tymi czasami.

— Nie mamy w szkole żadnej opieki psychologicznej, obawiam się, że ten mugolski wynalazek jeszcze do nas jako czarodziejów nie do końća przemówił, ale ja zawsze służę rozmową. Nic, co tu tutaj powiesz, nie opuści tego gabinetu. Chcę, abyś mógł mi ufać. Chcę, abyś potraktował ten rok jako wdrożenie do życia w czasach bez jakiejkolwiek rodziny. Abyś po opuszczeniu zamku mógł żyć tak jak zawsze chciałeś. Masz jakieś plany?

— Zawsze chciałem robić własne miotły — przyznaje.

Kobieta z uznaniem unosi brew.

— Nawet zacząłem badać rynek, bo oczywiście sporo nowinek mnie ominęło...

— Harry — przerywa mu. — Wierzę, że wszystko da się nadrobić i wierzę, że szczególnie ty jesteś do tego zdolny.

— Dziękuję.

Po rozmowie czuje się podniesiony na duchu, ale czekają go jeszcze dwie godziny eliksirów na zakończenie dnia. Ron już czeka w lochach z nietęgą miną.

— Hermiona mi właśnie powiedziała, że mojemu wypracowaniu brakuje formy wypracowania, a mój wstęp kategorycznie nie może wynosić jednego zdania — oznajmia na przywitanie. Słowo kategorycznie wymawia tonem Granger, gdy ta kogoś poucza.

Harry wzrusza ramionami.

— Cóż. Snape nawet nie spojrzy na wstęp, po prostu postawi ci Trolla.

— Też racja.

Wzdychają razem ciężko.

Po chwili dołączają do nich Neville z Hermioną; chłopak jest blady i wygląda, jakby zaraz miał stracić przytomność, co nie jest niczym dziwnym przed lekcją eliksirów. Severus to postrach szkoły. Harry już zarobił parę ujemnych punktów i jeden szlaban (spędzony na pieprzeniu się na biurku, do dzisiaj boli go krzyż w miejscu, w którym kant mebla wbijał się w plecy) za to, że nie mógł w stanie powstrzymać chichotu w trakcie lekcji.

— Wypracowania na biurko. — Takimi słowami wita ich Snape.

Harry kładzie swoje grzecznie na blat, a w jego głowie pojawia się obraz ich niedawnego seksu w tym miejscu. Uśmiecha się na wspomnienie, Severus mruży karcąco oczy, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, o czym właśnie pomyślał.

Z niewinną miną siada przy ławce. Snape macha różdżką, na stolikach pojawiają się szkolne kociołki.

— Dzisiaj warzymy Eliksir Jadu. — Ponowne machnięcie różdżką, a na tablicy pojawiają się instrukcje. — Może ktoś zechce wyjaśnić jak działa, hm? — Ignoruje podniesioną rękę Hermiony, a jego wzrok pada na Neville'a, który od razu jeszcze bardziej blednie. — Pan Longbottom? Wspaniale.

— Cóż... Powoduje efekt ukąszenia przez jadowitego węża?

— Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru — oznajmia z satysfakcją Snape. Harry parska śmiechem. — Ktoś pomyślałaby, że co lekcje warzymy tutaj Eliksir Rozśmieszający, gdyby obserwował zachowanie pana Pottera — cedzi. — Szlaban. Po szczegóły zgłoś się po lekcji.

— Tak jest.

Ron posyła mu współczujące spojrzenie. Hermiona odwraca się, kiedy Snape zaczyna tłumaczyć, że Eliksir Jadu tylko udaje symptomy otrucia i jest często używany do sfingowania własnej śmierci.

— Harry, nigdy nie zrozumiem, co cię tak śmieszy. Tylko sobie szkodzisz — odzywa się Hermiona, która obraca się, by spojrzeć na niego karcąco.

— Bo on odejmuje punkty Gryfonom z taką pasją! — Nie rozumie jak to może nie śmieszyć. — Jak jeszcze czasami machnie tą peleryną... To silniejsze ode mnie.

Dziewczyna kręci z politowaniem głową. Ron zaczyna kartkować podręcznik z nudów, nawet nie udaje, że słucha nauczyciela. Harry z kolei zbyt uwielbia głos ukochanego, więc wsłuchuje się w jego melodię, zupełnie ignorując słowa. Takim oto sposobem jego eliksir jest czerwony zamiast fioletowy, a Rona wrze zamiast delikatnie gazować jak szampan.

Harry grzecznie zostaje po lekcji, Weasley klepie go po ramieniu z współczującą miną. Severus jeszcze sprawdza klasę, czy wszystko zostało odpowiednio posprzątane i zaznacza na liście, kto uchybił obowiązkom. Potter więc siada na biurku i zaczyna machać nogami.

— Zacząłeś sprawdzać wypracowania? — Sięga po pergaminy, ale Severus paca go w rękę.

— Twoje? To nie ruszaj. — Sam sobie odpowiada.

— Jedno z nich należy do mnie.

— Twojego jeszcze nie sprawdziłem.

— Mogę liczyć na specjalne względy?

— Nie i, na litość, zejdź z biurka. Co jeśli ktoś wejdzie?

— Ostatnio nie miałeś takich obaw. — Sugestywnie porusza brwiami, za co obrywa w tył głowy.

— Niewiele zostało, jeszcze parę miesięcy i będziemy mogli tworzyć oficjalny związek.

Severus wzdycha i obejmuje dłonią policzek chłopaka. Jest coś smutnego w jego spojrzeniu. Tęsknota za utraconym czasem, który wciąż przecieka między palcami, bo wciąż muszą czekać.

— Czasami nadal nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Żywy. Ze mną.

— I nigdzie się nie wybieram.

Snape przewraca oczami, ale na ustach tańczy delikatny uśmiech.

— A i owszem. Wybierasz się. Na kolację, a potem do mnie.

Harry uśmiecha się szeroko i podnosi głowę, by pocałować mężczyznę krótko w usta.

— Muszę jeszcze odnieść rzeczy do wieży, ale przyjdę jak najszybciej...

Przerywa im pukanie do drzwi. Harry podskakuje i szybko schodzi z biurka. Oddala się na bezpieczną, akceptowalną odległość i opiera się o szkolną ławkę.

— Otwarte. — Snape siada za biurkiem i udaje, że przegląda wypracowania.

Harry ma ochotę roześmiać się na tę farsę, jednak wtedy do środka wchodzi dyrektor. Uśmiecha się.

— Wspaniale. Miałem nadzieję, że cię tu zastanę, Harry. Że obu was zastanę. — Przenosi spojrzenie na Mistrza Eliksirów.

— Co się stało? — Severus od razu się spina, przybiera poważną minę: ściąga brwi, zaciska usta.

— Pozyskałem pewne informacje... — Spogląda na drzwi, po czym machnięciem ręki je zamyka. Drugą trzyma cały czas za plecami. — Dotyczy to waszej dwójki, ale nie tylko.

— Po twojej minie wnioskuję, że to niezbyt dobre informacje... Dlaczego nas nie wezwałeś do siebie? Takie to ważne?

Severus lewituje krzesło, a Dumbledore z wdzięcznym kiwnięciem głową na nim siada. Wypuszcza ze świstem powietrze z ust.

— Sprawa przedstawia się następująco: młody Malfoy nie porzucił zeszłorocznych zamiarów.

Harry spogląda zaintrygowany na Severusa, który uciska nasadę nosa dwoma palcami.

— Oczywiście.

— Nie było mnie w szkole, gdy wróciłem, znalazłem na biurku naszyjnik. Z pewnością jest mrocznym artefaktem, wyczułem potężną klątwę...

— Dotknąłeś? —Severus zadaje to pytanie jakby zwracał się do pięcioletniego dziecka. — Dlatego chowasz prawą rękę?

Harry zaczyna się zastanawiać, jaka dokładnie jest relacja między mężczyznami. Severus przez większość czasu traktuje dyrektora jak zło konieczne, ale jednak nie można odmówić pewnej subtelnej troski, a może bardziej przywiązania, które między nimi istnieje.

— Tak — przyznaje się z ponurą miną, dziwnie pokorny i uległy. — Ale to nie on mnie przeklnął.

Snape marszczy brwi i cedzi:

— Więc zdążyłeś zrobić dwie absolutnie bzdurne głupoty?

— Może nawet i trzy. — Dumbledore mruga w stronę Harry'ego, po czym ze stęknięciem wyciąga rękę zza pleców.

Severus góruje nad nim niczym wampir z mugolskich powieści: czarny, wysoki, z gniewnym wyrazem twarzy. Tylko że u niego ta emocja często idzie w parze z troską, między innymi dlatego jest tak trudnym człowiekiem.

Najpierw wygląda jakby chciał dotknąć poczerniałej kończyny (Harry z pewnością chce), ale potem cofa dłoń jak oparzony i wyciąga różdżkę, którą zaczyna kreślić w powietrzu runy. Harry rozpoznaje tylko nieliczne, ale i tak wpatruje się zafascynowany. Uwielbia obserwować magię, szczególnie tę w wydaniu Severusa. Elegancką z pewną enigmą. Długie palce, które wyginają się z gracją, przypominają o tym, kiedy sprawiały mu przyjemność. Doskonale zdaje sobie sprawę, do czego są zdolne.

Szybko odwraca wzrok, gdy sens jego myśli dochodzi do świadomości. Czuje, że się czerwieni. Na szczęście nikt nic nie zauważa, są zbyt zajęci poważnymi sprawami. Tylko on nie potrafi zapanować nad nastoletnimi hormonami.

— Nie będę w stanie tego uleczyć. Co dokładnie dotknąłeś? Może z większą ilością informacji, coś wskóram, poszukam. Aktualnie mogę zwolnić przebieg gnicia, ale to będzie się rozrastać, a kiedy dojdzie do serca...

— Zgniłe serce nie pompuje krwi — zauważa Dumbledore.

— Dokładnie. Dlatego szczegóły. Już.

Dyrektor wzdycha ciężko.

— Znalazłem jeden z horkruksów Voldemorta. Zniszczyłem go oczywiście, ale przed tym... nierozważnie dotknąłem.

— Nierozważnie to mało powiedziane. Czarny Pan specjalizuje się w wielu okropnych klątwach, które zapewniają jak najboleśniejszą śmierć. Jeśli to on jest jej autorem... chyba nawet nie ma sensu szukać lekarstwa.

— Byłem na to gotowy.

— Jesteś jebanym egoistą. — Severus odwraca się i szybkim krokiem podchodzi do biurka.

— Wszyscy nimi jesteśmy. W pewnym stopniu.

— Skończ z tymi filozoficznymi bredniami! Jesteśmy na skraju wojny, jakbyś zapomniał! O swojej roli w tym bajzlu też zapomniałeś? Do diaska! — Uderza ręką o blat. — Harry ma na sobie pierdolony celnik, ja robię wszystko, by Czarny Pan nie był krok przed nami, a ty tak po prostu się poddajesz, bo wszyscy jesteśmy egoistami?! Niespodzianka: ja poświęcam się tej wojnie od lat!

— Odkupujesz stare grzechy.

— Wyjdź. — Wskazuje ręką drzwi. — Zajmę się Draco, ty... możesz równie dobrze umrzeć. Co to zmieni? — pyta gorzko, jego głos delikatnie się łamie. — Wszystko i tak spadnie na nas. Ty nie ucierpisz, nie musisz nastawiać karku.

— Severusie... — zaczyna, ale milknie, gdy widzi ten wzrok. — Dobrze. W takim razie pójdę, ale Harry — zwraca się do niego — mam trop odnośnie kolejnego horkruksa. Chciałbym to z tobą potem przedyskutować.

— Ale Harry nie chce — odwarkuje Severus.

— Przyjdę jutro — obiecuje Harry i z trochę wymuszonym uśmiechem odprowadza dyrektora do drzwi.

Zamyka je i przez chwilę stoi, wpatrując się w drewno.

— Już? Uspokoiłeś się? — pyta, odwracając się w stronę mężczyzny.

— Nie — pada krótka odpowiedź. Severus przeczesuje dłonią włosy. — Tyle zrobiłem, tyle poświęciłem, a on... zamierza umrzeć? Tak po prostu? Nie walczy? Dlaczego nie walczy?

— Może jest zmęczony? — Podchodzi i kładzie rękę na ramię mężczyzny.

Severus wydaje się... zmiażdżony, wręcz zdruzgotany.

— Jest słaby.

— Nie chcesz go stracić. — Stwierdza, przenosi rękę na policzek.

— Nie. Jest zbyt przydatny.

— Severusie. — Wzdycha. — Przede mną nie musisz udawać, myślałem, że dawno to ustaliliśmy.

— Bez niego nie mamy szans — mówi blady, drżący. — Wszystko pójdzie na marne. Całe te cierpienie...

— Całe twoje cierpienie, wiem. Wycierpiałeś za wiele. Stanowczo zbyt wiele jak dla jednej osoby. Gdybym mógł...

— Ale nie możesz — rzuca gorzko. — A nawet gdybyś... nie pozwoliłbym ci. Nie miałem nikogo, teraz odzyskałem ciebie, i choć się cieszę, czasami wciąż nie mogę w to uwierzyć, to... Teraz mam coś, co mogę stracić. Kogoś, na kim mi zależy. Śmierć Dumbledore'a wydawała się czymś nieprawdopodobnym... Ba! Jestem pewien, że ten starzec przeżyłby apokalipsę zombie, a potem jeszcze wynalazł lekarstwo i ocalił świat, bo właśnie tym dla mnie był. Niepokonaną ikoną, która raz za razem ratuje świat. Kimś rangi samego Merlina. Dlatego do niego przyszedłem, zaufałem, powierzyłem swoje życie. Oddałem za niego krew. Nie może umrzeć.

— Więc znajdź lekarstwo. Wiem, że ty potrafisz.

— Znajdź lekarstwo. Łatwo powiedzieć! Czy ty wiesz...

Przerywa, przykładając palec do ust.

— Wiem. Wierzę w ciebie. Dasz radę. Jeśli i ty się poddasz, to równie dobrze jutro możemy się wybrać do Voldemorta i złożyć się w ofierze.

Severus przewraca oczami.

— Musisz być taki dramatyczny?

— Tak. — Uśmiecha się szeroko i chwyta go za rękę. — A teraz chodź do łóżka. Stęskniłem się za tobą. 


______________________________

nie mogłam się powstrzymać przed malutką aluzją do Save me, to już zboczenie zawodowe. 

postaram się wrzucić kolejną część za tydzień, jest już prawie gotowa.

jesteśmy w trudnym momencie, bo ja nie umiem kończyć opowiadań. bardzo chcę je kończyć, przez co wychodzą... pospieszone. dlatego tutaj bardzo staram się nie pospieszać, spokojnie opowiedzieć to, co chciałam przekazać, ale jednocześnie nie chcę popaść w drugą skrajność.

może się powtórzę, ale moje fanfiki, w tym Amarylis, możecie znaleźć również na ao3: https://archiveofourown.org/users/Oxyte
ostatnio dziwne rzeczy dzieją się na watt, wiem, że wiele ludzi odchodzi, więc jeśli o tym myślicie, a lubicie mnie czytać, to możecie robić to na innej platformie ^^

widzimy się za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top