Amarylis i Alteo IV
Krew i rany
❧
Końcówka wakacji mija spokojnie; na tyle, na ile pozwalają przedziwne okoliczności, w których przyszło im żyć. Z jednej strony może powiedzieć, że jest szczęśliwy: prowadzi spokojną egzystencję u boku ukochanego. Spędzają czas na błoniach, urządzają pikniki, wycieczki do lasu, by zbierać składniki do eliksirów, wieczorami czytają przy kominku, noce z kolei należą do cichych szeptów i dotyków pełnych tęsknoty. Z drugiej strony jest samotny: ma tylko Severusa i, choć tak bardzo to docenia, to jednak nie wystarcza.
Czuje się obco, mimo tego że wszystko wokół zdaje się takie same, znajome. W Hogwarcie spędził siedem lat życia. Gdy przechadza się po zamku potrafi przystanąć w konkretnym miejscu, przypomina sobie wtedy jakąś scenę. Tutaj pokłócił się z Jamesem, tutaj całował z Severusem, w tym korytarzu wszyscy byli pełni nadziei po egzaminach...
Najbardziej chyba tęskni za bratem. Choć teoretycznie James to tak naprawdę jego ojciec, to przez całe życie był bratem. I nim pozostanie. Nigdy nie znał Jamesa-ojca i już nie dostanie tej szansy, tę rolę pełnił Fleamont.
Wybrał się na groby. Razem z Severusem je posprzątali, a potem Harry siedział, wpatrując się w nagrobki, aż Severus nie objął go ciepło. Przyciągnął do piersi, pocałował bok głowy. Harry opłakiwał brata i przyjaciółkę, ojca i matkę, którzy leżeli tuż obok.
W niedziele wraz z Minerwą, którą Harry nazywa po imieniu za jej pozwoleniem z zastrzeżeniem, że jak już będzie uczniem, wymaga odpowiedniego szacunku, chodzą do Trzech Mioteł, by spędzać czas z Rosmertą na dyskusjach. McGonagall większą część wakacji spędza w domu z mężem, ale dość często składa wizyty w Hogwarcie, jako wice dyrektora przygotowuje szkołę na przyjęcie uczniów.
Sielanka dobiega końca, wrzesień nadchodzi wraz z chłodniejszym podmuchem. Pierwszoroczni przybywają łódkami, podekscytowani i zachwyceni widokiem, który rozciąga się przed nimi. Harry pamięta swoje przybycie, a także zakończenie, kiedy opuszczał szkołę również na łódce. Wtedy myślał, że to ostatni raz w Hogwarcie, a teraz stoi przed drugą Ceremonią Przydziału, w której przyjdzie wziąć mu udział.
Severus nazwał to godną pożałowania farsą. I Harry zgadza się z tym całym sercem, kiedy siedzi na pojedynczym taborecie i zostaje przydzielony przed pierwszorcznymi. Wszystkie oczy wlepione są w niego, czuje się jak dureń. W głowie przeklina Dumbledore'a, ale myśli zostają zagłuszone przez tubalny głos Tiary Przydziału, który na szczęście słyszy tylko on.
— Drugi raz, co? Tak mnie polubiłeś? Ale skończmy z żartami, trzeba cię przydzielić! Nie jesteś tym zagubionym chłopcem, który wpatrywał się brata jak w boski obrazek. O, nie. Jesteś człowiekiem naznaczonym wojną. To już cię nie opuści. Zostaje jak piętno. Dlatego też... GRYFFINDOR! — Ostatnie słowo wypowiada na głos tak, aby wszyscy słyszeli.
Harry siedzi na miejscu i mruga.
— Że co?
Spanikowany spogląda w stronę Severusa, który tylko unosi brwi.
— No dalej, dzielny Gryfonie — zdaje się mówić pełne kpiny spojrzenie.
Harry zaciska pięści, wstaje i na drżących nogach podchodzi do stołu swojego nowego domu i siada naburmuszony na samym końcu. Jak tylko złapie Severusa... przetrzepie ten jego pusty łeb.
Jest też załamany: utracił całą swoją puchatość. Słowa ojca się spełniły — został Gryfonem, Fleamont zawsze mawiał, że ma do tego predyspozycje. Jednak... nie taki miał plan! Chciał niezauważony przetrwać ten rok w ukochanym Hufflepuffie, a potem żyć z Severusem. Może wrócić do miotłowego biznesu. Tyle. Jego ambicje nie sięgały zbyt daleko.
— Cześć, jestem Hermiona Granger i jeśli mogę... Co się stało, że zaczynasz naukę tak późno?
— I witamy w Gryffindorze! Najlepszy dom, zobaczysz! — odzywa się siedzący obok dziewczyny rudzielec.
Szczerze wątpię — chciałby stwierdzić cierpko, zamiast tego zmusza się do uśmiechu i opowiada przygotowaną wcześniej historyjkę:
— Cóż... musiałem żyć w ukryciu, uczyłem się od prywatnych profesorów.
— W ukryciu? — Marszczy brwi Granger.
— Dlaczego? — dopytuje Weasley, a potem najpierw mruży oczy, przypatrując się mu, a potem szeroko je otwiera. — Jesteś...
— Harry Potter. Tak.
To zwraca uwagę Neville'a Longbottoma, który dotychczas rozmawiał z chłopakiem siedzącym obok. Teraz odwraca się, jego powieka drga.
— Ty?
— Masz jakiś problem? — Nie podoba mu się ton chłopaka, mówi lekko z pogardą, jakby już wyrobił sobie opinię o Harrym i nie była ona zbyt pozytywna. Nie ma zamiaru dać się obrażać.
— Nie! — Longbottom czerwienieje. — Po prostu... wszyscy chyba myśleli, że nie żyjesz.
Ty tak myślałeś — stwierdza w myślach Harry. — I wolałbyś, aby tak pozostało.
Przez chwilę mu wstyd, ale to uczucie szybko mija. Zasłużył na to, aby wreszcie być egoistą. Teraz liczy się tylko on i Severus. Jedną wojnę już przeszli, jedna wojna już ich rozdzieliła, nie potrzebują kolejnej.
Huh — myśli. — Może dlatego nie trafiłem ponownie do Hufflepuffu.
— Więc już się nie ukrywasz? Dlaczego? — Hermiona nachyla się delikatnie w jego stronę, mruży oczy, zdaje się zafascynowana.
— Nie ma to już sensu — odpowiada.
— Nie ma?
Harry modli się w duchu, aby dziewczyna więcej nie dociekała.
— Wścibska jesteś, co? — Decyduje się na atak, czując lekkie poddenerwowanie, bo co jeśli się wygada? Jeśli go przejrzą?
Dziewczyna mruga, delikatnie się rumieni.
— Wybacz — przyznaje się do błędu — nie chciałam cię urazić. Po prostu byłam... ciekawa.
— Hermiona często ma z tym problem. Tak zaślepia ją żądza wiedzy, że zapomina o uczuciach ludzi, z których te wszystkie informacje chce wyciągnąć — odzywa się Ron.
Harry przygląda się mu, ma wrażenie, że mogliby być całkiem dobrymi przyjaciółmi. Gdyby życie potoczyło się inaczej, znałby go od pierwszego roku, może to on byłby tym chłopakiem, z którym rzucałby kąśliwe uwagi w stosunku nauczycieli. Przez chwilę zatraca się w tym wyobrażeniu. Jak potoczyłoby się jego życie w prawidłowym czasie, idące odpowiednim torem? Nie wyobraża sobie Hogwartu bez przepychanek z Jamesem, rywalizacji w quidditchu z bratem, usychaniu z tęsknoty do Severusa i ganiania za nim, rozmów i analiz z przekochaną Seville...
— Wszystko okej? Naprawdę nie chciałam cię urazić. — Dziewczyna macha mu przed oczami, zmartwiona jego stanem zawieszenia.
— Tak! Tak, przepraszam, zamyśliłem się.
— Co sądzisz o Hogwarcie? — wtrąca się Ron.
Harry jest mu wdzięczny za tę zmianę tematu, posyła mu uśmiech i zaczyna opowiadać o magicznym suficie.
— ...nigdy czegoś takiego nie widziałem — kończy.
— Musisz przeczytać Historię Hogwartu! — Hermionie aż oczy błyszczą. — Znajdziesz tam wszystkie sekrety zamku i o wiele więcej.
— Poczekaj aż zobaczysz nasz pokój wspólny — komentuje Ron, choć na wzmiankę o książce przewraca oczami.
Neville kiwa głową.
— Mamy najlepszy pokój wspólny.
Harry widział ten Puchonów, zdanie ma wyrobione, jest lojalny wobec pierwszego, prawdziwego domu, ale z grzeczności się nie kłóci. Zresztą... Nie powinien wiedzieć jak wygląda jakikolwiek pokój wspólny w Hogwarcie.
Gdy wszyscy w dormitorium śpią, wymyka się. Gruba Dama cicho pochrapuje, gdy ostrożnie zamyka za sobą portret.
— Lumos.
Przy mętnym świetle różdżki schodzi do lochów, wypatrując woźnego z kotem, aby nie dać się złapać. Nie zamierza spać sam. Nie, kiedy może wskoczyć do łóżka Severusa i przytulić się do miękkiego ciała, które umili odpoczynek.
Wyprawa przebiega bez większych problemów, otwiera drzwi swoim kluczem, który podarował mu Severus, po czym zamyka je za sobą cicho, opierając się o nie plecami. Zamek klika cicho, on oddycha. Dlaczego nagle czuje stres? Jest Gryfonem, psia jego mać, powinien być odważny.
Może właśnie o to chodzi? Że przestał być Puchonem, a Sev nigdy nie wypowiadał się pozytywnie o członkach Gryffindoru? Przypomina sobie, że miał zdzielić mężczyznę po głowie za reakcję na przydział. Przywołuje to uczucie, tę wściekłość, aby dać ukochanemu znać, co o tym sądzi. Bez przemocy się nie obejdzie.
Wszelkie te emocje zostają zastąpione przez zaniepokojenie, a potem strach. Najpierw widzi krew na posadzce, spływa krawędziami między szarym kamieniem, zbiera się w nich, jeszcze świeża, niewyschnięta. Panika zabiera zdolność oddychania. Zatrzymuje się i liczy do trzech. Nie może teraz myśleć o sobie, nie kiedy... Nie dopuszcza tej myśli.
Jak we śnie, w którym niewidzialna, lepka mgła spowalnia ruchy, podąża za śladami krwi. Chciałby zawołać Severusa, ale strach ściska gardło. Otwiera drzwi do łazienki i jednocześnie oddycha z ulgą i boi się jeszcze bardziej.
Znajduje mężczyznę. Żywego, ale całego zakrwawionego.
Severus opiera się o umywalkę, nagi od pasa w górę. Boki pokrywają głębokie rozcięcia, z których wciąż wypływa krew. Mężczyzna zaciska usta i próbuje nałożyć maść, ale jego ręce się trzęsą, a do niektórych ran zwyczajnie nie sięga.
Harry przełyka ślinę, puka trzy razy w drzwi, które już wcześniej otworzył.
— Najpierw się puka. — Severus oczywiście nie odpuści kąśliwej uwagi. Ich spojrzenia krzyżują się w lustrze. Ciemne oczy są podkrążone i przekrwione, usta suche, blade i popękane.
— Tak, tak. — Przewraca oczami, bierze czysty ręcznik, który moczy w ciepłej wodzie i zaczyna obmywać rany. — Mogę zapytać skąd to wszystko? Wygląda jak...
— Doskonale wiem jak wygląda! Wygląda tak jak ma wyglądać — warczy.
Harry przez chwilę zajmuje się obmywaniem ran, a w głowie walczy sam ze sobą, próbując określić, czy powinien zapytać czy nie.
— Nie zrobiłeś tego...
— Nie — od razu ucina Snape. — Nie — dodaje trochę łagodniej. — Nie zrobiłem tego sam. Czarny Pan — spogląda na tatuaż odcinający się na bladym przedramieniu — miał dzisiaj paskudny humor. Dotarły do niego informacje o tobie.
— Wie o naszej relacji? — Przyciska ręcznik trochę za mocno, zaalarmowany wiadomościami. — Przepraszam!
Severus syczy przez zęby i przymyka na chwilę oczy.
— Oczywiście, że nie — mówi. — Umiem chronić własny umysł. Nie umiem jednak ukryć przed nim tego, co jest powszechną wiedzą. Zostałem wezwany zaraz po Ceremonii Przydziału, musiałem zdać raport. Powiedzieć, że dowiedziałem się przed chwilą, przedstawić sytuację... Czarny Pan jest wściekły.
— Mną?
Kończy obmywanie, wrzuca brudny ręcznik do zlewu, po czym zabiera się za dezynfekcję. Nanosi krople eliksiru na bazie alkoholu pipetą, a mięśnie mężczyzny zaciskają się, gdy tylko specyfik wchodzi w kontakt z odkrytym mięsem.
— Prawdziwym Chłopcem, Który Przeżył. Longbottom zawsze był dla niego farsą, która go bawiła. Teraz... poczuł zagrożenie.
— Nie chcę brać udziału w tej wojnie — stwierdza Harry, po czym zabiera się za nanoszenie maści palcami, Wsmarowuje ją najdelikatniej jak potrafi.
— I nie będziesz. Dopóki ja żyję... ał!
— To nie gadaj takich bzdur — odpowiada Harry, który specjalnie zwiększył nacisk dłoni. — Żyjesz. Tego się trzymajmy. — Tylko ta myśl powstrzymuje go przed straceniem resztek opanowania, jakie mu pozostały.
— Jesteś bezpieczny w Hogwarcie. — Tak mocno zaciska palce na krawędzi umywalki, że jego knykcie zbielały. — To się liczy. Tutaj nikt cię nie dopadnie, Dumbledore na to nie pozwoli.
— Gdzie masz bandaże?
Mężczyzna ruchem głowy wskazuje szafkę. Harry wyjmuje je powoli, myśląc o tej sytuacji. Nie chce siedzieć bezpieczny w zamku, kiedy wszyscy inni nadstawiają karku. Większość ludzi, których znał nie żyje, ale sama myśl, że mógłby coś zrobić, jakoś się przysłużyć. To tak jak z pierwszą wojną, kiedy nie mieszał się, dopóki sytuacja go nie zmusiła, dopóki nie odezwało się sumienie. Nie był jak James i Lily, którzy angażowali się już w szkole. On chciał przetrwać, ignorował wojnę, ile mógł, dopóki jego najbliżsi nie zaczęli zostawać ranni.
Teraz jedyna najbliższa mu osoba już jest w centrum wydarzeń. Już została skrzywdzona.
Zapewne nie pierwszy raz — myśli gorzko.
Gazy przyczepia do skóry specjalnym zaklęciem, które w przeciwieństwie do taśmy nie rani przy odrywaniu, a potem obwiązuje tors mężczyzny, czując jego wzrok. Gdy kończy, zostaje przyciągnięty do pocałunku. Zęby zahaczają o wargę, kąsając, zapraszają do czegoś więcej.
— Jesteś ranny — uderza go w pierś, kiedy już uwalnia się od gorących warg. — Zresztą...
Zostaje uciszony kolejnym pocałunkiem. Przez chwilę się zapomina, nawet myśli o czymś więcej, o uczuciu wypełnienia, kiedy czuje w sobie pulsujący penis, ale rozsądek ponownie dochodzi do głosu.
— Musisz odpoczywać.
— Ale chcę zapomnieć.
Harry ma zdecydowanie zbyt miękkie serce — od razu się poddaje. Jednak to on kieruje ich na łóżko, każe Severusowi się położyć, ściąga spodnie i bierze penisa w usta. Jest coś specjalnego w doprowadzaniu na szczyt osoby, którą zna się tak dobrze i tak mocno kocha. Sprawia mu to przyjemność; słyszenie jęków, palce we włosach, ciężar na języku, smak, który tak dobrze zna.
Po wszystkim leży obok Severusa, który znajduje się na granicy snu i jawy. Jedną rękę trzyma pod swoją głową, drugą na klatce piersiowej mężczyzny, śledzi opuszką palca krawędzi sutka.
— Nigdy nie mówiłeś, że Voldemort torturuje własnych popleczników.
— Bo nie torturował. — Severus kładzie ramię, to na którym nie leży Harry, na oczy, przykrywając je, i wzdycha. — Kiedyś... było inaczej. Szczególnie przed wojną. Nawet w trakcie... bywałem zauroczony, zafascynowany... mocą, potęgą, charyzmą. Teraz, odkąd powrócił, to nie jest ten Czarny Pan, który pociągnął za sobą rzesze młodych ludzi pełnych pasji. Nie wrócił w pełni. Nie myśli krystalicznie, nie planuje dziesięciu kroków z wyprzedzeniem... Jest jak psychopatyczne dziecko, które odkrywa, że lubi krzywdzić innych, ale w tej krzywdzie nie ma najmniejszej finezji.
Harry słucha uważnie, nie lubi, kiedy mu się przypomina, że Severus wspierał Voldemorta, bo w niego wierzył, że rzeczywiście zgadzał się z tymi ideami. Skupia się więc nie na swoich odczuciach, a na faktach.
— Czyli łatwiej teraz go pokonać.
— I tak, i nie. Nieprzewidywalny, potężny czarodziej, który nie cofnie się przed absolutnie niczym.
— Nic nowego. — Ma ochotę wzruszyć ramionami. Przecież Voldemort taki był od początku: niezwyciężona siła zamieszkująca pobliskie cienie, zawsze blisko, ale na tyle daleko, że nie dało się jej pochwycić.
— Wtedy powstrzymywał go rozsądek. Nie chciał stracić poklasku, tylko ogarnąć tym szaleństwem wszystkich. Teraz chodzi już tylko o potęgę, zdobycie siłą tego, co chce. Ofiary nie mają znaczenia, ilość przelanej czarodziejskiej krwi też.
— Po trupach do celu.
— Dokładnie.
___________________
pomalutku, kroczek za kroczkiem zbliżamy się do końca i z jednej strony mam ochotę wrzasnąć wreszcie, z drugiej trochę nie chcę tego końca.
z trzeciej jeszcze mamy już 57k słów, a ja zawsze myślałam, że Amarylis zamknie się w jakichś 60k. cóż, pomyliłam się o jakieś 10k prawdopodobnie, bo niby już prawie koniec, ale jeszcze sporo przed nami.
chcę trochę bardziej skupić się na Severusie i Harrym, Hogwart i wojna mają być tłem, mam nadzieję, że uda się tak jak to sobie zaplanowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top