Aksamitna śmierć III
Aksamitne słowa
❧
Czarny Pan przebywa w swoim domu na skraju klifu. To całkiem okazała posiadłość, otoczona szeregiem magicznych barier; przenikają się one i buzują czystą energią. Tylko przebywając w pobliżu można poczuć potęgę czarodzieja, który je stworzył — to dzika, surowa magia.
Severus jest tu pierwszy raz, jako że inicjacja odbyła się w dziczy; można ją opisać jako krwawe łowy. Dalej pamięta skostniałe palce kurczowo zaciśnięte na różdżce i uczucie wolności, jakiego nigdy więcej nie doświadczył. Niesamowicie uzależniające i wyzwalające.
Cała ich czwórka wymienia podekscytowane spojrzenia, Rowle nawet się uśmiecha. To zaszczyt móc spotkać się z Panem po przyjęciu znaku, dopuszcza do siebie tylko najbliższy krąg złożony z najbardziej wiernych i utalentowanych czarodziejów, a że w szeregach śmierciożerców przeważają potężni czarodzieje o wielkich ambicjach, dostanie się do wewnętrznego kręgu jest zadaniem bardzo trudnym. Szczególnie jeśli jest się kimś takim jak Snape — półkrwi, biednym i bez znajomości. Do zaoferowania ma jedynie swoje umiejętności. Nie tak jak Malfoy, który oprócz bycia utalentowanym czarodziejem, niezwykle niebezpiecznym w pojedynkach, może zaoferować majątek i miejsce w Wizengamocie. Nie wspominając o tym, że jego ojciec należy do wewnętrznego kręgu. I nawet taki Lucjusz Malfoy nie został dopuszczony bliżej przez Czarnego Pana.
Dopiero dzisiaj stają przed jego obliczem. Severus spodziewał się tronu, sali, wielkiego bankietu... zostają jednak zaprowadzeni do przestronnego pokoju, którego ściany do sufitu zakrywają regały wręcz uginające się od książek i wszelakich pergaminów.
Czarny Pan nachyla się nad magiczną mapą Wielkiej Brytanii i różdżką przesuwa pionka. Miejscowość, w której doszło do morderstwa małej szlamy jest zaznaczona na czerwono za pomocą świecącego pionka stworzonego z czystej magii.
— Ach. — Gdy się odzywa, Severusa przechodzi dreszcz. — Obiecujący rekruci, tak? — Unosi głowę i wbija w nich przeszywające spojrzenie czerwonych oczu.
Jego skóra wydaje się cienka jak pergamin, biała, wręcz wojskowa, napięta na ostrych rysach twarzy. Przypomina raczej rzeźbę z marmuru niż człowieka.
Przedstawiają się po kolei, a on po każdym z nich wymienia zalety, wady, jakby znał ich życiorys na pamięć.
— Severus Snape. — W końcu przychodzi kolej na niego.
— Świeżo upieczony Mistrz Eliksirów, prawda?
Przytakuje. Czuje na sobie uważny wzrok, ma ochotę wytrzeć spocone spodnie o czarną szatę, ale nie chce wyjść na zdenerwowanego. Nie tak, że nie jest zestresowany tą sytuacją, bo jest, ale ostatnie czego chce to okazać słabość i się do tego przyznać.
— Czytałem twoją pracę. Nigdy nie spotkałem się z tak nowatorskim i świeżym podejściem do sztuki warzenia. Twoja koncepcja na temat Eliksiru Tojadowego... Mógłbyś go dla mnie uwarzyć?
— Oczywiście, panie. — Reaguje odruchowo, a dopiero potem dociera do niego, co właśnie się wydarzyło.
— Wezwałem was tutaj, bo choć wykazaliście się głupotą, działając na własną rękę... — Przerywa i spogląda po ich czwórce. — To okazuje się, że zrobiliście dokładnie to, co było potrzebne naszej sprawie. Wprowadziliście dyskurs na nowy poziom, obudziliście tkwiące w głębi emocje, które zbyt długo były tłamszone. Nadszedł czas, by podjąć walkę.
Jego głos brzmi mocno, sprawia, że w każdym z nich budzi się iskra paląca się do walki w sprawie, w którą wierzą.
— Co powiecie na to, by dołączyć do naszego następnego rajdu? Lucjuszu, ty pomożesz ojcu, najwyższy czas, by wprowadzić młodą krew do świata polityki.
Jak mogliby odmówić? Wszyscy czują zbyt wielką ekscytacji, napędzani euforią pochwał, zgadzają się bez najmniejszych wątpliwości. Bez strachu. Jedynie dreszczyk adrenaliny, który dodatkowo ich napędza.
— Chodźcie. — Czarny Pan prostuje się, prezentując się w całej okazałości. Jest wysoki, góruje nad nimi wszystkimi, a czarna szata dodaje mu jedynie autorytetu.
Severusowi przychodzi na myśl, że za takim człowiekiem mógłby podążyć nawet na wojnę. Mógłby za niego umrzeć, poświęcić bezużyteczne życie w większej sprawie, w którą wierzy. Jednak są to myśli pojawiające się pod wpływem chwili: inspirujących słów, przytłaczającej obecności i afirmacji tłumu, za którym się podąża.
Czarny Pan prowadzi ich do salonu. Wielki wąż wślizguje się do pomieszczenia, smakując powietrze językiem przy ledwo słyszalnym dźwięku syczenia. Od razu opala się wokół ramion czarodzieja, kładąc łeb na jego piersi.
Mężczyzna pstryka palcami, sprawiając, że whiskey wlewa się do szklanek. Prosty gest, ale demonstrujący jego siłę magiczną. W końcu nie każdy może pochwalić się znajomością magii bezróżdżkowej.
Severus łapie się na tym, że spija każde słowo z ust Czarnego Pana, że nachyla się, gdy ten przemawia, jakby chciał przeniknąć tą wspaniałą magią, być jak najbliżej, zostać zauważonym i pochwalonym jeszcze raz.
Wieczór spędzają na rozmowach. Prym wiedzie oczywiście Lord Voldemort, uraczając anegdotami o polityce, rozprawiając o filozofii czy teorii magii. Jest najjaśniejszym punktem w pokoju; jak światło, do którego zlatują się wszystkie ćmy. I każda z nich doskonale zdaje sobie sprawę, że zbyt bliska odległość może skończyć się tragedią, lecz pomimo tego każdy stara się być jak najbliżej.
Gdy Severus wraca do mieszkania, nadal krew goreje w żyłach adrenaliną. Czuje się niepokonany, pełen natchnienia, jakby był w stanie zrobić wszystko. Nie ma ochoty spać. od razu zabiera się za przygotowywanie składników do Eliksiru Tojadowego. Zamierza uwarzyć go najlepiej jak potrafi i wykazać się raz jeszcze. Pochwały są uzależniające, uznanie i poczucie przynależności wypełniają tę lukę, którą zawsze czuł.
Nie śpi tej nocy. Z amoku wyrywa go dźwięk przekręcanego zamku w drzwiach. Harry wchodzi do środka widocznie zatracony w myślach, bo zauważa Severusa dopiero, gdy ściągnie buty i odwiesi klucze. Zatrzymuje się i spogląda w jego stronę. Wydaje się zmęczony i zrezygnowany.
— Nie było cię wczoraj — cicho stwierdza fakt.
Nie patrzy na niego. Z jakiegoś powodu irytuje to Severusa. Niedawno wszyscy wpatrywali się w niego z podziwem, a teraz Harry wydaje się taki chłodny i odległy, poza jego zasięgiem.
— Wróciłem późno.
Harry zagląda do lodówki, potem otwiera szafki.
— Jadłeś coś? — pyta, wyciągając chleb i ser.
— Nie pamiętam — szczerze odpowiada.
Chłopak rzuca mu podejrzliwe spojrzenie.
— A spałeś? — Zaczyna rzucać zaklęcia i po chwili tosty z serem przypiekają się na patelni.
Severus podchodzi do Harry'ego i przytula go od tyłu. Trąca nosem wrażliwą skórę na szyi i wdycha zapach skór, farb i drewna do robienia mioteł. Czując ciepło swojego chłopaka czuje się jakby właśnie wrócił do domu. Spięte ramiona Harry'ego też się rozluźniają pod wpływem dotyku Severusa.
— Nie pamiętam.
Wręcz czuje jak Harry przewraca oczami.
— Warzyłeś swoje eliksiry, prawda?
— Mówisz jakbyś ty nigdy nie zarwał nocki dla projektu miotły.
— Masz mnie. — Śmieje się cicho i odwraca głowę, by cmoknąć krawędź szczęki Severusa.
Ten żałuje, że dotyk jest taki przelotny. Zaczyna całować jego szyję, myśląc o tym, jak dobrze jest słyszeć ten śmiech, nawet jeśli taki krótki i cichy.
Potem jedzą, siedząc na parapecie i obserwując ruch na Pokątnej. Harry strzepuje okruszki z palców na talerz i wzdycha. Potem robi im obu herbatę, kubek obejmuje obiema dłońmi.
— Zdecydowałem, że wstąpię do Zakonu Feniksa — mówi. Nie patrzy na niego, wzrok wlepiony ma w ciemną herbatę.
Severus mruga; raz, drugi. Potem trzeci.
— Że, kurwa, co proszę?
Harry ostentacyjnie przewraca oczami, po czym odstawia kubek na pobliski stolik.
— To co słyszałeś. Powiedziałem głośno i wyraźnie.
— Usłyszałem cię dobrze — warczy w odpowiedzi, czują wzrastające zirytowanie. — po prostu miałem nadzieję, że się przejęzyczyłeś i dałem ci szansę na cofnięcie tych słów.
— Oczywiście, że się unosisz.
— Bo nie rozumiem twojej decyzji. Dlaczego? Myślałem, że...
— Ja też tak myślałem! — przerywa mu.
Severus chce powiedzieć, że skąd ma wiedzieć, co on myślał, ale Harry nie daje mu się wypowiedzieć.
— Myślałem, że nie muszę się mieszać. Mówiłem sobie: to nie twoja wojna, Harry. Nie twój cyrk, nie twoje małpy. Ale to jest popierdolone. Słyszałeś o tych mugolach... jak zostali zmasakrowani i... doskonale wiem, że nie było cię w domu. I wiem, z kim byłeś, że świętowałeś. Znam twoich znajomych. — Przymyka oczy, jakby mówienie o tym sprawiało mu fizyczny ból. — Nie mogę się nie mieszać, skoro mordowani są niewinni.
— Oni nie byli niewinni — cedzi Severus.
— Nikt nie udowodnił im winy. Dokonaliście jebanego samosądu. I nie mogę bezczynnie stać i się temu przyglądać.
— Jakoś wcześniej mogłeś.
— Ale wcześniej nie zabijałeś ludzi, Sev! Nie jestem święty, ale mam swoje granice.
— I twoją granicą są mordercy? Dlatego chcesz ze mną zerwać?
Severus czuje panikę, ale jednocześnie wzbiera się w nim wściekłość. Jak Harry śmie traktować go w taki sposób? Myślał, że będzie z nim nieważne co by się działo, na dobre i na złe. Był tak okropnie naiwny...
— Moją granicą są morderstwa — odpowiada Harry. — Napisaliście na nich, że mieli brudną krew? Mugolaki to tylko krok dalej. Co mam zrobić, jeśli go zrobisz? Nie jesteś mordercą, Sev.
Severus przełyka gulę w gardle.
— Może właśnie jestem. Może wcale mnie nie znasz.
Harry mruga szybko, jakby próbował odgonić niechciane łzy.
— To ja byłem przy tobie, to ja jedyny cię akceptowałem ze wszystkimi jebanymi wadami. Jedynie ja cię chciałem. Myślisz, że nie wiem? Że to dlatego ze mną jesteś? Że gdyby ktokolwiek inny okazał ci zainteresowanie, uciekłbyś ode mnie? Bo moją jedyną zaletą w twoich oczach jest to, że mi się podobasz, że ci przytakuję, że cię komplementuję, że jestem. Tylko ja jestem przy tobie!
Łzy już swobodnie spływają, gdy krzyczy ostatnie zdanie.
— Więc dlaczego chcesz odejść? — pyta Severus. — Skoro wiesz, że mam tylko ciebie?
— Bo mam, kurwa, dość! — wrzeszczy, wstając. Zaczyna przechodzić się w kółko, z uporem maniaka trąc włosy. — Dość tej wojny, dość morderstw, dość ciebie! I przede wszystkim dość siebie. Muszę coś zrobić, aby siebie nie znienawidzić, rozumiesz?
— Zakon Feniksa to nie wyjście — próbuje jeszcze Severus, szczerze przerażony tą rozmową. — Tylko pakujesz się w niebezpieczeństwo. I to nieprawda...
Przypomina sobie ich początki, że to Harry jedyny był zainteresowany Severusem i tylko Severusem. I na początku może schlebiało mu zainteresowanie, ale z czasem zaczął doceniać irytujący potok słów, ten cudowny śmiech, to jaki był narwany, to jaki szczery, to jaki... dobry. Chce to wszystko wykrzyczeć, ale słowa więzną w gardle.
— Nie masz prawa dyktować mi, co mam zrobić. — Harry wyciera zaczerwienione oczy. — Jestem dorosły. Ani ty, ani James nie macie prawa mną dyrygować.
— Czyli to jego sprawka?! — Wszystko zaczyna układać się w logiczną całość, oczywiście, że Potter maczał w tym palce. Zrobi wszystko, by zniszczyć szczęście Severusa, nawet jeśli to jego własny brat.
Harry prycha cicho.
— Oczywiście, że to zwróci twoją uwagę. Mój brat. Nie ja. Harry zawsze zostanie numerem dwa.
Severus czuje się urażony tymi słowami.
— Nienawidzę twojego brata, mam do tego cholerne prawo, ale wiesz, że dla mnie ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu. Kocham cię, Harry. — Robi maleńki krok w jego stronę. — Nawet gdyby cały świat rzuciłby mi się do stóp, wybrałbym ciebie. Bo kocham ciebie, nie ich.
Harry szlocha, głos więźnie w jego gardle. Snape też czuje łzy w kącikach oczu.
— Może przesadziłem — stwierdza Harry, wycierając nos. — Ale zdania nie zmienię. Postanowiłem, że wstąpię do Zakonu. Nie znaczy to, że będę od ciebie wymagał porzucenia ich. Chciałbym, ale nie mam nad tobą takiej władzy.
— Czyś ty oszalał? — krzyczy Snape. — Zdajesz sobie sprawę, jakie to niebezpieczne?
— Nie jestem dzieckiem.
Severus podchodzi do niego i łapie za przegub.
— To nie zachowuj się jak ono — warczy.
Harry się wyrywa.
— Bo co mi zrobisz? — pyta przekornie. — Nie...
Nie jest w stanie dokończyć, bo Severus już go całuje. Mocno wpija się w wargi, jednocześnie wplatając palce we włosy, które choć krótkie są w dotyku jak delikatna trawa, na której leży się wiosną.
Harry wydaje zduszony dźwięk, przyciąga go bliżej, oddaje pocałunek.
Padają na łóżko. Harry jest jak dzieło sztuki, kiedy leży nagi na jego czarnych pościelach. Nie może się powstrzymać, zaczyna całować szyję, ssąc skórę, a ręką łapie penisa Harry'ego. Najpierw delikatnie, po prostu trzyma na nim dłoń, rozkoszując się jękami. Potem łapie jego trzon, ściska, zaczyna przesuwać dłoń. Każdy jęk pobudza go; sprawia, że przystawia swoje biodra do tych Harry'ego. Chce go poczuć, mieć go jak najbliżej.
Wreszcie odsuwa się, odsłaniając zaczerwienioną skórę i podziwia dzieło. Oblizuje wargi. Lewą ręką, nadal masuje penisa Harry'ego, prawą szuka w szafce obok lubrykantu.
— Och, tak... — wzdycha Harry, gdy wsuwa w niego jednego palca, mokrego i długiego. Odchyla głowę, odsłaniając gardło, które kusi Severusa. Jego widok sprawia, że ma ochotę go ugryźć. Więc to robi.
Może zbyt się spieszą, może są trochę nierozważni, ale obaj są siebie spragnieni. Severus wchodzi w niego szybko i pewnie, zatracając się w uczuci ciepła i bliskości. Ręce Harry'ego gładzą jego boki, a on przymyka oczy.
Bliskość z Harrym jest niesamowita, daje poczucie spokoju i spełnienia. Szybko zaczyna się poruszać, najpierw delikatnie kołysząc, potem przyspieszając. Ich ciała stają się śliskie od potu, ich usta obolałe i napęczniałe od nieustannych pocałunków.
Pięta Harry'ego wbija się w jego plecy, jakby ten chciał przyciągnąć go bliżej, jeszcze bardziej, wciągnąć w ciepłe objęcia i już nie wypuścić. I Severusowi ani się to śni, chce zostać tu na zawsze.
Uwielbia sutki Harry'ego, są różowe i wrażliwe. Językiem zatacza kółko, czując jak pod nim Harry drży. Przez niego. Przez Severusa. To on sprawia mu tę przyjemność.
Zahacza zębami o delikatną skórę, przysysa się, a potem wbija się w Harry'ego z całą mocną, goniąc swój orgazm. Wychodzi z niego, patrzy na zaczerwienione policzki, schyla się i bierze go w usta, doprowadzając do spełnienia.
Potem leżą razem, milcząc. Żaden nie wie, co powiedzieć.
— Wybaczę ci, jeśli pójdziesz na wesele Lily i Jamesa.
— Co masz wybaczyć? — Głos Severusa jest zachrypnięty.
Harry podnosi się i siada na nim okrakiem. Spogląda na niego powątpiewająco.
— Już sam doskonale wiesz. — Porusza biodrami.
— A może ja powinienem wybaczyć tobie? — pyta przekornie.
Harry ponownie porusza biodrami, pobudzając wrażliwego członka Severusa.
— Przypomnieć ci? — pyta, nachylając się. Skubie płatek ucha Severusa, a jego dłonie błądzą po całym jego ciele. Po bokach, brzuchu, piersi, zatrzymują się na sutkach.
Ostatecznie Severus się godzi. Kłótnia zostaje zażegnana. Lecz ich związek dalej trwa w pewnym rodzaju impasie. Tylko żaden z nich już się nie kwapi, by go zaburzyć.
____________________________
wreszcie po dwóch miesiącach przerwy. miałam mały zastój po części spowodowany tym, że nie wiedziałam jak ugryźć tę ostatnią scenę, ale też i dlatego że tak wciągnęłam się w Save me.
najważniejsza scena w tej części to spotkanie z Voldemortem, starałam się najlepiej jak umiem oddać to jak doceniony czuje się tam Severus, bo dla mnie to pozostaje jednym z głównych motywów jego działań.
następna część już się pisze, postaram się za tydzień w piątek wstawić. jak nie to będzie za dwa tygodnie. czeka nas wesele, a po nim powoli będziemy odkrywać dlaczego tytuł tego rozdziału jest taki a nie inny. nie mogę się doczekać!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top