Pierwsze metry za nami

W przeciwieństwie do większości nastolatków w moim wieku, lubiłam chodzić do szkoły.
Nie byłam może popularna, ale nigdy nie spędzałam przerw samotnie.
Zawsze znalazł się ktoś na tyle miły, by wymienić ze mną choć kilka słów i poświęcić mi swój czas.
Oceny miałam wystarczające, chociaż wiedziałam, że jeśli przyłożyłabym się trochę bardziej do nauki, byłyby zdecydowanie lepsze, ale nie czułam takiej potrzeby.
Gdybym więcej siedziała przy lekcjach, miałabym mniej czasu na marzenia, a z nich nie chciałam rezygnować.
Przykładałam się dostatecznie, by rodzice byli ze mnie dumni.
Jeśli chodzi o nauczycieli, nie mogłam im nic zarzucić.
Byli w porządku, a przynajmniej dla mnie i to mi wystarczało.
Same lekcje były dość ciekawe, jednak nie na tyle, bym po ślicznej, białej drabince zeszła na ziemię i opuściła wygodne, ciepłe i miękkie miejsce wśród chmur, które wyglądem przypominały mi zawsze puszyste owieczki.
Jedyny dyskomfort, który czułam przebywając w placówce edukacyjnej, to hałas, który niezmiennie panował tam przez cały czas.
Nieważna była pora, ktoś zawsze był zbyt leniwy, by przejść kilka metrów i wydzierał się, by osoba siedząca czasami po drugiej stronie korytarza go usłyszała.
Przerwy zazwyczaj spędzałam w miejscach cichych, które często byłam zmuszona zmieniać przez kilku upartych osobników, stale zakłócających mój spokój.
Jak już wspominałam przed chwilą, cisza była moim przyjacielem, w niej znajdowałam ukojenie, gdy kończyła mi się cierpliwość.
Moi znajomi byli czasami zbyt szaleni na moje nerwy.
Co więc zrobię kiedy moja miłość zacznie krzyczeć?
Schowam się w kącie, czy poszukam delikwenta, by dać mu jasno do zrozumienia, by się przymknął?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top