Chapter one

            21 listopad   

                         ***
    Patrzyłem na spływające po szybie krople deszczu.
Wszystko wydawało się być ciekawsze od francuskiego i złośliwych spojrzeń reszty klasy w moją stronę.
   Obok mnie siedział Theo, który dziś był jakiś taki nieswój, ani się nie wiercił, ani nie śmiał ze wszystkiego co go otaczało......
     Trochę mnie to dziwiło, rzadko taki był.
  Znając go dwanaście na siedemnaście lat naprawdę umiałem czytać mu w myślach i rozpoznawać jego emocje, więc doskonale wiedziałem, że tego dnia coś bardzo go niepokoiło. Musiałem się tylko dowiedzieć co to takiego.
    Niestety, gdy tylko zadzownił dzownek na przerwe, Theo wybiegł z klasy najszybciej ze wszystkich i zniknął z mojego pola widzenia.
  Chciałem go odszukać,  martwiłem się o niego.
Wpierw poszedłem do szkolnej toalety, czasem się tam zamykał,  chcąc w spokoju pomyśleć.
   Niestety tym razem go tam nie było, co mnie jeszcze bardziej zmartwiło, bo to znaczyło, że jest albo w stołówce, albo wyszedł ze szkoły, a bardzo nie chciałem zostawać tu sam.
Kierowałem się właśnie w stronę drzwi wyjściowych od łazienki, gdy ktoś chwycił mnie z całej siły za kaptur od bluzy i popchnął na ścianę. Uderzyłem w nią dość mocno głową.
Odwróciłem się i ujrzałem twarz Josha.
    Josh to dwa lata starszy ode mnie chłopak, który myśli,  że wszystko mu wolno, bo jest zbyt wysokim i zbyt napakowanym gościem.
Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy uświadomiłem sobie, co może się zaraz się wydarzyć. W dodatku nikogo nie było w pobliżu......

- Co ty sobie myślałeś, pedałku? Że takim jak ty wolno chodzić po mojej szkole? A może myślałeś, że się nie dowiem co?- syknął, przybliżając swoją twarz na  niebezpiecznią odległość do mojej.

-Nie wiem o czym mówisz......- zaczęłem, ale gwałtownie mi przerwał, wbijając mnie w ściane z hukiem. W głowie mi zawirowało i na dwie sekundy zrobił się czarno przed oczami.

- Nie rób ze mnie idioty! Podniecam cie? No? Powiedz jak bardzo.- próbował mnie sprowokować, a gdy nic nie odpowiedziałem, szarpnął mną, wbijając swoje palce w moje ramiona, jakby chciał mi wyrwać ręce.

- Zabrakło ci języka w tej pedalskiej gębie?! Jak dla mnie tacy jak ty nie powinni istnieć. Jesteś zwykłą męską, a nawet nie męską, dziwką- pociągnął mnie za włosy w dół na tyle mocno, że musiałem się schylić. Miałem nadzieje, że szybko mu się to znudzi i mnie puści, niestety, on tylko pociągnął mnie jeszcze niżej.

    Moja twarz wylądowała pare milimetrów od jego krocza.
Zrobiło mi się naprawdę niedobrze.

- Co jest, Liaś? Coś ci się nie podoba? Może nie jestem w twoim typie?!- podniósł moją głowę. Skąd on w ogóle znał moje imię, przecież nigdy nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. - I tak wszyscy w szkole wiedzą, że jesteś homo. To jest chore! Jesteś zniszczony.

   Jeszcze dłuższą chwilę mi się przyglądał, a gdy rozbrzmiał dzwonek, oznaczający koniec przerwy, splunął mi prosto w twarz, i lekko uderzył w brzuch.

- Jeszcze się spotkamy. A wtedy to cie dopiero dojade. Uważaj sobie.- dodał tylko na odchodne i zniknął za drzwiami.

  Natychmiast pobiegłem do zlewu przemyć twarz, a potem opadłem na ziemie, zamykając twarz szczelnie w dłoniach. Byłem przerażony, gdyby nie dzwonek, który tak naprawdę mnie uratował..... nie wiem, co by się stało, mogłoby się to skończyć dla mnie czymś o wiele gorszym, mam na myśli....... nie, nawet nie chce o tym myśleć.
               
                          ***
      Nie mogłem nad sobą zapanować, a minęło już chyba z czterdzieści minut. Łzy nadal ciekły mi po policzkach małymi strumieniami, a ręce trzęsły mi się, jeszcze mocniej niż przdtem.
   W dodatku nadal siedziałem skulony na zimnej podłodze w łazience, strach mnie sparaliżował.
   Z sekundy na sekundę coraz bardziej uświadamiałem sobie, co takiego się dokładnie wydarzyło pare chwil temu.
  Nie mogłem dłużej zostać w tej pieprzonej szkole! Po prostu nie mogłem, nie umiałbym cały dzień udawać, że nic się nie stało.
    Postanowiłem wrócić do domu i to jak najszybciej. I tak było w nim pusto, jak zawsze zresztą.
Chciałbym kiedyś przyjść i mieć pachnący, gorący obiad na stole, kogoś do rozmowy, lub jakieś zwierzątko......
  Pobiegłem na autobus, który prawie by mi odjechał, gdyby miła starsza pani nie przytrzymała mi drzwi. Chociaż jeden pozytyw tego dnia.
  Na przystanek obok mojego domu dojechałem w przeciągu dziesięciu minut.
   Wysiadłem i powolnym krokiem ruszyłem ku domu.
Ktoś znów chciał mi dogryźć, bo ma drzwiach od domu był napis: ,,pedalstwo to choroba", a na wycieraczce rozbite jajka. Że im się to jeszcze nie znudziło, to przecież takie dziecinne.
    Nie miałem siły tego sprzątać.
Po prostu pobiegłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko,  które skrzypnęło pode mną?
Może robie się powoli gruby?
   Dziwne, bo rzadko jem cokolwiek, ostatnio mój całodzienny posiłek to paczka chipsów i banan.
Gdyby rodzice nie byli ciągle w delegacjach, może byłoby inaczej.
Niestety, kiedyś zajmowała się mną jeszcze babcia, była najbardziej wyrozumiałą osobą, jaką znałem,  ale rok temu odeszła do lepszego świata.
Czasem myślę, że pomimo tego, że jestem mlody i mam jeszcze przed sobą wiele (podobno), zazdroszczę jej i też chciałbym się już tam znaleźć.
  Być może to głupie.
    Myślę, że jednak nie ja jedyny tak mam, bo gdyby tak było , to ma świecie nie byłoby samobójców,  a ich nie brakuje.
  Kto wie, czy kiedyś nie będę należał do ich grona......
Jeśli ta samotność i nieporadność mnie wkrótce nie opuszczą, nie mam pojęcia, ile jeszcze to wszystko zniose. Czasem nie mam już na nic sił, a to wszystko mnie powoli zaczyna przytłaczać, nie mam się do kogo zwrócić o pomoc.
    Założyłem słuchawki na uszy i odpłynąłem we własny świat, o niebo lepszy od tego, który jest realny.

******************************
Witam w pierwszym rozdziale.
Obiecuje wam, że kolejne będą ciekawsze,  po prostu jakoś trzeba zacząć.
Jeśli się wam podoba lub nie, to i tak możecie wyrazić swoją opinię.
   

  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top