Rozdział 11

Postanowiłem uciec stąd jak najdalej mogę. Nie chcę żyć wśród bezmyślnych zabójców. Jednak nie mogę opuścić wyspy bez chociaż wyjaśnienia. Na szybko wróciłem do domu i udałem się do swojego pokoju. Postanowiłem, że zostawię ojcu list. Może i nie jest to świetny akt pożegnania, ale jednak jakiś. Ważne by wiedział, że żyję i nic mi nie będzie...chyba.

Szybko wybazgrałem coś na kartce i już chciałem uciec do lasu, gdy usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi chaty. Schowałem list do swojego bezrękawnika i uciekłem na parter sprawdzić kto to. W kuchnio-salonie stali Tata oraz Pyskacz. Stałem i patrzyłem na nich jak głupi. Jaka szkoda, że już nigdy ich nie ujrzę.

-Co..coś się stało?-zapytałem niepewnie widząc ich podejrzliwy wzrok.

-To bardziej ciebie powinniśmy zapytać-odpowiedział mi ojciec, spojrzałem na niego, kompletnie nie rozumiejąc o co mu może chodzić.

-Wszystkie twoje projekty zniknęły-odezwał się Pyskacz, a ja spojrzałem na swoje buty. Wiedziałem, że będą kiedyś o to pytać, ale nie byłem na to przygotowany.

-Spaliłem je. To tylko głupie projekty, chyba pora dorosnąć.-okłamałem ich sprawnie. Lata praktyki na coś się przydało.

-Czkawka jak mogłeś tak po prostu pozbyć się czegoś na co tak długo pracowałeś?-Pyskacz patrzył na mnie, a ja czułem jak wszyscy wywiercają we mnie swoje spojrzenie.  Tak trudno mi to wszystko opuszczać. Zbyt przywiązałem się do tej wyspy i nie wyobrażam sobie mojego nagłego zniknięcia.

-To nic takiego, tylko...słabe projekty-powiedziałem udając obojętnego. Jest mi z tym wszystkim coraz trudniej. Nie mogę im tak po prostu kłamać w oczy. Jestem żałosny.-Ja pójdę do siebie.

Szybko uciekłem na górę. Odłożyłem list i uciekłem oknem, znajdującym się w moim pokoju. Jak najszybciej pognałem do lasu. Łzy spływały po moich policzkach. Jestem za słaby, nie dam sobie rady. Jak ktoś taki jak ja może nazywać się wikingiem?

Nienawidzę samego siebie. Jednak Szczerbatek we mnie wierzy i to trzyma mnie przy życiu. To ustala mi mój cel, który chcę spełnić i który jest dla mnie bardzo ważny. Smoki liczą na moja pomoc i nie mogę stchórzyć.

Wbiegłem do Kruczego Urwiska i zacząłem szukać Szczerbatka. Jednak nigdzie go nie wiedziałem.

-Szczerbatek!-krzyknąłem głośno i czekałem, aż smok do mnie przyjdzie. Po chili stał już obok mnie, w pełni gotowy do ucieczki.-To co lecimy?

Ten tylko pokiwał głową i już byliśmy w przestworzach. Szczerbatek robił różne akrobacje, a ja śmiałem się jak opętany. Teraz naprawdę czułem jak to jest żyć. Moje życie było zawsze szare i bezsensowne, a teraz wreszcie czuje że żyje. Smoki otworzyły mi oczy i pokazały prawdziwy świat, w którym dominują radosne kolory.

-Kocham to życie!-krzyknąłem, a Szczerbatek wystrzelił plazmę-No błagam...


*Perspektywa Stoika*

Udałem się do pokoju Czkawki. Jednak jego nie było. Popatrzyłem na jego pokój...był czysty. Zero kartek, zero rysunków leżących na ziemi. Wynalazki zniknęły. Jedyne co było w pomieszczeniu to biurko i łóżko, ale na biurku leżała mała pożółkła karteczka. Złapałem ją i rozwinąłem, był to list. Zacząłem go czytać.

"Drogi tato!

Postanowiłem odejść z wyspy. Nie pasuje tu. Jestem jak czarna owca wśród stada białych. 

To nie twoja wina, to tylko i wyłącznie ja zawiniłem. Nie potrafię się dostosować, mimo że bardzo się starałem. Kocham cię tato.

Pewnie zauważyłeś, że ostatnio się dziwnie się zachowywałem. Może kiedyś ci to wytłumaczę. Do tego czasu, będę szukał swojego domu i przeznaczenia, które i tak już zostało ustalone. 

Jednak nie obwiniał siebie za to co się stało. Nie wiń za to innych, to tylko i wyłącznie moja wina.

Kocham cię tato i tak bardzo nie chciałem uciekać, ale musiałem...kiedyś to zrozumiesz.

Na razie zapomnij o mnie...

Twój syn Czkawka"


======

Koniec, następny będzie albo o jego przygodach po ucieczce, lub będzie 2- leni przeskok.

I jeszcze jedno pytanie, chcecie Happy end czy Sad end?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top