Rozdział 5
Przerażony zacząłem się cofać. Smok był coraz bliżej mnie, wpatrywał się jakbym był jakimś najwspanialszym dziełem sztuki. Czarny jak smoła o naprawdę wspaniałych zielonych oczach. Nigdy dotąd go nie widziałem, więc podejrzewam iż jest to Nocna Furia. Spokojnie bez nerwów Czkawka, tylko nie zemdlej tu jeśli Ci życie miłe. Gad był coraz bliżej, powoli zaczynałem tracić kontrole nad moim ciałem, z każdym kolejnym krokiem bestia niekontrolowane wysuwała i wsuwała zęby. Trząsłem się coraz bardziej, a gad patrzył na mnie jak smakowity posiłek.
-Spokojnie smoczku, nic Ci nie zrobię-powiedziałem, niepewnie wyciągając lewą dłoń w kierunku smoka. Ten tylko zawarczał głośno i pokręcił łbem.
W końcu natrafiłem na kamień. Nocna Furia była już centralnie przede mną. Obydwoje patrzyliśmy sobie w oczy...były identyczne.
Zobaczyłem w nich miłość, chęć bycia wolnym i marzenia. I on tak samo jak ja chciał spełnić swoje marzenia. Słyszałem kiedyś że oczy są odzwierciedleniem duszy.
To prawda.
Ta radość w smoczych oczach.
Patrząc na niego, widzę samego siebie.
Inny od reszty, próbujący się dopasować.
Uśmiechnąłem się niepewnie. Nie wiem dlaczego, ale cały strach uleciał. Smok pokonał dzielącą nas odległość, a ja lekko przestraszony wyciągnąłem dłoń przed siebie. Po prostu czułem, że to konieczne. Kiedy poczułem ciepłe łuski gada na swoich poranionych dłoniach, przepłynęła przeze mnie dziwna fala, taka...elektryzująca.
W smoczych oczach zabłysnęła niebiesko-czerwona iskra, a na nadgarstku poczułem mocne pieczenie. Spojrzałem na miejsce bólu. Świeciło się dziwnie i coś pojawiło się na mojej skórze. Gdy spojrzałem na łapę Nocnej Furii, widniało tam coś w rodzaju Krzyża Berk. Znowu wzrokiem powędrowałem na mój nadgarstek, znajdował się tam znak klasy tajemniczej, której ikoną jest właśnie Nocna Furia.
Obydwoje na siebie spojrzeliśmy. Dziwne uczucie, jakie czułem od momentu spotkania wzmocniło się.
Smok szybko uciekł, a ja przerażony udałem się w drogę powrotną. Błądziłem po lesie tak ze dwie godziny, aż w końcu stałem przed drzwiami mojej chaty. Cicho westchnąłem i wszedłem do domu. Przy dogasającym ognisku siedział Stoik Ważki, ale nie był taki jak zawsze wydawał się być...zmartwiony?
-Tato, coś się stało?-zapytałem niepewnie. Na moje słowa natychmiast się ocknął i szybko wstał wywracając kilka rzeczy na ziemie.
-Czkawka martwiłem się o ciebie! Nie uciekaj tak nagle!-podszedł do mnie trochę niespokojny.
-Nic mi nie jest, przepraszam-nastała nieprzyjemna cisza, która wprawiała mnie w zakłopotanie.
-Nie rób tak więcej, w lesie jest zbyt niebezpiecznie o tej porze. Nie chce aby coś ci się stało-położył mi ręce na obolałych ramionach. Cieszę się, że jest jeszcze ciemno, ponieważ nie widzi moich ran i nie daje mu to kolejnych powodów do zmartwień.
-Ja już się pójdę położyć -zwróciłem się w kierunku schodów. Jestem tak zmęczony, że nawet nie chce mi się opatrywać ran. To co się dziś wydarzyło było o tyle dziwne że mam nadzieje, iż był to sen.
Obolały, brudny oraz mega głodny położyłem się spać. Po chwili oddałem się w objęcia Morfeusza.
Gdy z samego rana obudziły mnie promienie słoneczne, mimo bólu, wstałem z łóżka i dla pewności spojrzałem na swoje ręce, które były całe poranione i brudne.
Czyli to nie był sen?
Spotkałem smoka, dotknąłem go...czy ja na pewno żyje?
Niepewnie podwinąłem rękaw koszuli, miałem nadzieje że tego nie ma, jednak na nadgarstku zobaczyłem ten znak.
Dlaczego te znak tak nagle się pojawił?
Usłyszałem burczenie. Mój brzuch dawał o sobie znak. Musiałem przerwać dotychczasowe rozmyślania. Udałem się na dół, gdzie na stole leżał talerz z kanapkami. Niewiele myśląc rzuciłem się na jedzenie. Po niecałych 10 minutach umyłem talerz i postanowiłem pójść pomóc Pyskaczowi w kuźni
----
Taka mała nagroda...
Nwm kiedy pojawi się next , ale prawdopodobnie dopiero w sierpniu. Choć to zależy od mojej szanownej mózgownicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top