Rozdział 4
Noc.
Pierwsze gwiazdy pojawiające się na niebie, świadczyły o tym że za chwilkę ziemię ogarną egipskie ciemności, a wszyscy udadzą się spać. To właśnie pora, gdy ja wymykam się z domu. Zazwyczaj chodzę wtedy do kuźni, ale lubię też wychodzić na krótki spacer do lasu, albo na plażę. Tym razem znowu wybrałem kuźnie, otóż pracuje nad pewną bronią, która pomoże komuś takiemu jak ja złapać smoka.
Nie liczę na jakiegoś wyższej klasy, ale po prostu chce, aby w końcu ludzie w wiosce traktowali mnie poważnie. Co ja gadam?
Nawet jeśli zabije smoka to nic się nie zmieni. Byłem, jestem i zawsze będę największą ofiarą losu na Berk, jak nie na całym Archipelagu.
Dotarłem na miejsce nie budząc nikogo, cóż czasami jednak mam szczęście i nie wychodzę na fajtłapę za jakiego mnie mają. Ubrałem mój fartuch i rozpaliłem w piecu. Mam tylko nadzieje, że Pyskacz mnie nie przyłapie tutaj. W obecnym stanie raczej nie będzie za szczęśliwy widząc mnie tu. Gburowi ogólnie nie przeszkadza moja obecność tu nocami, ale po tym co się ostatnio stało wiedziałem, że on i ojciec nie chcą, abym pracował w kuźni na razie, ale co ja mogę poradzić na to że nie lubię siedzieć i nic nie robić?
W sumie kochałem całymi dniami przesiadywać w kuźni naprawiając broń, a w wolnej chwili projektuje swoje wynalazki, które zazwyczaj wybuchały, albo w ogóle nie działały. Jednak nigdy się nie poddawałem dalej tworzyłem, coraz to lepsze bronie. W tej właśnie chwili dodawałem ostatnie elementy swojej katapulty, dzięki której złapie w końcu smoka.
Gdy w końcu skończyłem było już prawie widno, a ja byłem okropnie zmęczony. Niestety musiałem jeszcze wrócić niezauważony do domu, co nie będzie łatwe ze względu na to, że większość wikingów o tej godzinie wstaje. Jak najciszej umiałem biegłem w stronę chaty. Nie wiem czy ktoś mnie zobaczył, ale stałem już pod drzwiami swojego domu. Gdy usłyszałem kroki na schodach wiedziałem, że nie uda mi się ukryć mojej ucieczki...no to wtopa.
Wiedząc co mnie za chwile czeka wszedłem do domu i usiadłem przy stole. Ojciec zszedł przerażony na dół, a gdy mnie zobaczył siedzącego i żywego jego brwi zmarszczyły się w złości, oczy zresztą tak samo wyrażały rozwścieczenie.
-Gdzieś ty na Thora był?!-zapytał, albo raczej krzyknął...trudno opisać.
-W kuźni-odpowiedziałem tak cicho, że sam nawet nie wiem czy mnie usłyszał. Będąc szczerym boje się go, gdy jest zły...w sumie kto nie?
-Byłeś w kuźni? Pyskacz o tym wie? Martwisz się w ogóle o swoje zdrowie?-zasypywał mnie pytaniami- Dobrze wiesz, że nie powinieneś wstawać!
-Tak wiem tato, ale ja nie umiem "nic nie robić"-powiedziałem- a co do Pyskacza...zazwyczaj wie, ale tym razem nic mu nie mówiłem.-popatrzyłem na swoje dłonie, które w tym momencie były ciekawsze od surowego wzroku ojca. Wiem że nie wygram tej dyskusji, ale jakoś tak mam że będę się bronić.
-Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialny, ale chyba się myliłem co do ciebie-pokręcił zawiedziony głową. Znowu to zrobiłem. Jestem taki nieodpowiedzialny. Tylko go zawodzę, jestem hańbą dla całej rodziny Haddock'ów.
-Przepraszam-wyszeptałem. Czułem, że zaraz się rozpłacze. Jednak tylko jedna samotna łza opuściła oko. Ja nazywam siebie mianem wikinga?
Żałosne.
Nie zwracając uwagi na ojca wybiegłem z domu.
Pobiegłem w stronę lasu. Nie potrafię nawet zadowolić ojca. Wszystko za co się biorę kończy się katastrofą!
Ciekawe czy teraz się o mnie martwi?
Chciałbym.
Biegałem ciągle przez las. Każde drzewo wydawało się być takie samo. W końcu się potknąłem o wystający korzeń. Przeturlałem się trochę czując ból. Wstałem i popatrzyłem czy nic mi się nie stało, na szczęście tylko wy obdzierałem sobie ręce. Jednak to nie koniec nieszczęść. Po chwili kawałek ziemi pode mną osunął się, a ja spadłem do jakiejś doliny. Powoli wstałem, jednak od razu upadłem przez ból rozchodzący się po moim ciele. Poczułem coś płynnego na policzku, lecz to nie były moje łzy. Niepewnie dotknąłem mokrego miejsca i poczułem lekkie pieczenie. Spojrzałem na swoje w tej chwili czerwone palce.
Krew...
Nie dość, że mam rany na rękach to jeszcze mam poranioną twarz. Westchnąłem głośno i usiadłem na kamieniu, który stał na przeciwko jeziorka. Rozejrzałem się dookoła i teraz sobie uświadomiłem gdzie jestem.
Krucze Urwisko było jednym z moich ulubionych miejsc na Berk. Krucze Urwisko jest doliną, do której tylko ja znam drogę. Jest tu jeziorko jak i sporo wolnego miejsca. Teraz jest za ciemno, abym mógł to określić, ale gdzieś tu znajduje się jaskinia, w której chowałem się przed Smarkiem za młodu. Uwielbiałem przesiadywać tu całymi dniami i nie raz nocami. Tylko tu mogłem w spokoju pomyśleć, ale to było kiedyś. Teraz już nie myślę o niebieskich migdałach, lecz staram się stać wikingiem, jakiego chciałby zobaczyć Stoik Ważki.
Muszę stać się wspaniałym wodzem i być prawdziwą dumą Berk, jednak wiem że to się nigdy nie stanie. Wodzem zostanie Smark lub Astrid, choć sądzę, że to dziewczyna się bardziej do tego nadaje, a ja będę kowalem do końca mych marnych dni.
Gdzieś za mną upadł kamień. Odwróciłem się zastygłem w bezruchu.
Wpatrywały się we mnie wielkie zielone kocie oczy...
----
Polsat bithes!
Nie wiem kiedy pojawi się następny, ale mam nadzieje że za niedługo.
I mam pytanie...
Krucze Urwisko nazwać doliną czy kotliną?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top