Rozdział 29

*Pov. Heathera*

Patrzyłam na wszystko co dzieję się na Berk. Wódz krzyczał coś do swoich ludzi, a do mnie wciąż nie docierała informacja, że mój Czkawka został porwany. Wiedziałam także, że w moim stanie nie mogę nic zrobić. Nic. Kompletnie nic. Czuję się taka bezradna i mimo że ufam i wierzę w niego to nie zmienia faktu, że Drago jest zwykłym psychopatą. Zrobi Czkawce krzywdę, a jego bliskich zabije na jego oczach. Krwawdoń nie może się dowiedzieć, że to na Berk trwają przygotowania do wojny. Tu jest zbyt wiele młodych i niedoświadczonych wojowników, których należy odpowiednio wyszkolić. 

Szybko podbiegłam do Stoika.

-Zatrzymać się wszyscy!-krzyknęłam głośno, jednak lud mnie nie posłuchał-Stoiku zatrzymaj ich!-spojrzałam w jego stronę, jednak ten nie odpowiedział mi ani słowem. Martwiło mnie to.

-Dlaczegoż to mam ich zatrzymać?-zapytał w końcu patrząc na mnie nie zrozumiale-Musimy pomóc mojemu synowi!

-Czkawka poradzi sobie sam-odpowiedziałam pewnie wodzowi Berk-Jeśli wyruszymy do Drago to wszyscy zginiemy. Drago odkryje, że to tu trwają przygotowania do wojny i wtedy nic go już nie powstrzyma. Zabije nas wszystkich Stoiku!-spojrzałam na niego prosząco, a on wydawał się nie zmieniać swojego zdania.

-I mam patrzeć jak mój syn umiera?-spojrzał na mnie smutno, a ja doskonale wiedziałam co czuje.

-Nie Stoiku-odpowiedziałam mu patrząc na biegających ludzi-Czkawka wychodził wiele razy z trudnych sytuacji. Jednak teraz potrwa to dłużej i musimy wierzyć w to, że mu się to uda...


*Idziemy do Czkawki*

Leżałem w tej zatęchłej celi już dobre kilkanaście godzin. Jakież to irytujące. Znając życie już dawno wydostałbym się stąd, jednak te statek Drago nie Łowców. Nie znam jego rozmieszczenia, choć już raz na nim byłem. Martwię się  o Szczerba. Mam nadzieję, że udało mu się uciec i poleciał na Berk. Jednak co by to dało. Są za słabi by mnie uratować i znów muszę sobie radzić sam. Jednak nie będzie to łatwe. Jestem tu sam, zero smoków plus zabrali mi broń i wszystko co mogłoby się przydać do ucieczki. Rozejrzałem się wokoło, jednak nie zauważyłem nic godnego mojej uwagi. Nie mam szans na ucieczkę, najwyraźniej po ostatniej Drago wzmocnił swoje zabezpieczenia i przyszykował specjalne miejsce dla mnie. Tylko ja i smoko-odporne łańcuchy. No żyć nie umierać. 

-Cholera!-krzyknąłem głośno, kopiąc w kraty czego po chwili żałowałem.

-Widzę, że rozpiera cię energia Smoczy Królu-do pomieszczenia wszedł on. Starał się mieć dobre wejście, jednak ja słyszałem go już od jakiejś chwili. Serio wam mówię, te smocze zmysły niszczą element zaskoczenia.-Więc może pochwalisz się może jak okiełznać smoki?-zaśmiałem się głośno, choć wiedziałem jak to się skończy.

-Żartujesz sobie?!-zapytałem dla całkowitej pewności-O nie ty tak serio-odparłem i starałem się naśladować jego poważną twarz, co pewnie słabo mi wyszło-Sorry o Wielki i Potężny Drago Krwawdoniu, jednak nic z tego, prędzej zdechnę niż pisnę choć słówko.

-W takim wypadku wybierasz śmierć?-zapytał i zaśmiał się złowieszczo-Wolisz uratować ludzi, którzy tobą gardzili, niż pomóc mi się na nich zemścić?

-Nikt nie zasługuje na zemstę Drago-odparłem spokojnie-Mnie też wiele razy korciło, by spojrzeć w przerażone oczy moich oprawców, ale się powstrzymywałem i dzięki temu jestem tu gdzie jestem...-usłyszałem jak facet śmieje się ze mnie głośno.

-Naprawdę wierzysz, że taką mową coś zdziałasz?-zapytał mnie-To ja powinienem być Smoczym Królem, tylko ja wiem jak odpowiednio wykorzystać tę moc!

-Jesteś w błędzie Drago-powiedziałem do czarno-włosego- Twoja dusza przesiąknięta jest mrokiem i chęcią zemsty, a Smoczy Król musi mieć dobre zamiary i czyste serce, tobie tego brakowało-spojrzałem na niego smutno, wiedząc że to co mówię on i tak zignoruje, byłem na to przygotowany. Zemsta kompletnie go zaślepiła.

-Panowie wziąć go do mojej kajuty-mężczyzna krzyknął na dwóch innych, którzy stali tam od dłuższego czasu.-Porozmawiam z nim na poważnie.

Bez żadnego sprzeciwu dałem się im prowadzić. W końcu nie miałem zbytnio gdzie uciekać. Żołnierze Drago są o wiele lepsi niż Łowcy czy inni. Nigdy nie wiadomo czego się po nich spodziewać . W walce są tak samo nie przewidywalni jak ja. Mogą mnie zabić i nawet im oko nie mrugnie. A raczej ja nawet nie zdążę mrugnąć, kiedy to będę leżał martwy na ziemi. Zaprowadzili mnie do pokoju, gdzie śmierdziało zestarzałą krwią, zgnilizną i smoczym korzeniem. W kącie leżało krzesło, a do niego przypięte były smoko-odporne kajdanki na ramach. Na suficie także były i to właśnie do niech mnie przypięto. Po mojej lewej stały dwa stoły wypełnione bronią po brzegi i choć nie znam zastosowania połowy z nich to wiem, że będzie bolało i to bardzo. Do sali wszedł pewnym siebie krokiem Drago i podszedł spokojnie do stołu z brońmi. Patrzył na nie przez dłuższą chwilę ,aż w końcu zdecydował się na bat. Spojrzał na mnie najwyraźniej zadowolony z tego, że sprawi mi ogromny ból.

-To jak chłopcze?-podszedł do mnie bliżej-będziesz mówił?

-Chciałbyś-warknąłem pod nosem

-W takim razie wydrę to z ciebie siłą-odsunął się ode mnie i zamachnął. Zamknąłem oczy czekając na uderzenie, które po chwili nadeszło. Mocny ból rozniósł się po moich plecach. Chciałem krzyknąć, jednak wiem że dało by to temu psycholowi satysfakcję.

-Wyszedłeś z wprawy?-zapytałem kpiąco-Bijesz jak 5-letnia dziewczynka-odparłem, śmiejąc się cicho. Jeszcze kiedy mieszkałem na Berk, nauczyłem się żeby dawać dobrą minę do złej gry. 

-W takim razie ukarzę ci czym jest prawdziwe piekło chłopcze!-krzyknął i uderzył mnie kolejny raz. Tym razem oberwałem w brzuch. Ledwo zdusiłem w sobie bolesny jęk. Pieprzony Drago. Nie mogę mu pokazać, że jestem słaby. 

Mężczyzna nie hamował się w ogóle. Uderzał gdzie popadnie, a każde uderzenie wydawało się coraz mocniejsze, jednak i ja starałem się być dzielny. Jestem Czkawka Haddock III i muszę to wszystko wytrzymać. Uwolnię się stąd i powrócę na Berk. Obiecałem, że przeżyję tą cholerną wojnę. Wrócę do domu.

Dla Ojca,

Dla Szczerbatka,

Dla mojego dziecka,

Dla mojej małej i kochanej Heathera'y,

Spojrzałem Drago prosto w oczy i zaśmiałem się znowu. Mężczyzna spojrzał na mnie zszokowany.

-Wiesz Drago?-patrzyłem na niego śmiejąc się niczym szaleniec-Ja w tym piekle jestem od wielu lat i wiesz co?-zapytałem go patrząc, jak ten dalej uderza we mnie batem i choć bolało kiedy tworzyła się rana na ranie, to ja nie mogłem przestać się śmiać. Wiedziałem co to oznacza i doskonale wiedziałem, że szybko tego nie powstrzymam-Ono należy do mnie...



---------

Mata moje małe bejbisie. Nie wiem kiedy kolejny. Sami wiecie nauczanie zdalne. Mam go kurwa dość. Nie dość ,że zadają od chuja ,to jeszcze wysyłają o jebanej 22 i siedzą na grubych dupskach. Dodatkowo nie przychodzą mi niektóre wiadomości. Szlak mnie trafi jak tak dalej pójdzie ,mówię wam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top