Rozdział 25

Wraz z Heather'ą siedzieliśmy w naszym salonie. Ona czytała jakąś książkę, a ja czytałem niedawno dostarczone mi przez Johana listy od zaprzyjaźnionych plemion. Nie podobało mi się to wszystko. Każdy mi napisał że zrywa pokój, ponieważ to bez sensu jest życie w przyjaźni ze smokami. Martwię się czy Drago już nie podbił ich wysp. Sama myśl o tylko martwych osobach dobijała mnie jeszcze bardziej. Tyle przelanej krwi niewinnych smoków i ludzi.

-Coś się stało skarbie?-zapytała mnie czarnowłosa-Wyglądasz na zmartwionego i zbladłeś trochę...

-Zerwali pokój-odpowiedziałem jej spokojnie-Wiesz dobrze, że to oznacza że Drago już zaatakował. Heath on nas znajdzie prędzej czy później! Kiedy ja tu siedzę jak idiota on zdobywa coraz większe wojska!

-Uspokój się!-moja najukochańsza dziewczyna spoliczkowała mnie i to dość boleśnie- Wciąż zostało nam wielu sojuszników i smoki, które oddadzą za ciebie życie.

-Nie uważasz, że za wiele już to zrobiło?-zapytałem i spojrzałem w jej przepełnione bólem oczy-Kochanie to nieuniknione, wojna z Drago zbliża się coraz bardziej-westchnąłem głęboko. 

Wiedziałem, że to wszystko kiedyś nastąpi, ale moja zabawa w bohatera też się kiedyś musi skończyć. Martwię się tylko o Heather'e. W tej walce mogę zginąć, ale wole jej o tym nie mówić. Będzie mnie chciała powstrzymać, a co najgorsze będzie chciała walczyć u mego boku. Mimo że od wielu lat zabijam bezlitośnie ludzi, to nie potrafię narazić nikogo z przyjaciół na pewna śmierć.

-To co z tym zrobimy Czkawka?-dziewczyna złapała mnie za brodę i obróciła tak, abym patrzył prosto na nią. Zmarszczyłem zamyślony brwi. No właśnie...co robimy?

-Lecimy na Berk-odpowiedziałem jej spokojnie i szybko udałem się do naszego pokoju i zacząłem pakować nasze rzeczy.

-Co? Ale jak to?-wparowała do pokoju i oparła ręce na biodrach.-Czkawka patrz na mnie jak do ciebie mówię!

-Tam się wszystko zaczęło, to i tam zakończy-spojrzałem na nią pewnie-Kochanie jeśli mam zwyciężyć lub umrzeć to tylko w domu, a to co tu stworzyliśmy to tylko nędzna jego imitacja.

Dziewczyna stała zszokowana w drzwiach. Nigdy nie mówiłem jej jak się czuje na naszej wyspie. Kiedy pytała mnie o Berk, sprytnie omijałem odpowiedź, jednak teraz w obliczu zagrożenia już wszystko mi obojętne. Chcę ją chronić i zrobię to choćby za cenę życia. 

Kiedy już spakowałem nas to torb zawołałem nasze smoki. Przyleciały natychmiast. Podrapałem Mordkę za uchem i przyczepiłem do jego boków koszę z najważniejszymi rzeczami.

-No Mordko wracamy do domu-powiedziałem do przyjaciela-Wiem ja też nie jestem zbytnio zadowolony z tego wszystkiego.

-Musimy?-zapytał naburmuszony smok-Nie chcę mieć kontaktu z tymi idiotami.

-Oj dzidziu wytrzymasz-odpowiedziałem smokowi i zaśmiałem się cicho, gdy ten obrażony się odwrócił do mnie tyłem-No nie strzelaj mi tu focha!

-Ble ble ble-zawołał-Nie rozumiem cię ludzkie dziecko!-nie wytrzymałem i wybuchłem śmiechem. Dobra kto jak kto, ale ta wredna gadzina zawsze wie jak mnie rozbawić-I co cię śmieszy? Stoisz przed najgroźniejszą besti...-Jego oczy natychmiast się powiększyły kiedy zobaczył w mojej ręce smoczy-miętkę.-Daj!

-Nie ma-zabrałem mu to coś prosto z przed nosa i pogłaskałem go po głowie-Jesteś najlepszy wiesz?

-No jasne że wiem-odpowiedział wypinając dumnie pierś do przodu-Inaczej bym nie nazywał się Nocną Furią!

-Dobra chłopaki-między nas weszła moja narzeczona-Lecimy, bo nie zdążymy przed mrokiem.

-Spokojnie skarbie-przytuliłem ją od tyłu-Mamy czas, a po tym wszystkim weźmiemy ślub i zostaniemy ze sobą na całą wieczność.-Dziewczyna położyła swoją głowę na moim ramieniu i wtuliła się we mnie. Było to bardzo ,ale to bardzo przyjemne.

-Dobra lećmy już Ricardo-powiedział uszczypliwie Szczerbatek, spojrzałem na niego wściekły.

-Zamknij się Mordko-warknąłem na niego wściekły.-Wiesz dobrze, że ten koleś nie jest lepszy ode mnie.

-No chodź już panie "Najlepszy we wszystkim", bo nudno tak patrzeć jak się migdalicie-Smok podbiegł do nas, rozdzielając mnie i ukochaną. Wsiadłem na niego lekko naburmuszony, ale postanowiłem się tym nie przejmować, bo za chwilkę znów będę się tulić do mojej królowej.

-No to ten...-zacząłem niepewnie, nie chciałem tam wracać, ale tak będzie najlepiej-Wznieśmy się ku niebiosom czy coś w tym stylu!

Wzlecieliśmy wysoko ponad chmury. Widok był jak zwykle cudowny, a ja wraz z Szczerbatkiem nie mogliśmy się powstrzymać od wygłupów w powietrzu. Kocham czuć tą adrenalinę, która aktualnie we mnie buzuje. Kiedy jestem w powietrzu nic mnie nie obchodzi. Czuję się jakby wszystkie moja zmartwienia uciekały wraz z wiatrem padającym na moją twarz. Świeże powietrze było orzeźwiające i pozwalające spokojnie pomyśleć. 

Mam tyle rzeczy na głowie, że już zapomniałem jak to jest być wysoko ponad ziemią tylko i wyłącznie dla zabawy. Zawsze kiedy próbuje wraz z Mordką polatać to spotykamy Łowców lub jakieś pokłady wojsk Drago Krwawdonia. Dopiero teraz zauważyłem, że nie tylko nie mam czasu dla samego siebie, ale i dla mojego najlepszego przyjaciela. Ciągle tylko załatwiam jakieś ważne sprawy związane z pokojami, między naszymi światami, lub spędzam ten czas z Heather'ą. Pamiętam jak jeszcze rok temu lataliśmy i szaleliśmy na nocnym niebie, a niebezpieczne sytuacje były naszą formą zabawy. Czy to oznacza, że jestem złym przyjacielem?

Najwyraźniej tak, bo Mordka już od dawna nie mógł się wyszaleć i chodź prosiłem go by poleciał sam ten uparcie chciał latać tylko i wyłącznie ze mną. Naprawdę jest on najlepszym przyjacielem jakiego miałem.

Nawet nie zauważyłem kiedy pojawił się przed nami kontur wyspy. Przełknąłem głośno ślinę, a Szczerbi zamruczał, chcąc najwyraźniej mnie jakoś wesprzeć. Podrapałem go za uchem i przyśpieszyłem go. Wolałem dolecieć jeszcze za widoku, żeby dać jakoś radę unikać ataków ze strony Wandali w razie czego. Gdy w końcu dolecieliśmy było jeszcze w miarę jasno, jednak bardziej niż to interesowała mnie jedna sprawa. Gdzie są wszyscy? Wraz z czarnowłosą wylądowaliśmy. Zszedłem ze smoka i udałem się do wioski, w której było dość głośno. Udałem się na plac główny i zobaczyłem dość spore widowisko. Najwyraźniej była jakaś walka na środku. Chrząknąłem dość głośno by zwrócić na siebie czyjąkolwiek uwagę ,a widok Nocnej Furii u mojego boku zrobi resztę. W końcu doczekałem się i jakaś kobieta spojrzała na mnie ,a następnie na smoka i natychmiast zbladła.

-Nocna Furia!-krzyknęła przerażona, a ja stałem tam tylko uśmiechnięty. Jak ja kocham tą reakcję!

Wszyscy wikingowie wyciągnęli broń co i ja zrobiłem. Nie wiele myśląc odpaliłem Piekło i patrzyłem na zszokowane miny mieszkańców.

-Czkawka?-przez tłum przedarł się Stoik(XD napisałam Stroik przez przypadek-dop.Autorka)-Co ty tu robisz?

-Musimy się tu zatrzymać-odpowiedziałem mu-Drago podbija powoli wyspy i za niedługo rozpocznie się wojna, a my potrzebujemy sojuszników.

-Dobrze w takim razie, nie ma problemu-odpowiedział mi ojciec-Będziemy gotowi na wszystko.

-Radziłbym to wszystko dokładnie przemyśleć Stoiku Ważki-stanąłem przed nim w pełni poważnymi zamiarami. To nie jest jakaś walka czy bitka na arenie.-To nie jest zabawa. Wojsko Drago to nie jest już to z czym walczyłeś, to coś znacznie gorszego. Tu chodzi o życie twoich ludzi, więc przemyśl to dokładnie, czy chcesz ryzykować życie swoje i swojego ludu?

-Tak chce-odpowiedział mi tym swoim nie znoszącym sprzeciwu głosem-Jestem gotowy na to ryzyko Smoczy Królu, jesteśmy wikingami to ryzyko zawodowe, my Wandale nigdy nie uciekamy.

Uśmiechnąłem się. Nigdy nie myślałem, że nadejdzie ten dzień kiedy będę się czuł z nim jak na równi, a jednak. Doczekałem się swojej świetności. Teraz tylko pomodlić się o szczęście i opatrzność do bogów.

-W takim razie liczę na was-uścisnąłem z wodzem rękę, gdy się puściliśmy spojrzałem na stojącą za mną dziewczynę-A tak z innej beczki. Tato to moja narzeczona Heather'a.

-Narzeczona-zapytała stojąca za rudobrodym Astrid. Wyglądała na złą i zawiedzioną.

-Tak, chodź skarbie, no nie mów, że się wstydzisz?-zaśmiałem się i przyciągnąłem ją do siebie, jednak ona dalej stała ze spuszczoną głową.-Co się dzieje?

-Czkawka powiedz mi...-zaczęła cicho- Czy tobie grozi śmierć? Powiedz mi, muszę wiedzieć na co być gotowa!

-Skarbie ja...-westchnąłem cicho wiedząc, że i tak nie mogę przed nią tego ukrywać-Tak mogę zginąć, ale jeśli ja go nie pokonam to nikt tego nie zrobi-Nawet nie zauważyłem kiedy z jej oczy polały się łzy  -Heather'a skarbie nie stresuj się i nie bój, pamiętaj ja zawsze do ciebie wrócę.

-Wiesz masz rację-dziewczyna uśmiechnęła się do mnie-Stres szkodzi dziecku- zaśmiałem się razem z nią, po chwili zdałem sobie sprawę z jej słów i spojrzałem na nią przerażony.

-J-jakiemu dziecku?!-zapytałem patrząc na nią, a ta tylko pomasowała swój brzuch-Jezu Szczerbatek trzymaj mnie, bo zaraz zemdleje-poczułem jak nogi się pode mną uginają. Przed upadkiem uratował mnie Szczerbi, a mojego ojca Pyskacz. Jak widać obydwoje jesteśmy w szoku.-A..al-ale j-j..jak .t-to si..się sta-ta ..tało?

-Nie udawaj, że nie wiesz-dziewczyna spojrzała na mnie wymownie, a ja dalej patrzyłem przed siebie-Czkawka czasu nie cofniesz, więc udawał byś że się chociaż cieszysz.

-Ja..ja si-się ciesze ty...tylko jestem w szoku- odpowiedziałem jej.

-Ja chyba w większym synek...


======

Koniec na dziś powracam z wielkim hukiem!

Przepraszam ,że nic nie pisałam ,ale ostatnie dwa tygodnie były dla mnie pasmem nie-szczęść.

W Trzech króli wbiłam sobie prawie całą wykałaczkę w nogę i wyciągał mi ją do kury nędzy chirurg ,powiem ,że bolało jak cholera... nie dość ,że nakurwiało mnie od tego kawałka drewna w nodze to jeszcze dostałam 5 zastrzyków znieczulających to jeszcze mi ją rozcinano ,a po tygodniu na kontroli włożono mi do tego tą tubkę do strzykawki (bez igły) i wstrzyknięto coś podobnego do wody utlenionej. I wiecie co? Tak bolało ,że nie miałam ochoty nic napisać ,ja się tylko modliłam by nie wdało się zakażenie.

Więc jeszcze raz przepraszam ,że nie było rozdziałów ,no ale zrozumcie mnie!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top