Rozdział 21

- Na pewno dobrze się czujesz ? - spytał Roman  - Wyglądasz na...

- Zmęczoną ? - odparła Hope - Wciąż słyszę szepty, hałas, nie mogę przez to spać...

Brunetka wyszła na spacer razem z chłopakiem. Musiała odpocząć, zaczerpnąć świeżego powietrza, zrobić cokolwiek by poczuć się lepiej. Nie żałowała tego co zrobiła, bo zrobiła to dla rodziny. Znała konsekwencje i teraz musiała się z nimi mierzyć.

- Może to zaklęcie to nie był taki dobry pomysł ? - zasugerował Wampir.

- Znowu widziałam moją mamą i to nie przez ekran telefonu, mogłam ją przytulić. Cała rodzina była w jednym pokoju więc było warto - odparła pewnie Hope.

- Ale teraz Ty cierpisz - stwierdził Roman.

- Jakoś sobie poradzę - odparła Brunetka.

Musiała być silna, wiedziała na co się pisze. Nie było to łatwe, ale musiała dać sobie raę.

Doszli z Romanem do lasu, nikogo nie było widać, tylko oni cisza i spokój. Myślała, że tego właśnie potrzebowała, ale głosy w jej głowie stawały się nie do zniesienie. Do tego na dłoniach pojawiały się czarne żyły. Musiała znaleźć na to sposób.

- Co tu robimy ? - spytał Wampir.

- Wypróbuje sposób Lizzie Saltzman - odparła Hope - Ona chodzi w ciche miejsce gdzie nikogo nie ma i po prostu krzyczy, wyrzuca to wszystko z siebie. Może podziała.

- Warto spróbować... - odrzekł Chłopak.

Nastolatka wzięła głęboko wdech i krzyknęła najgłośniej jak umiała. Jej magiczna moc była znaczenie silniejsza odkąd miała w sobie pustkę. Widziała jak niebieska fala energii odbija się od drzew, unosi liście, kamienie i biegnie dalej. Drzewa będące najbliżej nawet się przełapmały, albo całkowicie przewróciły.

- Wow - odezwał się Roman - To było mocne. Lepiej Ci ? - spojrzał z troską na Hope.

Z reguły nie dbał o nikogo, był typem samotnika, ale Hope... Hope była dla niego wyjątkowa. Dlatego nie zostawił jej. Mówiła by wracał do szkoły,  że sobie tu poradzi i wróci za kilka dni, ale nie mógł od tak wyjechać. Nie gdy wiedział, że jest w niej jakiś zły duch. Musiał wiedzieć, że jest cała i zdrowa.

- Chyba tak - powiedziała Hope oglądając swoje ręce, z których zniknęły czarne żyły - Głowa już mnie nie boli, czarne żyły zniknęły. Chyba pomogło... Tylko pytanie na jak długo.

- Nie martw się tak, jakoś sobie poradzimy - odparł Wampir.

- My ?  - powtórzyła patrząc na niego.

- Em... Myślałaś, że Cie tu zostawię samą ? - uśmiechnął się lekko.

Nagle jednak spoważniał i spojrzał w sobie tylko znanym kierunku. Jego wampirze zmysły były silniejsze od tych Hope, która jeszcze nie aktywowała swoich dwóch natur.

- Co się stało ? - spytała Dziewczyna - Coś usłyszałeś ?

- Poczułem... - odparł.

- Co takiego ? - zapytała.

- Krew...

Hope spojrzała na niego zaskoczona. Czy to możliwe... Nie, w lesie nikogo nie było, nic nie było słychać, byli sami. To niemożliwe by kogoś zraniła podczas swojego wybuchu magii. Nie mogła, nie chciała.

- Sprawdźmy to - odparła przygryzając wargę.

Roman wziął ją za rękę by szybciej przenieść się w odpowiednie miejsce. A może nie był to jedyny powód ?

Znaleźli się przy jednym drzewie, znacznie oddalonym od miejsca w którym byli. Leżał przy nim człowiek, ze strzelbą. Z pewnością myśliwy, miał zamknięte oczy i ślady krwi.

- Czy on... ? - spytała Hope.

Doskonale wiedziała co się stanie jeśli człowiek nie żyje...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top