ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 7
Już z samego rana Keigo oznajmił, że w piątki, zaczynając od dzisiaj, czekają go dodatkowe godziny patrolu w agencji bohaterów, w której był zapisany, właściwie już od pierwszej klasy. Tak dokładniej to już po pierwszym turnieju sportowym go do niej przyjęli. Zalożniem turnieju (prócz rozrywki i braku lekcji tego dnia) jest masa listów, wylewająca się do uczniów z często wyszukanymi zaproszeniami do agencji bohaterskich. Ale nie zawsze. Niektórzy, ci co wypadli wyjątkowo słabo lub nie wzięli udziału w wydarzeniu, nawet nie mieli po co zaglądać do swoich skrzynek pocztowych. I Toya był jednym z nich.
W praktyce to wszystko oznaczało, że począwszy od dzisiaj, w piątki będzie musiał wracać sam. Już nawet zastanawiał się, czy nie zagospodarować tego czasu w odwiedziny u mamy w szpitalu (wolał nie przebywać w domu więcej, niż to konieczne), kiedy krótki SMS poinformował go, że Fuyumi wypadło dzisiaj coś ważnego i nie będzie mogła odebrać Shoto ze szkoły, tak więc ten braterski obowiązek przypada dzisiaj właśnie jemu. Nawet dobrze, pomyślał Toya, przynajmniej dzisiaj będzie miał coś do roboty, a na za tydzień wymyśli coś, dzięki czemu nie będzie musiał wrócić do domu od razu po szkole.
— Co się tak cieszysz do tego telefonu? — usłyszał tuż nad uchem głos Keigo. Przyjaciel nachylił się, aby zerknąć mu przez ramię i przeczytać wszystko, co tylko widniało na ekranie smartfona. Toya szturchnął go pod żebro, żeby się trochę odsunął.
— Odłóż to, bo mnie pobrudzisz — rzucił, zerkając nieufnie na tackę z jedzeniem, którą Keigo trzymał tylko jedną ręką, a jak znał swojego przyjaciela, to mogło się bardzo źle skończyć.
— Wrobili cię w rolę niańki dzisiaj, co? — Keigo odłożył swój obiad na blat, a torbę rzucił na ziemię tuż przy stoliku i dopiero wtedy opadł na krzesło.
— Przynajmniej będę mieć zajęcie — odparł Toya, potem wyłączył telefon i wepchnął go do tylnej kieszeni spodni.
— Nie gniewasz się, no nie? Szef uparł się akurat na piątki, nie miałem za dużo do powiedzenia... Jeśli chcesz, to możemy iść do kina za tydzień w sobotę! — zaproponował blondyn, zerkając niepewnie na Toyę znad pojemnika, w którym właśnie mieszał ryż z sosem. Czerwono-włosy uśmiechnął się półgębkiem do niego.
— Umowa stoi — mruknął, sięgając po swoje jedzenie. W kubku obok rozpuszczała się właśnie czekolada z jednego z Twixów (drugiego Toya zjadł w drodze do stolika). Keigo również się uśmiechnął, zanim nie wepchnął do buzi ogromnej ilości jedzenia. Przeżuwając powoli, rozejrzał się po uczniach siedzących na stołówce. Chwilę mlaskał, próbując w międzyczasie połknąć najszybciej, jak się da, a przynajmniej, zanim nie zapomni tego, o co chciał zapytać.
— Widziałeś dzisiaj Shimurę? Powiedziałem mu, że może jeść z nami, ale nie przyszedł.
Toya wzruszył ramionami.
— Kto wie? Może właśnie jego głowa zażywa relaksacyjnej kąpieli w kiblu? — zażartował, a potem obserwował przez chwilę, jak Hawks może mu rzucać jedynie groźne spojrzenia, bo znów napchał sobie buzię ryżem.
— To nie jest śmieszne — wybełkotał, prawie opluwając sobie brodę. — Może powinniśmy coś zrobić?
— Nie wygłupiaj się. Nie będę teraz chodzić po szkole i szukać bachora, który nie potrafi się sobą zająć — westchnął Toya, ale widząc przejętą minę Keigo, szybko dodał: — Żartuję przecież. Jest na tyle duży, że powinien sam o siebie zadbać. Nie możesz wszystkich we wszystkim wyręczać, Keigo.
Blondyn nie wydawał się przekonany i pewnie gdyby nie dźwięk właśnie dostarczonego SMS'a drążyłby dalej temat i może, o zgrozo, udałoby mu się przegadać Toyę, żeby poszli do jakiegoś nauczyciela. Na szczęście jego twarz rozchmurzyła się, kiedy przeczytał wiadomość. Przypominał wręcz uśmiechnięty emotikon i Todoroki wiedział, że problem mają z głowy.
— Napisała do mnie! — ucieszył się Hawks, prawie że piszczał. Toya parsknął śmiechem. — Będziemy mieć razem patrol!
— Jeśli myślisz, że specjalnie ustawiła grafik, żeby tylko powłóczyć się z tobą po ulicy i słuchać twojego gadania to urwałeś się z choinki. Jesteś dla niej jeszcze dzieckiem.
— Jest tylko trochę starsza! — obruszył się Keigo. — Poza tym wiek to tylko liczba. Jestem bardzo dojrzały.
***
Mimo swojej dzisiejszej "misji" Toya nie pominął zejścia do szatni i zabrania swoich rzeczy, nie wybiegł też z klasy na złamanie karku ani tym bardziej nie pędził jak ostatni kretyn ulicą, tylko po to, aby odebrać brata jak najszybciej. Pomiędzy liceum a podstawówką, prócz różnicy wzrostu uczniów i ilości ich stałego uzębienia, była jeszcze jedna, bardziej znacząca różnica: to drugie miało lekcje znacznie krócej.
Toya jednak nie przejmował się tym za bardzo, bo wiedział, że na Fuyumi Shoto też musiał czekać w świetlicy, nie jednokrotnie dość długo, więc dlaczego tym razem miało być inaczej?
Poza tym Toya był pewny, że Shoto również woli siedzieć i bawić się z innymi dziećmi, które tak jak on czekały na odbiór w świetlicy, niż siedzieć w domu z ojcem. O dziwo w szkole, która według wielu uczniów była jak więzienie, Shoto mógł być przez chwilę wolny i zachowywać się jak normalne dziecko, a nie jak ktoś, komu stawiane jest za cel, zostanie bohaterem numer jeden. Shoto lubił szkołę, bo poza nią i domem praktycznie nie znał innego życia, a z tych dwóch opcji ta pierwsza była o niebo lepsza.
Toya nie miał problemu z odnalezieniem świetlicy nawet jeśli w całej swojej karierze starszego brata odebrał Shoto może z pięć razy, przy czym ostatni był co najmniej, kiedy sam był w pierwszej klasie U.A.
Pierwszą oznaką, że coś nie jest tak, jak powinno, był specyficzny grymas nauczycielki, która podniosła się ze swojego miejsca i wpatrywała w Toyę, jakby zakłopotana, po tym jak powiedział, że przyszedł po brata. Drugim niepokojącym sygnałem był brak czerwono-białych włosów wśród grupki pozostałych w świetlicy dzieci.
— Shoto już poszedł — powiedziała, poprawiając okulary, które co jakiś czas zsuwały się po jej gładkim, piegowatym nosie.
— Jak to poszedł? Gdzie poszedł? — zapytał Todoroki, jeszcze raz rozglądając się po bachorach.
— Powiedział, że dzisiaj wraca do domu sam.
— Sam? Nikt nie powiedział pani, że przyjdę po niego?
Kobieta pokręciła głową, przez co prawie od razu musiała znowu poprawiać okulary. Była młoda, możliwe, że dopiero niedawno zaczęła pracować w szkole i widać, jak bardzo zmartwiła się, bo najwidoczniej zrobiła coś nie tak. Oczywiście trzeba zaznaczyć, że Shoto nie był przedszkolakiem, a niektóre dzieci w jego wieku wracały już same do domu, jednak Enji Todoroki był zdania, że ktoś powinien pilnować najmłodszego syna. Był jego dzieckiem idealnym. Jedyną szansą na spełnienie marzenia.
Toya prychnął z irytacją i szybko wyciągnął telefon. W pierwszej kolejności zadzwonił do Natsuo, który powinien być już w domu. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że Shoto z nim nie ma i nic nie wskazuje na to, żeby tam dzisiaj był, bo kurtka, buty i plecak nie leżały na swoich miejscach.
— Kiedy wyszedł? — zapytał Toya młodej nauczycielki. Kobieta nerwowo poprawiła beżowy, zarzucony na ramiona sweter. Jego obrzeża były pofalowane i zafarbowane na biało. Kiedy się na niego patrzyło, przed oczy nasuwał się obraz piernikowej chatki z Jasia i Małgosi.
— Pół godziny temu? Przepraszam, nie pamiętam dokładnie — powiedziała szybko. Jej głos zrobił się jeszcze wyższy niż dotychczas, przez co brzmiała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Nagle za Toyą rozległo się krótkie pukanie i do sali wszedł inny rodzic, chcący odebrać swoje dziecko.
Toya przeklął pod nosem, kiedy się z nim wymijał, żeby wyjść ze świetlicy.
Nawet jeśli w drodze do szkoły Shoto, Toya nie zamierzał się spieszyć, tak wychodził z niej tak szybko, jakby coś w niej mogło zaraz wybuchnąć i pośpieszna ucieczka jest jedynym ratunkiem na ocalenie. Przeszło mu przez głowę, żeby zadzwonić do Fuyumi, ale szybko zmienił plany i wybrał inny numer. Siostra i tak nie mogła mu teraz w niczym pomóc, a na pewno zaczęłaby się bardzo przejmować. Wystarczyło, że Toya się przejmował, kiedy minął pierwszy, drugi i trzeci sygnał w słuchawce, a nikt nie odbierał. Potem minął jeszcze czwarty, piąty i szósty, wciąż tak samo głuche aż chłopak zaczął nerwowo potupywać nogą. Już myślał, że włączy się poczta głosowa i będzie zmuszony bezsensownie nagrać się na niej (był zdania, że wiadomości na poczcie głosowej i tak nikt nigdy nie odsłuchiwał, a przynajmniej on sam nigdy tego nie robił), jednak zamiast poważnego męskiego głosu: "Tu poczta głosowa, proszę nagrać wiadomość, po tym sygnale" usłyszał zasapane oddechy.
— Shoto? Gdzie ty, do cholery, jesteś? — zapytał od razu Toya, czując się, jakby kamień spadł mu z serca, choć zimne poty, jakie obeszły jego ciało, jeszcze nie zeszły. Ruszył w stronę bramy.
— Na... boisku... Gramy... mecz... — sapał brat.
— Jakim boisku? Dlaczego w ogóle poszedłeś sam, trzeba było do kogoś zadzwonić i powiedzieć, gdzie idziesz — burczał Toya. Przebiegł jeszcze kilka metrów, ale wrócił do normalnego (może jedynie lekko przyspieszonego) chodu, kiedy tylko znalazł się na chodniku między innymi ludźmi.
— Przepraszam — odparł Shoto. Jego oddech już się uspokoił, przez co skrucha w głosie, była jak najbardziej wyraźna, nawet jeśli rozmawiali przez telefon, a nie twarzą w twarz. Toyi zmiękło serce. Gniew, jaki jeszcze chwilę temu odczuwał, zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił, ale chłopak westchnął przeciągle, żeby mieć pewność, że złość już nie wróci.
— Gdzie jesteś, Sho? — zapytał łagodnie, specjalnie zdrabniając imię brata, żeby ten wiedział, że się na niego nie gniewa. — Przyjdę po ciebie, tylko które to boisko?
Shoto krótko opisał miejsce, w jakim przebywał (nie znał jeszcze nazw ulic, więc musiał posługiwać się punktami orientacyjnymi wokół). A Toya nie miał problemu z rozszyfrowaniem, o które boisko (czy raczej plac zabaw z małym boiskiem, jako dodatek) chodziło. Wcale nie tak daleko ich domu. Kiedy Toya był mały, obiekt jeszcze nie powstał, ale wiedział, że Natsuo czasem przesiadywał tam z kolegami w weekendy, kiedy ich tata był w domu i najlepszym wyjściem była po prostu ewakuacja na zewnątrz.
Mimo że wiedział, że nic się nikomu nie stało, dalej szedł szybko i cmokał z niezadowoleniem na każdym przejściu dla pieszych, kiedy musiał czekać, aż zapali się zielone światło i pozwoli mu przejść na drugą stronę. Zręcznie wymijał wszystkich przechodniów i z równym niezadowoleniem cmokał, kiedy mijał jakąś grupkę, idącą całą szerokością chodnika.
Kiedy wiedział, że jest już blisko, przebiegł jeszcze kilka metrów, aż nie zobaczył zielonego ogrodzenia wokół placu zabaw, z którego można było wejść na niewielkie boisko. Reprezentacja piłkarska ledwie by się na nim pomieściły, ale dla dzieci, które nie miały kondycji do przebiegania kilkuset metrów i grających najczęściej w mniejszych składach w zupełności wystarczało.
Latem plac zabaw w piątek o tej porze na pewno roiłby się od ganiających i krzyczących dzieci, ale teraz nie było tam żadnego tłoku. Ledwie czwórka głów na boisku i może z pięć na samym placyku.
Toya otworzył zieloną furtkę i wszedł na teren dziecięcych uciech, skupiając swoją pełną uwagę na boisku, gdzie już dostrzegł brata.
— Shoto! — zawołał. Przeszedł między kilkoma atrakcjami, takimi jak karuzela i huśtawki. Prócz tego dzieci goszczące na placu miały jeszcze do wyboru: ściankę wspinaczkową, domek ze zjeżdżalnią (jedną naprawę wysoką, taką, z której sam Toya mógłby skorzystać i jedną mniejszą), tor przeszkód z opon, pajęczą sieć i piaskownicę. Każdy z tych kolorowych sprzętów nie zebrał większej uwagi Toyi, który przeszedł przez równie kolorową gumę wyścielającą plac zabaw (specjalnie nie wyłożono go kostką brukową, żeby dzieciaki nie poobdzierały sobie kolan, kiedy się wywrócą z rykiem na ziemię) prosto do siatki odgradzającej boisko.
Shoto już biegł w jego stronę.
— Dlaczego nie powiedziałeś nikomu, gdzie idziesz? — zapytał jeszcze raz, kiedy tylko brat znalazł się na tyle blisko, żeby go usłyszeć. Kiedy dobiegł do niego, oparł dłonie na kolanach i zgarbił się, najwidoczniej znów gubiąc oddech.
— Czekałem — wysapał — ale nikt po mnie nie przyszedł.
— Fuyumi ci nie powiedziała, żebyś poczekał na mnie?
Shoto pokręcił głową.
—- Poza tym jestem już duży, chciałem iść sam.
— Następnym razem powiedz to komuś, żebyśmy nie musieli cię szukać, głupku — odparł Toya. W jego głosie nie było ani krzty złości, więc oboje się uśmiechnęli. — No dobra, a teraz idziemy do domu — dodał.
— A mógłbym dokończyć mecz? Proszę — zapytał Shoto. Wyprostował się i uniósł zgrzaną i czerwoną twarz, żeby móc popatrzeć na znacznie wyższego od niego Toyę. Starszy najpierw uniósł jedną brew, jakby wielce zaskoczony, że jego brat chce się bawić, jak każde inne dziecko. Zazwyczaj widział Shoto tylko przelotnie, kiedy ćwiczył w domu z ojcem albo na kolacji, kiedy chłopczyk jadł z ciszy swoją porcję. — Jutro tata będzie w domu i na pewno mi nie pozwoli — dodał cicho.
Toya znowu westchnął, chociaż w taki sposób, że dawał do zrozumienia Shoto, że najprawdopodobniej jest o krok od zgodzenia się. Prowizorycznie zerknął jeszcze na swój telefon. Nie miał żadnych nieodebranych połączeń, a póki co w domu był jedynie Natsuo.
— Dobra, ale po pierwsze, dokończycie ten mecz i idziemy, a po drugie, nie licz, że też będę biegał jak kretyn za piłką — odparł Toya, posyłając bratu trochę krzywy uśmiech. Shoto zaśmiał się i przytaknął szybko głową. — Jeśli chcecie mogę być sędzią — dodał.
— Mamy sędzię — odparł szybko młodszy, wskazując na piaskownicę kilka metrów dalej. Toya powiódł wzrokiem za ręką brata, akurat, żeby zobaczyć, jak domniemany sędzia schyla się i pomaga dziewczynce (która przybiegła do niego chwilę temu z karuzeli) zawiązać buty.
_________________________________________
Wczoraj wattpad na telefonie mnie zawiódł i nie dało się nic wstawić, dlatego takie opóźnienie. Miejmy nadzieję, że więcej takich niespodzianek nie będzie.
Zostawcie gwiazdkę za moją wytrwałość i do usłyszenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top