8
-Na pewno coś byś wymyślił. Ale miałem akurat pod ręką młotek. -powiedział rudzielec. Halt popatrzył na narzędzie.
-Do szpuntów, co? Na pewno odszpuntował naszego koleżkę. -muszę przyznać, że coś mi chyba umknęło. Absolutnie nie zrozumiałam, jeśli miał być to żart.
Pierwszy wojskowy zaczął się podnosić, jednak młotek (tym razem dzierżony przez Halta) znów załatwił sprawę.
-Czy to było konieczne? -spytał zwiadowca.
-Nia, ale bardzo satysfakcjonujące. -po chwili oddał młotek młodej służącej. -Myślę, że teraz przydałoby się to piwo, Glyniss.
Crowley wyciągnął dłoń do Halta.
-Dziękuję za pomoc. Jestem dość przywiązany do tego nosa.
-A jest do czego, to duży skarb. -teraz i ja bym się zaśmiała, bo nos zwiadowcy faktycznie był całkiem spory. Zaśmiałabym się jeszcze mocniej widząc, jak właściciel owego nosa zezuje na niego i dziwię się, że Halt nie zaczął się tarzać ze śmiechu. Po chwili spoważniał nieco zażenowany.
-Tak czy owak, dziękuję. -rzekł. -Jestem Crowley Meratyn, zwiadowca lenna Hogarth.
-Halt O'Ca... -zaczął i natychmiast się poprawił. Szkoda, że o ułamek sekundy za późno. -Halt. Nazywam się Halt. Przejeżdżam tędy. -to już nie mógł powiedzieć, że nazywa się nie wiem "Halt O'Casan" I tak, pewnie nikt w Araluenie nie zna zbyt dobrze hibernijskiego. Albo takie "Halt O'Capall" brzmi normalnie. Ale nie. Halt. Po prostu Halt. Najlepiej jeszcze Halt Arattay. No i musiał dodać, że tędy przejeżdża. Czy kogokolwiek ta informacja mogłaby obchodzić? Nie, ale powiedział, no bo jak inaczej?
Crowley jednak zdawał się nie zwrócić uwagi na owo zawahanie i uśmiechnął się.
-Przypuszczam, że pochodzisz z Hibernii? -spytał, a Halt przytaknął.
-Z Clonmelu. -Czy Crowley potrzebował tej informacji? Nie. Czy Halt jej udzielił? Tak. Jak zwykle. Jakby tego było mało, następnie musiał dorzucić: -Uznałem, że pora poszerzyć horyzonty. -Rozumiem, że poszerzyć horyzonty oznacza, żyć dłużej niż osiemnaście lat, tak?
Na szczęście dla Halta, bo moim zrzędzeniom nie byłoby końca, z podłogi odezwał się słaby głos:
-Proszę, zwiadowco, ta noga strasznie boli. -był to otyły żołnierz, którego łydkę przedziurawiła strzała. Usiadł i starał się zatamować krwawienie.
-Wyobrażam sobie. -odparł rudzielec, przyklęknął przy mężczyźnie i obejrzał ranę. Potem zwrócił się do Halta. -Chcesz jeszcze używać tej strzały? -a gdyby chciał? Wyciąłby tą strzałę z nogi biednego żołnierza? Przecież nie jego wina, że jest głupi. Może dostał to w genach?
-Nie drzewca. Złam je. Wykorzystam grot i lotki. -potem udzielił instrukcji na temat najlepszego sposobu na wyciągnięcie w takich okolicznościach strzały. Swoją drogą ta strzała chyba tamowała krwotok, nie? Nie powinni byli tego potem chociaż przypalić? Potem przynajmniej obmył rany wodą, a nogę zabandażował, ale wciąż uważam to za dziwne.
-To powinno przez jakiś czas podtrzymać go przy życiu. -stwierdził na koniec Crowley, a to choć trochę wszystko tłumaczyło. Skoro chcieli go zabić tylko później to spokojnie mogli... postanowiłam się w to nie zagłębiać. Może to jakaś wiedza tajemna.
Potem Crowley unieruchomił ręcę dwóch nieprzytomnych żołnierzy z pomocą jakiś kajdanek na kciuki. Halt przyglądał się z zaciekawieniem.
-Bardzo poręczny pomysł. -powiedział. Potem pomógł Crowleyowi podciągnąć wojskowych do pozycji siedzącej i oprzeć ich o jedną z ław.
-Tak się zastanawiałem... -odezwał się zwiadowca podczas tego zajęcia. -Patrzyłem jak sobie radzisz. Mogłeś zabić tych dwóch bez większego kłopotu. Tego mazgaja też. -pozwolę pominąć sobie te jakże zajmującą konwersację i przejść do jej wyników. Mianowicie Crowley zasugerował jakoby chciał złożyć wizytę baronowi Gorlanu.
-Zabierzesz ich do barona Morg... -Halt zaciął się na imieniu. Kto nazywa w ten sposób dziecko? I pomyśleć, że Aralueńczycy twierdzą, że to my jesteśmy dziwni.
-Morgaratha. -powiedział Crowley, tak, jak gdyby to imię było zupełnie normalne. Może by to jakoś zdrobnić? Mor... Mordzio, Morda, Morda w Kubeł... -Tak. Jest arogancki, ale chyba nawet on nie może zlekceważyć oficjalnego raportu i skargi królewskiego zwiadowcy.
-Cóż, jeśli nie masz nic przeciwko temu, mógłbym do ciebie dołączyć i pomóc mieć ich na oku. -wskazał na żołnierzy. -Chętnie bym zobaczył co za człowiek z tego Morgaratha.
-Mógłbym ci powiedzieć -odrzekł ponuro zwiadowca. -ale chyba lepiej, żebyś sam się przekonał. Jedź ze mną, jak najbardziej. Zamek Gorlan jest półtora dnia jazdy stąd, a chciałbym omówić z tobą kilka spraw. -Halt skinął głową.
-Nie mogę się doczekać. -potem wypili jeszcze piwo i wyruszyli w drogę.
Dobra parę słów wytłumaczenia. W tej chwili mniej więcej Caitlyn ma gdzieś... siedemnaście lat? Minęło więc wystarczająco dużo czasu, by znikąd stała się sarkastyczna, nieznośna i jakże wredna. A tak serio, to nie chciałam przepisywać książki więc pisałam co ślina na język... lub raczej klawiatura na komputer przyniosła.
P.S. ten fragment z przedstawieniem się polecam przeczytać głosem niewyspanej Astrid z Jeźdźców Smoków na Końcu Świata. Bezcenne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top