6
-Na ducha Barry Boru -zaklął Halt i lekko skręcił. Patrol z Din Kilty znalazł się nagle na skraju wrzosowiska. Halt nie uciekał. Szedł dalej spokojnie, jak gdyby beztrosko. Miał iść do Pritcharda, ale to było zwyczajnie niemożliwe. Jaka była szansa, że nie zatrzymają się, kiedy na wrzosowisku znajdą swoje mężczyzn? Skoro mieli coś do zrobienia i zapuścili się w stronę portu, za pewne zadadzą jakieś pytanie miejscowym, a zakładając najgorszy scenariusz, wciąż mogli szukać Halta.
Żołnierze faktycznie podeszli do Pritcharda, ale Halt szedł już obrócony do nich tyłem, w dodatku postarał się iść w nieco inny sposób niż zazwyczaj. Nawet gdyby ktoś z patrolu zwrócił na niego uwagę, uznałby, że to przypadkowy człowiek. Problem mógł się pojawić, gdyby zatrzymali się w tawernie. Głupio byłoby podać się im na tacy.
Mógł to wymyślić lepiej. Teraz pewnie na coś by wpadł, ale wtedy po prostu poczekał, aż patrol sobie poszedł i wrócił przez wrzosowisko do Pritcharda.
-Spóźniłeś się. -oznajmnił zwiadowca. Halt podniósł jedną brew.
-Miałeś gości. -odparł.
-Spytała o ciebie. -wspomniał Pritchard, gdy zajęli się już strzelaniem. Gdyby nie był w stanie nie dopuszczać do siebie stresu, pewnie chybiłby, a jednak tylko po raz kolejny uniósł brew. -No chyba, że chodziło o jakiegoś innego niskiego siedemnastolatka nazywającego się Halt O'Carrick. -Pritchard wzruszył ramionami. Czyli jednak wciąż go szukali. Nie mogli znaleźć jakiegoś niemożliwego do zidentyfikowania ciała i dać sobie spokój?
To znaczy próbowali, ale wyciągnęli owe ciało z rzeki, a Ferris zorientował się, że go oszukano. Miał zaprzestać owych poszukiwań już niedługo stwierdzając, że Halt już zniknął, ale wciąż nie mogąc spać z lękiem, że brat może upomnieć się o tron.
Teraz to, że Pritchard wie wszystko, było równie oczywiste, co to, że śnieg jest biały.
-I co im powiedziałeś?
-Że nigdy nie widziałem nikogo o nazwisku O'Carrick. -Pritchard spojrzał na tarczę i po chwili znów się odezwał. -Co ty wyprawiasz? Siedzimy tu rok czy dwa dni? -w rzeczywistości strzały chybiały najwyżej kilkanaście centymetrów od środka tarczy, a zdążyli już zwiększyć dystans od celu. -Biegiem przez całe wrzosowisko, a zanim wrócisz, w tej tarczy mają sterczeć trzy strzały! -Halt posłusznie wykonywał wszystkie polecenia, a zresztą i z chęcią. Ze wszystkiego czego kiedykolwiek się uczył, łucznictwo wychodziło mu najlepiej. Pewnie nawet posługiwanie się nożem szło mu nieco słabiej, jeśli da się to porównać.
Jakiś czas potem dostał, ku własnemu i mojemu zdziwieniu od Pritcharda saksę i nóż do rzucania. Mężczyzna nie wyglądał na kogoś kto takową broń oddałby z własnej nieprzymuszonej woli, ale protest nie był w stylu żadnego z nich.
Jestem żulem dla wszystkich w tym samej siebie, bo rozwinęłabym akcję z Pritchardem, ale nie umiem. Moja kreatywność złapała jakiegoś wirusa, lub rwę kulszową -.- ale tyle dobrego, że jest cokolwiek, winc no
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top