4

Halt całkiem szybko zorientował się, że go szukają. Spędził w zamku szesnaście lat. Wiedział jak to wygląda. Jeszcze przed świtem zabrał swojego konia, Deklana ze stajni. W przeciwieństwie do sprawy jego matki, Halta na prawdę szukano, choć tylko po to, by go zabić. Musiał uciekać, pytanie brzmiało dokąd. Najsensowniejszym wyjściem była ucieczka poza Hibernię, znał parę języków, może odnalazłby się w Galii lub Teutonii? Może w Toscanii, gdziekolwiek, byle po za jurysdykcją brata, a właściwie po za Hibernią. Nie był wstanie jednak, dobrać się do jakichkolwiek pięniędzy, gdy był w zamku na kilka chwil. Miał tylko dwa noże zatknięte za pasek. Postanowił wpierw wrócić w dół rzeki, znaleźć porzucone tam ubrania i założyć na siebie koszulę. Teoretycznie, by zdobyć pieniądze, mógł spieniężyć Deklana, za którego dostałby niezłą sumkę, ale nie był w stanie sprzedać zwierzęcia. Deklan był z nim od dawna, był właściwie najbardziej zaufanym stworzeniem Halta na dworze. Nie licząc mnie, co mówiąc szczerze całkiem mi schlebia. Byłam ważniejsza od konia.

Halt faktycznie znalazł koszulę, tam gdzie ją zostawił i nie przeszkadzało mu to, że była wilgotna. Podczas jazdy miał nieco czasu na rozmyślania, myślał na przykład o tym, że spodziewał się, że ktoś go zabije, zanim zdąży zostać królem, ale nie spodziewał się, że właśnie brat. Ale Ferris dopiął swego. Halt zniknie z jego życia raz na zawsze. Chyba, że coś zrobi mnie. Wtedy miał nie przespać spokojnie ani jednej nocy. 

Kiedy dowiedziałam się tego wszystkiego byłam pod wrażeniem ile Halt był w stanie poświęcić mi czasu. Nie obchodził go tron, Ferris może częściowo, za to ja go obchodziłam. Raz przeszło mu nawet przez myśl, że mógł zabrać mnie ze sobą, po czym stwierdził, że nie byłby w stanie skazać mnie w ten sposób na pewnego rodzaju banicję. 

Jak na złość, mojego brata już w drodze z rzeki do zamku złapało jakieś choróbsko, nic zresztą dziwnego po tym, jak wpadł do rzeki, a potem nawet bez koszuli szedł do zamku i z powrotem. Wprawdzie byłoby za pewne jeszcze gorzej, gdyby pozostał w przemoczonym ubraniu, co nie zmienia faktu, że gdyby myślał trzeźwo, nie szedłby do Dun Kilty. Sam zresztą ostro się za to w drodze strofował. Odpocząć nie mógł, bo pościg wkrótce by go dogonił. Zazwyczaj udawało mu się wcisnąć na kolację i czasem nawet na nocleg do jakiejś prostej rodziny, jednak wkrótce najął się na jakiś czas w gospodzie, której ciepło sprawiło, że przestało go męczyć kichanie i ciągły chłód, choć nie mógł powiedzieć, żeby przestało go drapać w gardle. Gdy nieco zarobił, a ustąpił i katar, pojechał dalej z biegiem rzeki. Ku morzu. 

Tam również rozpoczął pracę w tawernie. Z pewnością bliżej morza robota była bardziej dochodowa, bo i gości było więcej. Zresztą zdarzało mu się nieraz ratować knajpę przed zniszczeniem, gdy dwóch podchmielonych żeglarzy postanowiło się pokłócić. Dzięki temu karczmarz był o tyle przyjaźnie nastawiony do mrukliwego chłopaka, by nie próbować obniżać bez powodu stawki za pracę. Robota wciąż nie była wystarczająco dochodowa by szybko uzbierać kwotę wystarczającą do zabrania się z Hibernii, ale okazało, się niedługo potem, że Halt nie potrzebował jej tak prędko.

Wyszedł któregoś dnia z tawerny, bo i nie miał tam chwilowo nic do roboty. Nie mógł powiedzieć, żeby nie podobała mu się ta praca, ale smród alkocholu, ryb, mięsa, dymu i potu w jednym miejscu, każdemu może wdać się w końcu we znaki(swoją drogę ciekawe, że był w stanie w ogóle wytrzymać ten ciągły smród). Zakładał, że przejdzie się po prostu obrzeżami portowego miasteczka, nie spodziewał się natomiast, że po powrocie przyjdzie mu obsługiwać takiego mężczyznę. 

Mężczyzna był Aralueńczykiem. Jasna cera i długi łuk na plecach mówiły same za siebie. Mężczyzna był niemal całkowicie siwy, może jeden na sto włosów był po prostu jasny. Miał też brodę i wyglądał na dość starego, a jednak poruszał się ze sprężystością godną trzydziestolatka. Ubrany był w zieloną, cętkowaną pelerynę, którą Halt natychmiast skojarzył z legendarnymi zwiadowcami, o których słyszeliśmy nieraz na dworze, a on sam i Ferris musieli wykuć na pamięć wszystko co było nam o nich wiadome. Gość przykuł uwagę mojego brata, który przypatrywał mu się zza kontuaru. Czytał jakiś list z lekkim, a za razem nieco tęsknym uśmiechem na twarzy. 

Po chwili gość złożył list, podszedł do kontuaru i stanął zaraz na przeciwko Halta. 

-Co się tak przyglądasz chłopcze, kawy mi lepiej nalej. -gdy ten postawił na stole kubek i nalał do niego ciepłej kawy, mężczyzna kontynuował. -No, co cię tak zaintrygowała chłopcze, bo chyba się tak nie przyglądasz każdemu po kolei?

-Zwiadowcy jeszcze nie widziałem. -odparł Halt. Swoją drogą był pod wrażeniem spostrzegawczości Aralueńczyka, bo ten nawet czytając list zauważył wzrok Halta, choć ten na dworze nieraz podpatrywał różne rzeczy tak, że nikt się nie orientował. Zwiadowca pokiwał głową.

-Aha, i tak cię widok mężczyzny w zielonym zaintrygował, że gapiłeś się na mnie przez dobre kilka minut? -Znam swojego brata na tyle, że mogę z całą pewnością stwierdzić, że pomyślał "dobry jest". Prawda była taka, że nie spodziewał się zobaczyć zwiadowcy w Hibernii, zwłaszcza, że z tego co wiedział jeszcze z Dun Kilty, w Araluenie nie działo się obecnie najlepiej. To jednak zdradziłoby go, więc postanowił powiedzieć co innego co również nie mijało się z prawdą. 

-Zawsze intrygowali mnie zwiadowcy. I łuki. Dochodziły do nas wieści, że potraficie przyszpilić z siedemdziesięciu metrów muchę do muru za lewe skrzydło, nie czyniąc jej żadnej szkody, a umiejętności zawdzięczacie magii. -powiedział. Specjalnie rozwinął wypowiedź, by starzec nie dopytywał. Ten jednak nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki zapytał:

-Chcecie się nauczyć strzelać? -Halt byłby głupcem, gdyby odmówił. Byłby głupcem, gdyby odpowiedział, że nie. Najbardziej przydatna umiejętność jaką mógł zdobyć w obecnej sytuacji, to używanie broni długodystansowej. 

-Czemu nie. -odparł, a mężczyzna powiedział mu, gdzie i kiedy ma się znaleźć. Na koniec zapytał jeszcze:

-Jak masz na imię? 

-Halt. -zwiadowca uśmiechnął się, gdy podawał rękę Haltowi. 

-Jestem Pritchard.

No i czwórka. To jest ten moment, w którym moja kreatywność wchodzi na wyższy level. Ale nie wiem czy mam na siłę przedłużać trzy lata, czy je po prostu skipnąć i przejść do iście... Chorobliwych przypałów?

Halt w tawernie! Ta jest! Ogółem to wiem, że ta gadka szmatka o tym jak Halt się lampi na Pritcharda jest drętwa, ale poznawanie nowych ludzi w moim przypadku wygląda tak:

-Cześć

-Cześć

-Jak masz na imię?

-(nwm) Julka, a ty?

-Uri

-Aha

Więc doceńcie, że przeszukałam całe wczesne lata, żeby se przypomnieć, że Pritchard był siwy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top