2

Kiedyś przyniosłam Haltowi bukiecik kaczeńców. Zbierałam je na łące, kiedy on próbował wejść na pobliskie drzewo, a Ferris przyglądał się mrówkom. Mama stała gdzieś na uboczu i jeśli widziała nas chociaż pomiędzy trawą, to pewnie gdyby coś się stało i tak by nie zauważyła(to była moja własna wojna, a nie o mnie mówimy). Gdy wróciliśmy dałam mu bukiecik, a on przyobiecał, że jakoś mi się odwdzięczy. Przez chyba tydzień śledził pracę krawcowej mamy, która szyła zresztą ogrom rzeczy nie tylko zresztą ubrań i w końcu po dwóch tygodniach sprezentował mi szmacianą lalkę. Wprawdzie nie tak ładną, jaką sobie wymarzyłam (bo o lalce marzyłam skrycie od lat), ale też miała jasne włosy z włóczki, choć lekko wyłysiałe. Niebieskie, duże i okrągłe jednak krzywe oczy i nie do końca zszytą jedna nogę i wprawdzie z początku nie byłam za bardzo zadowolona z prezentu- zrozumcie mnie, miałam pięć lat -to jednak niedługo doceniłam go, bo miałam przecież wymarzoną lalkę.

To, że byliśmy ze sobą nawzajem bliżej niż z Ferrisem nie było zresztą bez sensu. Halt odkąd pamiętam buntował się przeciw tacie, a ja zawsze zwalczałam mamę, bo nie podobało mi się jej podejście do nas, gdy choć trochę wyrośliśmy. Ferris czuł się, jednak w tym towarzystwie doskonale.

Innym razem kradliśmy z Haltem ciastka z kuchni. Moje zadanie polegało głównie na uważaniu na kucharza. Gdy się udało obudziliśmy Ferrisa i do późnej nocy zajadaliśmy się ciastkami. Może było to niezbyt odpowiednie, ale jakże miło było objeść się w środku nocy.

Następnym razem, gdy próbowaliśmy to zrobić kucharz nas przyłapał i zdzielił chochlą. Nie przejęliśmy się zbytnio. Wręcz przeciwnie. Cała sytuacja była w jakiś sposób komiczna i śmialiśmy się na cały głos. Szkoda tylko, że niedługo potem Halt przestał się śmiać.

To była jesień. Mama nie była przy mnie zbyt ostrożna, więc bawiłam się na dywanie, gdy skarżyła się swojej ochmistrzyni:

-Oj mnie wykończy. Boję się iść spać, bo wiem, że mogę się już nie obudzić. Ma trójkę dzieci, nie jestem mu tak na prawdę potrzebna. Gdybyśmy chociaż się kochali... -te słowa wyryły się w mojej pamięci. Były tak oczywiste, nawet dla sześciolatki, bo ku swojej dumie kilka dni wcześniej skończyłam sześć lat. Czym prędzej popędziłam do Halta i Ferrisa.

-Rodzice się nie kochają. -powiedziałam tylko i załkałam. To może wydawać się dziwne, ale dla nas to było jak cios nożem w plecy. Żyliśmy w bańce. Ta prawda była dla nas brutalna, bo tylko na tym trzymała się nasza rodzina. Podchodziliśmy do tego w taki sposób, że jeśli mama i tata się kochają, to przecież muszą kochać nas skoro jesteśmy ich dziećmi. Ale co jeżeli byliśmy dla nich tylko przykrym przypomnieniem, że ożenili się mimo braku miłości? Dopiero potem bracia wyciągnęli ze mnie wcześniejsze słowa mamy. Tamtego dnia całą trójką byliśmy ze sobą tak związani jak nigdy. Siedziałam między Ferrisem i Haltem i czułam jak co chwilę nowe łzy wzbierają w moich oczach. Ferris i Halt musieli rozumieć więcej, patrząc z perspektywy czasu może to, że możemy niedługo zobaczyć mamę po raz ostatni. Byli dużo bardziej zamyśleni i chyba równie zdruzgotani.

Miesiąc później zdążyliśmy już niemal zapomnieć o groźnie wiszącej nad mamą, została tylko wiedza, że rodzice się nie kochają. Ale właśnie wtedy, rano, dowiedziałam się, że mama zniknęła. Przez trzy dni próbowali wmówić nam, że po prostu gdzieś wyjechała. Dopiero wtedy ochmistrzyni zdjęta współczuciem powiedziała nam, że mama nie wróci. Nigdy nie dowiedzieliśmy się czy uciekła, czy została zabita. Wiedzieliśmy tylko, że nikogo prócz nas to nie obchodzi.

I tu muszę się wtrącić, bo możesz powiedzieć, że przecież prowadziłam z mamą wojnę. Zauważ jednak, że miałam sześć lat i czułam może do niej żal, ale potrzebowałam jej. Byłam tylko małym dzieckiem w świecie, który miał okazać się pełen intryg.

Te wydarzenia sprawiły, że Halt przestał się śmiać, zaczął za to opiekować się mną jeszcze bardziej niż dotychczas. Mam wrażenie, że obwiniał się, że wiedział ode mnie o przerażeniu mamy i nic nie zrobił. Raz na jakiś czas ojciec zabierał ich na rzekę łowić ryby, ale poza tymi wypadami i obowiązkami Halt starał się znajdować dla mnie jak najwięcej czasu. To chyba wtedy Ferris zaczął uparcie dążyć do władzy. Właściwie rozdzieliliśmy się. Ale on chyba potrzebował nas. A skoro, my nie zwracaliśmy na niego uwagi, postanowił ją zdobyć. Stał się młodszą i cokolwiek mniej zdeprawowaną wersją ojca. Trochę jakby chciał uprzykrzyć nam życie, a już zwłaszcza Haltowi.

Poniekąd byliśmy we dwoje wśród szalejącej burzy. Burzy, której jedynym celem było zniszczyć nas. Zepchnąć na samo dno i złamać nasz wspólny bunt. Ale byliśmy dziećmi. Nie mogliśmy zrobić nic ponad bunt przeciw tacie i to w dodatku nieoficjalny.

Też krótkie ale kij

Adios!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top