18
Hejka misie kolorowe!
Kolejny rozdział książki ze współpracy z fs_animri <3
Miłego dnia kochani :3
Erwin pov
Przekroczyłem próg mojego starego domu. Zamknąłem za sobą drzwi.
Czułem się wściekły i jednocześnie smutny. Chcąc wylądować jakikolwiek te emocje, zrzuciłem wszystkie rzeczy z szafki na korytarz.
Wazon i niektóre ramki na zdjęcia się rozwaliły.
Zsunąłem się po drzwiach i podkuliłem nogi i oparłem na nich głowę.
Łzy same napłynęły mi do oczu, a ja nie potrafiłem ich odgonić.
Chciałem zapomnieć, o tamtym świecie, o tamtym życiu, o tamtej relacji z Montanhą.
Uniosłem się z ziemi i poszedłem do salonu, do barku, w którym trzymałem różnorakie alkohole.
Wyciągnąłem pierwszą lepszą butelkę i ją otworzyłem, pijąc napój z gwinta.
Opadłem ciężko na kanapę patrząc pusto przed siebie.
Nie liczyłem czasu, ani butelek alkoholu przeze mnie pochłoniętych.
Liczyły się moje myśli i wspomnienia, które nie chciały dać mi spokoju.
Dopiero, gdy doprowadziłem się do "zgonu" alkoholowego, padłem nie myśląc o niczym..
***
- Kurwa mać! - warknąłem, unosząc ociężałą głowę z kanapy.
Chwiejnym krokiem ruszyłem do kuchni, gdzie wlałem sobie do szklanki wodę i wypiłem ją duszkiem.
Wyciągnąłem z szafki tabletki przeciwbólowe i połknąłem dwie, popijając kolejną dawką chłodnego napoju z kranu.
Potarłem skronie próbując chodź trochę umorzyć ból.
Po 10 minutach bezsensownego stania w miejscu postanowiłem sprawdzić godzinę i rozwalony telefon, patrząc, czy ktoś przypadkiem nie dzwonił.
Złapałem urządzenie, na którym wyświetlała się godzina 14:07.
Westchnąłem i otworzyłem nieodczytane wiadomości.
Carbonara:
Pamiętasz o spotkaniu?
10:15
Przyjedź na czternastą!
10:16
Żyjesz?
13:27
Gdzie jesteś? Czekamy na ciebie!
14:02
Kurwa, Erwin! Rozumiem, że pierwszy dzień po śpiączce, ale mógłbyś powiedzieć, że nie przyjedziesz!
14:05
Zaraz będę, zaspałem
14:09
Odłożyłem telefon i szybko zdjąłem z siebie brudne ubrania, zakładając jakiekolwiek czyste.
Nie miałem czasu na prysznic, dlatego tylko obmyłem twarz i szybko ubrałem buty i płaszcz. Zabrałem klucze od Ferrari i w pośpiechu wyszedłem z mieszkania.
Po niecałych 10 minutach byłem na Burger Shocie. Przyjrzałem się sobie jeszcze w lusterku i wzdychając, wszedłem do restauracji.
- W końcu! Dłużej się nie dało, księżniczko - mruknął David.
- Zamknij ryj zjebie! - odpowiedziałem mu z uśmiechem i oparłem się o ścianę.
- Szefitek! Jezu, w końcu, ty żyjesz. Myślałem, że z nimi nie wytrzymam! - odezwał się Kui.
Kiwnąłem tylko głową i słuchałem ich rozmowy.
Po jakimś czasie nudnych tematów odezwał się Carbonara:
- Dobra, to w takim razie lecimy na bank!
- Ja pass’uje.. Wracam do domu, chcę odpocząć. Ale mogę dać wam sprzęt. - odparłem, drapiąc się po karku.
- No dawaj! Dawno nic nie robiliśmy razem! Nie było cię dwa tygodnie! - rzekł Nico.
Przewróciłem oczami i cicho westchnąłem.
- Serio, nie mam za bardzo ochoty.. - mruknąłem.
- Zobaczysz, zrobi ci się lepiej! No nie daj się prosić! - odezwał się Labo.
- No właśnie! - poparł go David.
Wiedząc, że nie dadzą mi spokoju kiwnąłem głową.
Będę tego żałował..
***
Stałem przy drzwiach banku, celując do zakładników. Czekaliśmy, aż podjedzie Carbo z samochodem do ucieczki.
Gdy w końcu przyjechał, za nim były z cztery radiowozy.
- Mam zakładników! - krzyknął, wysiadając i wchodząc do banku.
- Czy ty, chodź raz w życiu, możesz nie ściągać całej komendy przed napadem? - spytał zirytowany David.
- Nie przesadzaj! To tylko cztery jednostki. Nie moja wina, że Grzechu chciał mnie złapać na carZonie. Jestem poszukiwany! - mówił.
Po przed ostatnim zdaniu, całkowicie przestałem słuchać o czym rozmawiają.
Wyjrzałem tylko na zewnątrz w poszukiwaniu Montanhy.
Zobaczyłem go, ale nie sądzę, aby to było najlepszym pomysłem.
Stał bokiem do mnie i mówił coś na radiu. Obok niego stała K9. Trzymała ręce na jego ramionach i mówiła mu coś do ucha.
Patrzyłem pusto na tą rozgrywająca się scenę, dopóki białowłosy nie potrząsnął moim ramieniem.
Obróciłem się w jego kierunku.
- Żyjesz? Idziesz hackować czy będziesz tak tu stał? - spytał, unosząc brew.
- Tak tak, już idę.. - mruknąłem.
Ostatni raz spoglądając na bruneta, zacząłem hackowanie na zapleczu.
Szło mi dość opornie..
Cyferki, kształty i kolory mieszały się ze sobą, z powodu moich natarczywych myśli.
Nie umiałem się skupić, a została mi ostatnia próba..
Wziąłem głęboki oddech, napinając mięśnie i skupiając całą moją uwagę na konsolkę.
Szło mi całkiem nieźle, do czasu, aż usłyszałem głos negocjatora.
Moje ręce bezwładnie opadły, a ja patrzyłem tylko w ścianę nie zwracając uwagi na miniony czas hacka.
Po chwili urządzenie wydało komunikat "Włamanie nie powiodło się".
Zacząłem powolnymi ruchami zbierać cały sprzęt. Gdy skończyłem, podszedłem ze spuszczoną głową do drzwi, przy których Carbo negocjował z Montanhą.
- Już? - spytał białowłosy.
- Nie udało mi się.. - mruknąłem cicho.
- Co? - dopytał z niedowierzaniem.
- Nie zhackowałem.. - wychrypiałem, drapiąc się po głowie.
- Jakim kurwa cudem? Przecież ten hack jest banalny! - uniósł głos.
- Czyli mam rozumieć, że nie zebrali państwo łupu? - wtrącił się Gregory.
- A nie słyszałeś co powiedział ten zjeb?! - warknął Nicollo.
- Pieczara! Odpuść mu, mówił, że źle się czuje. To my go namawialiśmy. - odparł Gilkenly.
- Jak mam zrozumieć, że zjebał hacka dla dzieci. - prychnął gestykulując.
Odsunąłem się trochę, ledwo powstrzymując drżenie dłoni. Czułem jak zaczynam panikować.
Cały się trzęsłem, a powietrze zaprzestało łatwo dopływać do moich płuc.
Nie wiem ile czasu tak stałem.
Ocknąłem się gdy ktoś potrząsnął moimi ramionami.
- Siwy! - krzyknął David.
Słyszałem go jak przez mgłę, jakby stał na końcu tunelu.
Zrzuciłem jego ręce z mojego ciała.
- Ja.. ja muszę wyjść.. - wykrztusiłem i ruszyłem do wyjścia.
Powstrzymało mnie od tego gwałtowne pociągnięcie w tył.
Już odpłynąłem, nie czułem, co się ze mną dzieje.
Moje ciało jakby samo nie wiedziało co robi.
Ktoś prowadził mnie za rękę, chyba do łazienki. Posadził mnie na koszu na śmieci i kucnął przede mną kładąc ręce na moich kolanach.
Gładził je w uspokajającym geście.
- Zjebałem.. pierwszy raz zjebałem.. - cicho mówiłem w kółko.
Gdy chodź trochę się ogarnąłem, uniosłem wzrok na Carbonarę. Patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. Nic się nie stało, pieniędzy nam od tego nie ubędzie. - odparł ze skruchą.
- Nico, zjebałem hacka. Nigdy tego nie zrobiłem..
- Nie przejmuj się.. Uciekniemy im. Następnym razem ci się uda. Wyszedłeś z wprawy przez te dwa tygodnie. Poćwiczysz i będzie git. - rzekł, lekko się uśmiechając.
Objął mnie rękoma, a ja oddałem uścisk chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
Ja nigdy nie zjebałem hacka.
Nawet w tamtym świecie..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top