10
Hejka misie kolorowe!
Wrzucam kolejny rozdział książki ze współpracy z fs_animri <3
Chcę podziękować za pewne zgłoszenie, było anonimowe więc nie wiem do końca od kogo. Ale ta osoba będzie wiedziała o co chodzi, a sprawa jest w toku :)
Miłego dnia kochani :3
Carbonara pov:
- Uspokójcie się wszyscy i pomyślmy chłodno! - odezwał się Kui.
- Jak mamy być kurwa spokojni?! Mają go od jakiś 3 godzin! Nie mamy pojęcia gdzie go przetrzymują i czy w ogóle żyje! - krzyknąłem.
- Carbo.. Weź może wyjdź i ochłoń. Robimy co możemy. - odezwał się Vasquez.
Prychnąłem i trzaskając drzwiami wyszedłem z biura HC, a następnie z komendy.
Ustałem na schodach odpalając papierosa i się nim zaciągając.
- "Uspokój się" - przedrzeźniałem ich - Ciekawe kurwa jak?! - prychnąłem kopiąc kamień na ziemi.
Przetarłem zmęczoną twarz rękoma i wyciągnąłem telefon zerkając na ekran i wypatrując jakiejś pozytywnej wiadomości od Grześka.
Niestety, nic mi nie napisał.
Przymknąłem oczy i oparłem się o murek oddychając głęboko.
Gdy skończyłem palić, wyrzuciłem peta na ziemię przygaszając go butem.
Chciałem ponownie wrócić do biura by wszystko obgadać, ale zatrzymałem się słysząc pisk hamulcy.
Obróciłem się na pięcie i rozejrzałem w poszukiwaniu hałasu.
Ciemnozielony van zatrzymał się na ulicy przed głównym wejściem.
Zmarszczyłem brwi i chwyciłem za kaburę mając złe przeczucie.
Po chwili ze środka wyleciała jakaś osoba turlając się po ziemi, a samochód odjechał z piskiem.
- Hej! Stójcie! - krzyknąłem i spróbowałem przestrzelić im opony.
Niestety nie skutecznie. Zwróciłem uwagę na osobę na asfalcie.
Podeszłem do niej i Zdjąłem worek z jej twarzy.
Przez chwilę mnie zatkało, nie mogłem się ruszyć. Stałem z uchylonymi ustami i drżącymi rękoma obok nieprzytomnego i rannego Erwina.
- 101 do 110, co to za strzały? - usłyszałem na radiu.
W tym momencie ocknąłem się z transu i ukucnąłem przy Siwym oglądając go z każdej strony.
Zdjąłem knebel z jego ust oraz go rozwiązałem.
Był pobity, ale najgorzej było z raną postrzałową na jego brzuchu.
- Potrzebuję radiolki przed komendę! Albo EMS, niech ktoś przyniesie apteczkę! Szybko! - odpowiedziałem na komunikat.
Zacząłem uciskać rękoma obficie krwawiące miejsce.
W między czasie próbowałem obudzić Erwina, lecz on nie reagował.
Po chwili przybiegli do mnie David, Vasquez i Kui. Stali zszokowani patrząc na Siwego, jak ja chwilę temu.
Tylko Sindacco zachował trzeźwość umysłu i uklęknął obok z apteczką pomagając mi z raną.
- Macie radiolkę? Czy ktoś wezwał EMS? - spytałem ciemnowłosego.
- Labo pobiegł do garażu, zaraz pewnie będzie. - odpowiedział mi Vasquez.
Kiwnąłem głową w potwierdzeniu i oczekiwaliśmy na transport.
W końcu Quinn się zjawił i włożyliśmy Erwina na tyły radiolki. Sindacco prowadził, a ja siedziałem przy Siwym tamując ranę.
- Pełna pizda Vasquez, stracił dużo krwi! - Warknąłem czując, że złotooki robił się coraz chłodniejszy.
Po kilku minutach wbiegliśmy do szpitala, niosąc Knucklesa na rękach. Medycy go od nas przejeli i skierowali się na salę operacyjną.
Usiadłem na krzesełku chowając twarz w dłoniach wzdychając.
Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Grześka, aby poinformować go o stanie jego chłopaka.
Po kilku sygnałach odebrał.
- Halo? Macie coś? - spytał od razu.
- Tak, mamy go. Jest na szpitalu.. Przyjedź jeśli możesz. - mruknąłem.
- Co z nim? Żyje? - dopytywał zmartwiony.
- Raczej tak, jest pobity i postrzelony. Lekarze się nim zajmują. Więcej dowiemy się jak skończą operację. - rzekłem niepewnie.
- Będę za 5 minut.. - wydukał i się rozłączył.
Schowałem urządzenie do kieszeni i oparłem się głową o ścianę przymykając oczy.
***
- Gdzie on jest? Lekarze coś mówili? - zaczął pytać Montanha.
Wbiegł na korytarz z kilkoma osobami z jego grupy. Wywołali niemałe poruszenie wśród pacjentów i lekarzy.
Wyglądali jak przestępcy, co im się dziwić, szukali Erwina, a co bądź co bądź, nimi byli.
- Jeszcze nic nie wiemy. Dalej go operują.. - mruknął David.
- Jak go znaleźliście? Przeszukaliśmy chyba całe Los Santos! - dopytał zdziwiony Capela.
- Podrzucili go pod komendę.. - odezwałem się pierwszy raz od ich przybycia.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. W końcu nie powiedziałem nikomu jakim cudem Siwy znalazł się na asfalcie przed lobby komisariatu.
- Kto? Kto go podrzucił? - spytał Kui.
Przewróciłem oczami na jego pytanie. Kurwa, myślę, że nie podjechali by z nim bez masek, lub krzycząc swoje imiona i nazwiska.
- Nie mam pojęcia, podjechali ciemno zielonym vanem, zwróciłem uwagę że w rejestracji był numer 53. Strzelałem gdy wyrzucili go z samochodu, ale nie trafiłem. Zbyt szybko odjechali. - odpowiedziałem.
- Co za skurwysyny, jakby nie mogli go dać od razu pod szpital.. Widzieli, że się wykrwawiał. - prychnął Gilkenly.
- Aż tak poważna była ta rana? - dopytał zmartwiony Gregory opierając się o ścianę.
- Nie przejmuj się, wyjdzie z tego. Z gorszych rzeczy wchodził. - pocieszał go Hank.
Tą chwilę przerwało otwarcie drzwi od sali operacyjnej. Wyszedł z niej lekarz, a za nim pielęgniarki wiozły łóżko z wciąż nieprzytomnym Erwinem.
- Panie doktorze co z nim? - zapytałem wstając z krzesła i podchodząc bliżej.
- Więc tak, ogólnie stracił dość sporo krwi, więc będzie trochę osłabiony. Operacja przebiegła pomyślnie. Wyjęliśmy kule, zatamowaliśmy krwawienie i zszyliśmy. Pacjent jest jeszcze pod narkozą, więc myślę, że do maksymalnie dwóch godzin powinien się obudzić. - powiedział.
Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą słysząc te słowa.
- Czyli będzie żył? - spytał David.
- Ale ty jesteś zjebem, nie, nie będzie, a lekarz powiedział to sobie tak dla beki. - walnąłem sobie, tak zwanego, facepalma.
- Tak będzie żył.. - zaśmiał się medyk z naszego zachowania. - Ogólnie, zauważyłem też, że jest pobity. Opatrzyliśmy jego rany, ale powinien uważać na siniaki i krwiaki na rękach i brzuchu. - dodał.
Kiwnąłem głową sygnalizując zrozumienie.
- Czy można do niego wejść? - spytał z nadzieją Grzechu.
- Tak, tylko gdyby się obudził proszę dać znać. - lekarz się uśmiechnął i odszedł wzdłuż korytarza.
- Widzisz! Mówiłem, że przeżyje. - powiedział Hank i poklepał bruneta po plecach.
Weszliśmy na salę obserwacyjną we czwórkę: ja, Montanha, Hank i Kui.
Usiadłem na krześle po jednej stronie i pogładziłem Erwina po ręce patrząc na jego zamknięte powieki.
Wypatrzyłem też szkody jakie posiadał; rozcięty łuk brwiowy, siny nos i policzek, rozcięta warga i rana wzdłuż kości policzkowej.
Nie wyglądał za ciekawie, miałem nadzieję, że szybko wydobrzeje..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top