🌊brzęcząca cisza


🌊

bo oczekiwanie było ciszą przed kolejnym niemym okrzykiem

noc, pięć po trzeciej , Małopolska, Kraków, małe mieszkanie na Misjonarskiej, najmniejszy pokój na ostatnim pietrze nowej kamienicy, łóżko przykryte białą pościelą, Wanda

Każda, najmniejsza nawet sekunda jest dla mnie wiecznością. Leżę, wpatrując się pustkę, prawie wierząc w to, że nad moim czołem wisi nocne sklepienie, nie sufit białego pokoju. Przed oczyma mam galaktyki, które upadają, kiedy ja tak leżę w ciszy i czekam.

Czekam w brzęczącym milczeniu na mój własny, mały wybuch. Na miłość boską, niech ktoś coś powie! Wręcz słyszę, jak krew wiruje mi w uszach. Jedno słowo. Błagam o jedno przeklęte słowo, które pozwoli mi wierzyć, że wciąż jestem wśród żywych.

Zawisłam w oczekiwaniu. Otwarto mi oczy na to, co tracę i czego mieć nie mogę, a teraz nie pozwalają ich zamknąć. Chcę spać. Przespać wszystkie problemy, ominąć je w ciszy, kompletnej nieświadomości. Nie mogę spać.

Wiruję w niepewności. Nie denerwuję się moją ewentualną omyłką i porażką. Ja przecież wiem, że polegnę. Przegrałam przed linią startu, przed rozpoczęciem wyścigu. Czemu więc tak trwam, nie wiedząc, w którą stronę pójść, by zabolało najmniej?

Podobno życie to gra, wieczny teatr, maskarada, przedstawienie kukiełek, lalek na sznurkach. Moje życie to ciągłe szachy, a ja wciąż myślę, jak uniknąć zapędzenia w kozi ruch, nie ruszając nawet pionkiem. Moje figury też stoją w miejscu, choć ich dusze żyją dla pogoni. Mała armia nauczona jatki, nienauczona trwania. Jestem przegrana, już to wiem, choć wciąż mam wszystkie figury.

Czekam, aż wszystko ruszy. Biały pionek dwa pola, czarny tylko jedno. Goniec, skoczek, hetman. Przesuną się figury, planszę ogarnie niezmierny harmider. I wtedy przerażona dostrzegę, że faktycznie, zaraz przegram, bo w moim kierunku pędzi już armia białych postaci. Ucieknę, zrobię roszadę. I chwilę będzie spokój, cisza, nowe oczekiwanie, które pochłonie całe układy słoneczne i mędrców.

Wpatruję się w sufit. Wiem, że on gdzieś tam jest. Lekko krzywy, śnieżnobiały jak reszta pokoju. Moja mała galaktyka, czekam, aż wybuchnie i rozbije mnie na drobne kawałeczki. Czekam, aż wszystko się skończy, aż mój świat niemo wrzaśnie. Patrzę spokojnie na wschodzące słońce, wiedząc, że mój Babilon upadnie prędzej, niż się spodziewam.

Oddaję ci białe figury, bo sama nie potrafię zaczynać, a wiem, jaką torturą jest oczekiwanie. Nie skażę cię na nie. Nie będę twoim katem, zbyt wiele swojej własnej krwi mam na rękach. Możesz zrobić pierwszy krok, stłuc moją Drogę Mleczną, przemienić wszystko w drobny mak. Oddaję ci białe szachy i w ciszy patrzę, jak zaczynasz niemo wrzeszczeć o pomoc.

Biały pionek dwa pola do przodu. Stawiasz figurę, a ja przed oczyma mam bijące dzwony Konstantynopolu. Wszystko upada, przegrałam.






[jak do cholery ciężkiej się śpi¿]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top