Rozdział 7


Minęły już trzy dni odkąd jestem u ojca. Jest on trochę... zacofany w technologii, ale jak na ojca jest super.

Sprawa z tymi dwiema watahami na razie się uspokoiła, ale nie na długo. Żadna wataha tak łatwo nie odpuszcza.

Właśnie siedzę z całą ekipą Avengers w salonie i oglądamy jakiś film akcji. Jest to prawdopodobnie film pod tytułem ,,Szybcy i wściekli 8". Dlaczego mówię prawdopodobnie? Bo za bardzo się nie skupiam na filmie. Jestem zajęta myśleniem o tym co zrobić z tymi watahami.

Nagle słyszę dźwięk mojego telefonu. Daję znak Clintowi, który ma pilot, aby trochę ściszył, co wykonuje od razu.

Wstaję i podchodzę do okna, ponieważ tam jest lepszy zasięg. Na wyświetlaczu widnieje imię Aleca. Odbieram telefon.

- Co jest Alec? - pytam.

- Miałaś rację. Te dwie watahy nie odpuszczą - powiedział Alec, który był zdenerwowany.

- Co się dzieje? - zapytałam dużo poważniej.

Dobrze przeczuwałam, że nie odpuszczą.

- Szykują się do wojny.

- Co, do cholery?! Jak mogliście kurwa do tego dopuścić?! - krzyczałam - Gdzie oni chcą to zrobić?!

Wiedziałam, że Alec kuli się po drugiej stronie pod wpływem mojego głosu.

- Zza... Nowym Jorkiem - powiedział Alec.

Moja wściekłość osiągnęła apogeum. Musiałam się opanować, aby moje oczy nie zmieniły koloru.

- Macie natychmiast się tam do cholery stawić! Jeden z was ma zostać na miejscu! Ja zaraz tam będę! - krzyknęłam do telefonu.

Rozłączyłam się i spojrzałam na resztę, która była w szoku słysząc jak przeklinam, a szczególnie mój ojciec.

- Muszę iść - powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.

Nie dotarłam nawet do windy, a zatrzymał mnie ojciec.

- Co się dzieje? - zapytał.

- Nie twoja sprawa - powiedziałam i wyrwałam mu swoją rękę.

Biegiem ruszyłam do wyjścia. Nawet nie wsiadłam do windy tylko pobiegłam schodami. Wybiegłam z budynku jak poparzona.

Biegłam ulicami miasta szybciej niż zwykli ludzie, którzy widząc mnie odsuwali się z drogi.

Adrenalina buzowała we mnie tak, że za miastem byłam już po dwudziestu pięciu minutach. Czułam obie watahy, ale one w żadnych sposób nie były w stanie wyczuć mnie. Jeśli ktoś mnie widział to pomyślał tylko, że jestem człowiekiem, który biega po lesie.

Czułam, że obie watahy są już na polanie w głębi lasu. Nie daleko mnie zauważyłam moich ludzi, którzy byli gotowi. Dobrze wiedzą, że jeśli wychodzą po za teren mojej watahy mają założyć bransolety. Nawet jeśli przemienimy się w wilki nie wyczują nas.

Zauważyłam, że z Lucasem przybył jeden oddział. Postąpił bardzo dobrze, bo wie, że mnie nikt się nie sprzeciwi.

Wszyscy przemieniliśmy się w wilki po czym poszliśmy w kierunku miejsca planowanej bitwy.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top