Rozdział 12
Do końca dnia już nie widziałam Avengersów. Pewnie mają jakąś misję i zapomnieli mi o tym wspomnieć.
Następnego dnia wstałam o godzinie ósmej z przeczuciem, że coś dzisiaj się wydarzy.
Wstałam z łóżka i wzięłam z szafy czyste ubrania. Za dwa dni już jadę do siebie. Umyłam się i wyszłam z pokoju.
Nie doszłam nawet do salonu, a w budynku rozległ się alarm.
- Uwaga przed budynkiem znajduje się nieopanowany wilkołak. Proszę o nie wychodzenie z budynku - powiedział J.A.R.V.I.S.
O cholera.
Natychmiast zbiegam po schodach na dół. W holu widzę ludzi, którzy stoją przy oknach i oglądają całe zajście.
Na zewnątrz stoją Avengersi gotowi do ataku. Wyczuwam, że jest to wilk z Watahy Srebrnego Księżyca.
« Czy oni nie mają dość? Przecież wiedzą, że jak zrobią coś głupiego to mogą pożegnać się ze swoim alfą - powiedziała moja wilczyca.
» Ten alfa może już pożegnać się z życiem - powiedziałam do mojej wilczycy.
Zauważyłam, że ten wilk szykuje się do ataku na Avengersów. Nie czekając na jakąkolwiek okazję, aby nikt mnie nie zauważył wybiegłam z budynku.
Wilk właśnie skoczył na Avengersów w szybkim tempie, ale ja mu przeszkodziłam.
Biegłam, a potem skoczyłam. W locie zmieniłam się w wilka i napadłam na wroga.
Poturlaliśmy się po ziemi, a potem stanęłam na swoich czterech łapach. Nie przejmowałam się w tej chwili Avengersami.
Groźnie zawarczałam na wrogiego wilka, a ten pod wpływem mnie ukłonił się.
~ Kto Cię przysłał?! - zapytałam go w myślach.
< Zamordowali mojego brata! Należy im się śmierć! - powiedział mi w myślach ten wilk.
I w tym momencie na mnie skoczył. Jak on śmiał?!
Toczyliśmy walkę przez kilka chwil, ale on był bezradny wobec mnie. Po chwili przegryzłam mu tętnicę szyjną i padł martwy na ziemię.
Po chwili rozpłynął się i nie pozostało po nim nic. Żal mi tylko jego mate, jeśli jakąś miał.
Spojrzałam na Avengersów. Byli zaskoczeni. Nie wiedzą o co chodzi i do tego byli świadkami tego jak rozszarpuję innego wilka.
Najgorzej chyba trzymał się Barton, bo już po chwili strzelił do mnie z łuku. Strzała trafiła mnie w prawą nogę. Zawyłam z bólu. Chyba każdy słyszał mnie w tym mieście, bo już po chwili zjawiły się cztery wilki z Watahy Srebrnego Księżyca i otoczyły mnie.
~ Idźcie stąd. Poradzę sobie - powiedziałam telepatycznie do wilków stanowczym głosem.
Odeszły, a ja pokuśtykałam do najbliższego murku. Wszyscy przyglądali mi się z zaciekawieniem.
Przy murku zmieniłam się z powrotem w człowieka. Pot ściekał po mnie jak po maśle i trochę ciężko oddychałam. Strzała cały czas tkwiła w mojej prawej nodze.
To był dopiero zaskok jak przeszłam przemianę i znowu stałam się człowiekiem.
Avengersi stali jak słupy soli i nie wiedzieli co robić.
Ja natomiast wyjęłam z nogi strzałę, co wiązało się z ogromnym bólem, ale już po jej wyjęciu tak nie bolało.
Wstałam na nogi i zaczęłam iść w stronę budynku. Gdy byłam przy Bartonie oddałam mu jego strzałę i weszłam do środka. Ludzie usuwali mi się z drogi. Wsiadłam do windy i wjechałam na piętro na którym znajduje się salon, a tam znalazłam apteczkę, którą wzięłam ze sobą i usiadłam na kanapie.
Podwinęłam nogawkę od spodni i położyłam nogę na stoliku przede mną. Całe szczęście, że założyłam dzisiaj dresy. Odkaziłam ranę i owinęłam ją bandażem.
~ Alec, niech przyjedzie po mnie ktoś. Wracam do domu - powiedziałam w myślach do mojego bety.
< Będę ja. Już wsiadam w samochód - powiedział Alec.
Dobrze wiedziałam, że jestem wkurzona, zdenerwowana i wszystko razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top