2. Nic się nie dzieje

Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz. Naciągnęłam na głowę kaptur swojej bluzy i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Nie zdążyłam nawet usiąść na ławce, gdy pojazd wyłonił się zza zakrętu, zatrzymując tuż przede mną. Weszłam do środka, kasując swój bilet i ruszyłam w poszukiwaniu wolnego miejsca. Jak zawsze o tej godzinie w autobusie panował tłok, więc po przejściu kilku kroków zrezygnowałam z tego pomysłu i stanęłam obok drzwi, chwytając się jedną ręką drążka.

- Hej, Cath!

Odwróciłam się, słysząc swoje imię. Spodziewałam się, kogo mogłam tam zobaczyć.

- Cześć, Noah

Noah Addams wsiadał kilka przystanków wcześniej. Chodziliśmy razem do klasy i to on między innymi był jednym z moich znajomych w tamtym miejscu. Chłopak o ciemnych, roztrzepanych włosach i jasnych oczach dopchał się do mnie, serdecznie się uśmiechając. Starałam się ze wszystkich sił odwzajemnić ten gest, nakładając tym samym maskę.

- Co słychać? - zagadał, łapiąc się tego samego drążka, tylko trochę wyżej.

- W porządku - odparłam wymijająco. Nie byłam zbytnio w nastroju do wymyślania różnych historyjek, jakiego to ja nie miałam wspaniałego wieczoru - A u ciebie?

- Zawsze mogło być lepiej - wzruszył ramionami - Wczoraj trochę pokłóciłem się z rodzicami. Uważają, że zbyt wiele czasu poświęcam na treningi i nie zajmuję się nauką. Nie wiem, dlaczego nie mogą zrozumieć tego, że futbol jest dla mnie wszystkim - pokręcił głową - Pewnie twoja ciotka nigdy by się nie czepiała

- Nie mam pojęcia. Nie interesuję się futbolem i na oceny nie narzekam

- Też bym tak chciał - westchnął, zapatrując się w świat za szybą - A dzisiaj nie umiem kompletnie na test z matematyki. Czuję, że przez kolejną złą ocenę rodzice zabronią mi chodzić na treningi

- Test mamy dopiero na trzeciej godzinie. Może zdążysz przez ten czas czegokolwiek się nauczyć

- Problem w tym, że ja nic nie rozumiem z tego materiału. Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną

Westchnęłam i przymknęłam oczy, zagryzając policzki od środka. Wiedziałam, jakie pytanie zaraz padnie z ust bruneta.

- Może ty byś mi pomogła? No wiesz, ty zawsze ogarniasz materiał

- Dzisiaj nie mogę, Noah

- Nawet na przerwie?

- Nawet na przerwie - pokręciłam głową, a usta szatyna uformowały się w podkówkę - Przepraszam

- Nic się nie stało - zacisnął usta i zapatrzył się w przestrzeń. Do końca podróży nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem.

Gdy autobus zatrzymał się przed naszą szkołą, szybko wysiadłam i nie oglądając się na Noah, ruszyłam w stronę budynku. Wcisnęłam ręce do kieszeni, jeszcze bardziej zagłębiając się w ciepłym materiale bluzy. Słyszałam, jak chłopak truchtem biegnie za mną.

- Poczekaj, Cath - pociągnął mnie lekko za ramię, zmuszając do spojrzenia na niego - Nie chciałem zabrzmieć niemiło

- Przecież nic nie mówię - wzruszyłam ramionami, wyrywając się z jego uścisku i wchodząc do budynku.

- Ale widzę, że coś cię gryzie - podążał za mną jak cień - Możesz mi o wszystkim powiedzieć

- Nic się nie dzieje - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, przedzierając się do swojej szafki.

- Ale...

- Jezu, daj mi święty spokój! - ryknęłam i nie oglądając się na szatyna, pobiegłam na koniec korytarza, gdzie znajdowała się moja szafka.

- Cześć, Cath!

Spojrzałam spod kaptura na stojącą przede mną dziewczynę. Mulatka o pięknych, kręconych, ciemnych włosach, których zazdrościło jej pół dziewczyn w szkole. Grace Jackson była drugą moją znajomą.

- Cześć, Grace. Fajna bluzka - rzuciłam od niechcenia wiedząc, że dziewczyna lubi, gdy prawi się jej komplementy.

- Dziękuję - uśmiechnęła się, strzepując z żółtego materiału niewidzialne paprochy - A Noah nie ma?

- Jest - otworzyłam szafkę, wrzucając do niej niepotrzebne podręczniki ze swojego plecaka - Pewnie poszedł do chłopaków, jak chcesz, to idź do niego

- Jeju - pokręciła głową - Co cię dzisiaj ugryzło?

- Rano o mało nie spóźniłam się na autobus, bo Lukey nasikał w moim pokoju - wymyśliłam na prędce udawaną historyjkę.

- Ou - skrzywiła się - Współczuję

Zamknęłam za sobą szafkę i ruszyłam w kierunku klasy, w której miała się odbyć pierwsza lekcja.
 

***

 
Długą przerwę zawsze spędzałam w bibliotece. Nie dlatego, że czytałam książki. To nie było w moim stylu. Tutaj po prostu zawsze panował spokój i cisza, której nie można było uświadczyć na stołówce czy na szkolnych korytarzach. Wtapiałam się w tło szkolnych kujonów i w spokoju mogłam zjeść swój lunch. Bibliotekarka dobrze mnie znała i lubiła, więc nie miała problemów z tym, że jem w bibliotece. Czasami, gdy miała akurat dobry humor, przychodziła nawet do mojego stolika razem ze swoim pojemnikiem z sałatką. Tym razem jednak kobieta miała urwanie głowy. Równoległa klasa zaczynała omawianie lektury i wszyscy zwalili się do biblioteki, by ją wypożyczyć. Przynajmniej stwarzać pozory, że zapoznali się z jej treścią.

W spokoju mogłam więc zjeść swoją kanapkę, kontynuując zaczęty na lekcji biologii rysunek. Tym razem był to zwykły szkic nabazgrany na ostatniej stronie zeszytu. Mimo wszystko postanowiłam go dokończyć. I tak nie miałam nic lepszego do roboty.

Noah i Grace nigdy nie spędzali ze mną długich przerw. Noah najczęściej chodził wtedy na stołówkę razem z chłopakami z drużyny, a Grace im towarzyszyła. Doskonale wiedzieli, że nie lubię znajdować się w takim towarzystwie, więc nawet nie próbowali mnie namówić, żebym zjadła lunch z nimi. Żadne z nich nie pomyślało również o tym, by zjeść go razem ze mną w bibliotece. Czy było mi z tego powodu przykro? Niekoniecznie. Cieszyłam się, że chociaż wtedy mam od nich chwilę spokoju.

Wgryzłam się w swoją kanapkę z zieloną sałatą, pomidorem i ogórkiem, kreśląc w zeszycie zarys płatków rysowanej róży. Gdy skończyłam jeden płatek, zza regału wyskoczył jakiś chłopak, przepychający się dla żartów z dziewczyną. Byli tak zajęci sobą, że chłopak nie zauważył, gdy wpadł na mój stolik, przewracając stojącą na nim otwartą butelkę z sokiem, której zawartość wylała się wprost na mój zeszyt, zmieniając jego barwę na odcień marchewki.

- Ojej, przepraszam bardzo - zasłonił usta dłonią, napotykając się z moim morderczym spojrzeniem. Dziewczyna stojącą za nim wyjęła ze swojej torby niewielką paczkę chusteczek.

- Dziękuję, sama sobie poradzę - wysyczałam, a dziewczyna cofnęła rękę z chusteczkami. Pociągnęła chłopaka ze sobą i oboje zniknęli z biblioteki.

Wyjęłam ze swojego plecaka własne chusteczki i zaczęłam ścierać sok marchewkowy ze stolika, starając się nie dać łzom popłynąć po policzkach. Kiedy skończyłam, zabrałam całkowicie przemoczony zeszyt i wyrzuciłam go do stojącego przy wyjściu z biblioteki kosza na śmieci.
 

***
 

- Jak w szkole? - usłyszałam od progu. Lukey sturlał się z kanapy, podchodząc do mnie i witając się.

- Dobrze - odpowiedziałam jak zwykle - Dostałam piątkę ze sprawdzianu z matematyki

- Super! - usłyszałam z kuchni - W nagrodę zrobiłam kotleciki warzywne

Weszłam do kuchni, upuszczając w progu swój plecak. Podeszłam do skwierczącej patelni i nałożyłam sobie porcję na przygotowany wcześniej talerz. Usiadłam do niewielkiego stołu, przeznaczonego dla dwóch osób i zabrałam się za jedzenie. Chciałam sprawić ciotce przyjemność i przeprosić ją w ten sposób za wczoraj.

- Co słychać w pracy? - spytałam grzecznie, gdy ciotka usiadła naprzeciw mnie, razem ze swoją porcją.

- Bardzo dobrze. Nie mieliśmy dzisiaj zbyt dużego ruchu ani nie było żadnej dostawy - ciotka pracowała w sklepie.

Pokiwałam głową, przeżuwając swojego kotlecika. Kątem oka spojrzałam na siedzącego przy moich nogach Lukey'ego, który tylko czekał, aż przez przypadek coś spadnie mi z talerza.

- Idź sobie, łakomczuchu - odsunęłam go lekko nogą, co za wiele nie dało, ponieważ chwilę później pies wrócił na swoją pozycję.

- Dzisiaj nie pada - stwierdziła ciotka, spoglądając za okno - Może weźmiesz go na spacer do parku? Dawno razem nie wychodziliście gdzieś poza podwórko

- Zapowiadali, że wieczorem ma padać. Nie lubisz przecież zapachu mokrego psa. Pobawię się z nim w ogrodzie

- No dobrze - westchnęła kobieta.

Uśmiechnęłam się do niej i odłożyłam opróżniony talerz do zmywarki. Zawołałam do siebie Lukey'ego i podążyłam do salonu, z którego przez niewielki taras wychodziło się do ogrodu. Na prędce nałożyłam na stopy podniszczone tenisówki, otwierając przesuwane drzwi.

Piesek od razu wybiegł na zewnątrz, merdając ogonem. Szczeknął wesoło, obskakując leżącą na trawniku piłkę. Podniosłam ją i rzuciłam na drugi koniec ogrodu, a Lukey od razu rzucił się za nią pędem. Zaśmiałam się cicho, gdy nie wyrobił na zakręcie i poturlał się po trawniku.

Spojrzałam w górę z niesmakiem witając wyłaniające się zza chmur słońce. Nie chciałam, by ciotka kazała mi zabrać Lukey'ego do parku. Nie lubiłam wychodzić gdziekolwiek bez potrzeby. Dawno już nie byłam na pobliskim skwerze czy chociażby w sklepie. Czułam się wtedy pod ostrzałem wszystkich okolicznych mieszkańców, którzy doskonale wiedzieli, kim jestem. Tą dziewczynką od Helen, której ojciec zginął podczas wyprawy w góry, a matka stwierdziła, że nie ma siły bawić się w rodzicielstwo i po prostu wyjechała, nie mówiąc nawet gdzie. Nie lubiłam tego, że wszyscy od razu współczuli mi i ciotce. Nie chciałam, by ktokolwiek się nade mną litował. To było znacznie gorsze, niż gdyby ludzie zaczęli się ze mnie śmiać, wyzywając od sieroty.

Lukey podbiegł do mnie, upuszczając obślinioną piłkę u moich stóp. Podniosłam ją i ponownie rzuciłam. Czekałam tylko, aż psiak się zmęczy i będę mogła wrócić do domu, zaszyć się w swoim pokoju i udawać, że nie istnieję. Dzisiaj jednak miał wyjątkowo dużo energii.

- Kogo moje oczy widzą! - odwróciłam się, słysząc dobiegający z sąsiedniego podwórka głos. Na tarasie domu obok stała wysoka, blondwłosa dziewczyna, opierając się o słup i popijając kawę z ogromnego kubka. Maggie była córką jednej z sąsiadek, a przy tym przyjaciółek mojej ciotki.

- Cześć Maggie - odparłam bez wyrazu, ponownie rzucając piłeczkę.

- Dawno cię nie widziałam. Myślałam, że wyjechałaś z miasta

- Jak na razie nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać

- Czemu w takim razie nie przyszłaś na mój pokaz mody? Myślałam, że ciotka przekazała ci zaproszenie

- Wybacz, ale musiałam akurat wtedy zostać dłużej w szkole. Robiliśmy projekt i nie mogłam się zerwać, przepraszam

Blondynka kiwnęła głową, pociągając łyk ze swojego kubka. Tak naprawdę nie miałam ochoty iść na pokaz mody. Maggie była profesjonalną modelką, która dostawała propozycje gry w reklamach, zdjęć na bilbordy i powoli wdrażała się w wielki świat show biznesu. Zwyczajnie nie chciałam wchodzić do tego świata, nawet jako zwykły widz. Nie interesowały mnie nadęte dziewczyny, chodzące jak roboty w te i we wte, ubrane w coś, co nie nazwałabym ubraniem. Zdecydowanie wolałam spędzić ten wieczór siedząc w domu i grając sama ze sobą w pasjansa.

- Chyba telefon dzwoni - przyłożyłam dłoń do ucha, słuchając dźwięku, którego nie było - Fajnie się gadało, ale muszę lecieć. Chodź Lukey

Szybko ewakuowałam się do środka, zamykając za sobą drzwi. Ciotka siedziała akurat w salonie, przeglądając jakieś kolorowe czasopismo.

- Nikt przecież nie dzwoni

Wyminęłam ją i wbiegłam po schodach do swojego azylu.

Usiadłam za biurkiem, wyjmując z plecaka podręczniki leżące niechlujnie na dnie. Otworzyłam pierwszy lepszy i starałam skupić się na czytanym tekście. W międzyczasie Lukey wskoczył na moje kolana, rozwalając się na nich i opierając łebek o podramiennik.

Po przeczytaniu jednej strony zamknęłam podręcznik, odsuwając go na bok. Podniosłam klapę stojącego na biurku laptopa i go uruchomiłam. Automatycznie włączyłam pocztę, która nadal świeciła pustkami, a w nowej karcie uruchomiłam playlistę z muzyką. Poprawiłam się lekko na siedzeniu, uważając, by nie zrzucić z kolan Lukey'ego i otworzyłam jeden z zeszytów, chcąc zrobić zadaną przez nauczyciela pracę domową. Zadanie pochłonęło mnie tak bardzo, że nie zauważyłam nawet ciotki, która otworzyła drzwi mojego pokoju i przez chwilę po prostu bez słowa mi się przyglądała. Gdy skończyłam swoją pracę, jej już tam nie było.

Od niechcenia przysunęłam do siebie laptop, wchodząc na wszystkie używane przez mnie social media. Na każdym z nich działałam anonimowo, o ile można nazwać to co tam robiłam działaniem. Nie udzielałam się zbytnio, jedynie czytałam wpisy czy oglądałam zdjęcia innych bez zostawienia po sobie jakiegokolwiek śladu. Jedynym portalem, na którym byłam jako ja, był facebook. Nie wchodziłam na niego jednak zbyt często. Nie chciałam, by Noah lub Grace zobaczyli, że jestem aktywna i zaczęli do mnie pisać lub co gorsza, zaproponować jakieś wspólne wyjście. Tą stronę omijałam więc szerokim łukiem.

Gdy skończyłam, musiałam rozprostować zastane kości, co równało się z obudzeniem wciąż śpiącego na moich kolanach psa. Delikatnie uniosłam go do góry, co nie stanowiło zbyt dużego problemu, i przeniosłam go na łóżko. Podczas tej podróży całe szczęście się nie obudził, jedynie chrapnął z niesmakiem, gdy odkładałam go na pościel.

Sama przysiadłam na parapecie, robiąc parę skłonów i skrętów tułowia. Otworzyłam okno i wpuściłam do środka odrobinę świeżego powietrza.

Właśnie nadchodził jeden z tych wieczorów, podczas których nie miałam bladego pojęcia, co ze sobą począć. Spędzenie czasu z ciotką odpadało, zwłaszcza po tym, gdy uciekłam przed rozmową z Maggie. Na pewno nie spytałaby o to, dlaczego tak się zachowałam, jednak czułabym się źle wiedząc, że się o mnie martwi.

Na zewnątrz słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a mi przez głowę przeszła myśl, by wybrać się na wieczorny spacer. O tej porze ulice zaczynają pustoszeć, a w ciemności i słabym świetle latarni ciężko będzie mnie rozpoznać. Pytanie tylko, czy ciotka pozwoli mi na szlajanie się po nocach, gdzie na każdym rogu może czekać złodziej, pijak lub gwałciciel.

Moje przemyślenia przerwał dźwięk powiadamiający o otrzymanym mailu. Bez entuzjazmu, spodziewając się kolejnej wiadomości od sklepów lub aplikacji, usiadłam ponownie za biurkiem, rozjaśniając ekran. Kliknęłam na ikonkę poczty i spojrzałam na znajdującą się na szczycie wiadomość.

Ashton Irwin: Dziękuję za twój mail! (rozwiń, aby przeczytać więcej)




x x x x

Twitter:
#AloneTogetherFF

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top