32. Dionysus
Rozlewające się arcydzieło
w transparentnym krysztale.
Noc była chłodna, a w powietrzu unosiła się lekka mgła, która dodawała miastu tajemniczego uroku. Kim wysiadła z taksówki i mocniej owinęła się płaszczem, czując, jak zimny wiatr muska jej skórę. Jej mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze starego budynku w spokojnej dzielnicy Seulu. Miała nadzieję, że dzisiejszy wieczór już się skończy i w końcu będzie mogła odpocząć. Jednak zanim zdążyła dojść do klatki schodowej, usłyszała znajomy głos za sobą.
— Jungmi.
Był on cichy, ale pełen napięcia. Zatrzymała się wpół kroku. Czuła, jak serce przyspiesza, a żołądek ściska się w bolesnym skurczu. Powoli obróciła się na pięcie i spojrzała na mężczyznę stojącego kilka kroków od niej. Jonghyun. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie na tle ulicznych latarni, a w jego oczach czaiło się coś, czego nie umiała zignorować – desperacja.
— Czego chcesz? — zapytała, próbując, by jej głos zabrzmiał pewnie.
Jonghyun zrobił krok w jej stronę, a potem kolejny, aż znalazł się tuż przed nią. Jungmi cofnęła się instynktownie, ale natrafiła plecami na zimny mur budynku. Był blisko, za blisko.
— Porozmawiajmy — powiedział cicho. W jego tonie pobrzmiewała niemal błagalna nuta. — Wiem, że to, co było między nami, nie skończyło się tak, jak powinno. Wiem, że popełniłem błędy...
Zaśmiała się gorzko, choć w jej oczach nie było cienia rozbawienia.
— Błędy? — powtórzyła z ironią. — Ty mnie zostawiłeś. Po prostu zniknąłeś, jakby nasze wspólne lata nic nie znaczyły. A teraz nagle chcesz wrócić? Myślisz, że możesz się pojawić i wszystko będzie jak dawniej?
Jonghyun zacisnął usta. Na jego twarzy malowało się napięcie, a dłonie, które wsunął do kieszeni płaszcza, drżały lekko.
— Wiem, że cię skrzywdziłem — powiedział cicho. — Ale nie potrafię o tobie zapomnieć. Każda chwila bez ciebie to piekło. Próbowałem iść dalej, naprawdę... ale nie umiem. Tęsknię za nami... Za tobą, Jungmi.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, czując, jak we wnętrzu toczy się walka. Przez lata była z Jonghyunem, kochała go, ufała mu, a on... odszedł. Wspomnienia wracały teraz ze zdwojoną siłą, ale nie były już takie same. Coś się zmieniło. Uczucie, które czuła, było odległe, przykurzone. Serce, które biło w jej klatce, może kiedyś należało do niego, ale teraz nie była pewna, czy cokolwiek z tego uczucia jeszcze istnieje.
— To nie ma sensu — powiedziała w końcu stanowczo. — Nie możemy wrócić do przeszłości. Jest już za późno.
W ciemnych oczach pojawiło się coś na kształt bólu, ale Jonghyun się nie odsunął. Jego spojrzenie przesunęło się po jej twarzy, jakby szukał choćby cienia wahania.
Nagle usłyszeli szybkie kroki, a potem stanowczy, władczy głos.
— Wszystko w porządku?
Z cienia wyłonił się Jimin. Jego twarz była napięta, a spojrzenie brązowych oczu ostre jak brzytwa, gdy skierował je prosto na Jonghyuna. Zanim Jungmi zdążyła odpowiedzieć, stojący obok mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście.
— Nie twój interes — syknął.
— Jeśli ona mówi, że to koniec, to znaczy, że to koniec — odpowiedział Park chłodno, podchodząc bliżej.
Napięcie wisiało w powietrzu. Jonghyun jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, po czym rzucił Jungmi ostatnie, pełne frustracji spojrzenie. A potem wszystko zadziało się tak szybko.
Jonghyun wziął za rękę Jungmi, jakby chciał ją zakleszczyć w objęciu. Nie pozostało to bez odpowiedzi Jimina, który natychmiast ruszył w ich kierunku. Przez moment szarpali się, próbując przeciągnąć Kim na swoją stronę.
— Przestańcie — błagała. — Proszę...
Niestety nie dane jej było przerwać tę walkę. Nie w takim sposób. W końcu wzięła dwa palce i zagwizdała, najmocniej jak potrafiła.
— Jesteście niemożliwi!
— Jungmi... — wyszeptał Jimin, puszczając płaszcz Jonghyuna.
— Nie dotykaj mnie nigdy więcej — skierowała się w stronę byłego partnera. — To, co było między nami, to przeszłość. Było fajnie, ale minęło.
— Ale...
— Nie jest to moje widzimisię — ciągnęła dalej. — Trzeba z tym iść do przodu. Chcę ułożyć sobie życie od nowa, i tobie Jonghyun też tego życzę.
Kim jakby zrozumiał, choć nie chciał się z tym pogodzić. Jego źrenice zwęziły się, lecz odwrócił się i odszedł, pozostawiając za sobą chłód i gniew. Kiedy jego sylwetka zniknęła w ciemności, Jungmi odetchnęła z ulgą. Ale wtedy zauważyła, że Park trzyma się za bok.
— Jimin! — Podeszła bliżej, widząc krew przesiąkającą przez jego koszulę.
— To nic... — mruknął, ale jego twarz pobladła.
Nie czekając na dalsze protesty, wzięła go za rękę i poprowadziła do mieszkania. Gdy tylko weszli do środka, natychmiast posadziła go na kanapie i pobiegła po apteczkę. Park obserwował ją w milczeniu, jak z wprawą wyciąga środki odkażające i bandaże.
— Zdejmij płaszcz, marynarkę i koszulę — poleciła stanowczo, ale jej głos był miękki. Starała się ukryć wychodzące na twarz rumieńce.
Park spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, ale posłusznie uniósł ręce, pozwalając jej pomóc. Kiedy ostatnia tkanina opadła na podłogę, Jungmi przez chwilę wstrzymała oddech, widząc napięte mięśnie i ślad zadrapania na jego boku. Delikatnie przetarła ranę gazikiem nasączonym środkiem odkażającym.
— Może powinnaś częściej mnie ratować — mruknął, przyglądając się jej uważnie. Kim uniosła wzrok. Spojrzenie Parka było intensywne, ciepłe... i niebezpiecznie bliskie. Nagle poczuła, jak w jej wnętrzu coś się zaciska.
— Przestań — wyszeptała, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
Jimin uniósł dłoń i delikatnie odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. Zamrugała, ale nie odsunęła się. Przez chwilę panowała cisza, jakby cały świat zatrzymał się w miejscu. Potem mężczyzna nachylił się i musnął jej wargi, swoimi. Był ciepły, ostrożny, a jednocześnie stanowczy. Jungmi poczuła dreszcz przebiegający przez jej ciało. Przymknęła oczy i odpowiedziała na pocałunek.
Nie było w tym pośpiechu, tylko nieuchronność. Ich usta poruszały się powoli, smakując się nawzajem, jakby oboje chcieli zapamiętać tę chwilę. Jimin wsunął dłoń na jej kark, przyciągając ją bliżej, a ona wplotła palce w jego włosy, czując jego zapach, ciepło, siłę.
I choć wiedział, że będą tego żałować, teraz wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Od Autorki: Ostatnio nic nie jest takie, jak być powinno. Nie mam na nic czasu, siły i chęci. Przepraszam. Luty jest potwornym miesiącem, w którym nie potrafię nawet się skupić i powiedzieć jak się nazywam. Pozostawiam Was z rozdziałem, a następny nie wiem, kiedy się pojawi.
Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top