07. Zero O'Clock

Nie jestem w stanie zrobić kolejnego kroku.


— Co ty chciałeś zrobić?!

Rozeźlony głos Taehyung'a rozniósł się po gabinecie. Jimin znał V, znacznie dłużej niż by chciał, lecz śmiało mógł go nazwać przyjacielem. Teraz Kim praktycznie gromił Park'a wzrokiem.

— Nic — odparł słabo. W końcu, co miał powiedzieć? Jego życie było beznadziejne. Pomimo posiadania imperium, tak naprawdę był samotny. Kobieta, którą kochał, wybrała ścieżkę kłamstwa, a on był na tyle ślepy, by tego nie ujrzejrzeć.

— Ładne to twoje nic — obruszył się V. — Stałeś za barierką. Jeszcze chwila, a byś skoczył z dwudziestego piętra!

Poczuł silne dłonie na klapach marynarki. Taehyung przyciągnął go bliżej, tak, że widział dokładnie jego zdenerwowane ciemne oczy. Jeszcze nigdy nie był taki poważny.

— Co się z tobą dzieje?! Nie poznaję cię, stary.

Miał zamiar odpowiedzieć, że jest okej. Jednak nic nie było. Jego życie składało się z pasma beznadziejnych chwil. Beznamiętnych i pozbawionych jakiegokolwiek szczęścia. Związek z Minjin, był fałszywy i sztuczny. Nie wspominając o tym, że ostatnio całowała go zrozpaczona, zdesperowana dziewczyna, uważająca, że Jimin jest jej byłym chłopakiem kutas.

Taehyung zrozumiał, że nic z Jimina nie wydusi, dlatego puścił marynarkę i spoczął na kanapie. Park znosił jego wydechy, ochy i achy. Sam stał bezczynnie, ze spuszczoną głową, obserwując idealnie wypolerowane laczki.

— To może opowiedz od początku — jego baryton przerwał ciszę, jaka nastała. — Co się wydarzyło?

Jimin nie miał siły dłużej się kłócić. Nie chciał także użalać się nad sobą. Postanowił w skrócie opowiedzieć o niespodziance, jaką Minjin mu zafundowała przed tamtą kolacją. Oczywiście nie mówił o oświadczynach.

Gdy skończył swoją opowieść, V głośno zagwizdał, a potem założył ręce na piersi. Jimin go doskonale znał i był pewny, że Kim wpadł na naprawdę głupi pomysł.

— Potrzebujesz asystentki!

Uniósł brwi w zdumieniu. Dlaczego ten palant mi to zaproponował i czemu powiedział to tak spokojnie?, pomyślałOd razu zaczął kręcić głową. Nie chciał przystać na ten durnowaty pomysł.

— Przyda ci się kobieta!

— Jasne... — prychnął oburzony Park, siadając w fotelu. — Jakbyś nie zauważył, to zostałem zdradzony, oszukany i wydymany. Dosłownie.

— Minjin nie była cię warta. Zrozum, że potrzebujesz kogoś, komu się wygadasz. Kto przypilnuje, byś ty nie narobił głupstw. W dodatku... Zawsze możesz od czasu do czasu szarpnąć się na szybki numerek w biurze...

— Taehyung! — warknął rozeźlony. Jimina wcale nie śmieszyła mnie jego lubieżna wizja. Znał przyjaciela, wiedział, że do jego głowy potrafi dość głupia myśl. Ale, żeby była aż tak idiotyczna?

— Przestań się zachowywać jak dupek! — mruknął z urazą V. — Znajdziemy ci dobrą asystentkę, czy tego chcesz, czy nie.

— Nie potrzeba mnie niańczyć!

— Jak widać... — Przyjaciel spojrzał na taras. — Jednak trzeba mieć na oku. Zobaczysz, będzie dobrze.

Choć Jimin mógł się pokłócić, to ostatecznie skapitulował i się zgodził. Był pewny, że nie wybije V tego pomysłu z głowy. Kim Taehyung był najbardziej upartą osobą na świecie. A Park Jimin niestety bardzo często był tego świadkiem.


Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top