10
Przewróciłam się na bok, przecierając twarz dłonią. Uchyliłam oczy, ale od razu zdecydowałam się je zamknąć.
- Wstawaj, królewno, już i tak cię śniadanie ominęło – Słysząc sarkastyczny głos brata, wyłącznie wtuliłam się mocniej w poduszkę. – Jest trzynasta.
- Spadaj – burknęłam, zapewne dość niewyraźnie, bo Jeremy parsknął śmiechem.
Wróciłam do apartamentu dopiero przed czwartą nad ranem i naprawdę nie miałam ochoty zwlec się z łóżka nawet po tych dziewięciu godzinach snu. Co prawda nie bolała mnie głowa, jedynie cholernie chciało mi się pić, ale ani moje lenistwo, ani tymczasowy wstręt do światła nie pozwalały mi wstać po butelkę wody.
Jęknęłam zrezygnowana, słysząc kilka minut później pukanie do drzwi.
- No już, wstawaj się tłumaczyć, czemu nie byłaś na śniadaniu z rodzicami – parsknął Jer, a ja podniosłam się, pokazując mu jeszcze środkowy palec i wygładzając jakkolwiek włosy, sięgnęłam do klamki. Momentalnie moje brwi powędrowały w górę, a ja uchyliłam usta, zastanawiając się, czy na pewno już nie śniłam.
- Dzień dobry – Chłopak z obsługi uśmiechnął się, kiwając głową na wózek, który nas dzielił. – Można? – Skinęłam głową, odsuwając się nieco, jednak nadal z nie mniejszym szokiem niż wcześniej. – Pani Diana, prawda?
- Tak – wydukałam wreszcie, a on minął mnie, dopiero po chwili obdarzając spojrzeniem.
- Stolik na balkonie, czy w środku?
- Przepraszam, co?
- Śniadanie woli pani zjeść w środku, czy na balkonie? –
- Um, w środku?
- Stolik, łóżko?
- Łóżko? – bardziej spytałam, niż potwierdziłam, ale chłopak nie tracił uśmiechu i po prostu przełożył tacę na mój materac, upewniając się, że wszystko stoi stabilnie.
- W razie czego proszę wybrać numer ósmy na telefonie, połączy on automatycznie z kuchnią, tam też proszę zadzwonić, by ktoś przyszedł po naczynia. Życzę smacznego i miłego dnia – powiedział jeszcze, wychodząc z pokoju wraz ze swoim wózkiem, a ja wciąż oszołomiona zdążyłam tylko krzyknąć krótkie podziękowanie, po czym odwróciłam się do brata.
- Czy to jest żart? – spytał, jakby odczytując moje myśli, a do mnie chyba dopiero dotarło, że to stało się naprawdę i wyłącznie wybuchłam śmiechem.
Spojrzałam na tacę, leżącą na moim łóżku, która zawierała dwa talerze – jeden z dwoma jajkami sadzonymi, bekonem, tostami posmarowanymi masłem i mini sałatką, drugi z dużym gofrem wyłożonym owocami, a do tego filiżanka kawy i szklanka wody. Pisnęłam, podskakując w miejscu, po czym usiadłam na łóżku i aż szkoda mi było ruszyć cokolwiek, żeby nie zepsuć tej pięknej kompozycji.
- Słuchaj, dam ci połowę, jak pomożesz mi zrobić piękne zdjęcie na Instagrama – zagadałam do Jeremiego, który początkowo zmrużył oczy, ale gdy ujrzał co mam przed sobą, skinął głową.
- Stoi.
Zaklaskałam w dłonie, ciesząc się, jak małe dziecko. Wstałam szybko, rozczesując włosy i przejrzałam się w lustrze, malując jeszcze rzęsy. Wróciłam na łóżko, podając bratu telefon, a on zrobił mi sporo zdjęć, po czym usiadł obok mnie i zaczęliśmy jeść. Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało.
- Jestem w niebie – wybełkotałam wreszcie z pełnymi ustami.
- Jakim cudem, jak raz nie zeszłaś na śniadanie, to dostajesz od rodziców coś takiego, gdy ja pewnie po samym takim gofrze dostałbym wykład, że nie powinienem tyle jeść – Oburzył się, a ja uśmiechnęłam się dumnie, chociaż dopiero wtedy dotarło do mnie, że to dość nierealne. Zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć, co się stało moim życiodawcom, że postanowili być tak dobroduszni, ale zanim zdążyłam dokładniej to przeanalizować, Jeremy sięgnął po jakąś karteczkę, ukrytą między talerzami, której wcześniej nie zauważyłam i prychnął. – Jeszcze życzą ci miłego dnia, to się zalicza pod faworyzowanie dziecka, żenujące.
Pokręciłam głową z rozbawieniem, odbierając od niego karteczkę i niemal się zakrztusiłam.
„Miłego dnia, Słońce!"
Słońce. I choć byłam w jeszcze większym szoku, to poczułam przyjemne ciepło gdzieś w środku.
*
- Witam, panie rozrzutny – Usiadłam na swoim ulubionym stołku przy barze, obdarzając Camerona najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Hej, słońce – Nachylił się, dając mi przelotnie buziaka w usta. – Wyspana, najedzona?
- Żebyś wiedział. Dziękuję – Cmoknęłam w powietrzu, bo stał nieco dalej. – Za to ty chyba nie miałeś, kiedy się wyspać.
- Nie żałuję. Właściwie dawno nie miałem tak przyjemnej nocy – Puścił mi oczko, a ja mimowolnie się zaśmiałam. – Caro i Jack też byli zadowoleni. Trzeba ogarnąć powtórkę.
- Powtórkę? – Uniosłam brew, a on skinął głową jakby nigdy nic. – Poważnie?
- Jasne. Polubili cię. Zresztą Caro dawno nie miała towarzystwa dziewczyny, a widać, że dobrze wam się gada, więc teraz ci nie odpuści – zaśmiał się.
- Okay. W takim razie chętnie – Uśmiechnęłam się lekko, co odwzajemnił, po czym oparł się o blat naprzeciwko mnie i odgarnął kosmyk włosów za moje ucho. Przeszedł mnie lekki dreszcz, jakby przez sam dotyk jego skóry i najwyraźniej to wyczuł, bo uniósł wyżej kącik ust. Poczułam się trochę, jak w nocy i choć nie powinno mnie to ruszać aż tak, to było w tym geście coś takiego przyjemnego i powiedzmy przekonującego, przez co znów chwilowo miałam wrażenie, że to wszystko nie opiera się na jakimś głupim układzie, tylko na prawdziwym uczuciu, ale jakby tak pomyśleć głębiej... Nie czułam tego, przynajmniej nie tak, jak powinnam, żeby to stało się autentyczne, ale przecież chodziło właśnie o to, by to nie poszło za daleko, prawda?
To tylko zabawa.
- Chce mi się pływać, ugh – Caroline znikąd pojawiła się przy mnie i zajęła miejsca na stołku obok, wcześniej witając się ze mną buziakiem w policzek, po czym wróciła do swojej wypowiedzi. – Poważnie, patrzę na tę wodę i chcę do niej wskoczyć, a nie mogę. Niech ktoś zacznie się topić, obiecuję, że go uratuję, tylko dajcie mi popływać – Oparła się łokciami o blat, opierając głowę na dłoniach. – A wy jak tam? Kacyk?
- Nie w tym życiu – prychnął Cameron, na co obie się zaśmiałyśmy.
- W sumie chyba nigdy nie miałam kaca – przyznałam, a dziewczyna poklepała mnie po ramieniu z lekkim uśmiechem.
- Jeszcze dużo przed nami, Di. Chyba że jesteś niezniszczalna, jak Jack.
- Jack i niezniszczalny? – spytałam dla pewności.
- Nie wzywaj mnie nadaremno – Chłopak akurat wszedł za blat, a ja wyłącznie uniosłam brew. – Owszem, zwą mnie niezniszczalnym.
- Nie podważam tego, o wielki Jacku niezniszczalny – sarknęłam, unosząc obronnie ręce, a on złożył dłonie jak do modlitwy, kłaniając się, co pewnie miało znaczyć, że dziękuje, choć dla mnie wyglądało to bardziej, jak przywitanie z któregoś z krajów wschodnich.
- Skoro już o tym mowa, to dziś pragnę się wyspać, ale jutro możemy ogarnąć coś podobnego – Posłał nam leniwy uśmiech.
- Mi pasuje – Dziewczyna podłapała temat, klaszcząc w dłonie, a ja przeniosłam wzrok na Camerona, który posłał mi spojrzenie zatytułowane „a nie mówiłem?", na co wyłącznie wywróciłam teatralnie oczami. – A wy, gołąbeczki? Oprócz tego, że chyba obgadujecie nas wzrokiem.
- Wchodzimy w to – powiedzieliśmy jednocześnie i aż byłam w szoku, bo to zdarzało mi się tylko z najbliższymi przyjaciółmi, ale... Coś takiego było w tej naszej relacji, że podświadomie czułam, że to dopiero początek.
***
niech mi ktoś przypomina nawet na priv o dodawaniu rozdziałów, bo ja zawsze zapominam serioXDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top