Rozdział 1 | Anne
Jej sąsiad był osobliwym człowiekiem. Codziennie wychodził z domu zanim słońce wzniosło się nad horyzont, a wracał dawno po jego zachodzie. W domu zostawał tylko w wyjątkowych sytuacjach, często nawet dni wolne nie przemawiały doń za pozostaniem w domu.
Nikt tak naprawdę do końca nie wiedział jak wygląda, o znajomości nazwiska czy imienia nie wspominając.
Człowiek duch.
Jego wyjście oznajmiał jedynie brak małego, żółtego Mercedesa na podjeździe.
A może on go po prostu wprowadza do garażu?, to była jedna z realniejszych opcji, co do życia codziennego pana X, która krążyła po głowie Anne.
Ach, tak. Pan X, bo tak wszyscy na niego mówili, miał żonę. Była bardzo radosna, zawsze uśmiechnięta i pełna energii. Tyle tylko, że było to tak dawno, iż Anne znała ją jedynie z opowieści sąsiadów, którzy mieszkali tu od dawien dawna.
Jednak pewnego dnia ona zniknęła.
Ciekawe jak ją zabił?, to była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy po usłyszeniu tej historii. A zaraz po niej druga, a może to nie był on..., i trzecia, pewnie wynajął płatnego mordercę.
Nie podzieliła się z nikim swoimi domysłami. Bo po co? Nie miała ani dobrego powodu, ani komu tego powiedzieć. Więc milczała, a trzy myśli uwierały ją, z dnia na dzień, coraz bardziej.
***
— Dzień dobry, pani Milestone! — krzyknęła jak co rano, gdy wychodziła do pracy, do starszej kobiety siedzącej na werandzie swojego starego domu. Jej bujany fotel zawsze głośno skrzypiał, gdy lekko się na nim huśtała.
Staruszka jednak nie odpowiedziała.
Pewnie się jej przysnęło, pomyślała, otwierając drzwi samochodu. Usadowiła się wygodnie na fotelu i przekręciła kluczyk w stacyjce. A może jednak nie? Ona zawsze odpowiada.
Skłamałaby, mówiąc, że po chwili zapomniała o incydencie. Bowiem myśli o sąsiadce nawiedzały ja przez cały dzień, nie dając chwili wytchnienia.
Czy to aby na pewno normalne, że się tym tak przejmuję?, to pytanie było u niej na porządku dziennym. Zadawała je sobie z automatu, nawet się nad tym dłużej nie zastanawiając.
***
— Dobry wieczór, pani Milestone! — krzyknęła do sąsiadki, gdy weszła na chodnik przed swoją posesją.
Znów brak jakiejkolwiek reakcji.
Intrygujące.
Weszła do domu i rzuciła teczkę na stół w kuchni. Zdjęła marynarkę, a swoje rude włosy spięła w koka z tyłu głowy. Opadła ciężko na krzesło i zamknęła oczy. Napawała się ciszą, póki nie usłyszała cichego trzepotania. Uchyliła jedną powiekę, by spojrzeć na swoją nimfę o, równie ciekawym jak usposobienie właścicielki, imieniu Winicjusz.
— Nigdy sobie nie przypomnę, dlaczego dałam ci tak beznadziejne imię... — westchnęła kobieta, przeczesując ręką swoje rude włosy.
Wyciągnęła rękę w kierunku laptopa leżącego po drugiej stronie stołu. Przysunęła go do siebie dłonią i otworzyła.
— Co ja robię ze swoim życiem? — spytała samą siebie, gdy logowała się na portal randkowy. Nie spodziewała się ujrzeć żadnej wiadomości, ani tym bardziej zaproszenia do... czegokolwiek. Życie jednak czasem lubi płatać figle. — Co do...
Kliknęła na małą ikonkę w prawym, górnym rogu ekranu, przedstawiającą migocącą kopertę. Z duszą na ramieniu czekała aż strona się załaduje.
Po trzeciej nieudanej próbie, już chciała się poddać, gdy jej oczom ukazała się załadowana strona. A na stronie dziwnie znajome jej nazwisko. Otworzyła wiadomość i zaczęła czytać.
Droga, Anne!
Nie spodziewałem się, że w swojej desperacji zbłądzisz aż na portal randkowy. Proszę, usuń to konto jak najszybciej.
Do zobaczenia w środę,
M.
— Pieprzony psycholog — mruknęła pod nosem, wciskając klawisz na klawiaturze zatwierdzający usunięcie konta.
Wyjrzała przez okno z nadzieją, że jeszcze się nie ściemniło i będzie mogła wyjść pobiegać. Niestety życie oprócz niespodzianek radosnych sprawia nam też te mniej miłe. Oprócz tego, że ulice rozjaśniały już tylko latarnie, zaczął lać deszcz. Co gorsza z oddali dochodziły też grzmoty, a niebo co jakiś czas przecinały błyskawice. Nienawidzę burzy, pomyślała, krzywiąc się lekko. Szkoda, że mnie nie ma kto obronić, tak jak w tych wszystkich książkach. Westchnęła cicho i podniosła się z krzesła, by zamknąć wszystkie okna w domu, a następnie zakopać się pod kołdrą i spróbować zasnąć.
***
Wtorek minął bez większych rewelacji.
***
Środa była jednym z tych znienawidzonych przez Anne dni, między innymi dlatego, że był to dzień spotkania z psychologiem. Jedynym milszym aspektem tegoż dnia była popołudniowa herbatka z panią Milestone, która stała się już swojego rodzaju tradycją.
Zatrzasnęła drzwi i owinęła się szczelniej płaszczem. Zeszła schodkami na chodnik i skierowała się w stronę domu sąsiadki. Na werandzie jej nie było. Dziwne, pomyślała, spoglądając na pusty, bujany fotel. Leżał na nim gruby, wełniany pled w kolorze bladego różu, którym starsza kobieta przykrywała się w chłodniejsze dni. Takie jak ten. Pewnie jest w środku. Podeszła do drzwi i trzy razy uderzyła w nie oryginalną kołatką w kształcie głowy słonia. Gdy po dłuższym czasie nie doczekała się żadnej reakcji, ponowiła pukanie.
— Pani Milestone! — krzyknęła, odsuwając się trochę od drzwi.
Gdyby spała, na pewno obudziłby ją hałas. A z drugiej strony, zawsze gdy wyjeżdżała, uprzedzała mnie o tym, zastanawiała się, wracając do domu. Opadła na szarą kanapę i kilka kolorowych poduszek na niej, uświadamiając sobie dość przykrą rzecz.
— Dzisiaj mam wizytę — mruknęła, przecierając ręką twarz. Spojrzała na zegarek i westchnęła głęboko. — Jeszcze godzina błogiego spokoju, a później półtorej rzezi.
Zrzuciła buty z nóg i wyciągnęła się na kanpie niczym leniwy kot. Jedną rękę wyciągnęła w stronę stolika kawowego, na którym leżał pilot do radia i chwyciła go w dłoń. Wcisnęła guzik, który włączał wieżę, zastanawiając się, na którą płytę trafi. Dlaczego te guziki zawsze są czerwone? Z radia dobiegły ją pierwsze takty jakiegoś jazzowego kawałka. Niby nic nadzwyczajnego, ale jednak wpadało w ucho.
***
— Dobry wieczór, Anne — mężczyzna przywitał się z kobietą, gdy tylko przekroczyła próg jego gabinetu, nie podnosząc nawet wzroku znad papierów.
— Komu dobry, temu dobry — odparła, zdejmując płaszcz i rzucając go na oparcie fotela. — O czym będzie twój dzisiejszy wykład? Motywacja, wiara w siebie? No chyba, że w końcu wymyśliłeś coś nowego, panie M.
Psycholog prychnął tylko w odpowiedzi i zamknął teczkę, by następnie odrzucić ją na stertę papierów. Spojrzał na nią, poprawił okulary na nosie i uśmiechnął się krzywo. Założył nogę na nogę i złożył dłonie na kolanie.
— Dzisiaj ty mogłabyś mi coś powiedzieć. Chętnie posłucham.
Rudowłosa zaśmiała się, siadając na skórzanym fotelu i mrużąc oczy.
— Wstrzymaj konie. — Przerzuciła nogi przez oparcie fotela i ponownie parsknęła śmiechem. — Aczkolwiek zwracam honor, jednak wymyśliłeś coś nowego.
Mężczyzna przewrócił tylko oczami i kontynuował:
— Jakie masz plany na weekend? — spytał, wstając z krzesła. — Ach, tak. Jutro się nie spotykamy.
— Dzięki bogu — mruknęła, uśmiechając się kpiąco. — Co do planów... To co zazwyczaj, w piątek wieczorem jadę do rodziców, pomóc w gospodarstwie.
Stał przy czajniku i czekał aż woda się zagotuje, słuchając jednocześnie znudzonego głosu kobiety.
— Herbaty? — spytał jedynie z uprzejmości, wiedział bowiem, że odmówi. Zawsze odmawiała.
— Poproszę.
Jakież było więc jego zdziwienie, gdy usłyszał twierdzącą odpowiedź. Odwrócił się w jej stronę i z uniesioną brwią spytał:
— Coś ci się stało?
— Nie. Nic, wszystko w najlepszym porządku — odparła po dłuższym milczeniu. Nie wspomniała o sąsiadce. Kolejna niewypowiedziana myśl. Tylko dlaczego mu tego nie powiedziała? Nie wiedziała. A myśli tłamsiły się w niej już od długiego czasu.
— Jak zdrowie? — spytał, wyciągając dodatkową filiżankę.
— Czułam się dziś wprost doskonale, póki nie przypomniałam sobie, że mamy spotkanie — wyznała, uśmiechając się uroczo. Odgarnęła z czoła włosy i kontynuowała: — Za to z Markizą gorzej. Ponoć kuleje od poniedziałku.
Pan M. dokończył parzenie herbaty i podał jedną filiżankę Anne. Usiadł na fotelu naprzeciw kobiety i po upiciu sporego łyka napoju rzekł:
— To nienajlepiej, ale do wesela się zagoi. — Po raz piąty w przeciągu ostatnich dziesięciu minut poprawił okulary na nosie (tak, Anne liczyła). — Wolałbym jednak poruszyć temat z naszych przedostatnich...
— Powinieneś kupić nowe okulary, Matthew — wtrąciła ni z tego, ni z owego, przerywając mu w środku zdania. Spojrzał na nią pytająco, więc sprostowała: — Cały czas ci spadają. Poprawiałeś je już pięć razy w ciągu ostatnich jedenastu minut.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i pokręcił głową.
— Kontynuując... Chciałbym, żebyś opowiedziała mi o tych wszystkich niewypowiedzianych myślach, tak jak to byłaś łaskawa mi je przedstawić.
Kobieta obróciła filiżankę w dłoni i westchnęła.
— Nie ma o czym mówić, to nic nie da. Prędzej czy później i tak wszyscy by się dowiedzieli. — Podrapała się po głowie, układając usta w ciup.
— Możesz mi zaufać, nikomu nie pow...
— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi — przerwała mu, a gdy znów chciał się odezwać, uniosła dłoń. — Słowa rzucone na wiatr prędzej czy później dotrą do czyichś uszu.
Mężczyzna zmarszczył czoło i zastanowił się nad odpowiedzią, ponownie, zupełnie nieświadomie, poprawiając okulary na nosie.
— Ale...
— Nie ma żadnego "ale". Jestem ja, jesteś ty i są moje myśli, których nie będę ot tak wypowiadać. Temat uważam za zakończony — oznajmiła i odłożyła filiżankę na stolik.
Ciszę, jaka między nimi zapadła, można było określić mianem "grobowej". Przerywały ją tylko ciche odgłosy picia i stukania porcelany o drewniany blat.
Anne spojrzała na swój zegarek i z boleścią stwierdziła, że minęło dopiero pół godziny. Siedzieć tu bez słowa przez godzinę? Nie opłaca się, ale wyjść też nie mogę, myślała, jakby tu ukrócić swoje męki.
— Nowy sweter? — spytała, porzucając plany wydostania się z pomieszczenia przez okno.
Matthew spojrzał na nią zdziwiony, a następnie na swój ubiór.
— Nie. Nie, kupiłem go już jakiś czas temu... — odparł z powątpiewaniem. — Czemu pytasz?
Kobieta wypuściła z ust głośno powietrze i przewróciła oczami.
— Dla zabicia czasu — oznajmiła znudzonym tonem.
— Muszę przyznać, że wybrałaś straszną broń — mruknął, wywołując cichy, gardłowy śmiech rudowłosej kobiety.
Zapowiada się niezmiernie ciekawy wieczór, oboje pomyśleli w tej samej chwili.
***
Jak odczucia po pierwszym rozdziale? Co myślicie o bohaterach i ich zachowaniu? Odpowiadają Wam rozdziały o takiej długości? Czekam na Wasze opinie.
Z poważaniem,
Ciachomik
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top