☸ Nigdy nie ufaj Drake'om.
2012
Najważniejsze jest pierwsze wrażenie. To w końcu od niego zależy w największym stopniu przebieg każdego spotkania, a w tej branży ma to szczególnie duże znaczenie. Zwłaszcza jeśli wspólnicy nie zawsze dadzą dojść do słowa, gdy nie zacznie się od konkretów.
Genevieve na szczęście zdaje sobie sprawę z tego aż za dobrze, dlatego siedzi za biurkiem w dużym gabinecie i obraca w dłoniach swój kapelusz. Osoba, dla której teraz pracuje, nie należy do najbardziej cierpliwych w stosunku do innych, jednocześnie mając ogromny talent do tego, by spóźniać się zawsze i wszędzie.
Cóż, Rafe Adler został wychowany w przeświadczeniu, że on nigdy nie pojawia się za późno, a raczej to cały świat jest za wcześnie.
Słyszy za drzwiami dwa męskie głosy i jeszcze raz obraca kapelusz, zanim włoży go na głowę i uśmiechnie się szeroko.
– Witaj w domu, kochanie – mówi kpiąco, a Rafe parska śmiechem na widok szatynki za swoim biurkiem. – Nie wiem, jak twoje małe zadanie poboczne, ale wyniki mojego ci się bardzo spodobają.
– W takim razie dobrze cię widzieć – odpowiada brunet, podchodząc do niej. Vivi podniosła się już zza biurka i daje mu się pocałować w policzek, zanim przesiądzie się na krzesło naprzeciwko niego. – Więc? Co to za wieści?
– Mój włoski kontakt się odezwał. Te badania na Arubie to ich robota, nie znam szczegółów na temat tego, kogo dokładnie tam wysłali, ale wiem, że znaleźli od cholery hiszpańskiego złota i to. – Kobieta podaje mu swój telefon, ze zdjęciem.
– Czyja to pieczęć? Trójząb? – pyta, a gdy Genevieve ma już mu odpowiedzieć, Adler unosi dłoń. – Wiesz co, udało mi się ściągnąć tego eksperta od Avery'ego. Może on mi to wyjaśni, co o tym myślisz?
– Znasz mnie, wiesz, że nie mam nic przeciwko dobremu towarzystwu. – Rafe podnosi wzrok i spogląda w stronę drzwi, uśmiechając się chłodno.
– Wierzę, że się znacie i nie trzeba was sobie przedstawiać.
Genevive uśmiecha się, obracając się lekko na krześle i kiedy zauważa, kto stoi w drzwiach, jej serce zamiera. Wstaje gwałtownie z krzesła i cofa się o krok, jakby nagle zobaczyła ducha. Choć właściwie dokładnie tak się czuje i zaczyna podejrzewać, że dostała zawału i Sam jest po prostu pierwszą osobą, którą widzi po śmierci. A wtedy Drake unosi nieśmiało dłoń i do niej macha.
– Hej dzieciaku... – mówi cicho, a Vivi kręci głową, robiąc jeszcze krok w tył.
– Czy ty sobie ze mnie jaja robisz Rafe? Aż tak ci zależy na tym przeklętym złocie, że nauczyłeś się wzywać zmarłych? – pyta kpiącym głosem Vivi, a Adler podnosi się ze swojego fotela i podchodzi do niej powoli. Obejmuje ją ramieniem i ściska lekko, w taki sposób, jakby jednocześnie jej groził i próbował dodać otuchy.
– Widzisz, nasz drogi Samuel wcale nie umarł tamtego dnia, o którym ci opowiadałem, gdy mnie i Nate'owi udało się uciec z więzienia. Ostatnio się o tym dowiedziałem i udało mi się go wyciągnąć – mówi Rafe i puszcza kobietę, która powoli przypomina sobie, jak się oddycha. – Jezus, Sam musiałeś jej nieźle zaleźć za skórę, że tak zareagowała.
– Wiesz, jak to mówią Rafe... nigdy nie ufaj Drake'om – odpowiada zamiast niego Vivi. – Tak się składa, że ja i Sam wyszliśmy z tej samej katolickiej ochronki w Bostonie. Później nasze drogi przecięły się kilka razy – kłamie szatynka, wzruszając lekko ramionami. – Oboje pracowaliśmy czasem z Victorem.
– Ta... mniej więcej tak było – wtrąca Sam, mając poczucie, że też powinien przy Adlerze zbagatelizować ich znajomość. – Wypaliliśmy razem trochę papierosów.
– Wypiliśmy kilka butelek rumu – dodaje z uśmiechem Vivi i klepie Rafe'a po ramieniu. – Jednak jeśli chciałeś znaleźć eksperta od tych zakichanych piratów, to nie mogłeś trafić lepiej. Więc wróćmy do pracy. Pieczęć z symbolem Josepha Farrella.
– Autentyk? – pyta Sam, unosząc jej telefon i przeglądając zdjęcia.
– Na to wygląda, oni raczej się nie mylą w takiej ocenie. A to oznacza, że na Arubie może znaleźć się jeszcze coś wartościowego – mówi Genevieve. – Co prawda, jeśli tam pojedziemy bez zaproszenia, to nas zastrzelą. Włoscy kolekcjonerzy nie należą do najmilszych ludzi w branży. Jednak tak, jak mówiłam... jeśli mój kontakt się odezwie, będziemy mieli przewagę, by odkupić od nich wszystko, co związane z Averym.
– Dobre i to – mruczy pod nosem Rafe.
– Nie mieliśmy lepszego tropu od miesięcy – komentuje Genevieve, spoglądając na niego chłodno.
– A jak prace w katedrze? Skoro ty jesteś tutaj i grzejesz tyłek w moim domu, to kto nadzoruje poszukiwania?
– Ava – odpowiada Vivi i sięga po swoją kurtkę wiszącą na oparciu krzesła.
– Ava? – pyta kpiąco Rafe. – W sumie, ona ma większe pojęcie, co tam robimy niż ten ćwok, którego ostatnio się pozbyliśmy. Dobra, zbierajmy się tam, Samuel na pewno nie może się doczekać, by w końcu zobaczyć katedrę świętego Dyzmy.
Wychodzą z domku na zimne, powietrze, które o mało nie zwiewa kapelusza z głowy Genevieve, ale kobieta łapie go w ostatniej chwili. Rafe rzuca jej kluczyki do dużego terenowego samochodu, a ona wskakuje za kółko. Nie odzywa się ani słowem przez całą drogę, nawet mimo tego, że mężczyźni prowadzą dyskusję na temat wykopalisk w katedrze. A dokładniej w ruinach, których Rafe jeszcze nie zdążył wysadzić w powietrze.
– Szukasz skarbów dynamitem? – pyta Sam, oceniając wzrokiem poziom zniszczeń i zauważa, że przez twarz Vivi przebiegł cień uśmiechu.
– Och, wybacz, że nie miałem na miejscu takiego eksperta, jak ty Sam – sarka w odpowiedzi Rafe i rusza przodem, a szatynka dotrzymuje mu kroku. – Gdzie jest kierowniczka? – pyta, spoglądając na jednego z pracowników, a mężczyzna w odpowiedzi macha tylko ręką w górę.
Sam podąża wzrokiem na szkielet budynku, który jeszcze kilkanaście lat temu musiał być okazałą gotycką budowlą, a teraz jest tylko jej smutnym wspomnieniem. Potrzebuje chwili, by zauważyć, postać w czerwonej kurtce, która stoi w jednym z łuków przyporowych, który nie został jeszcze zrównany z ziemią. Nawet pomimo wysokości, na jakiej się znajduje, Sam widzi, że dziewczyna jest bardzo drobna i bez problemu trzyma równowagę, trzymając w rękach aparat fotograficzny.
– Ave! Rafe wrócił! – krzyczy w jej stronę Genevieve i nie czekając na reakcje dziewczyny, rusza w stronę najnowszej dziury po ładunku wybuchowym.
– Widzisz, coś tam z góry, Mała? – pyta ją Rafe, ale jego słowa nie spotykają się z żadną odpowiedzią.
Zamiast tego Ava pochyla się nad łukiem i odpina linę, którą ma przy pasie. Obraca ją kilka razy i zarzuca na filar dzielący potłuczone okna nawy głównej. Z gracją akrobatki wykonuje skok i buja się na linie, zanim wyląduje na wciąż stojącej wieży, po której wspina się jeszcze wyżej, robi tam kolejne kilka zdjęć i dopiero zjeżdża w dół.
Dziewczyna macha do nich ręką i podbiega do dużego stołu, na którym rozłożony jest plan całego miejsca. A gdy Sam pochodzi bliżej, dopiero może się przyjrzeć jej dokładnie i wybucha śmiechem, na widok tego, że Ava nie może mieć więcej niż trzynaście lat.
– Więc sprawy mają się tak – zaczyna mówić dziewczynka, gdy ma pewność, że Vivi i Rafe stoją obok niej. – Wysadziliśmy dziś głębiej to miejsce i zaczęliśmy kopać bardziej na północy, tak jak sobie życzyłeś. I odpowiadając na zadane wcześniej przez ciebie pytanie, Rafe: gówno tam widać. Za to spójrzcie na zdjęcia, które zrobiłam z góry. – Ava wyciąga w ich stronę aparat i uśmiecha się lekko. – To wygląda jak ten sam kamień, z którego są zbudowane katakumby, więc może jednak miałam rację i powinniśmy skupić się na stronie południowej.
– To mogą być tylko fundamenty starej kaplicy, która stała w tym miejscu przed wybudowaniem katedry – wchodzi jej w słowo Samuel, przeglądając zdjęcia zrobione przez dziewczynę.
– Mamo. Kto to jest do kurwy nędzy? – Ava, wskazuje na stojącego obok niej Sama i od razu krzyżuje dłonie na piersiach z krzywą miną.
– Mamo? – pyta kpiącym głosem Sam i też spogląda na Genevieve. Kobieta mierzy ich wzrokiem, gdy tak stoją obok siebie i próbuje wykrztusić z siebie cokolwiek, ale zwyczajnie nie daje rady. To o wiele za dużo dla niej, jak na jeden dzień i jest przekonana, że zaraz po prostu zemdleje, jak bohaterka taniego romansidła. – Samuel Drake – przedstawia się w końcu mężczyzna i podaje dziewczynie rękę.
– Drake? Samuel Drake? – pyta Ava, otwierając usta ze zdumienia i przenosi szybko wzrok ze swojej matki, na mężczyznę obok siebie. Całą sytuację przerywa dopiero śmiech Rafe'a, który podchodzi do dziewczynki i bierze ją za ramiona.
– Tak, Drake. Załatwiliśmy sobie pomoc, bo jeśli jest ktoś na świecie, kto wie więcej o Averym od ciebie, Mała, to właśnie Samuel Drake – mówi Adler, a na twarzy Avy pojawia się szeroki uśmiech. – Ale będziesz miała mnóstwo czasu, by sobie z nim porozmawiać, a dziś jednak bierzmy się z powrotem do pracy, co?
– Jasne Rafe. Więc? Południowe fundamenty, czy strzelamy dalej na ślepo na północy? – pyta dziewczyna, ruszając w stronę robotników, a Adler rusza za nią. Genevive i Sam zostają na chwilę sami, zanim kobieta nie uniesie palca, dając mu znać, że zaraz wróci i rusza za swoją córką.
– Muszę z tobą pogadać – mówi ostro, do swojego współpracownika. – Ava każ wysadzać na południu, na moją odpowiedzialność i nie waż mi się stąd ruszyć, zanim z tobą też nie porozmawiam.
Odchodzą na bok, a Genevieve ma pierwszy raz aż tak ogromną ochotę zmazać Adlerowi z twarzy ten cwany uśmieszek. Czasem już miewała chwile, że jedyne co powstrzymywało ją przed przyłożeniem mu, była pewność, że Rafe by jej oddał. Teraz nie wie nawet, co go właściwie tak bawi w tej sytuacji, skoro nie ma pojęcia nawet o ułamku jej przeszłości z Samem.
– Drake? Przemyślałeś to w ogóle? – naskakuje na niego, jak tylko ma pewność, że oddalili się wystarczająco. – Przecież on tylko będzie czekał, by cię wychujać, a z naszej dwójki to ty masz więcej do stracenia. Ja tu jestem tylko na kontrakcie, nie chcę tego złota, ale on? On ma obsesję na jego punkcie od dziecka.
– Skoro ci nie zależy na złocie, to skąd ta troska? – pyta kpiąco Adler. – Sama mówiłaś, że tylko Drake byłby w stanie rozwiązać te zagadki, tak?
– Tak – przyznaje niechętnie, nie chcąc sprzeczać się z własnymi słowami.
– Właśnie. Więc będziemy go pilnować, a jak przestanie być potrzebny, to go zabiję. To nawet nie będzie morderstwo, jeśli technicznie koleś jest uznany za zmarłego, tak? – Vivi przewraca oczami i wzdycha ostentacyjnie, ale w końcu mu przytakuje. – Zatrzyma się u was. Masz wolny pokój gościnny, a wolę, żeby nie jeździł do miasteczka, jak wspomniałem: trzeba mieć na niego oko.
– O nie. Nie chcę go w swoim domu Rafe. Są pewne granice, a ja mam Ave.
– Ava wychowała się na opowieściach Sullivana, więc myślę, że nic jej nie będzie. – Śmieje się Rafe, ale ona już od niego odchodzi i wraca na teren katedry. Rozgląda się, próbując wypatrzeć charakterystyczną kurtkę swojej córki i nie jest wcale zaskoczona, gdy zauważa, że Ava rozmawia z Samem, pijąc gorącą herbatę. Vivi unosi palce do ust i gwiżdże w charakterystyczny sposób, a dziewczynka od razu biegnie w jej stronę. Ruszają w stronę klifu i dłuższą chwilę idą jego brzegiem, zanim nie nabiorą pewności, że nikt ich nie usłyszy.
– Tak – mówi Genevieve, jeszcze zanim Ava w ogóle zada jej pytanie. Dziewczynka otwiera szeroko oczy i już ma się odezwać, ale jej matka znów jest szybsza. – Nie kłamałam Ave, sprawdziłam każdy świstek papieru, jaki się dało. On powinien być martwy, ale nie jest. I wygląda na to, że ostatnie trzynaście lat spędził w tym piekielnym więzieniu. I nie, nie wiedziałam, że to jego Rafe chce ściągnąć do pomocy.
– Czy Rafe wie? O nim, o tobie... O mnie?!
– Na całe szczęście nie. I tak ma pozostać, zasady pozostają te same.
– Im mniej wiedzą, tym jesteśmy bezpieczniejsze – mówi dziewczynka, a ona się uśmiecha.
– Właśnie. I dokładnie to samo dotyczy Samuela.
– No teraz to sobie chyba kurwa ze mnie żartujesz, mamo – fuka urażona, ale Genevieve od razu kręci głową. – On jest moim ojcem i...
– I spędził ostatnie trzynaście lat w więzieniu Ave. Po takim czasie to obcy człowiek dla mnie, a co dopiero dla ciebie. On nawet nie miał pojęcia o twoim istnieniu i niech tak zostanie.
– Więc co, mam kłamać, że jestem rok młodsza, czy jak?
– Tak, wydaje mi się, że to kupi...
– To chore – mruczy pod nosem dziewczyna. – Całe życie żałowałam, że nie będę mogła go poznać, a teraz, jak cudem mam taką okazję to ty mi zabraniasz.
– Nie zabraniam ci go poznać. Zabraniam ci mówić mu prawdy, przynajmniej do czasu. – Vivi wzdycha cicho, widząc niezadowolenie wypisane na twarzy swojej córki. Stoją w milczeniu na brzegu klifu, a zimny wiatr rozwiewa ich włosy.
– Dobrze. Obiecuję, że nic nikomu nie powiem – ustępuje w końcu dziewczynka, nadal marszcząc lekko nos.
– Dziękuję. Rafe powiedział, że Sam zatrzyma się u nas, więc będziesz miała okazję, żeby się z nim zaprzyjaźnić – mówi Genevieve i rusza z powrotem w stronę katedry. – Mam tylko nadzieję, że się nie rozczarujesz – dodaje ciszej, a Ava wpycha się jej pod rękę i obejmuje się jej ramieniem.
– Spoko, trzynaście lat dawałam sobie radę bez ojca, bo mam najfajniejszą matkę na świecie. Więc myślę, że jestem gotowa na wszystko – stwierdza z uśmiechem dziewczyna. – A. I w takim razie, jak Sam zatrzymuje się u nas, to ja skorzystam z zaproszenia od Blair i pojadę do niej na noc. – Genevieve mierzy córkę chłodnym spojrzeniem, a ta wybucha śmiechem. – No co? Pewnie macie trochę do nadrobienia. No nie wiem... jakieś TRZYNAŚCIE LAT?
– Niech tylko matka Blair po ciebie przyjedzie, bo mnie się nie chce jechać aż do Roskhill.
Sam pali papierosa, choć wiejący znad morza wiatr ani trochę mu tego nie ułatwia. Patrzy w stronę klifu na Genevieve rozmawiającą ze swoją córką i czuje się wściekły. Siedząc za kratkami, nie raz myślał o tym, że każdego dnia jest okradany z własnego życia, ale teraz, gdy widzi swoją byłą żonę, dopiero z pełna mocną dociera do niego, ile tak naprawdę stracił. Kiedy on tkwił w zamknięciu, ona ruszyła dalej i nawet jeśli nie do końca podoba mu się, z jakimi ludźmi nawiązała zawodową współpracę, to nie mu to oceniać. A młodziutka Ava, która marszczy nos dokładnie tak samo, jak jej matka przypomina mu aż za dobrze dziewczynę, którą kiedyś znał i która wymykała się z nim z klasztoru w Bostonie.
Dopiero gdy zaczyna się ściemniać, kończą prace na wykopaliskach i zbierają się do domów. Genevive opiera się o samochód, czekając, aż Samuel przerzuci do niego swoją torbę i dopiero wsiada do środka. W pierwszej chwili milczą, a on nie może oderwać od niej wzroku.
– Zestarzałam się? – pyta kpiącym głosem Vivi, na co Drake wybucha głośnym śmiechem.
– Nawet o dzień – odpowiada, biorąc głęboki wdech. – Wysłałaś córkę do koleżanki, żeby nie trzymać jej pod jednym dachem ze mną? Niby rozumiem, wyszedłem dopiero wczoraj z więzienia, może mieć wobec mnie pewne obawy.
– Nie, była umówiona już wcześniej. A gdybym ja miała wobec ciebie jakieś obawy, to wolałabym, żeby została w domu. Strzela o wiele lepiej ode mnie – odpowiada szatynka, a Sam wybucha śmiechem, zanim zorientuje się, że kobieta mówiła to całkiem poważnie.
– Wkręcasz mnie?
– Nie. Moje umiejętności nie poprawiły się ani trochę w ostatnich latach, za to ona umie zastrzelić mewę z kilkudziesięciu metrów... – stwierdza Genevieve i przechyla głowę. – Cholera. Moja córka może być psychopatką – dodaje, śmiejąc się cicho.
– Widziałem, jak skacze. Ewidentnie wdała się w ciebie.
– O tak. Zdecydowanie ma to w genach.
– A jej ojciec? Wciąż jest na obrazku? – pyta Sam, a jego uwadze nie ucieka to, że kobieta zaciska mocniej dłonie na kierownicy i zaczyna podejrzewać, że zahaczył wrażliwy temat.
– Cóż... dobrze, że nie wyszłam ponownie za mąż. Teraz musiałabym się z tego gęsto tłumaczyć.
– Jednak nazwiska Drake, już nie używasz – odpowiada, zapalając papierosa, a ona od razu wyciąga rękę i mu go zabiera. Sam uśmiecha się, kręcąc głowa i czeka, aż odda mu fajkę.
– Wiesz, wróciłam na studia, robiłam doktorat, a wyczyny twojego braciszka trochę psuły mi reputację. Szybko uznałam, że najlepiej będzie zostać przy swoim, mimo wszystko to wiele ułatwia – mruczy w odpowiedzi Vivi i zaciąga się papierosem podanym przez Sama. – Masz zamiar się do niego odezwać? Ja znam jego życie tylko z opowieści Sullivana...
– Dalej się trzymasz z tym starym pierdzielem?
– Wiesz, jak jest w tej branży. Dobrze mieć takich znajomych, jak Victor – mówi, znów milknąc na chwilę. – Nie rozmawiałam z Nathanem od czasu, gdy do mnie zadzwonił po twojej rzekomej śmierci. I... naprawdę go zraniłam, Sam. Byłam wtedy gdzieś na drugim końcu świata, w naprawdę kiepskim miejscu psychicznie i gdy mi o wszystkim powiedział, to obwiniłam go o twoją śmierć. Później już nigdy... już nigdy się nie wiedzieliśmy. – Samuel przygląda jej się, a jego brązowe oczy nie wyrażają zupełnie żadnych emocji. – Nienawidzę siebie za to, co mu wtedy powiedziałam. Jednak nadal jestem uparta, jak osioł i nigdy go za to nie przeprosiłam.
– Nie chcę go w to wciągać Vivi – odpowiada w końcu Sam. – Nie teraz, nie w gierki, które prowadzi Rafe.
– Może to i lepiej. Z tego, co mówił Victor, to Nathan przeszedł na emeryturę. – Uśmiechają się do siebie porozumiewawczo.
Genevieve zjeżdża w polną drogę, a na horyzoncie przed nimi rysuje się już niewielki kamienny domek. Kobieta wysiada pierwsza i wchodzi do środka, gdzie od razu zapala światło i zdejmuje kurtkę. W środku panuje rozgardiasz i nie jest za ciepło, ale Sam i tak czuje się, jakby nagle trafił do luksusowego kurortu.
– Trzeba napalić w piecu, jeśli chcemy mieć ciepłą wodę – mówi Vivi, klękając przed kominkiem i wrzucając do niego drewno z koszyka obok. – Drzwi po prawej. Wierzę, że dasz sobie radę.
Kobieta przez chwilę stara się nie myśleć o niczym, poza rozpaleniem ognia i skupić się na tym jednym prostym zajęciu. Boi się, że jak pozwoli sobie na chwilę analizy wydarzeń dzisiejszego dnia, to najpewniej po prostu się rozpłacze, a nie robiła tego od dobrych trzynastu lat i nie chciałaby przerwać tej passy.
W końcu wydawało jej się, że dość szybko pogodziła się z jego śmiercią, miała w końcu córkę, którą musiała się zająć i nie miała czasu na sentymenty. A teraz, teraz dociera do niej, że właśnie przez ten wieczny pośpiech, wieczne poszukiwanie kolejnej przygody, kolejnego zadania miało po prostu zapełnić pustkę, którą pozostawił w jej życiu Sam. I chyba teraz dopiero zaczyna uświadamiać sobie, jak cholernie wiele straciła przez te lata, gdy nie było go przy niej. Przy nich.
Z zamyślenia wyrywa ją odgłos przewracających się przedmiotów za jej plecami i szybko obraca się w jego stronę. Samuel uśmiecha się do niej przepraszająco i stara się z powrotem postawić na miejscu kilka drobnych figurek, które strącił.
– Nic nie szkodzi. To tylko bezcenne pamiątki po cesarzowej Aliran Masuk z jakiegoś trzynastego wieku – mówi, wyraźnie rozbawiona i zabiera od niego niewielki rzeźbiony, złoty posążek. – Jedno z moich ulubionych znalezisk.
– Opowiesz mi o tym?
– Tak. Myślę, że mam całkiem sporo historii, które mogę ci opowiedzieć. – Vivi podnosi na niego wzrok, a Sam uśmiecha się do niej lekko. Zawsze twierdziła, że starszy Drake ma w sobie coś z łotra, a ona miała już tę słabość, że ciągnęło ją do mężczyzn, z którymi zawsze są kłopoty. Dokładnie do jednego konkretnego mężczyzny. – Nie jesteś głodny? Czy chcesz iść pod prysznic?
– A co masz do jedzenia? Nie mów, że nauczyłaś się gotować.
– Nie przeceniaj mnie – mruczy pod nosem kobieta, ruszając w stronę kuchni. – Umiem usmażyć stek.
– Chyba trafiłem do raju. Więc wezmę prysznic i coś zjemy – mówi Sam, łapiąc swoją torbę, która wciąż leży w przedpokoju i spogląda w jej stronę. Genevieve rusza pierwsza schodami na górę i otwiera drzwi do łazienki.
– Pokój gościnny jest naprzeciwko pokoju Avy, nie pomylisz się – tłumaczy, a on idzie korytarzem i spogląda na wejście do pokoju dziewczynki.
– Czemu twoja córka wyryła sobie nożem emblemat Avery'ego na drzwiach? – pyta, dotykając niedbałego dzieła Avy.
– Ona po prostu lubi bajki o piratach, Sam. Poszukam ci jakichś czystych ręczników.
Szatynka znika w swojej sypialni naprzeciwko wejścia do łazienki i zaczyna przeglądać zawartość szafy. Na zapas szykuje od razu pościel dla Sama i dopiero po chwili bierze czyste ręczniki. Słyszy już szum wody, który musi skutecznie zagłuszać jej pukanie, dlatego wzrusza ramionami i wchodzi do środka. Gęsta para wypełnia niewielkie pomieszczenie, a ona czuje, że pierwszy raz dzisiaj odkąd opuściła rano łóżko, jest jej ciepło. Kładzie ręczniki na niewielkiej szafce i mimowolnie spogląda w stronę prysznica. Po czym bez chwili najmniejszego zastanowienia zdejmuje z siebie ubranie i wsuwa się pod płynącą wodę.
Sam wybucha śmiechem, czując jej chłodne ciało na swoich plecach, gdy Genevieve obejmuje go w pasie.
– Od kiedy jesteś taka bezpośrednia? Może najpierw kolacja... – żartuje Sam, obracając się w jej ramionach.
– Naprawdę masz zamiar się teraz ze mną sprzeczać? – pyta i wspina się na palce, by go pocałować.
Oboje mają wrażenie, że czas nagle przyspieszył, gdy tylko ich usta się spotykają. A niezaprzeczalnie są pewni tego, że to absolutnie najlepszy pomysł, jaki mogą mieć w tej chwili. Na rozmowy przyjdzie czas, gdy już upewnią się, że to wszystko, co się dziś wydarzyło, jest prawdziwe, a nie jest tylko jednym z koszmarów, który urwie się gdzieś przed świtem.
Sam opiera ją o ścianę, a głośne westchnienie, które wydobywa się z jej ust, wcale nie jest reakcją na zimne kafelki za jej plecami, tylko na jego dłonie dotykające jej piersi. Przesuwa palcami po jej ciele tak zachłannie, jakby próbował sobie przypomnieć każdy jego centymetr, zanim podniesie ją do góry. Vivi obejmuje go nogami w biodrach i zaciska mu dłonie na ramionach, jak wchodzi w nią jednym, głębokim pchnięciem. Oboje wzdychają głośno niemal w tej samej chwili. Sam spogląda jej prosto w oczy, a ona uśmiecha się lekko, stykając ich czoła, zanim pierwszy raz dzisiejszego wieczora pocałują się dużo mniej zachłannie. Przynajmniej przez chwilę. Genevieve wydaje z siebie zduszone westchnienie, gdy Drake przypiera ją mocniej do ściany i zaczyna się w niej poruszać. Chowa twarz w zgięciu jej szyi i nawet mimo ciepłej wody, która płynie po nich nieustannie, Vivi czuje, jak gorący jest jego oddech. Sam dochodzi przed nią, zaciskając usta na jej szyi i palce na pośladkach, za które wciąż trzyma ją w powietrzu. A ona obejmuje go ramionami, przyciągając do siebie jeszcze bliżej, zanim Samuel w końcu ją puści.
Uśmiechają się do siebie i Vivi nie może oderwać od niego wzroku, gdy Sam podnosi ręce i zaczyna myć włosy. Ma wrażenie, że to wszystko jest wciąż nierzeczywiste, nawet jeśli Drake znajduje się tylko krok od niej.
– To, co z tą kolacją? – pyta szatynka, gdy wyjdą w końcu spod prysznica. Owija się szczelnie ręcznikiem i uśmiecha do niego bezczelnie. Sam obejmuje ją, zaciskając dłonie na jej kształtnym tyłku i podnosi ją do góry.
– Kolacja? Myślę, że zjemy ją na śniadanie – odpowiada, niosąc ją do sypialni.
Kobieta wybucha śmiechem tak szczerym, jakiego nie słyszała u samej siebie od lat i gdy tylko Sam kładzie ją na materacu, od razu go do siebie przyciąga. Błyskawicznie ściąga z niej ręcznik, którym dopiero co się owinęła i wsuwa dłoń w jej ciemne, poplątane włosy na karku. Vivi przygryza jego dolną wargę, gdy próbuje ją pocałować, co Sam kwituje krótkim wybuchem śmiechu i w ramach zemsty zaciska lekko zęby na jej szyi. Szatynka bierze głośny wdech i zarzuca mu nogę na biodro, jakby za nic nie chciała go puścić nawet na ułamek sekundy. Jego pocałunki niespiesznie wędrują w dół jej ciała i tylko jej oddech robi się z każdą chwilą odrobinę szybszy. Genevieve wydaje z siebie głośne westchnienie, gdy Sam zaczyna ją pieścić ustami i przeklina cicho. Jeszcze nie do końca ochłonęła po tym, co zaszło między nimi pod prysznicem i teraz Vivi ma wrażenie, że idzie mu z nią aż nazbyt łatwo. Dochodzi dużo szybciej, niż by sobie tego życzyła, przy tym jak było jej dobrze. Sam uśmiecha się do niej zadziornie, gdy kobieta odsuwa go od siebie stopami. Kładzie się obok niej, słuchając jej przyspieszonego oddechu i czując zapach jej włosów, gdy wtula się jego tors. Już ma zamiar się odezwać, ale szatynka unosi głowę i całuje go, popychając na materac. Vivi unosi się i przerzuca nogę przez jego ciało, nachylając się do jego ust.
Sam przesuwa dłońmi po jej plecach, gdy ona powoli się prostuje i zaciska dłonie na biodrach, czując, jak lekko się o niego ociera. Widzi w oczach Genevieve dobrze mu znajome ogniki, przez które to chyba właśnie najmocniej się w niej zakochał.
Wchodzi w nią powoli, bo teraz to ona ma nad nim pełną kontrolę i nie ma nic przeciwko temu. Za dużo czasu minęło od momentu, gdy ostatni raz widział jej niebieskie oczy nad sobą i teraz, teraz nie odmówiłby jej chyba absolutnie niczego. Byleby tylko nie stracić jej nawet na sekundę.
Genevieve porusza biodrami w swoim rytmie, a opuszki jej palców muskają jego brzuch. Wzdychają niemal synchronicznie i dopiero gdy szatynka zamiera na chwilę, Sam podnosi się i zamyka ją w uścisku swoich ramion. Vivi wydaje z siebie głośniejszy jęk rozkoszy, gdy jej partner przewraca ją na plecy i napiera na nią mocniej. Drugi raz tego wieczora jest zaskoczona tym, z jaką łatwością zalewa ją fala przyjemności i mając pewność, że nikt nie ma prawa ich usłyszeć, pozwala sobie na głośne westchnienia. Sam kończy zaraz po niej i całuje ją, nie przejmując się w najmniejszym stopniu tym, że oboje mają problemy ze złapaniem równomiernego oddechu.
W końcu opada obok niej na materac i od razu przewraca się na bok, by ją do siebie przytulić.
– Whisky. Teraz napiłbym się cholernie dobrej szkockiej whisky – mówi Samuel, a ona parska śmiechem.
– To dobrze się składa, że jesteśmy w Szkocji. Musisz tylko zjeść na dół do szafki – odpowiada, odpychając go lekko, a on niechętnie podnosi się z łóżka.
– A ty lepiej pomyśl, od jakiej historii zaczniesz mi opowiadać ostatnie trzynaście lat Vivi. – Uśmiecha się do niej i zatrzymuje w pół kroku. – Skoro już nadrobiliśmy to, co najważniejsze, to możemy przejść do reszty – dodaje ze swoim szelmowskim uśmiechem, a szatynka miota w niego jedną z mniejszych poduszek, przed którą Sam uchyla się w ostatniej chwili. – Tak, miałaś rację. Naprawdę fatalnie celujesz.
– Uważaj sobie Drake – mruczy jeszcze w odpowiedzi Genevieve, ale on już znika z pokoju. W tym czasie, w którym Sam szuka jakichś szklanek w kuchni, ona porządkuje szybko wszystkie zrobione zdjęcia i próbuje znaleźć jakąś najprostszą linię przez całą historię. W końcu Samuel wraca do pokoju, stawia butelkę na szafce nocnej i podaje jej drinka, zanim wskoczy koło niej do łóżka. – Więc jeśli chodzi o tę robotę w Polinezji...
Zaczyna opowiadać mu historię, za historią, pokazując mu zdjęcia znalezionych skarbów, czy starożytnych budowli, które udało jej się odkryć. A on słucha jej, czerpiąc z tego podwójną przyjemność, z jednej strony ciesząc się z tego, że słyszy jej głos, a z drugiej czuje ten sam głód świata, który to ewidentnie nigdy nie ustał w Vivi.
– Hej, hej! Ja znam tego kolesia! – przerywa jej w pół zdania. Zabiera tablet, by przyjrzeć się uważniej fotografii przedstawiającej małą Avę bawiącą się na plaży w towarzystwie jakiegoś Latynosa. – To cholerny Javier Garza!
– Tak, pracowałam dla niego dobrych kilka lat, jak Ava była malutka. Uwierz mi, nie każdemu podoba się, że próbuję jednocześnie ją wychować i prowadzić takie życie, jakie prowadzę.
– To Garza jest jej ojcem? – pyta, a Vivi fuka urażona.
– Tak, moja blada jak płatek śniegu córka z całą pewnością jest córką meksykańskiego gangstera. Niezaprzeczalnie – odpowiada kpiąco.
– Dobra, już nic nie mówię – mruczy pod nosem Sam i oddaje jej tablet. Genevieve układa się z powrotem w jego ramionach i robi przerwę na drinka, zanim zacznie mówić dalej. – Więc naprawdę targasz ją ze sobą po świecie cały czas?
– Tak. Właściwie to tak – odpowiada, wzruszając ramionami. – Nie, żebym miała jakieś zażalenia z jej strony... wiesz, uczę ją sama. Więc nigdy nie będzie znała funkcji kwadratowych, ale za to o historii państw na Karaibach już wie więcej, niż przeciętny człowiek w całym swoim życiu.
– To w sumie fajnie, że rozwijasz jej ciekawość świata.
– Czasem mam wrażenie, że raczej próbuje ją okiełznać, a nie rozwinąć – mówi z uśmiechem Vivi. – Ona jest super Sam, naprawdę super. Dużo bardziej niż my, kiedy byliśmy w jej wieku. – Parskają jednocześnie śmiechem, a on obejmuje ją trochę mocniej ramieniem.
– My w jej wieku nie szukaliśmy pirackich skarbów.
– A szkoda, może jakbyśmy zaczęli wtedy, to już teraz bylibyśmy bajecznie bogaci. – Genevieve odkłada tablet na szafkę nocną i wymienia go na drinka. Samuel przesuwa dłonią po jej ramieniu, jednocześnie wpatrując się w zawartość swojej szklanki i myśli nad tym, jakie zadać jej kolejne pytanie. Zwłaszcza że w głowie miał ich setki.
– Dlaczego Rafe? – pyta po dłuższej chwili milczenia Drake. – Dlaczego pracujesz dla niego? Jeśli obwiniałaś Nathana o moją śmierć, to w takim samym stopniu powinnaś jego.
– Nie znałam go, a on nie wiedział, że znałam was. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że siedział z wami w Panamie i za wszystko płacił, a wtedy już było za późno by się wycofać. Zwyczajnie wystraszyłam się, że jak się dowie o moich powiązaniach z wami to... to, to wykorzysta – mówi Vivi i unosi szklankę do ust. – Poza tym nie jestem kryształowa. Pracuję dla osób, które w danej chwili zapłacą najwięcej i nie zadaję dużo pytań. Uwierz mi, zdarzyło mi się wykonywać zlecenia dla ludzi, przy których Rafe jest tylko rozpieszczonym gówniarzem.
– On jest tylko rozpieszczonym gówniarzem. Cholernie niebezpiecznym, ale wciąż rozpieszczonym gówniarzem – stwierdza kpiąco Sam, ale szatynka już odstawia szklankę i kładzie się na boku. Dlatego on robi to samo i zsuwa się trochę w dół na poduszkach, by móc patrzeć jej prosto w oczy. Vivi wyciąga rękę i dotyka jego szyi, którą przyozdabia tatuaż kilku geometrycznych ptaków, a później zsuwa rękę po jego torsie aż do brzucha, gdzie znajdują się trzy blizny po kulach.
– Jak to się stało? Jak przeżyłeś?
– No już myślałem, że nie spytasz – sarka Samuel, biorąc ją za rękę i podnosząc ją do swoich ust.
– Nie mogłam spytać o to przy Adlerze i przy Młodej. Nie mogłam dać po sobie poznać, jak roztrzęsiona jestem na twój widok, nie mogłam się rozpłakać ze szczęścia i nie mogłam rzucić ci się w ramiona. Bo to wszystko zrodziłoby tylko kolejne pytania, których nie potrzebujemy – mówi Genevieve i spogląda mu prosto w oczy. – Rafe nie może się dowiedzieć, że w naszej przeszłości było coś więcej niż trochę rumu i papierosów inaczej nabierze podejrzeń.
– Podejrzeń? – pyta Sam, mrużąc lekko swoje szare oczy i po chwili uśmiecha się triumfalnie. – Ty masz zamiar do wychujać, prawda dzieciaku?
– Jestem już chyba trochę za stara, byś tak do mnie mówił – odpowiada Vivi, marszcząc nos, a Sam uśmiecha się zadziornie.
– Nigdy nie będziesz starsza ode mnie, więc cały czas mam do tego prawo. Masz już plan? Jak chcesz go oszukać?
– Żaden konkretny Sam. Jednak twoje pojawienie się w Szkocji, jest mi wybitnie na rękę w tej kwestii. – Genevieve przesuwa się bliżej Sama i obejmuje go ramieniem. – Wiesz, muszę się na nim zemścić za to, że nie wyciągnął mojego męża trochę wcześniej z więzienia.
Sam uśmiecha się do niej szeroko i całuje ją w czoło, trzymając blisko siebie. Pierwszy raz od ponad trzynastu lat ma ochotę się roześmiać na całe gardło i doskonale zdaje sobie sprawę, że jak tylko to zrobi, ona zaraz do niego dołączy. Drake zakładał wiele różnych scenariuszy, gdy lecieli samolotem z Panamy do Szkocji, ale w żadnym z nich nie znajdował się nawet cień tego, co się wydarzyło.
A już na pewno nie to, że pierwsza noc od trzynastu lat, którą spędzi w prawdziwym łóżku, będzie zawierać też świetną szkocką i jego ukochaną kobietę.
– Cóż, sama dziś powiedziałaś Rafe'owi bardzo mądre zdanie – odzywa się po chwili, a ona spogląda na niego pytająco. – Nigdy nie ufaj Drake'om – mówi, wskazując na nią i siebie, co Vivi komentuje szerokim, cwanym uśmiechem.
To chyba jeden z najdłuższych rozdziałów, ale kompletnie nie miałam ochoty go nigdzie przyciąć.
Mam nadzieję, że wam też podoba się taki obrót spraw 😏
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top