☸ Nie każdy skarb jest ze złota.

2014

Genevieve przewraca się na bok, zarzucając dłoń na brzuch Samuela, który śpi obok niej. Wzdycha cicho, czując napięcie jego mięśni i to, że leży na plecach. W ostatnim czasie spędziła koło niego tyle nocy, że potrafi bezbłędnie rozpoznać, kiedy nagle wracają do niego jakieś koszmary. Dlatego przysuwa się do niego trochę bliżej i już ma zacząć marudzić, żeby ją przytulił, ale on przykłada jej palec do ust.

– Ktoś jest w domu, Vivi – mówi cicho Drake, a ona zaczyna nasłuchiwać. – Pójdę pierwszy sprawdzić, co się dzieje, a ty... – Przerywa mu jego parsknięcie śmiechem, więc Sam spogląda na nią pytająco.

– Nie wydaje mi się, by osoby, które chciałby nas zabić, słuchałyby jakiegoś radiowego pop punku, w którym lubuje się moja córka. – Przez chwilę znów zapada między nimi cisza, zanim Vivi wybuchnie głośnym śmiechem. – A już na pewno, nie zaczęliby od przerzucania garnków w kuchni.

– Sądzisz, że powinienem się wynieść po cichu do swojego pokoju? – pyta Sam, co kobieta koło niego wyśmiewa cicho. – Sama tak bardzo nalegałaś ostatni rok, by nie dać jej do pomyślenia, że łączy nas coś więcej. Więc teraz się nie śmiej.

– Ona nie jest głupia, Samuelu. To, że tak często nocowała u koleżanki, to wcale nie wynika z tego, że tak bardzo się z nią lubi... tylko raczej z tego, że jej to sugerowałam. A ona umie dodać dwa do dwóch.

– Co nie zmienia faktu, że może nie chciałabyś, by zastała nas w łóżku – sugeruje Sam, a ona przytula się do niego mocniej i zarzuca mu nogę na biodro. Jego dłoń od razu ląduje na jej udzie, przesuwając się w górę, aż do krańca koszuli nocnej, którą odrobinę podciąga, zanim dotrze ręką na jej pośladki. Genevieve uśmiecha się do niego zawadiacko, gdy jej paznokcie powoli suną po jego plecach.

– Ave jest już na tyle dużą dziewczynką, że nie muszę przed nią udawać, że znalazłam ją w kapuście – odpowiada szatynka, tuż przed tym, jak Sam będzie chciał ją pocałować. – Ostatnio powiedziała mi, że mnie kochasz. Więc musi rozumieć, co jest między nami.

– A co z zachowaniem pozorów? Myślałem, że w pracy sprawia ci przyjemność kłócenie się ze mną i stawianie na swoim. Zwłaszcza gdy możesz wbić szpilę i dogasić mnie jak papierosa.

– Och, wiesz, że robię to tylko dlatego, że poza naszą pracą nie jestem absolutnie niepewna wszystkiego innego. – Genevieve wysuwa się z jego ciepłych ramion i sięga po cienki szlafrok leżący na podłodze. Sam unosi się na łokciach, obserwując jej ruchy, które nawet pomimo wczesnej pory nie nosiły w sobie ani cienia za spania, a wrodzoną jej grację. – Nie jestem pewna ani tego, co jest między nami, ani tego, do czego oficjalnie dążymy w pracy, a już na pewno tego, że chcemy oszukać Adlera i wyjść z tego żywi.

– Wiesz, że jest jedna rzecz, której akurat możesz być pewna? – pyta ją, a Vivi spogląda mu prosto w oczy, uśmiechając się lekko.

– Nie, nie wiem. Za grosz ci nie ufam, Drake – odpowiada, rzucając w niego podkoszulkiem i zbiera się do zejścia na dół.

Ava uśmiecha się w kpiący sposób, widząc swoją matkę w szlafroku i potarganych włosach, ale woli tego nie komentować w żaden bardziej rozbudowany sposób. Zamiast tego wraca do robienia naleśników, czekając, aż Vivi do niej podejdzie.

– Dzień dobry córeczko – mówi ciepło, ale lekko sarkastycznie szatynka i całuje dziewczynkę w czubek głowy. – Co tu robisz tak wcześnie?

– Śniadanie – odpowiada identycznym tonem Ava, a jej matka włącza ekspres do kawy i mierzy ją znaczącym spojrzeniem. – Blair i jej rodzice musieli pilne jechać do jakiejś ciotki, bo z ich babcią coś jest nie tak. Sama nie wiem, nie chciałam pytać. Więc uznałam, że zepsuje wam poranek i zrobię śniadanie. Przez co nie będziecie mogli żyć na samej kawie do południa.

– Och nie, jak my to przeżyjemy – mruczy pod nosem Sam, wchodząc do kuchni. Ava uśmiecha się do niego promiennie, a jej matka napełnia w tym czasie drugą filiżankę kawą. – Więc naprawdę mamy dziś wolne? – pyta, zwracając się do Vivi.

– Rafe szuka nowego wspólnika do polowania na skarb i nie wróci do Szkocji wcześniej niż za dwa dni, jednak dla mnie nie zmienia to aż tak dużo. Dalej muszę posiedzieć przy komputerze i poszukać kilku informacji... – odpowiada szatynka, upijając łyk kawy. Samuel i jej córka w tym czasie wymienili jedno porozumiewawcze spojrzenia, a ona kręci głową, zastanawiając się jakim cudem Sam jeszcze się nie połapał w tym wszystkim. W końcu teraz gdy widziała ich codziennie razem, dopiero mogła w pełnej krasie ocenić to, jak Ava przypomina jej Drake'ów. – Co wcale nie oznacza, że zabraniam wam mieć dzień wolny. Ave, naleśnik ci się przypala – dodaje i wycofuje się do jadalni z szerokim uśmiechem. Sam za to zostaje z dziewczyną w kuchni i pomaga jej zrobić śniadanie, popijając kawę.

– Więc chcesz później zrobić coś fajnego? – pyta ją, gdzieś między krojeniem owoców a wstawianiem wody na herbatę.

– Obiecałeś mi, że pojedziemy na klify i pokażesz mi, jak się lepiej wspinać. Podobno twoim zdaniem wciąż robię to, jak amatorka – odpowiada Ava, uśmiechając się kpiąco.

– Bo to prawda – stwierdza, odpowiadając jej takim samym uśmiechem, a dziewczyna od razu uderza go z pięści w ramię. – Tak, tak. Dobrze, możemy jechać. Vivi! Twoja córka mnie bije.

– Doprawdy? – mruczy pod nosem Genevieve, nie podnosząc nawet wzroku znad swojego tabletu. – I musisz przez to skarżyć się, jak mała dziewczynka? – sarka, a jej córka wybucha głośnym śmiechem.

– Haha. Bardzo śmieszne – odpowiada Sam i nachyla się do Avy. – Przetnę ci dziś linę na tych klifach gówniaro.

– Mamo!

– Sam! Bez przesady – mówi trochę ostrzej Vivi, a Drake kręci głową.

– Zawsze bierzesz jej stronę – stwierdza, podchodząc do stołu, przy którym siedzi szatynka.

– Nie wiem, może dlatego, że ją urodziłam? – odpowiada kpiąco, a on nachyla się do niej i całuje ją w czubek głowy. Ava mierzy ich wzrokiem i parska śmiechem. – Co znów?

– Nic, nic mamo. Zupełnie nic.

Siadają do śniadania, jak zawsze przekomarzając się w codzienny dla nich sposób. Vivi i Sam szybko zrozumieli, co dokładnie czują wobec całej obecnej sytuacji. Podczas jednej z nocnych rozmów, gdy siedzieli przy kominku, rozmawiając przyciszonymi głosami, chcąc mieć pewność, że nikt ich nie podsłucha, ustalili, że wykorzystają zastane ich możliwości do ich granic. Oboje dostali już nauczkę od życia, by nie podejmować pewnych decyzji zbyt pochopnie.

A już zwłaszcza w przypadku skarbu Avery'ego, który podzielił ich te lata temu.

Teraz po prostu czekali, czekali na jakiś, choćby minimalny postęp w poszukiwaniach, a w tym czasie doskonali swoją wiedzę i dopracowywali szczegóły.

Jednocześnie, zupełnie wręcz naturalnie przypominali sobie, co w ich związku było najlepsze.

Po południu Genevieve ostrzega swoją córkę, że jeśli jej się coś stanie to osobiście ją znajdzie i dobije. Co z resztą powtarza też Samuelowi i zamyka za nimi drzwi.

Drake klepie dziewczynkę w ramię, dając jej znać, by szybciej wskoczyła do samochodu i ruszają w stronę wybrzeża. Ava nieustannie stroi sobie z niego żarty, że jej kondycja fizyczna na pewno jest o wiele lepsza, niż jego po latach w więzieniu. Nawet jeśli Sam aspiruje do bycia dziedzicem samego Francisa Drake'a.

Parkują przy ruinach niewielkiego kamiennego domostwa i zabierają ze sobą liny. Ava jeszcze zostawia w aucie puchową kurtkę i zapina pod szyję kamizelkę, zanim ruszy za Samuelem.

– Tamto drzewo wygląda nieźle – mówi dziewczyna, wskazując dłonią na niewielki świerk po drugiej stronie urwiska.

– Owszem, jeśli chcesz się zabić już w pierwszych pięciu minutach tej uroczej wycieczki – odpowiada jej kpiącym głosem mężczyzna. – Rośnie za blisko brzegu, jak staniesz trochę bliżej zbocza, zobaczysz korzenie. A to oznacza, że może ono nie wytrzymać ciężaru...

– Twojego na pewno – mruczy pod nosem Ava, a on parska śmiechem. – Dobra, to w takim razie gdzie zaczynamy Mądralo?

– Skała na północy, jak dobrze rzucisz linę to bez najmniejszego problemu uda ci się dolecieć aż do tej półki skalnej. – Ava podąża wzrokiem za jego dłonią i przytakuje lekko, zanim podejdzie bliżej krawędzi. Sięga po linę, którą zaczyna obracać i rzuca nią we wskazanym przez Samuela kierunku. Chybia jednak odrobinę i pętla nie zaciska się, a ona musi spróbować jeszcze raz. – Nie no, nie przejmuj się. Nie każdy musi być dobry we wszystkim, Młoda.

– No doprawdy bardzo zabawne – mruczy niezadowolona dziewczyna i próbuje kolejny raz.

– Wiesz, jak potrzebujesz pomocy, albo tego, żeby upewnić się, że nie zginiesz, to po prostu przyznaj się, że... – zanim Drake zdąży dokończyć zdanie, dziewczyna już wybija się i leci nad przepaścią w stronę ściany skalnej naprzeciwko nich. Sam czuje nagły skok adrenaliny, gdy dziewczyna puszcza linę i jest przekonany, że Ava w całym swoim uporze źle wykalkulowała skok i nie trafi na wyznaczoną przez niego półkę skalną. Na szczęście udaje jej się złapać brzegu skały i podciągnąć się na nią bez najmniejszego problemu.

– Mam tu czekać na ciebie aż się zestarzeję, Sam? – krzyczy do niego z uśmiechem, a on przeklina pod nosem. Rzuca linę i przeskakuje do niej bez najmniejszego problemu.

Wymieniają kolejne kilka uszczypliwości, pokonując następny fragment klifu. Chwilami Sam jest przekonany, że dzisiejsze popołudnie przyprawi go o zawał, gdy uparta dziewczyna nie słucha go i wręcz w ramach szczeniackiej przekory robi skrajnie niebezpieczne skoki. Przez te ostatnie niemal dwa lata zdążył już przyzwyczaić się do jej humorów i robienia rzeczy wbrew zaleceniom jego, czy Genevieve, ale nie potrafi się na nią złościć dłużej niż kilkanaście minut. Wiedząc, że on, Nathan, czy sama Vivi wcale nie byli lepsi, gdy byli w jej wieku.

Po kilku godzinach wracają do samochodu, gdzie jeszcze na chwilę siadają obok niego. Sam zapala papierosa, opadając plecami na trawę, a Ava mierzy go chłodnym wzrokiem, pijąc wodę.

– Powinieneś rzucić fajki – sugeruje dziewczyna, a on unosi się na łokciach i posyła jej kpiące spojrzenie.

– Powinnaś trzymać się swoich spraw – odpowiada, uśmiechając się do niej czarująco.

– Mama zaczęła przez ciebie palić, a dobrze jej szło w ostatnich latach.

– Cóż, zakonnice zawsze ją ostrzegały, że mam na nią zły wpływ. – Sam śmieje się cicho, a Ava wyciąga się obok niego na zimnej trawie i patrzą w szare niebo nad nimi. – Nie wiem, czy ci opowiadała o tym, jak wymykała się przeze mnie z sierocińca, nigdy jej nie złapali, ale i tak zakonnice podejrzewały, co się dzieje i wlepiały jej jakieś najgorsze prace do wykonania. Co wcale nie przeszkadzało jej, wymknąć się znowu.

– Opowiadała mi o tym – mówi dziewczyna. – Opowiadała mi właściwie o wszystkim, Sam.

Ava rozpina kamizelkę, a później bluzę i wyciąga spod podkoszulka złotą monetę z herbem Avery'ego zawieszoną na grubym rzemieniu. Sam wkłada papierosa do ust, parskając cichym śmiechem i sięga po przedmiot, który wręcza mu dziewczyna. Ogląda w dłoniach złoty artefakt, uśmiechając się i jednocześnie kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Dała ci ją? Byłem pewien, że ją sprzedała albo że sama ją nosi dalej na tym złotym łańcuszkiem – mówi, nie odrywając wzroku od monety. – Gdyby nie ta moneta, to twoja matka miałaby pewnie bardzo spokojne życie.

– Ona nigdy nie chciała mieć spokojnego życia, Sam. Była po prostu na ciebie zła, bo spóźniłeś się kilka... lat na umówione spotkanie. A jak już się pojawiłeś, to chciałeś ją okraść z jej znaleziska – odpowiada Ava i też się podnosi. Przesuwa się lekko w bok, by siedzieć naprzeciwko niego.

– Rany, Vivi naprawdę mówi ci o wszystkim. – Śmieje się Sam, oddając jej monetę. Ava zawiesza ją na szyi i przechyla głowę, patrząc oczekująco na Drake'a. Od dawna chciała, by mężczyzna domyślił się prawdy, ale nie mogła mu po prostu powiedzieć wszystkiego, bo wtedy złamałaby słowo dane matce. A tego też nie chce. – A ty, nie chcesz mieć spokojnego życia?

– Nie, uwierz mi, że nie chcę – odpowiada bez namysłu dziewczyna. – Gdybym tylko poprosiła mamę albo zakwestionowała jakiś jej wybór zawodowy, to wiem, że bez namysłu by znalazła mi szkołę z internatem. Tylko znam siebie i wiem, że uciekłabym stamtąd w ciągu pierwszej nocy.

– Ja, akurat rozumiem to doskonale. Fajnie, że Vivi pozwala ci żyć pełnią życia, zwłaszcza że podobno strzelasz lepiej od niej.

– Na wysokościach też radzę sobie lepiej

– Lepiej jej nie mówmy o tym, ile razy się obawiałem, że się dziś zabijesz. – Śmieje się Sam, a ona przytakuje mu zdecydowanie. – Rany, gdyby moja mama nie zmarła tak wcześnie... może ja i Nathan już dawno temu znaleźlibyśmy ten skarb Avery'go. Może razem z nią.

– I może nie poszedłbyś siedzieć na trzynaście lat – wtrąca Ava, a on uśmiecha się kpiąco i przytakuje jej lekko.

– Ta, Nathan pewnie skończyłby jakieś studia, czy coś.

– A ty nigdy nie poznałbyś mojej mamy. Co definitywnie skreśla te rozważania – ucina dziewczyna, podnosząc się z ziemi i podaje mu rękę. Sam łapie ją za dłoń, ale zamiast się podnieść, podcina jej nogi i wybucha śmiechem, gdy Ava upada na ziemię. – Ile ty masz lat człowieku?! – fuka urażona, podnosząc się i sprzedając mu kopniaka w okolice tyłka.

– Za dużo, Mała. Zdecydowanie za dużo – odpowiada, wstając i wyciąga rękę, by potargać kasztanowe włosy dziewczyny. Ava parska kolejny raz i wsiada do samochodu, a Sam wyrzuca niedopałek papierosa i uśmiecha się szeroko, jeszcze chwilę patrząc na klify i szalejące pod nimi morze. Przez spędzone w więzieniu trzynaście lat snuł wiele planów na życie i nawet jeśli dominowało w nich odnalezienie pirackiego skarbu, tak nie spodziewał się pojednania z Vivi, a już na pewno... przyszywanej córki.

Wracają do domu okrężną drogą, po drodze zahaczając o najbliższe miasteczko i sklep. Sam szybko zauważa, że Ava jest z jakiegoś powodu niezadowolona i woli rozwiązać ewentualny spór, zanim znajdą się na miejscu. Jeśli mieliby się kłócić, to chce nie mieć na karku jeszcze Vivi, która zawsze popiera swoją córkę. Niezależnie od tego, jakich głupich argumentów nie używałaby nastolatka.

– Co jest? – pyta, szturchając ją lekko łokciem.

– Nic. Po prostu czasem mnie rozpierdala, jacy jesteście oboje głupi – mruczy pod nosem Ava, Sam mruży oczy i daje jej znać, dłonią by mówiła dalej. – Kochasz Viv? – dziewczyna krzyżuje dłonie na piersiach i spogląda na niego surowym wzrokiem.

– To skomplikowane.

– Nie. To bardzo proste.

– Tak ci się tylko wydaje, bo masz dwanaście lat – odpowiada od razu Sam, na co Ava wzdycha ostentacyjnie. – No dobrze, czternaście.

– Nie o to mi chodzi, idioto.

– Rany... niech ci będzie – mówi szybko Drake, nie chcąc, by dziewczyna wpadła w kolejną, dobrze mu znaną, złośliwą tyradę. – Vivi jest jedynym, co kiedykolwiek kochałem bardziej niż wizję znalezienia Libertalii. – Ava wybucha śmiechem na jego lekko wymieniająca odpowiedź, a Sam uśmiecha się odrobinę zmieszany. Zatrzymują się pod domem, a dziewczyna czeka, aż Drake wyjmie zakupy z bagażnika i zanim wejdą do środka, zatrzymuje go na chwilę.

– Dała mi tę monetę, bo zamiast niej cały czas nosiła przy sobie twoją obrączkę. Więc może moja matka zachowuje się, jakby była zimna i nawiedzona, ale prawda jest trochę inna – mówi i klepie go lekko ramieniu. – Porozmawiajcie w końcu szczerze, bo od półtora roku zachowujecie się jak dzieci i uważacie, że nikt się nie połapie.

Sam przez chwilę szuka jakiejś ciętej odpowiedzi, ale dziewczyna już znika w głębi domu, więc nie pozostaje mu nic innego, jak wzruszyć ramionami i wejść za nią. Rozpakowuje torby w kuchni, słuchając podekscytowanej opowieści Avy o dzisiejszym po południu i cieszy się, że pomimo pokazowego zobojętnienia, dziewczyna naprawdę dobrze się bawiła. Genevieve zakrada się do Sama na palcach, chwyta nożyk do masła leżący na suszarce i przykłada mu go do szyi, jednocześnie obejmując go w pasie.

– I co teraz? – pyta rozbawionym głosem Viv. Sam unosi dłonie do góry i uśmiecha się zawadiacko.

– To chyba ja powinienem zapytać o to ciebie, to ty mi grozisz – odpowiada, kładąc swoją dłoń na jej ręce.

– Hmm... złapałam potomka samego Francisa Drake'a. Myślę, że nie będę zachłanna. Jedna trzecia skarbu piratów będzie wystarczająca. – Sam wybucha śmiechem i obraca się do niej. Viv uśmiecha się kpiąco i znów unosi nożyk do góry, ale on jest szybszy i łapie ją za nadgarstek.

– Och, więc największy piracki łup w dziejach to twoja niezbyt zachłanna strona? Aż się boję zapytać, czego będziesz chciała, jak zechcesz być zachłanna.

– Znalazłoby się kilka rzeczy – mruczy szatynka, wspinając się na palce i całując go lekko. Sam obejmuje ją w pasie, kładąc dłonie na jej biodrach. Obraca się z nią w ramionach, by móc uwięzić ją między sobą a blatem kuchennym.

– Chętnie się dowiem, co konkretnie masz na myśli. – Genevieve muska ustami płatek jego ucha i śmieje się cicho.

– Powiem ci, jak zostaniemy następnym razem sami – odpowiada kobieta i wyrywa się z jego uścisku, po czym rusza w stronę pokoju. Samuel spodziewał się, że Vivi zrobi dokładnie coś takiego, dlatego udaje mu się złapać ją za łokieć i przyciągnąć do siebie z powrotem. Całuje ją zachłannie, opierając o najbliższą ścianę, a ona parska zduszonym śmiechem.

– O. Widzę, że już przestaliście traktować mnie, jak idiotkę. To miło, miło – mówi nagle Ava, wchodząc do kuchni i wyraźnie karmiąc się ich zakłopotaniem. – Ale się nie przejmujcie, ja doskonale od początku sobie zdaję sprawę z tego, co się dzieje. Może nawet lepiej od was – sarka, wstawiając czajnik i uśmiechając się bezczelnie.

Sam wybucha śmiechem i wychodzi z pomieszczenia, a Genevieve mierzy córkę chłodnym spojrzeniem, co tylko powoduje u dziewczyny kolejny kpiący uśmieszek. Więc Vivi nie pozostaje nic innego, niż też ulotnić się z kuchni. Wraca do komputera, gdzie od rana pomaga znajomemu katalogować znalezione ostatnio przedmioty, które w najbliższym czasie mają trafić na czarny rynek. Jej córka i Sam również siadają w salonie.

Na stoliku kawowym, na którym chyba nigdy w życiu nie stanęła żadna filiżanka, kłębią się mapy i stare opasłe dzienniki. Od miesięcy rozpaczliwie całą trójką poszukiwali jakichkolwiek nowych wskazówek, czy chociaż najdrobniejszych wzmianek na mapach, które dałyby im coś więcej. Zamiast tego trafiali nieustannie w kolejne ślepe zaułki, wiedząc, że cierpliwość, jaką obdarzył ich Rafe, w końcu się wyczerpie.

– Gdzie to ma być trójząb! – krzyczy Ava i unosi zdenerwowana jakiś notatnik. – Mamo, czy tobie to wygląda na trójząb? – pyta, a Vivi nawet nie podnosi wzroku znad ekranu i przytakuje lekko. – Niemożliwe!

– Przecież mówiłem ci tysiąc razy, że to są notatki o Farrellu, Młoda – mówi Samuel, wybitnie rozbawiony.

– Ale...

– Ale przyznaj mu rację i rób swoje – wtrąca się Genevieve. Zarówno Sam, jak i dziewczyna naprzeciwko niego spoglądają na siebie zaskoczeni. – W tych sprawach musisz czasem zaakceptować, że nie jesteś jeszcze najmądrzejsza Ava.

– Co... co się dzieje do cholery? – pyta nastolatka, wyraźnie zaskoczona postawą swoją matki.

– Tak! Zwycięstwo! – Śmieje się Sam, unosząc ręce do góry i uśmiechając się bezczelnie, co Ava od razu komentuje krzywą miną.

– Nie. Ty się tak nie ciesz... Samuel. Musisz to zobaczyć – mówi Genevieve, a ton jej głosu sugeruje od razu, że sprawa jest poważna. Drake podnosi się więc błyskawicznie i podchodzi do biurka, przy którym pracowała szatynka. Na ekranie komputera przed nimi widnieje zdjęcie krzyża, na którym bezsprzecznie nie znajduje się postać Chrystusa.

– Święty Dyzma – szepcze Sam, czując, jak jego serce zaczyna bić szybciej.

– Czy to jest krzyż...

– Który znaleźliśmy w więzieniu? Tak – odpowiada Drake, jeszcze zanim Vivi dokończy pytanie i kładzie jej dłoń na ramieniu, nachylając się bliżej ekranu. – Tylko nasz był złamany i pusty w środku. Ten jest cały, a to oznacza...

– Że cokolwiek było w środku krzyża z Panamy, jest w tym. – Spoglądają na siebie porozumiewawczo. – Problem jest taki, że krzyż znajduje się już we Włoszech w domu Rossich. Rodziny mafijnej – dodaje Vivi, widząc pytające spojrzenie Samuela. – Co oznacza, że jeśli ktokolwiek z nas może go wykupić na aukcji to tylko Rafe, a tym samym stanie się to, czego nie chcemy, czyli damy mu zrobić krok do przodu. To jest ten moment, Sam.

– Jesteś tego pewna, mamo? – pyta Ava, stając obok nich i też oglądając zdjęcie krzyża na ekranie komputera.

– Tak – odpowiada bez namysłu Genevieve i drukuje przesłaną wiadomość. – Skontaktujesz się z Nathanem, tak jak planowaliśmy i znajdziecie ten skarb, zanim Rafe zdąży się zorientować, co się dzieje.

– A ty? – pyta Sam, zaciskając lekko palce na jej ramieniu.

– My też wyjedziemy ze Szkocji. Idźcie się pakować – mówi, podchodząc do drukarki i odrywa z kartki fragment ze swoim adresem mailowym. – Żeby Nathan za szybko się nie połapał, że to ja ci pomagam. – Samuel przytakuje jej, zabierając od niej wydruk i rusza na górę. Ava krzyżuje dłonie na piersiach, obserwując swoją matkę. – Nie wiem, na co jeszcze czekasz? Idź się pakować i nie zapomnij paszportu.

– Którego paszportu? Tego odrobinę lewego, czy może prawdziwego?

– Prawdziwego.

Ava przytakuje jej i wbiega po schodach na górę do swojego pokoju. Wyciąga spod łóżka walizkę, do której zaczyna pośpiesznie wkładać rzeczy. Nie musi marnować czasu na analizowanie, co zabrać, a co zostawić, bo jej matka już dawno temu nauczyła ją, żeby nie darzyć sentymentem przedmiotów, które nie zmieszczą się w bagaż podręczny. Dlatego poza jakimiś osobistymi drobiazgami, jedyną dużą rzeczą, bez której Ava nie umiała żyć, jest gruby notatnik w skórzanej oprawie, do którego i tak po prostu dorzuca kartki, gdyż te oryginalne skończyły się już dawno. Mniej rzeczy od niej ma chyba tylko Samuel, który po spakowaniu się w niewielką torbę staje w drzwiach do pokoju nastolatki. Mimo mieszkania z nią pod jednym dachem od dawna nigdy nie wchodził do środka, dając jej tym samym niezbędną przestrzeń. Dziś jednak staje oparty o futrynę i obserwuje z lekkim uśmiechem jej miotanie się.

– Pomóc? – zagaduje, a ona drga lekko, dopiero teraz zauważając jego osobę. – Widzę, że rozpaczliwie czegoś szukasz, Młoda.

– Tak. Pieprzonego paszportu – odpowiada gniewnie dziewczyna, otwierając kolejne pudełko po butach, które leżą obok łóżka. Sam wchodzi do środka, widząc charakterystyczną książeczkę na stoliku i jej ją podaje. – Nie, nie tego.

– Ile dokładnie masz paszportów? – pyta rozbawiony, gdy dziewczyna rzuca go za siebie.

– Wystarczająco – mruczy w odpowiedzi Ava. Sam spogląda na notatnik leżący na wierzchu jej torby i zagląda do środka, gdzie między notatkami zauważa swoje stare zdjęcie.

– Hej, skąd to masz? – Unosi fotografię przedstawiającą siebie i Genevieve pijących drinki na plaży malutkiej wyspy w południowej Polinezji. – Kompletnie zapomniałem, że miała ze sobą polaroida tamtego wieczora.

– Tak, tak. Była na ciebie wściekła, bo kilka tygodni wcześniej musiała wyciągać cię z więzienia, na co poszła cała jej zaliczka z tamtego zlecenia, nad którym pracowała. Dlatego zapytałeś ją o rękę, żeby przestała się wściekać – mówi dziewczyna. Samuel wyczuwa, że Ava jest wściekła, dlatego postanawia nie drążyć tematu i odkłada notes z powrotem do jej bagażu. – Ale zdjęcie też włóż do niego z powrotem, złodzieju.

– Mówisz, jakbyś mnie nie znała – odpowiada kpiąco Drake, wyjmując fotografie z kieszeni i wsuwa ją z powrotem do notesu. Sięga po pudełko leżące na podłodze koło nastolatki i na samym jego wierzchu znajduje jej paszport. – Proszę bardzo. Jest. Ciekawe, czy wyszłaś głupio na zdjęciu, albo masz jakieś dziwne drugie imię...

– Sam! – Zanim dziewczyna zdąży zareagować, on już otwiera paszport i parska śmiechem.

– Uroczy był z ciebie dzieciak... Avery Drake. – Samuel zamiera na chwilę, poważnie zastanawiając się, czy znów się nie roześmiać. Przez ułamek sekundy jego podświadomość sugeruje mu, że znalazł kolejny jej lewy paszport, dla żartu wystawiony na takie dane, ale jest na to za mądry. Nagle wszystkie drobne elementy wpadają w jego głowie na właściwe miejsca, jak choćby to, dlaczego dziewczyna nosi monetę, od której zaczął się jego związek z Vivi, czy to dlaczego w jej dzienniku jest ich stare zdjęcie. – Ava to zdrobnienie od Avery – dodaje, czując, jakby zaczynało brakować mu powietrza.

– Tak. Mama zawsze miała poczucie humoru.

– I urodziłaś się w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego. Dwa miesiące po tym, gdy...

– Gdy umarłeś w panamskim więzieniu, Sam. Wiem. Dlatego właśnie wiem o tym wszystkim. Każdą waszą najmniejszą historyjkę, każdy skok, każdą kłótnię – mówi Ava, stojąc naprzeciwko niego. – Definitywnie powinieneś porozmawiać z Viv...

Sam unosi dłoń, jakby miał właśnie coś powiedzieć, ale ostatecznie oddaje jej paszport i zbiega po schodach. Genevieve przegląda dokumenty leżące na stoliku, nad którymi jeszcze niedawno siedzieli i dopiero po chwili podnosi na niego spojrzenie.

– Spakowałeś się? Zawiozę cię do Inverness, tam jest niewielkie lotnisko, ale bez problemu złapiesz lot do Londynu. Dalej musisz radzić sobie sam. My z Ave wyjedziemy rano, tak będzie bezpieczniej.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – pyta Sam, a gdy Genevieve podnosi wzrok, widzi, że nie musi pytać, o czym dokładnie mu nie powiedziała. – Przez ponad półtora roku nie powiedziałaś mi nawet słowa na temat Avery.

– A możemy porozmawiać o tym w samochodzie? – Vivi idzie po kurtkę, a ich córka zbiega po schodach na dół.

– Znalazł mój paszport i... – zaczyna się tłumaczyć dziewczyna, ale Genevieve tylko podchodzi do niej i całuje ją w czoło.

– Z tobą porozmawiam, gdy tylko wrócę. Powinnam obrócić w trzy godziny, więc masz być spakowana. Rozumiemy się? – upewnia się szatynka, a dziewczyna przytakuje jej lekko. Vivi wychodzi z domku i wsiada do samochodu, zostawiając Sama i Ave samych sobie.

Samuel idzie po swoje rzeczy, nie mając najmniejszego pojęcia, co powiedzieć, gdy nastolatka ewidentnie na niego czeka, stojąc w drzwiach domu. Staje naprzeciwko niej, pierwszy raz dopiero zdając sobie sprawę z tego, że wszystkie jej podobieństwa do siebie, które w niej znajdował, wynikają z tego, że dziewczyna jest jego córką.

– Może i jesteś dobrym złodziejem, ale detektywem za to fatalnym, Sam – sarka Avery, by trochę rozładować atmosferę, a on parska śmiechem. – Mam nadzieję, że będziemy mieć kiedyś więcej czasu, by pogadać.

– Przydałoby się – odpowiada jej, uśmiechając się kpiąco.

– Więc postaraj się dla mnie i nie daj się zabić gdzieś po drodze.

– Jasne, dzieciaku – mówi, podchodząc do niej i ją przytulając. Dopiero po chwili dociera do niego, jak ją nazwał, co wywołuje tylko trochę szerszy uśmiech na jego twarzy. Dziewczyna w końcu odsuwa się od niego i pozwala mu wyjść z domku. Samuel wsiada do auta, a Genevieve nie czekając na nic, odpala silnik i rusza w stronę głównej drogi. Jadą w milczeniu, oczekując, aż ta druga strona zacznie coś mówić, albo chociaż zadawać jakieś pytania.

– Czyli kłótnia? – pyta Sam, a ona wybucha śmiechem.

– Wolałabym cywilizowaną rozmowę – odpowiada szatynka i zaczyna szukać zapalniczki w kieszeni kurtki. Sam uprzedza ją i odpala jej papierosa. – Nie chciałam, żebyś wyjechał do Panamy, bo podejrzewałam, że jestem w ciąży.

– Ta poważna rozmowa, którą mi zapowiedziałaś, wcale nie miała oznaczać, że chcesz się rozstać, prawda?

– Rozstać się? Nie. Nigdy tego nie chciałam Sam. Od pierwszej chwili, gdy zrozumiałam, jak idiotycznie jestem w tobie zakochana, nie chciałam rozstać się z tobą na dłużej niż to będzie konieczne. – Przerywa, uśmiechając się krótko. – Wyszło, jak wyszło... ale tak, poważna rozmowa miała być o niej. Nie spodziewałam się, że przyjdzie mi na nią poczekać prawie piętnaście lat.

– Ja nie spodziewałem się, że w ogóle ona mnie czeka.

– Nie chciałam powiedzieć ci od razu, gdy pojawiłeś się w Szkocji, Sam. Nie wiedziałam, co planujesz i co się wydarzy, a bezpieczeństwo Avy jest dla mnie i zawsze będzie priorytetem. A później, z każdym dniem było mi po prostu coraz trudniej. Ona za to chciała ci powiedzieć nie raz.

– Tak i praktycznie mi to powiedziała... co najmniej kilka razy – odpowiada Sam i wybucha śmiechem. – Tylko chyba wolałem tego do siebie nie dopuszczać.

– Całkiem wygodnie – mruczy pod nosem Vivi, a on uśmiecha się kpiąco. – Wiem, wiem. Powinnam była ci powiedzieć wcześniej, ale poza tym wszystko, co ci kiedykolwiek o niej opowiadałam to prawda.

– I teraz mnie to przeraża. – Szatynka spogląda na niego pytająco, wyciągając dłoń po papierosa, którego jej przed chwilą zabrał.

– Och, nagle w pięć sekund obudziły się w tobie ojcowskie uczucia? I co, może jeszcze zaczniesz kwestionować moje metody wychowawcze?

Sam nie odpowiada na jej przesiąknięte sarkazmem pytania i patrzy na pogrążoną w mroku drogę przed nimi, którą oświetlają jedynie lampy ich samochodu. Doskonale pamięta wszystko, co Vivi opowiedziała mu o wczesnych latach dzieciństwa ich córki Próbuje poukładać sobie jakoś to wszystko w głowie i nie zasypać Genevieve kolejnymi pytaniami, które szatynka mogłaby odebrać, jak pretensje. Nie chce się z nią kłócić. Zwłaszcza teraz, gdy znów przyjdzie im się rozstać na jakiś czas.

– Sam... chcę, żebyś wiedział, że to absolutnie nic nie zmienia. To znaczy, nie musisz czuć się w żaden sposób zobowiązany do odgrywania roli ojca, czy męża. W końcu jesteśmy tu i teraz, a nie piętnaście lat temu.

– Wydaje mi się, że to zmienia całkiem sporo – mówi Sam. Przygląda jej się na tyle długo, że Genevieve w końcu odwzajemnia spojrzenie, a on od razu uśmiecha się zadziornie. – A jednocześnie to nie zmienia absolutnie nic Vivi.

Kobieta odwzajemnia jego uśmiech, nie mając najmniejszej ochoty, by zacząć teraz rozmowę o przyszłości. Za dużo dzieje się wokół nich, by choćby zaczynać rozważania na temat tego, co może się wydarzyć. Dlatego jadą w milczeniu, a Samuel kładzie tylko dłoń na jej udzie, jakby chcąc tym przekazać, że z jego strony naprawdę nic się nie zmieniło.

Zatrzymują się dopiero pod lotniskiem w Inverness, Genevieve wysiada pierwsza i opiera się o maskę samochodu, czekając na Sama. Mężczyzna obejmuje ją w pasie i całuje długo, na wszelki wypadek, jakby miał tego nie zrobić kolejny raz przez długi okres.

– Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, następnym razem, gdy się zobaczymy, to będziemy bardzo bogaci – mówi Sam, obejmując ją trochę mocniej w talii.

– Po prostu znajdźcie ten skarb – odpowiada Vivi i całuje go jeszcze raz. Drake puszcza ją, sięga po swoją torbę i już ma ruszyć w stronę lotniska, ale zatrzymuje się w pół kroku. Spogląda na nią, uśmiechając się kpiąco, a szatynka od razu przechyla lekko głowę w oczekiwaniu na pytanie, które zaraz jej zada.

– Dlaczego do cholery nazwałaś ją Avery? – Kobieta wybucha śmiechem i wzrusza lekko ramionami.

– Wiesz, dałeś się zabić dla skarbu Avery'go. Chyba po prostu chciałam mieć własny – odpowiada po chwili Genevieve, uśmiechając się szeroko. Sam podchodzi do niej jeszcze raz i całuje lekko na pożegnanie.

Zostały mi tu jeszcze do wrzucenia dwie części. Postaram się, by obie pojawiły się w pierwszej połowie września. Jednak zobaczymy jak wyjdzie, bo z moją obecnością na wattpadzie jest mi ostatnio nie po drodze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top