3. Więc obierz odpowiedni kierunek.

Mimo że życie zrobiło ze mnie twardą dziewczynę, która wieje chłodem i pustką, to były momenty, gdzie ta dziewczyna wcale nie była tak nieczuła, jakby się wydawało. Były chwile, gdzie i ona cierpiała. Po swojemu, po cichu, w środku.

Były wydarzenia, które sprawiły, że właśnie taka byłam. A gdy przypominałam sobie o nich, zalewała mnie fala tych feralnych wspomnień, które były nieodzownym elementem mojego życia. Niestety. I właśnie wtedy zdarzało się, że na jakiś moment wszystko do mnie wracało, łącznie ze starą mną. Tylko nie całkiem zupełnie. Bo mimo wszystko już tamtej mnie nie było. Nie tak, jakby się chciało.

Siedziałam właśnie w swoim pokoju na dużym łóżku, opatulona szarym, miękkim kocem i patrzyłam. Patrzyłam przed siebie w punkt na białej ścianie. Co jakiś czas mrugałam ciężkimi powiekami, ale prócz tego i oddychania nie robiłam nic szczególnego. Na zewnątrz wyglądałam, możliwe, jak posąg, ale wewnątrz to wyglądało całkiem inaczej. Założę się, że nikt w tym momencie nie chciał być mną.

Mówi się, że powinno się płakać, płakać jak najwięcej, bo to najlepsze oczyszczenie. Schodzi z nas te negatywne napięcie i czujemy się lżej. Jednak nie działało to u każdego. Kiedyś płakałam nadmiernie, aż w końcu przestałam płakać w ogóle. Nie ukazywałam już większych emocji, nauczyłam się żyć z pustką i chłodem, bo to było (dla mnie) najlepsze podejście do życia. Nie czuć albo czuć, ale tego nie okazywać. 

Dlatego też teraz wszystko we mnie szalało, bo nie umiałam dać temu upust. Pragnęłam upuścić ze mnie trochę tych negatywnych emocji i myśli, jak powietrze z opon, ale nie potrafiłam. Byłam zamknięta, ograniczona, stłamszona przez samą siebie. Myśli i wspomnienia rozsadzały mi czaszkę, a gdyby ktoś teraz na mnie spojrzał, nic by nie zauważył. Bo przecież wszystko z zewnątrz było ze mną w porządku.

Człowiek potrafił umierać, jednocześnie wciąż tak boleśnie żyjąc.

I pewnie gdyby nie dzwonek, który wyrwał mnie z zimnego otępienia, tkwiłabym w nim dalej, nie wiadomo jak długo. Westchnęłam głośno, wzdrygając się od mroźnego dreszczu, które przeszyło moje zmarznięte ciało. Odszukałam po omacku telefon, który zawinął się gdzieś w pościeli, a gdy już to zrobiłam, wlepiłam wzrok w ekran i po odczytaniu nazwy, wcisnęłam zieloną słuchawkę. Ustawiłam na głośno mówiący i oparłam się o wezgłowie łóżka.

Ty, ja, za piętnaście minut w Venice. — To było pierwsze, co usłyszałam po odebraniu połączenia. Głos Savy był wesoły i byłam pewna, że właśnie się uśmiechała. Westchnęłam przeciągle. — Nie wzdychaj, tylko podnoś tyłek z łóżka.

Przewróciłam oczami, marudząc pod nosem. Patrzyłam na zdjęcie szatynki, które widniało przy każdym połączeniu. Marszczyła swój prosty nos i wystawiała język prosto do aparatu. Włosy miała roztrzepane, bo właśnie wtedy biegała z psem po parku, goniąc go, bo urwał się ze smyczy. Fotografia zrobiona jakiś rok temu, ale wciąż uwielbiałam ją tak samo mocno.

— Mam gorszy dzień, Sava — mruknęłam, miętoląc w dłoniach koc.

Ten dzień z rodzaju tych dni? — spytała znaczącym tonem głosu.

Prychnęłam pod nosem, a następnie wyczołgałam się spod koca i stanęłam na podłodze, rozprostowując wszystkie kości, które strzelały od zastania. Oh, nienawidziłam tego podłego dźwięku.

— Tak, dokładnie.

A więc tym bardziej przyda ci się towarzystwo. Nie marudź i przychodź. Buziak — odparła i nie dała mi nawet odpowiedzieć, bo nastąpiło pikanie, które oznaczało zakończenie połączenie.

Rozłączyła się. Cholera. A więc nie miałam wyjścia i musiałam iść na to spotkanie, choć kompletnie nie czułam się na siłach. Ale być może faktycznie lepiej, żebym spędziła z nią czas, niż zadręczała się. Może to szansa na wyrwanie się z sideł cierpienia dzisiejszego dnia. Savannah, gdy tylko mogła i wiedziała o tym, co się aktualnie dzieje, zawsze mi pomagała albo starała się to robić. Była przy mnie bez względu na wszystko i byłam jej za to tak dozgonnie wdzięczna. To była prawdziwa przyjaźń na dobre i złe, co do pewnego czasu uważałam za czystą abstrakcję. Ale wtedy poznałam Morris i zmieniłam swoje myślenie. Po części ona je zmieniła.

Moich rodziców znów nie było w domu, dlatego też gdy wychodziłam, nikogo nie musiałam powiadomić. Zapewne tata będzie siedział do późna w prokuraturze, a mama w swoim gabinecie burmistrza. Bardzo rzadko bywali w domu, a nawet jeśli już byli, to nie robili nic prócz zaszywania się w swoich biurach. Śmiało mogłam nazwać ich pracoholikami, co w ogóle ich nie przejmowało. Mówili, że pracują po to, żeby mieć to co mamy i aby nic nam nie brakowało. Za to mi brakowało rodziców.

No cóż, z czasem i ja nauczyłam się żyć bez nich, nie doświadczając tego, co powinno każde dziecko. Musiałam szybciej dorosnąć i usamodzielnić się, bo w szczególności byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Żywiłam ogromną urazę do moich rodziców za to, że odtrącali mnie, jakbym nie była dla nich nikim ważnym. A z upływem lat przywykłam do tej myśli, a nawet w to uwierzyłam. 

W najgorszych momentach mojego życia to oni powinni przy mnie być, a nie zostawiać mnie samą. Uważać, że problemy nastolatki to nic, że nie mam pojęcia o dorosłym życiu i prawdziwych problemach, więc powinnam siedzieć cicho. Szkoda tylko, że to właśnie przez nich musiałam doświadczać zbyt wcześnie tego dorosłego życia. Ale oni, oczywiście, uważali inaczej.

Jednak gdy chodziło o ich reputację, pieniądze, wizerunek mój i ich, to zawsze mieli coś do powiedzenia. Zawsze było coś nie tak, bo nigdy nie było wystarczająco dobrze. Ja nigdy nie byłam wystarczająco dobra.

I oni zamiast złamać mnie za rękę i pomóc mi wstać, popychali mnie w jeszcze większy dół, z którego sama nie potrafiłam się wydostać. Kopali leżącego, choć poniekąd nieświadomie.

Jednocześnie byli tak świadomi, że krzywdzili własne dziecko.

A byli w tym najlepsi.

Stanęłam przed niewielką knajpą "Venice", dziwiąc się, że tak szybko tutaj dotarłam. Myśli mnie tak pochłonęły, że straciłam poczucie czasu. Od mojego domu do tego miejsca było ponad kilometr, więc nie widziałam sensu, żeby tułać się autobusem. Poza tym dotlenienie organizmu dobrze mi zrobiło, ale nie sprawiło, że nieznośne myśli opuściły moją głowę.

Weszłam do przestronnego lokalu, szukając wzrokiem przyjaciółki. Wreszcie dostrzegłam ją w kącie przy niewielkim stoliku, który umiejscowiony był przy samym dużym oknie. Venice był urządzony w sposób, który bardzo mi się podobał. W jednej części były siedzenia w postaci szerokich foteli obitych w czerwoną skórę, prostokątne stoliki z białego drewna, na których stały pojemniki z serwetkami. To wszystko stało wzdłuż okien, a gdzieniegdzie nawet bliżej lady, która mogła uchodzić za wyspę. Była na samym środku i było do niej dojście z każdej strony, bowiem miała okrągły kształt. Natomiast w drugiej części były same miejsca siedzące w rodzaju puf, sof, hamaków. Po lewej stronie znajdowały się ogromne schody, które prowadziły na taras, gdzie był cudowny widok na morze oraz również można tam usiąść przy stoliku ze swoim zamówieniem, gdy dopisywała ładna pogoda. Połowa schodów stanowiła siedzenia odziane w wygodne poduchy, a druga stanowiła przejście na taras. Całe miejsce było naprawdę pomysłowe i kolorowe, bo to był wielki miks kolorów i fantazji, ale właśnie dzięki temu miało swój niepowtarzalny urok. 

Tutaj najwięcej przychodziło młodych ludzi, bo brali to miejsce za ich taki spokojny zakątek. Lokal, w którym praktycznie każdy czuł się dobrze. Mógł pracować, odrabiać lekcje, uczyć się, ale i odpoczywać, spędzając czas ze znajomymi. Choć też można było zastać tutaj starsze osoby, które przychodziły na kawę i chciały poobserwować młode pokolenie. Uwielbiałam Venice, bo czułam się tutaj naprawdę komfortowo i swobodnie, dodatkowo ten cudowny klimat. To miejsce zdecydowanie było jednym z moich ulubionych.

Czego nie mogłam powiedzieć o moich rodzicach. Oni nie cierpieli tej knajpy, bo twierdzili, że to nie miejsce dla bogatych dzieciaków, a dla zwykłych ludzi. Jakbym ja nie była zwykłym człowiekiem. Mówili, że powinnam chodzić do wykwintnych, drogich restauracji, bo to był mój poziom.

Ale, cholera, nie. To nie był mój poziom, klimat, nic. To był ich styl życia, nie mój. Ale oni nie rozumieli.

— Rozchmurz się, Joy — odparła smutno Sava, która objęła mnie ramieniem na przywitanie. — Już zamówiłam nam to co zawsze.

To co zawsze, czyli mrożona herbata i pyszne tiramisu, które brałyśmy z Morris na pół, bo było tak duże. Gdyby moja mama o tym wiedziała, to chyba by mnie udusiła...

— Myślałam, że jest lepiej. No wiesz, jakby się unormowało, ale jednak nie. — Westchnęłam, zajmując miejsce na przeciwko szatynki.

— Zapomnienie wymaga czasu — odpowiedziała, opierając swój podbródek na dłoni. — Czasem potrzeba miesiąca, trzech, a czasem nawet rok.

Przymknęłam oczy, czując ten dobijający ból, którego nie powinnam była czuć. Czasami czułam się, jakbym błądziła pomiędzy skrajnościami. W jednym momencie nie odczułam niczego, wypełniała mnie nicość, ta kojąca pustka, która zagłuszała wszystko inne. A w drugim potrafiłam zatracić się w bólu, który spowijał moją złamaną duszę. Dobijał, przytłaczał, rozstrajał, wypatroszał. Pozostawiał po sobie wielki bałagan. Chociaż dobrym było to, że po tym cierpieniu potrafiłam się wyłączyć, że nie czułam niczego. Bo pustka ciągle gdzieś głęboko we mnie tkwiła, ale musiała robić też miejsce cierpieniu. Bo tylko ono mogło być od niej silniejsze.

— Wydaje mi się, że gdyby to miało trwać jeszcze tak długo, to nie dotrwałabym do końca.

Savannah zamarła i z ostrym wzrokiem spojrzała na mnie, karcąc mnie nim. Przez chwilę milczała, po prostu zabijając mnie spojrzeniem tych niebieskich tęczówek. Wiedziała, że nieważne co powie i tak nic to nie zmieni.

— Miło mi, że mnie o tym informujesz — burknęła i wtedy podeszła do nas niska kelnerka z naszymi zamówieniami i posłała nam życzliwe uśmiechy, życząc smacznego. Nie potrafiłam tego odwzajemnić, ale podziękowałam. — Ale osobiście skopię ci dupę, jeśli cokolwiek spróbujesz.

— Chciałabym to zobaczyć — rzuciłam, po czym wzięłam do ręki zimną szklankę z mrożoną herbatą, oparłam się o oparcie i upiłam łyk.

— Uśmiechniesz się kiedyś? — spytała nagle, wiercąc mi wzrokiem dziury w ciele.

Przełknęłam ślinę, wzdychając pod nosem. Zimny napój przed momentem ugasił moje pragnienie i schłodził moje wnętrze. Teraz jednak znów chciałam się napić, bo poczułam dziwny gorąc w środku, który palił.

Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się szczerze uśmiechnęłam. To nie tak, że nigdy tego nie robiłam. Zdarzało mi się, że robiłam to sztucznie tylko po to, żeby ktoś dał mi spokój, bądź robiłam to z sarkazmem. Ale nikt od dawien dawna nie wywołał we mnie s z c z e r e g o uśmiechu. Nawet Sava, która była mi tak bliska. Możliwe że byłam tak pusta, bądź tak przeżuta, wypluta przez życie, iż straciłam tę zdolność. Jednak nie przeszkadzał mi jej brak. Po co mi było się uśmiechać?

— Spójrz, robię to — odparłam, po czym uśmiechnęłam się lekko, choć ten uśmiech nie dotknął oczu. Był nieprawdziwy, jak zawsze.

Dziewczyna za bardzo mnie znała, żeby na to przystać. Tak naprawdę zrobiłam to, dlatego że nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.

— Wiesz, że nie o taki uśmiech mi chodzi.

Wiedziałam.

— Michael wrócił, Sava — wyznałam wreszcie, chcąc zmienić temat.

Choć ten temat wcale nie był przyjemny. Nie chciałam o nim gadać, ale postanowiłam, że powiadomię o istotnym fakcie przyjaciółkę.

— Żartujesz? Wszyscy myśleli, że jest pierwszym, którego wywalili ze szkoły — Dziewczyna siedziała z rozdziawioną buzią, nie dowierzając. Nic dziwnego. Ja na to tak bardzo liczyłam, ale nie wierzyłam. To nie było możliwe. — Skąd wiesz?

— Gillian na instagramie wysłała mi jego post, w którym zakomunikował, że wrócił. Nie chciałam tego widzieć — przewróciłam oczami.

Dzisiaj, gdy wróciłam ze szkoły, dostałam wiadomość od dziewczyny, a jakie było moje zdziwienie, co w niej zobaczyłam. Ta dobrze znana mi osoba wywarła na mnie tak ogromne emocje, co totalnie mnie dzisiaj rozbiło. Prawdopodobnie i to przyczyniło się do mojego dzisiejszego stanu. Gillian nie szczędziła sobie również głupiego komentarza do mnie, więc napisała; Szczęście alert.

Gdyby stała gdzieś obok mnie, chyba bym nie wytrzymała i bym jej coś zrobiła, mimo tego, że nienawidziłam agresji.

— A to suka — skomentowała szatynka, popijając swoją herbatą. — I co teraz?

— A co ma być? N i c już nie ma, a on dla mnie nie istnieje. Lepiej, żeby nie wchodził mi w drogę, a może jakoś przeżyję — odpowiedziałam z wielką obojętnością, choć wewnątrz mnie nie wyglądało to tak samo.

Szczerze to obawiałam się naszej konfrontacji, a już wiedziałam, że ona była nieunikniona.

Był dla mnie n i k i m.
Brzydziłam się nim, miałam ochotę krzyczeć, gdy tylko o nim myślałam. Pałałam do niej tak ogromną nienawiścią, że było to nie do wyobrażenia. Teraz już wszystko będzie mi przypominać o jednym. On mi będzie przypominać.

— Wiesz, że on nigdy nie daje sobie za wygraną.

— A co, obrał mnie sobie jako cel? — prychnęłam, przekręcając oczami. — W takim razie musi zaakceptować swoją gorzką przegraną.

Zwycięstwo nie było mu pisane. Już nie.

— Boję się o ciebie, Joy. Nie chcę, żeby było jeszcze gorzej, niż jest. — Spojrzała na mnie smutno.

Coś ścisnęło mnie boleśnie w środku, gdy widziałam w jej oczach smutek. Nie powinna była wciąż przejmować się mną, bo miała własne problemy na głowie. A wiedziałam, jak ciężko jest się z nimi uporać. O ile w ogóle było to możliwe.

— To nieuniknione, wiesz przecież — odparłam całkiem poważnie, masując skronie, bo zaczęły mi nieprzyjemnie pulsować. — Ale koniec tego. Sama masz własne problemy, więc nie zadręczaj się moimi. Co z bratem?

— Z Lou jest ciężko... Wydaje mu się, że może mną rządzić, ustawiać po kątach, bo mnie utrzymuje — mruknęła poirytowana i zacisnęła mocno szczękę, myśląc nad czymś intensywnie, więc dałam jej czas, a potem uważnie słuchałam. — Wydaje mi się, że obwinia mnie o wszystko, co się stało. Na dodatek wkurza się, że rodzice zapisali mnie do Lord, bo teraz musi dodatkowo za nią płacić. Gdyby to było możliwe, najprawdopodobniej zapisałby mnie do normalnej szkoły, albo gorzej - wyjechalibyśmy. — Zrobiła zbolałą minę, zakładając kilka kosmyków swoich brązowych włosów za ucho. — Nieważne, że ma cały hajs rodziców i jeszcze sam zarabia jako lekarz. I tak robi mi wyrzuty, że ma mnie na głowie.

Smutek Savy samą mnie dobijał, bo nie znosiłam, gdy ona cierpiała. Mogłoby się wydawać, że byłam tak chłodna, iż nie okazywałam żadnych uczuć i w ogóle byłam obojętna na wszystko. Ale to nie prawda. Nie mogłam być obojętna na ból i wszystko co złe, i to jeszcze mojej przyjaciółki. Zasługiwała na szczęście, a tak dobrze się kryła z tym, że wcale go nie miała. Może dlatego byłyśmy tak zgrane. Obie doskonale potrafiłyśmy udawać. 

Była tak cholernie silną dziewczyną.

Jej rodzice w tamtym roku zginęli w katastrofie lotniczej, przez co zająć musiał się nią starszy brat, któremu zależało wyłącznie na pieniądzach. Savannah była załamana, ale w ogóle nie miała oparcia w Lou, dlatego zawsze mogła na mnie liczyć i spędzała u mnie czasem nawet całe dnie, byle być z dala od niego. Byle by być z kimś, kto ją rozumiał i wspierał. W końcu jakoś zaczęła dochodzić do siebie i pogodziła się ze stratą, ale to dalej bolało. A jej brat się nie przejmował. Nigdy. Pod tym względem bardzo jej współczułam.

— Niedługo skończysz osiemnastkę i zakończysz ten cyrk. Przejmiesz kontrolę od brata nad swoimi finansami i będziesz miała odblokowane konto,  na które rodzice odkładali ci pieniądze. Zresztą został jeszcze spadek — odparłam, żeby jakoś ją pocieszyć. — Będziesz zależna tylko i wyłącznie od siebie, a Lou będzie mógł jedynie patrzeć na to, jak spieprzył sprawę.

— Spadek sobie przywłaszczył, bo powiedział, że należy mu się za to, że opłaca mi szkołę — westchnęła, a ja uniosłam brwi w zdziwieniu. — Nie patrz tak. Nic nie zrobię.

— Mogłabyś się kłócić z nim przez prawników, ale wiem, że tego pewnie nie zrobisz.

— Oczywiście, że nie. Z Lou lepiej się nie kłócić, a już na pewno nie załatwiać tego prawnie. Nie, nawet nie chcę o tym myśleć.

— Wytrzymasz, Sava. Jego więcej nie ma, niż jest. Jeszcze trochę, a zaczniesz żyć po swojemu — posłałam jej pokrzepiające spojrzenie, kiwając głową dla zapewnienia swoich słów.

Uśmiechnęła się wdzięcznie i chwyciła widelec wbijając kawałek w ciasto, po czym wskazała na nie, żebym również brała. Wyjątkowo dzisiaj nie miałam na nie wielkiej ochoty, ale skusiłam się, bo naprawdę nie chciałam, żeby się zmarnowało. 

— Już nie mogę się doczekać. Myślę, że on też. W końcu uwolni się od młodszej siostry — powiedziała, gdy skończyła przeżuwać pierwszy kawałek. Nagle, jakby dostała olśnienia. Zrobiła duże oczy i wyprostowała się, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. — Nie uwierzysz! Ponoć do naszej szkoły dostał się jakiś chłopak i dzisiaj już był pierwszy dzień w szkole. Nie zauważyłam go. Zastanawiam się jakim cudem — paplała zaintrygowana, wymachując widelcem, raz patrząc na mnie, a raz przez okno.

Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymałam. No tak, nie zdążyłam jej powiedzieć, co wydarzyło się dzisiaj na tych dwóch karnych godzinach. Od razu wróciłam do domu, zjadłam obiad, zostając sama w pustym domu. Może właśnie dlatego złapała mnie ta cała chandra i nieznośne myśli, które zapoczątkowały ten cały wewnętrzny ból. 

— No tak, Cole Hodder potrafi się nieźle wpasować w tłum — odpowiedziałam tak, specjalnie akcentując jego imię i nazwisko. — Ale powiem ci, że charakterek to ma niezły. 

Nie patrzyłam na nią tylko przez szybę, ale jej uważny wzrok czułam na swoim profilu. Parsknęłam głośno, gdy dziewczyna się nie odzywała i odwróciłam się w jej stronę, unosząc minimalnie kąciki ust. Obserwowała mnie zdezorientowana, ale i widziałam w jej spojrzeniu niedowierzanie. Nie dowierzała, że poznałam Cole'a. Sama sobie bym nie uwierzyła.

— Ale jest też irytujący. Nie chciałam go poznać, no ale cóż... on chciał, żebym go znała. Najwidoczniej.

— Co? — Patrzyła na mnie oniemiała. — Joy, dobrze się czujesz?

— Niezupełnie — rzuciłam, bo taka była prawda, ale też przed chwilą nie kłamałam. — Ale mówię poważnie. Ten nowy, tajemniczy chłopak to niejaki Cole Hodder.

Zapanowała krótka cisza, w której Savannah patrzyła na mnie zaskoczona. Nie wiedziałam, co kryło się w jej głowie. Tak samo, jak nie miałam pojęcia co zdziwiło ją bardziej. Fakt, iż już go poznałam, czy w ogóle to, że J A kogoś poznałam. Była też opcja, że zastanawiała się, dlaczego jej o tym wcześniej nie powiedziałam.

— O mój Boże — zaczęła, jednak musiała się jeszcze chwilę namyślić. Bawiła mnie jej reakcja. — Moja Joyce poznała chłopaka, nie wierzę.

— Jakby to był wielki wyczyn. Nie raz poznałam chłopaka. — Przewróciłam oczami.

— Oh tak? Kiedy ostatni raz kogokolwiek poznałaś i z nim dłużej porozmawiałaś, bez rzucania się sobie do gardeł. 

Zamyśliłam się na chwilę, doszukując się w pamięci takiej osoby. Jednak nikt mi nie przychodził na myśl. Prawda była taka, że w Lord nie było dużo uczniów, przez co większość ludzi się kojarzyła. Poznałam ludzi w pierwszej klasie i później nikt inny mnie nie interesował, a już na pewno nie pierwszaki. Czasem zdarzało się, że był wokół kogoś szum i przez to tego kogoś kojarzyłam, ale nie pamiętam momentu, żebym poznała się twarzą w twarz z jakąś osobą w ostatnim czasie. Miałam przy sobie tylko Savę, a jak już gadałam przez nią z jakimiś osobami, to nie interesowało mnie poznawanie się z nimi. Niezobowiązująca rozmowa. Tyle.

Na naprawdę nikogo przez długi czas nie poznałam.

— Masz odpowiedź — dodała, widząc moje zmieszanie. — Jak to się stało w ogóle?

Nie bardzo chciałam o tym mówić, ale to była Morris, jej byłam zobowiązania. Dlatego też przez krótki czas mniej więcej streściłam jej moją krótką znajomość z Hodderem, zaczynając od fajki na Lope, a kończąc na dzisiejszym oprowadzaniu jego. Pominęłam nasze rozmowy, bo wydawały mi się prywatne i nie były czymś, co powinnam rozpowiadać innym. Nie wspomniałam również o tym nachalnym dilerze narkotyków, bo stwierdziłam, że to niepotrzebne, a nie chciałam rozwijać tego denerwującego wątku.

— Wydaje się być w porządku gościem — wypaliła nagle, gdy już skończyłam swój wywód o chłopaku.

— Może i jest, a może nie. Nie znam go na tyle, żeby cokolwiek więcej powiedzieć — odpowiedziałam i wzięłam ostatni gryz ciastka, tym samym je kończąc. Oblizałam usta i spojrzałam na przyjaciółkę, która patrzyła na mnie wyczekująco. — Mówiłam ci, że wcale nie chciałam go poznać, a on mnie do tego zmusił.

— W sumie to znasz tylko jego imię i nazwisko, więc nie bardzo go znasz. 

— W ten sposób tak, ale ja nawet nie chciałam wiedzieć, że jest pieprzonym Cole'em Hodderem. Nijak mi to do szczęścia potrzebne.

— Co za problem, Joy? — Spojrzała na mnie wzrokiem, jakby mnie prześwietliła na wylot. Nie lubiłam tego. Ona jako jedyna znała mnie tak dobrze. Miałam wrażenie, że czasem wie o mnie więcej, niż ja sama. — Wiesz jak się nazywa,  nikt nie każe ci przecież go poznawać.

Przełknęłam gulę w gardle, która narodziła się wraz z wypowiedzeniem słów przez szatynkę. Uśmiechnęła się niemrawo i posłała mi znaczące spojrzenie, które mnie teraz denerwowało. Odwróciłam wzrok na pusty talerz i westchnęłam. Chciałam zagłuszyć jakoś swoje myśli, ale one jak na złość wydały się jeszcze głośniejsze.

Bo Savannah Morris wiedziała, że bardzo nie chciałam go poznawać, ponieważ w pewien pokrętny sposób mnie zaintrygował i miał w sobie coś, co przyciągało uwagę, ale również wydał się niesamowicie tajemniczym człowiekiem. I choć ja nie lubiłam zagadek, to ta kusiła, żeby ją rozwiązać.

Nigdy nie czułam potrzeby, żeby kogoś poznać. Może właśnie dlatego to było dla mnie tak obce i denerwujące. 

Więc postanowiłam, że najlepiej będzie jeśli nie będę miała nic wspólnego z Cole'em Hodderem, a w ogóle cudownie będzie jeśli nie będziemy mieć kontaktu. Komu to potrzebne? Tak będzie łatwiej. Okej, poznałam go, ale nie musiałam poznawać dalej. Bo może i perspektywa odkrycia jego tajemniczej osobowości wydawała się kusząca, ale była też bardzo niebezpieczna. A ja już miałam dość ryzyka w ostatnim czasie.

Bo ryzykując, można wiele stracić. 

— Jeśli czegoś chcesz, to po prostu to zrób. — Morris uśmiechnęła się przyjaźnie, wiedząc doskonale, co mnie męczyło. — Pamiętaj, że lepiej żałować czegoś, co się zrobiło, niż żałować, że się tego nie zrobiło. 

— Niekoniecznie muszę obierać, którąś ze stron.

— Więc obierz odpowiedni kierunek.

Pomrugałam powiekami, przyswajając jej słowa. Zacisnęła usta w wąską linię, przyglądając się tym bystrym, niebieskim tęczówkom dziewczyny, która widocznie była zadowolona z siebie. Z tego, że doprowadziła mnie do tego miejsca, w którym musiałam się głowić, żeby postąpić dobrze.

Nie zawsze jednak dobrze oznaczało dla dwóch stron. Czasem jedna była szczęśliwa, a czasem to druga musiała cierpieć. Coś kosztem czegoś.

Bo ktoś mógł widzieć puste niebo, w momencie gdy ktoś inny zachwycał się piękną tęczą.

***

Gdy wróciłam do domu moich rodziców jeszcze nie było, co w ogóle mnie nie zdziwiło. Była godzina dwudziesta, a mi została już tylko nauka. Mimo że nienawidziłam szkoły, to musiałam się uczyć i wiedziałam to doskonale. Ale zanim to, musiałam zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień. Czułam, że gorąca kąpiel dobrze mi zrobi.

Dlatego po dziesięciu minutach już leżałam w wannie przykryta pianą po samą szyję i wdychałam słodki zapach świeczki. Gorąca woda ukoiła moje zmarznięte ciało, a miły zapach wdzierał mi się do nozdrzy. Dzięki temu w pewien sposób się oczyściłam. Zmyłam z siebie te wszelkie, negatywne emocje z całego dnia, a natrętne myśli wreszcie przestały mnie nękać, zamiast to skupiłam się na rozmowie z Savą. Jednak nie chciałam się przejmować. Nie teraz, gdy znów zaczynałam dochodzić do siebie, czyli do stanu, w którym nie czułam praktycznie nic. Byłam niebywale senna, przez co obawiałam się, że zaraz zasnę w tej wannie. I gdy nagle się ocknęłam i poczułam, że woda zrobiła się zimna, zdałam sobie sprawę, że faktycznie to zrobiłam. Przysnęło mi się podczas kąpieli, co mogło skończyć się tragicznie, ale nawet się tym nie przejęłam. W końcu to by było tylko i wyłącznie wybawieniem.

Szybko spłukałam z siebie pianę, a następnie opatuliłam się miękkim ręcznikiem, stając na dywanik. Stałam tak chwilę, patrząc w odrobinę zaparowane lustro i zastanawiałam się, kim tak właściwie jestem. Szukałam siebie, jednocześnie tak bardzo nie chcąc się poznać.

— Nic nigdy nie będzie tak, jakbyś chciała, żeby było, Jo. Twoje życie już zawsze będzie zależne od kogoś, od czegoś. A życie nigdy nie oszczędza. Nawet gdybyś chciała, nic nie możesz na to poradzić.

Uśmiechnęłam się głupio, śmiejąc się sama do siebie, gdy nagle na usta skapnęła mi słona ciecz. Płakałam? Tak, płakałam. Wszystko zlewało się ze sobą, a przed oczami ukazywały mi się kolorowe plamy po to, żeby po chwili zniknąć. Pociągnęłam nosem, wpatrując się w brązowe oczy, z każdą sekundą tracąc siebie. Tracąc resztki uśmiechu, jak i również spokoju. Ostatni raz zaśmiałam się nerwowo i opadłam na dębowe panele, wyjąc z bólu. Jednak niemo. Nic nie mogłam z siebie wydusić.

Życie chyba jeszcze nigdy nie dało mi tak boleśnie do zrozumienia, że wciąż żyłam.

Mrugnęłam powolnie powiekami, a następnie odwróciłam od siebie wzrok. Pozwoliłam się poddać pustce, bo wiedziałam, że była moim jedynym ratunkiem. O ile dało się mnie jeszcze uratować. 

Błoga nicość wypełniła mnie, stanowiąc tarczę dla mojej złamanej duszy.

***

Myśl, że został już tylko jeden dzień, nie licząc dzisiaj, podtrzymywała mnie na duchu. Może dlatego łatwiej mi było wstać rano z łóżka i to na tyle wcześnie, żeby uniknąć konfrontacji z rodzicami. Normalnie miałam dzisiaj lekcje na ósmą, ale ja byłam już w placówce o siódmej trzydzieści. A wszystko przez to, że tak bardzo nie chciałam rozmawiać z mamą, ani tatą. Wczoraj na szczęście gdy, któreś z nich zapukało do mojego pokoju, ja już byłam w łóżku. Więc kiedy jedno weszło, ja udawałam, że śpię, choć tak naprawdę długo zmagałam się tej nocy z zaśnięciem.

Podeszłam do automatu i wrzuciłam do niego pieniądze, po czym wcisnęłam odpowiednie guziki. Potrzebowałam teraz kofeiny, żeby trochę się rozbudzić i jakoś stanąć normalnie na nogi. W szkole było naprawdę mało osób o tej godzinie, dlatego też nie przytłaczała mnie ona jak każdego dnia. Niestety wiedziałam, że to było tylko kwestią czasu.

Gdy kawa już była gotowa, chwyciłam kubek w dłonie i obróciłam się. Gdy to zrobiłam, prawie wylałam ją na siebie, bo podskoczyłam lekko, gdy zobaczyłam, że przede mną ktoś stał. I to nie byle kto.

Widocznie spokój nie trzymał się mnie za długo.

— Czego chcesz tym razem? — Przybrałam obronną postawę i cofnęłam się o krok, żeby zwiększyć dystans między nami.

Gillian zarzuciła swoimi długimi, blond włosami i wygięła swoje pomalowane na czerwono usta w uśmiechu.

— Może milej trochę, co?

— Obie wiemy, że ty sama ani trochę nie jesteś miła — odrzekłam, mierząc się z nią spojrzeniem.

Tyle że moje było puste, a jej pełne drwiny.

Zastanawiałam się, czy dziewczyna znów nachodzi mnie z zamiarem opowiedzenia plotek i informacji, bądź chce dokończyć rozmowę ze stołówki. Przykro mi, ale dla mnie ten temat był zamknięty.

— Oj, Joy, coś ostatnio jesteś nie w humorze. Czy to przypadkiem przez...

— Lepiej nie kończ — syknęłam przez zaciśnięte zęby. — Mów lepiej, o co ci chodzi albo spadaj.

Dziewczyna zrobiła urażoną minę, ale tylko udawała. W rzeczywistości miała totalnie gdzieś, co jej powiedziałam.

— Słyszałam, że odchodzisz z drużyny.

Westchnęłam, przeklinając w duchu grupę norweskiego. Tylko oni i Sava wiedzieli o tym, więc ktoś z nich musiał już posłać wieści dalej. A na pewno nie była to moja przyjaciółka.

— Już o mnie plotkują — prychnęłam, odwracając wzrok na grupkę dziewczyn, które z uśmiechami wchodziły do szkoły.

Od razu było widać, że to te z pierwszych klas. Tylko pierwszaki tryskały takim entuzjazmem, 

— Nie pierwszy i nie ostatni raz — dogryzła, przez co rzuciłam jej ostre spojrzenie, które zignorowała.

— Nagadałaś się już? Jeśli tak to żegnam — powiedziałam zirytowana i już chciałam odejść, ale blondynka mnie zatrzymała.

— Nie możesz odejść z drużyny. Nie w tym roku szkolnym — wyrzuciła to wreszcie z siebie, choć przyszło jej to z trudem.

Wytrzeszczyłam oczy i patrzyłam na nią, jakby zwariowała. Dlatego też przewróciła oczami, po czym kontynuowała.

— Potrzebujemy dobrego zawodnika — burknęła, zarzucając ręce pod biust.

Prychnęłam, po czym upiłam łyka swojej kawy, bo niedługo mi wystygnie.

— Właśnie, że mogę odejść — oznajmiłam i upiłam kolejnego łyka, podczas gdy Gillian była widocznie poruszona moimi słowami. — Za chwilę są nabory do drużyny, dojdą wam pierwszaki. A może nawet ktoś ze starszych klasy, który będzie chciał w ten sposób zaliczyć projekt. Jak ja.

— Nie obchodzą nas inni, a już na pewno nie pierwszaki. Oni pójdą na razie na ławkę rezerwowych. — Westchnęła przeciągle, uparcie wiercąc mi dziurę w głowie. — W tym roku mamy zamiar wygrać krajowe, a uda nam się tylko w stałym składzie, bo jest on sprawdzony i spójny. Pieprzone dwa punkty, a wygrałybyśmy ostatnim razem. Teraz nasza kolej.

— Jaki wy macie problem? Weźcie kogoś z ławki na moje miejsce, będzie miał większe doświadczenie, niż pierwszak.

— Ale ty jesteś niekumata. — Odezwała się mądra. — Jesteś dobra, a w całym składzie radziłyśmy sobie najlepiej. To się nazywa skład doskonały i nie możemy go nagle zmieniać w roku, w którym chcemy wygrać. Z tym składem wygramy, dlatego nie może się on rozpaść.

Byłam już nieźle wkurzona. Ja rozumiałam, że ona była zdesperowana, ale nie mogła na mnie napierać, gdy ja nie chciałam. Ale muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej chęć, abym została. Tego się kompletnie nie spodziewałam.

Jednak wiedziałam, po co to robiła. Dla wygranej oczywiście.

— To tylko jedna osoba.

— Ale, kurwa, niszczy wszystko. — Wybuchła nagle, wrzucając ręce w górę, przez co uniosłam brwi na jej brak kontroli.

Widziałam, że sama była nieźle zirytowana.

— Zostań z nami do krajowych. Co za różnica, kilka miesięcy, a z tego co pamiętam, dobrze ci się grało. Nie rozumiem, skąd taka decyzja.

— Nie musisz rozumieć.

— Ale ty jesteś uparta.

— Miło mi — rzuciłam i upiłam kolejnego łyka, nic nie robiąc sobie z oceniającego wzroku Gillian. Przywykłam. — Coś jeszcze, bo nie mam czasu?

— Masz czas na decyzję do naborów. Zastanów się dwa razy, zanim podejmiesz wybór — odrzekła na odchodne.

Zarzuciła swoimi włosami, obróciła się na pięcie i odeszła, kręcąc biodrami w stronę sali gimnastycznej.

Przez dobrą chwilę stałam w tym samym miejscu i rozmyślałam nad tą całą rozmowę. Uh, jak Gillian niezmiernie mnie irytowała. Ba! Ona mnie wkurzała niemiłosiernie, miałam ochotę niekiedy ukręcić jej kark.

Wydawało się jej, że jedną rozmową wszystko załatwi.

Nagle w zasięgu mojego wzroku pojawił się Cole, którego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Dlatego obróciłam się szybko w przeciwną stronę, chcąc "uciec", ale właśnie wtedy natrafiłam wzrokiem na Michaela, który przekraczał próg szkoły wraz ze swoją stałą paczką znajomych. Serce na chwilę mi stanęło, żeby potem zaczęło wybijać nierówny rytm, gdy tylko znów go widziałam na żywo. To było straszne, jednak nie miałam czasu głębiej nad tym myśleć. Nie wiedziałam, gdzie pójść, żeby nie zostać zauważoną. Wtedy na myśl przyszedł mi tylko jeden pomysł. Obróciłam się w stronę automatu, schyliłam głowę i wbiłam wzrok w swoje buty, żeby jakoś przeczekać ten moment.

Myślałam, że to był dobry pomysł, ale właśnie wtedy ktoś dotknął mojego ramienia i w tym samym czasie się odezwał.

— Bierzesz coś do picia, czy zamierzasz tak torować kolejkę?

Wzdrygnęłam się od niespodziewanego dotyku i od razu odwróciłam się w stronę chłopaka. Przeklęłam w duchu za moje "szczęście". Stał przede mną wysoki szatyn z dziwnym spojrzeniem, którego nie mogłam zdefiniować. Miałam ochotę zwiać.

Pieprzony Cole Hodder musiał być tam, gdzie ja. Oczywiście.

— Dla Ciebie mogę dalej torować — rzuciłam i odwróciłam wzrok od jego oczu, bo posyłały mi zbyt intensywne spojrzenia.

Mimo wszystko wolałam konfrontację z nim, niż z Michaelem. Tego drugiego chyba bym nie zniosła.

— Milutka Joy z rana na poprawę humoru — sarknął.

— Już kofeiny nie potrzebujesz — odparłam, zerkając na swoją kawę. 

Byłam nerwowa. Tak, dobrze stwierdzone. Jego obecność źle na mnie wpływała, toteż wolałam trzymać się od niego z daleka. Jednak nie było mi to pisane. Nawet lekcje się nie zaczęły, a ja już musiałam zderzyć się z jego osobą. 

— Jednak się skuszę, więc gdybyś mogła — urwał, parząc na mnie wymownie.

Przewróciłam oczami i odsunęłam się od automatu, robiąc mu miejsce. Myślałam, że w ten sposób ucieknę od nich, ale cóż, myliłam się. Co prawda Michael zniknął mi z pola widzenia, co było jak najbardziej na plus. To znaczyło, że z nim nie musiałam się mierzyć, ale za to z Cole'em już tak. Chociaż... mogłam po prostu odejść.

No właśnie.

— Mam nadzieję, że wiesz, iż nasza rozmowa zostaje tylko między nami.

Doszedł mnie jego głęboki głos, gdy już miałam się odwrócić i uciec. Przekierowałam na niego swój wzrok. Chłopak oparł się jedną ręką o automat, stojąc do mnie bokiem, ale głowę odwracając w moją stronę. W ten sposób spotkaliśmy się wzrokiem. 

Znałam go krótko, ale jednym co trzeba mu było przyznać to to, że był naprawdę przystojnym chłopakiem. Nie miał idealnej urody, nieskazitelnej skóry, jak niektórzy z Lord. Nie wydawał się być aż tak "czysty", ale miał w sobie to coś. Brązowe włosy, które były mocno zmierzwione, roztrzepane, te niebieskie oczy, ale były one naprawdę intensywne. Chyba nigdy nie widziałam takich tęczówek. Odrobinę garbaty nos, gęste, ciemne brwi, wachlarz długich rzęs, których mogłaby mu pozazdrościć niejedna dziewczyna. Ładnie wykrojone wargi i te ostre, mocno uwydatnione kości policzkowe zwracające szczególną uwagę na jego twarz. Oprócz tego umięśniona sylwetka, długie nogi, szerokie plecy. I choć nie można było powiedzieć, że był chodzącą perfekcją, to grzechem byłoby powiedzieć, że nic w sobie nie miał. Był tajemniczy, pokazywał to w swoich ruchach i przede wszystkim; w spojrzeniu. Nie odkrywał się, a jakby maskował. 

— Nie, nie zostaje. Będą chodzić po szkole i rozgłaszać wszystko, co wczoraj od ciebie usłyszałam — sarknęłam, poprawiając kosmyk włosów, który opadł mi na oczy.

Szatyn patrzył na mnie tajemniczym wzrokiem, nie odzywając się ani słowem. Próbowałam przełknąć gulę w gardle, która narodziła się przed momentem, ale na marne. Potrzebowałam się napić, dlatego też szybko przystawiłam kubek do ust i upiłam łyka już letniej kawy. Przez jego natarczywy wzrok czułam dziwny ucisk w żołądku. Pewnie to dlatego, że nie odrywał ode mnie swoich niebieskich oczu, które przeszywały mnie na wylot. Po raz kolejny czułam, jakby prześwietlał mnie na wylot. Jednak to było tylko głupie uczucie.

Nie był w stanie mnie rozszyfrować.

Może właśnie dlatego wciąż się tak patrzył.

— Na przyszłość... Wybierz miejsce, w którym faktycznie cię nie znajdę — rzucił, po czym zabrał swoją kawę i posyłając mi ostatnie spojrzenie, wyminął mnie, zmierzając w kierunku wyjścia ze szkoły.

Pomrugałam zszokowana powiekami, czując rosnącą w moim ciele irytację. Przeklęłam w myślach i dopiłam swoją kawę, po czym pusty kubeczek wyrzuciłam do śmietnika, który stał obok. Nie sądziłam, że Hodder mnie zauważył. Wyszłam na kretynkę, chociaż i tak zbytnio mnie to nie przejęło. Co mnie obchodzili inni?

Poprawiłam plecak na ramieniu i pewnym krokiem ruszyłam przez korytarz, który wypełniony był już większą ilością ludzi. Jeszcze przez te parę dni nie spotkałam pewnych dwóch dziewczyn, których raczej wolałabym uniknąć. Ale jakby się nad tym zastanowić, to ja chciałam ukryć przed całą szkołą, tylko nie przed Savą.

Przysięgam, że gdybym miała możliwość wypisania się z tej szkoły, to zrobiłabym to w pierwszych miesiącach, w których moje życie zaczęło się psuć.

A pomyśleć, że trzy lata temu byłam zadowoloną nastolatką. Co prawda moje relacje z rodzicami wyglądały identycznie co teraz, ale wtedy to bolało mniej. O wiele mniej, patrząc z perspektywy czasu. Bo w momentach, kiedy najbardziej ich potrzebowałam, ich nie było. A to działo się już w trakcie Lord. W końcu to wszystko przez tę szkołę.

***

Potrzebowałam dużej dawki świeżego powietrza, bo w domu czułam się, jakbym się dusiła pomimo tego, że mój dom był naprawdę duży. Korzystając z tego, iż rodziców nie było w domu, wyszłam pobiegać. Wskoczyłam w sportowy strój, związałam włosy w wysoką kitkę i zabrałam ze sobą bidon z wodą. Lubiłam wysiłek, bo wtedy się męczyłam. A ja lubiłam się męczyć fizycznie.

Psychicznie też to robiłam, ale akurat tego nienawidziłam.

Lista rzeczy, których nienawidziłam była bardzo długa. Możliwe, że nie miała końca. Zaczynając od nienawiści do Lord, a kończąc na nienawiści do siebie samej. Cóż, lista wciąż się wydłużała, więc to nie był koniec.

Przebierałam nogami, nadając sobie odpowiedniego tempa. W uszach echem rozchodziły mi się słowa moich ulubionych piosenek do biegania, które dodawały mi dodatkowej mocy do działania. Przemierzałam ulice, skupiając się na własnych krokach i muzyce, ale i również obserwowałam okolicę. Słońce niedługo pewnie zajdzie, bo pastelowe kolory; żółć, pomarańcz, różowy mieszały się ze sobą, tworząc piękny obrazek. Co prawda nie wyglądało to tak zachwycająco, jak na plaży, ale i tak mi się podobało. Przyspieszyłam tępa, bo możliwe, że udałoby mi się zdążyć na zachód słońca przy samym morzu. Gdy miałam chęci potrafiłam przebiec całe miasto, byleby spędzić chwilę na piasku, obserwując cudowny widok, wsłuchując się w szum fal i wdychać świeże powietrze. Trochę gryzło się ze sobą to, że prowadziłam w miarę zdrowy tryb życia, a paliłam papierosy. Ale z ludźmi wyglądało to tak, że jeśli nie mieli gdzie i do czego uciec, to uciekali do używek. W nich znajdowali ratunek, choć to naprawdę złe podejście.

Powinnam była dawno rzucić palenie, ale nie potrafiłam.

Tylko to chociaż na chwilę mnie odciążało.

Nogi niosły mnie w dobrze znanym mi kierunku, puls miałam przyspieszony, a organizm domagał się wody, jak i odpoczynku, ale ja miałam na ten moment cel i nie chciałam się zatrzymywać. Mogłam umierać, ale i tak biegłam dalej. Miałam wrażenie, że poniekąd chciałam się wyżyć na samej sobie, męcząc się. Wycisnąć z siebie siódme poty, wypluć płuca i paść z braku sił. Ale wszystko to odwodziło mnie od złego. Nie myślałam za wiele, a skupiałam się na tym, co robiłam. To była pewnego rodzaju odskocznia. Coś w rodzaju używek. 

Wreszcie cała zdyszana zatrzymałam się przy zejściu na plażę. Ludzie, których mijałam musieli patrzeć na mnie, jak na wariatkę, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Teraz byłam zadowolona, stojąc na schodach, podpierając się na kolanach i patrząc przed siebie. Napawałam się tym widokiem, bo to było to, po co biegłam przez całe miasto.

Ten widok był wart wszystkiego.

Wypiłam prawie całą butelkę wody i trochę doszłam do siebie, dlatego zeszłam pod schodach i ściągnęłam trampki oraz skarpetki. Ruszyłam przed siebie, stąpając po chłodnym już piasku bosymi stopami. Jednak wciąż nie odrywałam wzroku od pięknego zachodu słońca, które dosłownie zapierało dech w piersi. Rzadko co było mnie w stanie poruszyć w dobry sposób, ale ten widok za każdym razem działał na mnie tak samo. Uspokajająco, kojąco, wyciszająco. Zagłuszał moje wewnętrzne "demony', nieznośne myśli, które niekiedy nie dawały mi spać. Moje problemy w tym miejscu nie miały znaczenia, pomimo że normalnie nie dawały mi momentami spokoju oraz odbijały się na moim zdrowiu. 

Podeszłam powolnym krokiem, na chwiejących się ze zmęczenia nogach, do brzegu i pozwoliłam, żeby fale uderzyły aż w moje łydki. Zadrżałam od zimnej wody, ale ochłodziła troszkę moje rozgrzane ciało. Z racji tego, że było bardzo gorąco miałam na sobie tylko krótki top i szorty, więc przeszył mnie mroźny dreszcz, ale ani trochę mi on nie przeszkadzał. 

Po ochłonięciu odeszłam kawałek od brzegu i usiadłam na piasku, zginając nogi w kolanach. Postawiłam bidon obok siebie i oparłam ręce o uda. Wpatrywałam się w bezkresny obrazek, który miałam przed sobą, wdychając świeże powietrze.

Morze i plaża to miejsce, które na pewno nie znajdzie się na mojej liście nienawiści. Co prawda nigdy pisemnej nie miałam, ale w myślach istniała.

Żyjąc w ciągłej nienawiści, cierpieniu i pustce, które na przemian się ze sobą zamieniały, taka chwila była zbawienna. Moment wytchnienia, zapomnienia. Kilka minut złudnego spokoju po to, żeby później wrócić do chorej rzeczywistości. Znów trzeba było zmagać się z problemami i naszymi udrękami.

Ale póki co siedziałam na piasku, podziwiając słońce, które znikało za horyzontem. Niebo mieniło się różowymi barwami, fale były dzisiaj spokojne, a wietrzyk delikatnie powiewał. Dookoła nie było żywej duszy, co tylko potęgowało moje wytchnienie. Mogłam tak siedzieć w nieskończoność.

Ale nic nie trwa wiecznie. Również mój spokój.

A przekonałam się o tym po chwili, gdy usłyszałam dziwny szelest, a zaraz obok mnie ktoś przysiadł. I gdy wystraszona odwróciłam się w jego stronę, nigdy nie pomyślałabym, że to mógłby być on. Rozchyliłam usta zaskoczona jego widokiem, jak i obecnością. To totalnie wybiło mnie z rytmu. Natychmiast przybrałam swoją samozachowawczą postawę i chłodny wyraz twarzy. Nie było śladu po tej spokojnej dziewczynie, która jeszcze przed momentem napawała się pięknem nieba.

— Słaba kryjówka, Torres — odezwał się po chwili wpatrywania w moje oczy.

Zacisnęłam usta w wąską linię i odwróciłam wzrok od jego przystojnej twarzy na falujące morze. Miałam zamiar go ignorować.

— A mówiłem ci, żebyś lepiej się ukryła następnym razem.

Cholerny Cole Hodder był wszędzie.

— Cóż, liczyłam, że następnego razu nie będzie — burknęłam wreszcie, bo nie mogłam znieść jego wyczekującego wzroku.

— Ja liczyłem, że nie będę musiał cię szukać, a tutaj popatrz, sama się napatoczyłaś. — Dało się słyszeć kpinę w jego głosie.

Westchnęłam i zgarbiłam się, nie chcąc ciągle siedzieć prosta jak struna. Oparłam podbródek na dłoniach, a dłonie na kolanach i przyglądałam się w skupieniu falom, które teraz przybrały na sile.

Nie byłam już jednak spokojna, bo on siedział obok.

— A już myślałam, że mnie śledzisz — rzuciłam beznamiętnie i mrugnęłam ciężkimi powiekami, zrobiłam się nieco zmęczona.

Nic dziwnego, przebiegłam kawał drogi.

— Nie schlebiaj sobie — wypalił rozbawiony, a ja jedyne co zrobiłam, to przewróciłam oczami. — Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż latanie za tobą.

— No popatrz, a jednak ze mną siedzisz — odparłam od razu, zerkając na niego kątem oka.

On jednak patrzył przed siebie, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w buszującą wodę.

— Dobre spostrzeżenie — zauważył. — Jednak to czysty przypadek. A mimo wszystko; ja siedzę, nie latam.

Prychnęłam głośno i odwróciłam wzrok z powrotem na krajobraz przede mną. Czułam się niezbyt komfortowo w jego towarzystwie. I to było dziwne. Siedzieć z nim w jednym z moich ulubionych miejsc, jak nie ulubionym. Z nikim nie chciałam dzielić się tą chwilą, a on nawet nie pytał o zgodę. Po prostu sam naruszył moją sferę komfortu.

Nie pierwszy, nie ostatni raz.

— Siedź po prostu cicho — odparłam nagle zapatrzona w obrazek. — I patrz.

I nic więcej tutaj nie trzeba było mówić. Tu chodziło o to, żeby patrzeć. I właśnie teraz byłam tak wdzięczna tam komuś za to, że miałam zdolność widzenia i w tym momencie mogłam przyglądać się czemuś i utwierdzać się w przekonaniu, że to najpiękniejsze co w życiu widziałam.

I nawet przestała mnie obchodzić obecność Hoddera, który równie jak ja był oczarowany tym widokiem. Po prostu siedziałam, chowając się w swojej bańce, utrzymując dystans z intrygującym szatynem, ale miło z nim milcząc.

Bo nie potrzebowałam żadnych słów, żeby chociaż przez chwilę poczuć się dobrze. I nieważne, że trwało to tylko kilka minut.

Liczył się fakt, że miałam swój moment.

Dwójka zagubionych ludzi siedziała na pustej plaży, wpatrując się w bezkresny obrazek, który stracił już swoje słońce tylko po to, żeby za jakiś czas znów je odzyskać.

Każdy by chciał w końcu znaleźć swoje słońce i grzać się w jego promykach do ostatniego tchu.

Nie każdy bierze, jednak pod uwagę fakt, że bardzo łatwo można się nim sparzyć.

***

Hejo

Mam nadzieję, że się podoba haha

Na ig dodaję sporo kolaży i też trochę cytatów z tej książki, dodatkowo informuje o rozdziałach oraz odpowiadam na różne pytania na story etc. Jeśli jest ktoś chętny to zapraszam
Ig; panna_kotaa

Dziękuję za ponad 2k wyświetleń lecimy szybko!

Jak zostawisz koma i gwiazdkę to będzie mi miło

Kocham i buziaki xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top