1. Wybór należał do nas.
Szczęście. Słodkie, kuszące pragnienie każdego człowieka żyjącego na kuli ziemskiej. Wspaniałe, marzenie na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak bardzo odległe. Niemal nieosiągalne.
Ale czym było to szczęście w społeczeństwie, w którym żyliśmy? Czy ludzie dalej je pamiętali, czy może już dawno zapomnieli? Stało się wartością, która zanikała. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na...
Ludzie żyjąc, mieli chcieć żyć. Nie umierać.
Więc dlaczego ja tak bardzo pragnęłam przestać istnieć?
Przekroczyłam próg znienawidzonej przeze mnie szkoły, a kiedy tylko dotarł do mnie ten charakterystyczny zapach, wykrzywiłam swoją niepomalowaną twarz w grymasie. Poprawiłam szelki plecaka na ramionach i uniosłam podbródek, pewnym krokiem przemierzając korytarz Lord Private High School. Mijając fałszywe twarze, które gardziły moją osobę, którymi ja gardziłam, posyłałam im pełne kpiny spojrzenie. Przebierałam długimi nogami, wyprzedzając osoby, które szły, jakby chciały, a nie mogły. Czułam ten paskudny zapach, który we mnie wsiąkał i wykręcał moje wnętrzności. Zrobiło mi się niedobrze. Jak za każdym razem, kiedy przebywałam w tej szkole.
- Zaraz to wszystko rozwalę- mruknęłam do siebie i stanęłam przed swoją szafką z numerem trzysta pięć.
- Znowu królowa lodu gada do siebie.- Usłyszałam przy uchu, przez co minimalnie się wzdrygnęłam i obróciłam przodem do dziewczyny, która zakłócała mój spokój w ten "piękny" wtorkowy poranek.
Wygięłam usta w półuśmiechu i krzyżując ręce na swoim niedużym biuście, zmierzyłam ją zmęczonym wzrokiem. Savannah Morris. Piękna szatynka o błękitnych oczach pokrytych gęstym wachlarzem ciemnych rzęs. Wysoka, ale niższa ode mnie dziewczyna z nietypową urodą o cudnych krągłościach, zabójczym uśmiechu, ale i ciętym języku. Moja jedyna, najlepsza przyjaciółka, której byłam w stanie zaufać przez te cholerne sześć lat.
- Znowu słodka osa mnie straszy, mimo że wie, iż tego nienawidzę- odgryzłam się, po czym przybliżyłam się do niej i objęłam ją lekko, cmokając w policzek.
Dziewczyna zachichotała, oddając uścisk. Do nozdrzy dotarł do mnie jej słodki zapach, który bardzo lubiłam. Jedyny, którym nie rzygałam w tej szkole. Odsunęłam się od niej i obróciłam się do niej bokiem tak, żebym mogła otworzyć szafkę.
- Nie wyglądasz na szczęśliwą- westchnęła, stając obok mnie i opierając się jednym barkiem o szafkę obok mojej.
Miała na sobie ten przeklęty mundurek, który każdy z nas musiał nosić. Na niego składała się granatowa spódniczka, tego samego koloru marynarka i biała koszula . Zamiast marynarki można było założyć na wierzch sweter przez głowę, który miał wyszyty znaczek naszej szkoły. Sava jednak zawsze coś dorzucała od siebie, żeby przełamać tę nudną stylizację. Dzisiaj miała na sobie ładny, czarny pasek z brylancikami. Nienawidziłam tych mundurków, ale ona wyglądała ślicznie. Jak zawsze.
- Pierwszy dzień w tej budzie. Pokaż mi kogoś kto jest szczęśliwy z początku roku szkolnego- odparłam niechętnie, obrzucając korytarz pogardliwym wzrokiem. - Pokaż mi kogoś kto w ogóle cieszy się, chodząc tutaj prócz pierwszaków- dodałam i wreszcie udało mi się wbić prawidłowy kod do szafki.
Kiedy zerknęłam do środka dostrzegłam dobrze znane mi zdjęcie, o którym kompletnie zapomniałam. Wbiłam w niego zimny wzrok, zaciskając lodowate palce na drzwiczkach od szafki. Jak przez mgłę słyszałam, jak szatynka coś do mnie mówiła, ale nie potrafiłam tego zrozumieć. Coś boleśnie ścisnęło mnie w klatce piersiowej, żebym potem poczułą falę zagłuszającej pustki, która zalała moje ciało w jednej sekundzie. Ale mój zahipnotyzowany wzrok jednak pozostał ten sam. Dopiero gdy poczułam dotyk przyjaciółki na ramieniu, ocknęłam się z letargu i mrugnęłam ciężkimi powiekami. Koniec.
Przekręciłam w jej stronę głowę, krzyżując z nią zamglone spojrzenie. Patrzyła na mnie martwiącym wzrokiem.
- Co się stało, Joy?- posłała mi smutne spojrzenie.
Przełknęłam gulę i pokręciłam głowę, wyrzucając z głowy chore myśli. Stop. Błagam. Stop.
- Zamyśliłam się tylko. Co mówiłaś?
Nie uwierzyła mi, ale nie naciskała, bo wiedziała, że nie chcę o tym gadać. I dobrze, bo bardzo nie chciałam.
- Że jedyni, którzy cieszą się ze szkoły, to nasi "kochani" rodzice- słowo kochani niemal wypluła.
Nie dziwiłam się ani trochę. Też z taką goryczą o nich mówiłam. Oni jedyni byli zafascynowani końcem wakacji i naszym powrotem do tej toksycznej placówki, która odbierała ludziom to, co wydawać się może najważniejsze. Szczęście. Jego już nie było.
- Jak dobrze ujęte.
Po tych słowach sięgnęłam po plecak i wyjęłam z niego kilka książek, których na dzisiaj nie potrzebowałam. Wrzuciłam je do szafki, przygniatając nimi to przeklęte zdjęcie, które otworzyło świeżą ranę. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, próbując unormować oddech. W szkole było bardzo gorąco, czułam trochę, jakbym się dusiła.
- Wszystko okej?- zapytała zmartwiona, choć doskonale znała odpowiedź na to pytanie.
Dziwne, że w swoim osiemnastoletnim życiu usłyszałam tyle razy to pytanie, że nie sposób zliczyć. A co najgorsze... praktycznie za każdym razem odpowiadając na nie, kłamałam. Ale nie dzisiaj i nie Savie.
- Wiesz, że nie- odpowiedziałam ponurym głosem i spojrzałam na korytarz pełen uczniów.
Gratuluję tym, którzy potrafili się uśmiechnąć. Może nawet trochę im tego zazdrościłam.
Ja tę zdolność utraciłam już jakiś czas temu.
Jak to było się szczerze uśmiechnąć?
***
Lord Private High School od zawsze było prywatną, niebywale pożądaną placówkę w całym mieście. Jedyna szkoła, która robiła wokół siebie taki szum. Jedyna szkoła, o której nikt nie wiedział za dużo. Tak jak każda jednostka miała swoje brudy, tak tutaj dyrektorek i politycy zamiatali wszystko pod dywan. Chronili sekretów, jak najświętszych tajemnic. Nikt nie miał prawa wynosić ze szkoły niczego prócz nauki. I choć z zewnątrz ta szkoła wydawała się idealna, w rzeczywistości była skupiskiem nienawiści, kłamstwa, zniszczenia.
Ludzie z innych szkół nienawidzili tych z naszej, bo uważali nas za przemądrzałe dzieciaki z prywatnej szkółki, za którą płacą im rodzice. Myśleli, że my chwalimy się uczęszczaniem do Lord, w końcu prywatna szkoła, pieniądze, wyższa liga. Jednak nie mieli pojęcia, że my codziennie przechodziliśmy przez piekło, żeby potem zachłysnąć się powietrzem, wychodząc na wolność. Ta szkoła była więzieniem. I nie, nie żartowałam.
A uwierzcie, bardzo chciałam, żeby to okazało się żartem.
Codzienny wyścig szczurów, chora rywalizacja, niszczenie psychiki człowieka. Lecz niektórych nie da się już zniszczyć, skoro są całkowicie puści.
- Joyce Torres- głośny krzyk nauczycielki przywrócił mnie do rzeczywistości. Wzdrygnęłam się, słysząc swoje pełne imię oraz nazwisko, którego nie cierpiałam, i podniosłam zaspany wzrok na postarzałą, ale elegancką kobietę, która trzymała w dłoni swoje czarne okulary i wypalała swoim nienawistnym, niebieskim spojrzeniem dziury w moim ciele.- Chyba zapomniałaś, co się robi na lekcjach.
Westchnęłam głośno i podniosłam się z ławki, prostując plecy i obrzucając pustym wzrokiem innych uczniów, którzy przyglądali mi się z pogardą. Tylko niektórzy, bo inni mieli wszystko w głębokim poważaniu i siedzieli z nosem wetkniętym w telefon. Ale nauczycielka to mi musiała zwrócić uwagę.
Wyłapałam również kpiący wzrok Savy, za którym naprawdę tęskniłam. Patrzyła na mnie, podpierając się jedną ręką o ławkę. Uniosła brwi do góry i opuściła je. Powtórzyła ten gest jeszcze dwa razy, na co przewróciłam oczami i przeniosłam uwagę na zniecierpliwioną nauczycielkę, która chyba czekała, aż coś powiem. Ja nie miałam jednak nic do powiedzenia.
Ale odezwać się musiałam.
- Nie zapomniałam- odparłam bojowo i wygięłam palce, które strzeliły.
Skrzywiłam się na ten dźwięk i rozprostowałam palce. To był naprawdę ciężki dzień. Wczoraj był apel, na którym nawet mnie nie było, a dzisiaj pierwszy dzień szkoły. Standardowo każda pierwsza lekcja z przedmiotu to było PSO, więc nic dziwnego, że prawie zasnęłam. Prawie, bo mimo wszystko nie potrafiłam zasnąć w miejscu, które przyprawiało mnie o koszmary.
- Oh, masz czelność się ze mną wykłócać?- Jej gniewny ton odbijał się echem w mojej głowie. Spokój to na pewno coś, czego nie można było zaznać w tej szkole.- Nawet nie wypakowałaś zeszytu z plecaka- oburzyła się.
Tchnęłam cicho i ze znudzonym wyrazem twarzy sięgnęłam do zapięcia plecaka. Odpięłam go, przeszukałam, aż wreszcie wyjęłam szary zeszyt, który chyba z tego co pamiętałam, nawet nie był do wiedzy o społeczeństwie.
- Wypakowałam.- Spojrzałam na już nieźle zdenerwowaną kobietę, a moje kąciki ust lekko drgnęły ku górze. Nie cierpiałam starej Powell, zawsze czepiała się mnie.- Poza tym, to PSO. Na każdej lekcji to samo.
Ktoś z tyłu zaśmiał się głośno, ale nie dlatego, że rozbawiło go to, co powiedziałam. Zrobił to, ponieważ wiedział, iż igrałam z diabłem oraz czekały mnie problemy. Problemy to było drugie imię tej szkoły. To co ja robiłam, nie mogło się równać z tym, co działo się wewnątrz tych grubych ścian.
- Nie masz szacunku ani do mnie, ani do przedmiotu. Skoro jesteś taka odważna, to zapewne z chęcią porozmawiasz z dyrektorem.
Cholera by to.
Mrugnęłam powolnie, jednak Powell nie zniknęła. Pierwszy dzień szkoły i już kłopoty? To trzeba było być mną, żeby wpakować się w gówno. Przecież dyrektorek mnie zje. Nie lubiliśmy się od... zawsze. Krył całą tą placówkę i wszystko co się w niej działo. To, jakie panowały zasady mnie przerażało. Miał dwa gabinety. Jeden, gdzie przyjmował uczniów i rodziców, a drugi, w którym miał wszelkie dokumenty, papiery, ważne rzeczy. Nikt oprócz niego i ludzi z góry nie mieli prawa tam wstępu. Pachniało brudem na kilometr, ale nikt, a nikt nie rozwiązał toksycznej zagadki tej szkoły.
- Tylko chwila i przepiszę to z tablicy.- Cudem opanowałam się przed kłótnią. Byłam dzisiaj wyjątkowo poirytowana.- Nie ma potrzeby fatygowania dyrektorka.
Jej wzrok mówił jednak co innego.
- Jeszcze się sprzeciwiasz? Radzę ci już dłużej nie dyskutować, tylko zebrać swoje rzeczy i pomaszerować na dywanik.
Niech to szlag. Spojrzałam na Morris, która kręciła pochmurnie głową. Ile dałabym, żeby siedzieć z nią, ale nie. Na wosie było nas wystarczająco mało, żeby każdy siedział sam tak, jak chciała nauczycielka. Wiedziałam, że przegrałam.
Po raz kolejny zresztą.
Cóż, nic innego oprócz spakowania rzeczy i wyjścia z sali, mi nie zostało. Więc tak też zrobiłam. Schowałam zeszyt, zapięłam plecak, zarzuciłam go na ramię i ruszyłam przez salę odprowadzana wzrokiem tych fałszywych ludzi. Tylko Savannah była dobra.
- I po co ja przychodziłam- mruknęłam cicho do siebie.
- Co tam szepczesz pod nosem, dziecko?
Obdarzyłam poirytowanym wzrokiem nauczycielkę, zanim całkiem wyszłam na zewnątrz.
- Że to będzie najlepszy rok w tej szkole- uśmiechnęłam się tak sztucznie, iż miałam wrażenie, że przez to kobieta się skrzywiła.
Sarkazm zalał moje ciało, śmiejąc się z mojego cudownego podejścia.
Nie zdążyłam jednak usłyszeć, czy coś Powell mi na to odpowiedziała, bo wyszłam z sali jak najszybciej i pewnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły.
Jeśli ona myślała, że faktycznie pójdę się kłócić z dyrektorkiem, to się myliła. Skoro miała do mnie na tyle zaufania, że puściła mnie samą, to właśnie się na tym przejechała. Ale nawet nie miała o tym pojęcia. Korytarz był pusty, nie było żywej duszy, co mi odpowiadało. Nie cierpiałam tych kpiących spojrzeń, którymi każdy każdego obdarzał, nawet go nie znając. Przez te trzy lata sama nauczyłam się na kogo tak patrzeć. Były osoby, które się za dużo nie udzielały. Cierpiały, ale w swoim świecie. Ale byli też tacy, którzy całemu światu chcieli pokazywać swoją wyższość i nienawiść do innych, mimo że wszyscy byliśmy równi. Tak by się wydawało. Każdy dzielił się na jakąś grupkę. Ja nie chciałam z nikim się kłócić, naprawdę. Miałam do ludzi taki stosunek, jaki oni do mnie. Ci co mnie nienawidzili, ja nienawidziłam ich. Ci, którzy mieli na mnie wywalone, ja miałam na nich. Co mi po tych wszystkich ludziach, skoro nic nie wnosili do mojego życia? A jedynie mogli je tylko zmarnować?
Wreszcie przekroczyłam mury szkoły, wychodząc na zewnątrz. Od razu dotarło do mnie świeże powietrze, jednak ja czułam, jakby moje drogi oddechowe były zatkane. Ten wstrętny zapach fałszywości mnie przesiąkł, powodując złą mieszankę wybuchową w moim wnętrzu. Miałam ochotę zwrócić całe moje śniadanie, które składało się z płatek, bo nie miałam na nie większej weny. Kiedy o tym pomyślałam, zaburczało mi w brzuchu, ale zignorowałam to. Nie potrzebowałam jedzenia, potrzebowałam odstresowania.
Może właśnie dlatego nogi poniosły mnie tam, gdzie właśnie stałam. Niewielki park niedaleko naszej szkoły, do którego idzie się wzdłuż szkoły, przechodzi się przez dużą dziurę w ogrodzeniu, potem ścieżka przy rzece, aż w końcu widzi się już opuszczony plac, do którego zaglądają jedynie uczniowie. Tak zwane Lope. Nie byłam tutaj przez dwa miesiące. W wakacje były inne miejsca, które odwiedzałam, choć nie było ich za dużo. Ta sama stara huśtawka, która za każdym razem, gdy ktoś się na niej huśtał, skrzypiała. Ten sam stół do ping ponga, na którym zawsze siadałam podczas dłuższych przerw. Te same drewniane ławki obdarte z czarnej farby i ten sam mały, nieużywany budynek, po którego ścianach uczniowie malowali graffiti i pisali durnoty. Wszystko takie samo, choć ludzie przychodząc tam, tak bardzo różnili się od tych, którymi byli zanim poznali ten cały syf zwany Lord Private High School.
Niech ktoś mi kiedyś jeszcze powie, że jakie to szczęście mieć bogatą rodzinkę i prywatną szkołę, to ukręcę kark.
- Ile gramów było dla ciebie?- Usłyszałam za sobą, przez co podskoczyłam wystraszona.
Z mocno bijącym sercem odwróciłam się w stronę osoby, która stała za mną. Wtedy dostrzegłam wysokiego, napakowanego chłopaka, który przebierał w dłoniach saszetki. Nigdy wcześniej go nie widziałam, nie miał na sobie mundurku naszej szkoły, więc nie był od nas. Wytrzeszczyłam oczy, gdy dotarło do mnie, o co mu chodziło.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś- odparłam spokojnym głosem.
Wtedy podniósł na mnie wzrok, a gdy zobaczyłam jak mocno były przekrwione jego oczy, a źrenice powiększone, zamarłam. Obawiałam się takich ludzi.
- Laleczko, umawialiśmy się, że już więcej nie będzie takich akcji- jego głos był surowy, wtedy wyprostował się i zrobił krok w moją stronę.
- Jakich akcji?
Nie rozumiałam go.
- Grasz głupią, czy jaka cholera? Była umowa, że już nigdy nie będziesz zamawiać towaru, a potem wycofywać się, bo zabrakło hajsu. Nie ze mną te numery. Chciałaś, a więc bierz i hajs dla mnie. Szybko, bo nie mam czasu- warknął, a ja poczułam, jak robi mi się słabo.
Co za postrzelony gościu. Nigdy nie miałam nic wspólnego z narkotykami i nie miałam zamiaru mieć. Musiał mnie z kimś pomylić ewidentnie, bo ja nic nie zamawiałam. Boże, nie.
- Człowieku, mówię ci, że musiałeś mnie z kimś pomylić. Ja nic nie zamawiałam- odparłam twardym głosem i zacisnęłam dłonie w piąstki, wbijając sobie paznokcie w skórę.
- No przecież... Alice?
Serce na moment mi stanęło, żeby nagle zaczęło wybijać nierówny rytm. Mroczki ukazały mi się przed oczami i minęła chwila zanim się opamiętałam. Nabrałam gwałtownie więcej powietrza do płuc, czując nieznośne kłucie w klatce piersiowej. Zacisnęłam dłonie jeszcze mocnej i gdy minęło kolejne pięć sekund, opanowałam swoje wnętrze i głowę, wypuszczając drżący oddech. Mrugnęłam powolnie i poczułam, jak po moim ciele rozchodzi się błoga nicość. Pustka.
- To nie ja. Przykro mi, że laska cię wykiwała, ale nie mam z tym nic wspólnego- powiedziałam, patrząc na niego lodowatym wzrokiem.
Moje dłonie były zimne, przez co dawały lekką ulgę, gdy przez chwilę czułam, jak wszystko się we mnie gotowało. Oddychałam głęboko, starając się dostarczać płucom większej ilości powietrza. Dusiłam się.
- Przecież wyglądasz jak ona.
- Gościu, naćpałeś się i założę się, że nie odróżniłbyś swojej matki od dziewczyny, więc wypad.
Mrugnęłam zaskoczona, rejestrując nowy głos, który nie należał ani do mnie, ani do napakowanego gościa. Co jest?
Wzrok mój i dilera powędrował za mnie, gdzie, jak się okazało, stał naprawdę wysoki chłopak, który na głowę miał zarzuconą czarną czapkę. Dłonie miał luźno wsadzone w kieszenie, ale jego postawa mówiła, że był zdenerwowany. Skąd on się tu, do licha, wziął?
- Chcesz wpierdol? Masz jeszcze czas uciec- odpowiedział naćpany facet i uśmiechnął się krzywo, mierząc wzrokiem nieznajomego.
Nie widziałam jego twarzy, bo stał w cieniu drzewa i na dodatek na głowie miał czapkę. Ale na pewno nie znałam jego głosu, byłam pewna.
- Zaraz będzie tu psiarnia, więc radzę tobie zwijać- rzucił niskim, ochrypłym głosem.
Zatkało mnie. Skakałam wzrokiem od jednego do drugiego, nie wiedząc co się dzieje. Jaka psiarnia, jakie co? Przecież niemożliwe, żeby chłopak zadzwonił po gliny. A może jednak?
- Kurwa- syknął do siebie napakowany diler, kupując słowa nieznajomego.- Ale z tobą jeszcze nie skończyłem. Jeszcze się rozliczymy.
Te słowa sprawiły, że przez mój rdzeń kręgowy przebiegł zimny dreszcz, ale szybko ścisk żołądka zastąpiło otępienie. Nie miałam zamiaru się przejmować naćpanym gościem, który nie potrafił rozróżniać ludzi. Jutro pewnie zaczepi jeszcze kogoś innego i tak samo jak do mnie, będzie skakał do niego.
Mężczyzna schował saszetki z prochami do kieszeni, naciągnął kaptur na głowę i ruszył w przeciwną stronę, z każdym krokiem oddalając się od nas. A ja dalej nie dowierzałam w to, co się wydarzyło. Tak dziwnej sytuacji to ja nie pamiętałam, kiedy miałam.
- Spoko, typ jutro nie będzie niczego pamiętał- powiedział chłopak.
Zwróciłam na niego całą swoją uwagę i skrzyżowałam dłonie pod biustem, chowając się w swojej twardej skorupie. Pomimo mojego metr siedemdziesiąt dwa, czułam się przy nim jak mrówka. Był w cholerę wysoki i ładnie umięśniony, ale nienapakowany, jak niektóre "dziki" z siłki. Skąd wiedziałam? Miał na sobie krótką, białą koszulkę, a przez nią przebijał się zarys mięśni, a na rękach były one dokładnie widoczne. Oprócz tego miał na sobie czarne joggery i tego samego koloru adidasy do kostki. Teraz stał trochę bliżej, przez co trochę dokładniej widziałam zarys jego szczęki i brązowe włosy, które wystawały mu spod czapki. Jednak górnej części twarzy dalej nie byłam w stanie zobaczyć. Miał wyraźnie wystające kości policzkowe, co nadawało mu męskości. Ładnie wykrojone usta, ale nie ogromne, takie delikatne, by się zdawało. Nie miał zarostu, ale bardzo spodobał mi się kształt jego twarzy. Powiedziałabym, że był sześciokątny albo pięciokątny. Wahałam się pomiędzy tymi dwoma.
On też nie mógł być z Lord, bo nie miał mundurka. U chłopców na niego składały się granatowe, eleganckie spodnie i biała koszula. Dodatkowo granatowa marynarka, ale nie była obowiązkowa. Praktycznie identycznie co u dziewczyn, z różnicą dolnej części garderoby.
- Dzięki, ale poradziłabym sobie sama.
Moja dumna strona dała o sobie znać. Uważałam, że pewnie poradziłabym sobie z tym nachalnym gościem, bo nie byłam tą w rodzaju tych dziewczynek z długimi tipsami, które godzinami leżały i pachniały, a gdy przyszło do poważnej sytuacji, to nawet palcem by nie kiwnęły, tylko czekały na bohatera. Nie. Ja bym wzięła sprawy w swoje ręce i na sto procent bym walczyła. Jakkolwiek to by nie brzmiało. Choć tak było, to powinnam raczej siedzieć cicho, bo mimo wszystko mi pomógł. Nie miałam pojęcia dlaczego. Nie byłam do tego przyzwyczajona, do pomocy kogoś innego, niż Morris. Ludzie, którymi się otaczałam byli fałszywi, plujący jadem i nienawiścią. Oni kopali leżącego, aniżeli podawali mu rękę, aby wstał.
A ja tak często leżałam.
Usłyszałam z jego strony ciche parsknięcie i wtedy dostrzegłam uniesienie jego pełnych, ale niedużych warg, które utworzyło półuśmiech.
Czułam się dziwnie z myślą, że stał przede mną obcy chłopak zaraz po tym, jak odpędził ode mnie nachalnego dilera narkotyków. Nie znałam go i raczej nie chciałam poznawać. Nie było mi to w żaden sposób potrzebne.
- Nie wątpię- mruknął w odpowiedzi, a jego głęboki głos wydawał się być rozbawiony i lżejszy, niż gdy mówił do tamtego faceta.- Uczennica Lord Private High School.
Nie widziałam, ale byłam pewna, że właśnie zmierzył mnie wzrokiem.
Gdy tylko usłyszałam nazwę mojej szkoły, poziom wkurzenia podniósł się w mojej krwi. Nienawidziłam jej całym swoim pokiereszowanym sercem. Bo jeszcze je miałam. Jeszcze.
- Chciałabym zaprzeczyć- odparłam, po czym westchnęłam i ruszyłam w kierunku stołu do ping ponga, na którego po chwili usiadłam, zwieszając nogi w dół.- Nie masz nic ciekawszego do roboty, tylko ratować laski w opresji?
Przekręciłam głowę w jego stronę. Naprawdę głupio mi było rozmawiać z gościem, którego oczu nie widziałam. Mógł już zdjąć tę czapkę, ale jak na złość nie ruszył się nawet o milimetr. Już nie wspomnę o tym, że nie wykonywał żadnej większej czynności, oprócz oddychania.
- Nie potępiaj. Każdy ma jakieś zajęcie- powiedział, ale jego głos tym razem nie zdradzał grama emocji.
Wbiłam wzrok w dół, oglądając swoje białe trampki, które wcale nie były takie białe. Bardziej pokusiłabym się o stwierdzenie- beżowych. To bardziej odpowiedni kolor.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, sięgnęłam do plecaka i otworzyłam go, szukając rzeczy, która mogła być w tym momencie moim wybawieniem. Wreszcie wymacałam palcami potrzebną mi paczkę. Wyjęłam ją, a na jej widok moje kąciki drgnęły ku górze.
- Nie za niegrzeczna na Lord?- sarknął, na co przewróciłam oczami.
Wiedziałam, że to tylko sarkazm, ale znałam ludzi, którzy tak właśnie uważali. I niezmiernie mnie tym irytowali.
Ta szkoła była tak niegrzeczna, że ludzie sobie tego nawet nie wyobrażali.
- Zamknij jadaczkę i się poczęstuj- wystawiłam w jego stronę paczkę marlboro.
Chłopak schylił lekko głowę, zapewne się zastanawiając. Stał kilka kroków ode mnie, więc musiałby podejść bliżej mnie. Nie miałam ani siły, ani czasu, żeby czekać, aż jaśnie pan się zdecyduje. Dlatego potrząsnęłam dłonią, dając mu do zrozumienia, żeby brał.
- To gówno?- zapytał rozbawionym tonem, na co przewróciłam enty raz oczami tego dnia.
- Bierz albo spadaj.
Traciłam cierpliwość, ale on ewidentnie się dobrze bawił.
- Ojj nie tak ostro- zawył żałośnie, przez co się bardziej zirytowałam i już byłam przygotowana zabrać paczkę, ale wtedy on zrobił kilka dużych kroków w moją stronę i wyciągnął jednego papierosa. Wtedy ja wreszcie wzięłam fajkę, a opakowanie schowałam tam, gdzie jego miejsce.- Żartowałem. Ja fajek nie odmawiam.
Wtedy podszedł do mnie, a ja zaskoczona patrzyłam na jego ruchy. Sięgnął do kieszeni i wyjął z nich zapalniczkę. Więc ja wsadziłam papierosa do ust, a chłopak zrobił kolejny krok, stając przed moimi nogami. I wtedy to się stało.
Uniósł podbródek i mimo, że ja siedziałam na wysokim stole, on był o wiele wyższy. Bardzo bardzo wyższy. I Właśnie z tej perspektywy dostrzegłam jego całą twarz. Pierwszy raz skrzyżowałam z nim spojrzenie. Moje czekoladowe tęczówki świdrowały jego niebieskie i na odwrót. Były tak cholernie głębokie, iż przez chwilę się w nich zatraciłam. Ale tylko przez momencik, bo potem się opamiętałam, mrugając szybko powiekami. Dawno nie widziałam tak intensywnego niebieskiego, jeśli chodziło o kolor oczu. Miały w sobie Jakiś błysk, ale tylko przez sekundę, bo później stały się takie, jaki błękit jest. Zimne i głębokie jak ocean. Dosłownie.
Odpalił zapalniczkę i przystawił mi ją do papierosa. Wreszcie mogłam się zaciągnąć, a gdy poczułam, jak nikotyna oplotła moje płuca, obleciała mnie słodka błogość. A gdy spojrzałam znowu na chłopaka i wypuściłam dym z ust, on obleciał chłopaka. Przed tym widziałam, jak nieodgadnionym wzrokiem mi się przyglądał. Brunet zrobił to samo i po momencie to mi chuchnął prosto w twarz. Prychnęłam głośno i odwróciłam speszona wzrok. Zawstydził mnie.
Cholera, nieznajomy mi chłopak mnie zawstydził.
Czemu ja tu jeszcze z nim byłam...
Nieznajomy nagle odsunął się ode mnie i odszedł kilka kroków. Obrócił się do mnie bokiem, patrząc przed siebie. Już nie widziałam tych oczu.
Ale to nawet i lepiej.
- Zaraz tu będzie całe skupisko tych szczurów- odparłam, zabijając tym samym nurtującą ciszę.
- Nieładnie tak mówić o kolegach.
Parsknęłam prześmiewczym śmiechem.
- A kto ty jesteś, żeby mi prawić morały?- spytałam, unosząc brwi, jednak na niego nie patrząc.
- Może kiedyś, ci odpowiem- odrzekł, a mnie zamurowało.
Co?
Ostatni raz zaciągnęłam się papierosem, po czym zgniotłam go w popielniczce, która stała na stole za mną. Zaskoczyłam z niego i otrzepałam tyłek z brudu, który pokrywał tutaj wszystko. Zarzuciłam na ramię plecak i skierowałam swój wzrok na chłopaka, który bacznym wzrokiem mi się przyglądał. Jakby próbował mnie rozgryźć.
Nie w tym życiu, kochany.
- I tak powinnam była być teraz w całkiem innym miejscu, niż tutaj z tobą. Nara, kolego. Zmywam, zanim pojawi się ta "psiarnia" - rzuciłam zaczepnie, unosząc głowę lekko w górę.
On natomiast stał w tym samym miejscu z tym samym spojrzeniem, przeszywając mnie nim na wylot. Skłamałabym, mówiąc, że czułam się komfortowo. Również skończył palić, dlatego też jego dłonie znów wylądowały w kieszeniach spodni. Swoją postawą mówił, jak bardzo miał wywalone.
- Kłamałem. Jakoś musiałem go wyprosić- odrzekł, a następnie poprawił swoją czarną czapkę tak, że bardziej nachodziła na jego oczy.
Znów niemal ich nie widziałam.
- Wcale się nie domyśliłam- parsknęłam, a następnie machnęłam w jego stronę i odwróciłam się do niego plecami.
Musiałam się stąd ulotnić, zanim zbiegnie się tu masa osób. Za kilka minut miał być koniec lekcji. A mnie czekała jeszcze jedna godzina literatury. Czekałam z utęsknieniem na tę lekcję z panią Lure, która była lekko przygłucha. Ta.
- Do zobaczenia.
Oby nie.
Nic więcej już nie powiedziałam, tylko skierowałam się w stronę szkoły tą samą drogą, co wcześniej. Nie dowierzałam w absurdalność tej sytuacji. Nie poznawałam już nowych ludzi, bo wystarczyła mi Sava. Reszta w moim otoczeniu nie była warta uwagi, nikt nie zachęcił mnie do tego, żebym go poznała. A ja sama, cóż... też tego nie robiłam. Bo po co?
Nie potrzebowałam fałszywych znajomości, ani takich, które pociągnęłyby mnie na dno.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę upadać bardzo często. A każde odbicie od dna będzie kosztować mnie o wiele więcej, niż misterna pustka, z którą się w końcu polubiłam.
A ten nieznajomy...
Był on podejrzanym gościem. Nie miałam pojęcia jak się nazywał, ale może tak mi było wygodniej? Pogadać i zapalić fajkę z kimś, kto zupełnie cię nie znał, a ty nie znałaś jego. Ktoś kto nie patrzył na ciebie tym oceniającym, wywyższającym się wzrokiem. Nadarzyła się okazja, żeby olać cały świat i nie zawracać uwagi na zasady. Choć ja nigdy tego nie robiłam.
Inni również.
Bo w tym świecie zasady nie obowiązywały. Bynajmniej nie te, które wcześniej zostały ustalone. Nie te, które miały stanowić podłoże dobra. Nie te, które miały nas chronić. Tylko te, które miały nas zniszczyć.
Ochrona i destrukcja?
Wybierz jedno.
***
Wakacje miały być dla mnie błogosławieństwem. Całą sobą nienawidziłam tej szkoły, dlatego też wraz z zakończeniem roku szkolnego moje serce zabiło szybciej. Dwa miesiące wiecznego obijania się, zaszycia się w swoim pokoju, oglądaniu netflixa i spania. Nie byłam szczególnie aspołeczna, ale jedyną osobą, z którą mogłam się spotykać była Sava, a ona w pierwszym miesiącu wyleciała pod przymusem z rodzicami na Florydę. Dopiero w sierpniu spędzałam z nią wolne chwile, wtedy gdy byłam w stanie. Myślałam, że te wakacje będą cudowne, marzyłam o nich od początku drugiej klasy, jak zwykle. Ale okazały się krwawym koszmarem, które odcisnęło ogromne piętno na moim życiu i psychice.
Ale mimo to nie mogłam ścierpieć powrotu do szkoły. Wolałam usychać w swoim pokoju, niż zmierzać się z tym syfem. Nikomu nie mogłam wytłumaczyć, dlaczego tak nienawidziłam Lord Private High School. Nikt oprócz ludzi stąd nie mógł mnie zrozumieć, bo nikt nie mógł wiedzieć. Wiecie, jakie to jest okropne nosić w sobie okrutną prawdę o Lord i nie móc powiedzieć o niej nikomu? Nie mogli wiedzieć, nie chcieli nic z tym zrobić.
Wielki ciężar spoczywał na moich barkach, przyciskając mnie boleśnie do podłoża. Uświadamiając, w jak wielkim bagnie tkwiłam. Tonąc coraz to głębiej.
Nie miałam pojęcia skąd Savannah miała tyle siły, żeby się uśmiechać i jeszcze momentami tryskać energią. Podziwiałam ją, naprawdę. Momentami pragnęłam być nią chociaż na chwilkę. Opuścić to okropne ciało, oczyścić głowę, być kimś kogo lubiłam.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, co działo się w jej głowie.
- Nie wierzę, że tam nie poszłaś- mruknęła niedowierzająco i jednocześnie rozpakowywała swoją bułkę z kruszonką.- Jak stara Powell się dowie, będziesz w dupie.
Westchnęłam i sama chwyciłam widelec, otwierając pojemnik. Kiedy zobaczyłam tą sałatkę, mdłości podeszły mi do gardła. Przełknęłam gulę w gardle, wertując wzrokiem wszystko co znajdowało się w środku. Miks sałat, kukurydza, pomidor, feta, słonecznik. Do tego jeszcze jakiś ziołowy sos. Wbiłam w to widelec i pomieszałam.
- Mam w dupie to, że będę w dupie.
Westchnęłam i nabrałam wreszcie trochę do buzi. Denerwowało mnie to, że musiałam się zmuszać.
- Twoje podejście nie zmieniło się ani trochę- odparła szatynka, biorąc gryza swojego śniadania.
Spojrzałam na jej pyszną bułkę, a potem na swoją sałatkę i ponownie poczułam skręt żołądka. Spokojnie, Joy. Mieliłam powoli sałatkę, siląc się, aby się nie skrzywić. Ale gdy tylko czułam przez chwilę gorycz w gardle, miałam ochotę zwymiotować. Jednak nie dałam nic po sobie poznać. Morris patrzyła.
- Moje podejście zmieni się wtedy, gdy ta szkoła. Czyli nigdy- burknęłam, gdy przeżułam już wszystko.
Niebieskooka wbijała we mnie swoje niebieskie spojrzenie, w którym widziałam zrozumienie. Skinęła głową, jedząc swoje śniadanie. Siedziałyśmy tak w ciszy, dopóki nie skończyłyśmy sałatki i bułki. Mi to zajęło trochę dłużej, niż jej. I tak zostało mi jeszcze trochę, ale nie byłam w stanie już nic więcej przełknąć.
Ten dzień niebywale na mnie ciążył.
- Zastanawiam się, czy kiedyś nadejdzie moment, w którym będziemy się cieszyć z tego, w jakim miejscu jesteśmy- mruknęła cicho, posyłając mi swoje smutne spojrzenie.
Gdy ona była smutna serce mnie bolało. Nie lubiłam tego widoku. Widoku tych niebieskich tęczówek, które tyle razy dodawały mi sił, a które teraz były takie smutne i poszarzałe. W jednej sekundzie traciły swój niepowtarzalny blask, a to wszystko przez miejsce, w którym żyliśmy. Złapałam się na myśli, że najchętniej zdjęłabym z niej cały ciężar i przejęła go na siebie, byleby znów była "wolna". Ona nie powinna była cierpieć. Każdy inny, ale nie ona. Nie zasługiwała na zło tego świata, którym jak ja była darzona.
Ja byłam już, można powiedzieć, przyzwyczajona. Właśnie. Przyzwyczajenie do krzywd. Choć momentami bolało jak cholera, to te otępienie i pustka potrafiło to zagłuszyć. Nicość, była zdrowa.
Kojąca.
- Chciałabym, aby tak było, ale patrząc na to, jak to społeczeństwo wyniszcza... Martwię się o przyszłość. Bo wiesz, zauważyłam, jakby przyszłość nie miała już przyszłości.
Między nami zapanowała dziwna cisza, w której jedynie patrzyłyśmy się na siebie wzrokiem, godząc się z tym, co powiedziałam. Savannah doskonale wiedziała, o co mi chodziło. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
I właśnie podczas tej ciszy nagle pojawił się nad nami cień zasłaniający nam słońce, które padało nam na twarze podczas przerwy. Zwęziłam oczy i podniosłam wzrok do góry, tym samym natrafiając na trzy doskonale znane mi osoby. Po raz kolejny miałam chęć zwrócić to, co zjadłam. Gillian, Allan, Oliver Markson. Cholerne trojaczki, które były do siebie niebywale podobne. Ale cóż się dziwić. Cała trójka miała jasne blond włosy, niemal białe, jakby wyblakłe przez słońce. Każdy z nich zielone, duże oczy. Wysocy, szczupli. Kapryśni, nieznośni, irytujący i przemądrzali. Obrzydliwie bogaci. Mówiło się, że to właśnie oni mieli najwięcej pieniędzy, ale szczerze... Nikt tu nie liczył kto ma więcej, bo ta szkoła to było skupisko bogatych. Niestety ja też się do nich zaliczałam.
Fakt był taki, że gdzie trojaczki, tam kłopoty, a ja już miałam ich dość, jak na jeden dzień. Jak na całe życie.
Niespodziewanie przeszli na dwie strony okrągłego stolika i po mojej lewej oraz prawej zajęli miejsce chłopaki, a obok Morris usiadła blondynka. Po co oni nam przeszkadzali? Co jeszcze u nas tylko ich nie było?
- Stęskniłam się za waszym duetem- odparła Gillian, zarzucając swoimi pokręconymi, długimi włosami.
Nie mieli ze sobą nic do jedzenia, więc miałam nadzieję, że nie rozsiadają się na długo.
- A my za waszą trójką nieszczególnie- rzuciłam i wyprostowałam się, napinając każdy mięsień w moim ciele.
- Jak zwykle miła.
- Jak zwykle irytująca- odgryzłam się jej, mierząc się z nią wrogim spojrzeniem.
Dziewczyna westchnęła głośno i postukała o stolik swoimi długimi tipsami. To była właśnie jedna z tych, która czekałaby na bohatera, tkwiąc w tarapatach. Cóż, w Lord takich nie brakowało.
- Dobra, dobra, gąski. Mamy coś, co być może was zaciekawi- odparł Allan, uśmiechając się zadziornie.
Nie byłam fanką ich urody, ale akurat chłopcy nie byli brzydcy. Mogli pochwalić się ładnym ciałem i buźką, ale za to byli okropnie zepsuci w środku. Nie interesowali mnie w żaden sposób, tylko działali mi na nerwy. Jednak te dziewczynki z pierwszej klasy, które jeszcze do końca nie wiedziały, co ich czekało w tej szkole, przyglądały im się z zachwytem. Cóż, to ich dopiero pierwszy, normalny dzień w szkole.
O ile dni w tej szkole mogły być normalne.
Automatycznie mój wzrok zawiesił się na grupce uczniów, którzy w tamtym roku przyszli do tej szkoły podekscytowani i tak, ja te pierwszaczki, tak one były zachwycone chłopakami ze starszych klas. Przerażała mnie ta różnica. Większość z nich wyglądała albo jak roboty, albo jak wyprane z życia. Niechętnie mierzyły wzrokiem stołówkę i ludzi, rozmawiali z kamiennymi minami, a ich spojrzenie mówiło więcej, niż powinno. Nienawidzili tej szkoły. Zupełnie jak ja. Ona wyssała z nich szczęście, siłę i chęci. Przykre było to, że ta placówka tak zmieniała ludzi. Tak ich niszczyła.
- Dowiedzieliśmy się, że jedna laska dobierała się do pewnego chłopaka, który był zajęty. I to nie byle jaka...
Sava spojrzała na mnie przerażona, a ja patrzyłam na nią równie tak samo. Jednak tylko przez sekundę. Potem mrugnęłam i skamieniałam. Ukryłam wszelkie emocje, jak najlepsza aktorka. Nauczyłam się grać, ale nie tylko. Nauczyłam się, aby te pozory we mnie wsiąkły i przejęły kontrolę nad bólem i skrajnymi emocjami. Bo po chwili krzykliwego bólu, nadchodziła błoga nicość biorąca w posiadanie moje złamane wnętrze.
Śmieszne, że nigdy fizycznie nie miałam niczego złamanego, a w środku cała byłam złamana. I to bolało o wiele bardziej. Ale tylko, gdy to do się do siebie dopuszczało.
- W męskiej szatni.
Wzrok trojaczków skakał po mnie i Morris. Uśmiechali się parszywie. Doskonale wiedzieli do kogo przyjść i gdzie uderzyć. W punkt. Cieszyli się niezmiernie z tej sytuacji i miałam wrażenie, że szydzili sobie ze mnie i z mojej przyjaciółki.
Zacisnęłam usta w wąską linię i szybkim ruchem wstałam tak, że dwójka chłopaków odsunęła się ode mnie zaskoczona. Z kamiennym wyrazem zarzuciłam na ramię swój niewielki, czarny plecak, zmierzyłam nieproszoną o cokolwiek trójkę rodzeństwa kpiącym wzrokiem, a następnie przerzuciłam najpierw jedną nogę przez ławkę, a potem drugą. Obróciłam się przez ramię, żeby posłać Savie znaczące spojrzenie i ruszyłam w kierunku wyjścia ze stołówki. Ludzie wiedzieli, że coś się działo i przez to wypalali mi dziurę w plecach. Złość gotowała się moich żyłach, co wywracało mnie z normalnego rytmu. Tak być nie mogło.
Nie minęła minuta, a przy moim boku szła również i Savannah. Obie zmierzałyśmy w kierunku dziedzińca, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie odzywałyśmy się. To nie był odpowiedni moment na jakąkolwiek rozmowę. Trojaczki nie miały prawa w ogóle o tym mówić. Rodzeństwo słynęło z tego, że rozsyłali każdą plotkę, informację po całej szkole. Nawet jeśli kogoś to nie interesowało, oni i tak zawracali mu dupę i sprzedawali niepotrzebne nikomu wiadomości. A te wygłodniałe rekiny syciły się wszystkim, byle cieszyć się ludzkim cierpieniem. Pieprzeni hipokryci.
Ni stąd, ni zowąd przed nami wyskoczyła stara Powell, przez co z szatynką zatrzymałyśmy się gwałtownie. Sava była przestraszona, wbijając swój wzrok w kobietę, która z założonymi pod biustem rękoma mierzyła mnie surowym wzrokiem. Szkoda, że nie przejęłam się tym tak, jak tym, co zaszło przed momentem na stołówce. Stałam i czekałam, aż wreszcie Powell się odezwie, bo uciekała mi przerwa. A nie chciałam mieć spóźnienia na literaturze u Lure. Znając ją, to nie dosłyszałaby mojego usprawiedliwienia dla mojego zachowania i i tak zrobiłaby, co chciała. A ja pragnęłam tylko po cichu zaszyć się w ostatniej ławce pod oknem i uciąć sobie krótką drzemkę.
- Doszły mnie słuchy, że nie poszłaś do dyrektora- burknęła grubym, zdenerwowanym głosem.
Miałam przechlapane.
Nie umiałam się wytłumaczyć, bo żadna wymówka nie byłaby dobra w tej sytuacji.
- Źle się czułam, więc przesiedziałam resztę lekcji w toalecie- skłamałam i złapałam się za brzuch i wykrzywiłam twarz w grymasie.
Musiałam chociaż spróbować.
Wiedziałam, że może wytłumaczenie było tak żałosne, że zapewne nawet w nie nie uwierzy, ale co mogłam poradzić. Po cichu liczyłam, że to przewinienie się nie wyda, ale jak tak teraz na to patrzę, to byłam głupia. W tej szkole wszystko zawsze wychodzi na wierzch, ale pozostaje wewnątrz, nigdy na zewnątrz.
Może właśnie dlatego nie przejmowałam się za bardzo, tym co zrobi stara Powell. Bo jeszcze nikt nigdy nie został wyrzucony z tej szkoły. Nigdy. Nieważne, jak duże byłoby jego przewinienie, on zostawał. I dlatego ta szkoła była takim miejscem. Miejscem zniszczenia, niesprawiedliwości, nienawiści, jadu. Nikt nie przejmował się konsekwencjami, bo one jakby nie istniały. Nie w tym świecie.
- Bo uwierzę. Idziesz ze mną prosto do dyrektora. A panience podziękujemy- w ostatnim zdaniu zwróciła się do Morris.
Westchnęłam głośno i skrzyżowałam wzrok z Savą, która patrzyła na mnie pokrzepiająco. Puściła mi oczko i minęła nas, idąc w kierunku wyjścia ze szkoły. A ja zostałam z Powell, czekając na to, aż słowa zamieni w czyny.
Chwyciła mnie mocno za ramię i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę schodów. Wyrwałam jej się i dorównałam jej kroku.
- Potrafię sama chodzić- warknęłam, ale nauczycielka zignorowała to.
Przemierzałyśmy schody w milczeniu, aż dotarłyśmy na drugie piętro. Gdy zobaczyłam gabinet, który w połowie był przeszklony przez szyby, przełknęłam nerwowo ślinę. Mimo że na szybie były zasłony, to przez nie dostrzegłam chłopaka, który siedział przed biurkiem dyrektorka i o czymś z nim zawzięcie dyskutował. Westchnęłam, wiedząc, że będę musiała trochę poczekać i na pewno spóźnię się na lekcję. Nie myliłam się, bo po jakiś dwóch minutach dzwonek zadzwonił, ogłaszając koniec długiej przerwy.
- Może pani wracać na lekcję, sama poczekam- mruknęłam, stukając nerwowo stopą o kafelki.
Kobieta spojrzała na mnie, jakbym się z choinki urwała.
- Nie zostawię cię, bo zwiejesz. A nie musisz się przejmować, mam okienko- odpowiedziała złośliwie i przekierowała swój wzrok na drzwi, których klamka się lekko ugięła.
To znaczyło, że chłopak już wychodził.
Po kilku sekundach faktycznie drzwi się otworzyły, a wtedy przez nie wyszedł wysoki chłopak. A gdy nasze spojrzenie się skrzyżowały, zamurowało mnie. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w jego niebieskie tęczówki, które świdrowały moje.
- Nie spodziewałem się, że to do zobaczenia będzie tak szybkie- rzucił zaczepnie i uniósł swoje pełne wargi w lekkim uśmiechu.
Schylił lekko głowę i spojrzał na mnie takim wzrokiem, od którego poczułam dziwny przepływ prądu. Spojrzenie pełne mroku i tajemniczości. Miałam wrażenie, że jego oczy zaszły mgłą, pociemniały. Wzrok tajemnicy i zagadki, wielka niewiadoma. Jakby chciał mnie wciągnąć, kusić, ale na koniec zostawić z niczym. Jakby kusił mnie czerwonym, soczystym jabłkiem, ale ostatecznie nie pozwolił mi go zerwać. Lecz wtedy mrugnął, a ta chwila pękła jak bańka mydlana. A jego... Jego już nie było. Otępiała odwróciłam głowę i zobaczyłam, jak pewnym krokiem zmierzał w kierunku schodów. Wyprostowany, ale pełen nonszalancji. Pozostawiając niedosyt.
Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy Powell szturchnęła mnie ramieniem. Kompletnie zapomniałam, po co tam przyszłam. Cholerny nieznajomy. Musiałam się ogarnąć.
Co on tutaj robił?
Pomrugałam kilka razy powiekami i przetarłam dłonią zmęczoną twarz. Moje ciało było rozpalone, ale nic dziwnego. Przez dzisiejszy dzień się w środku gotowałam. Jednak dłonie dalej pozostały zimne. Wzięłam serię głębszych wdechów, żeby jakoś doprowadzić się do porządku. Miałam wrażenie, że to spojrzenie będzie mnie prześladować.
Ale tak bardzo chciałam się mylić.
Nawet nie wiedziałam, kiedy weszłam do gabinetu i usiadłam na wygodnym fotelu przed biurkiem dyrektora. Przywitałam się cicho i obserwowałam jego oraz nauczycielkę. Starszy koło pięćdziesiątki mężczyzna w granatowym garniturze z wyszytym logiem naszej szkoły na lewej piersi siedział po drugiej stronie i świdrował mnie swoimi zielonymi oczami. Lekka łysina pokrywała jego głowę, a na jego nosie spoczywały okulary. Ten toksyczny człowiek, który poddawał się wszystkim względom ludzi z góry. Kazał wyjść Powell, bo chciał przegadać to ze mną sam. Przełknęłam ślinę i czekałam, aż się odezwie.
-Oh Torres, Torres- westchnął, a następnie zdjął okulary, żeby złapać się kciukiem oraz palcem środkowym za nasadę nosa. Przymknął oczy i pokręcił głową zrezygnowany.- Już przestałem liczyć twoje wizyty w tym gabinecie- otworzył oczy i wbił we mnie niewyraźne spojrzenie.
Następnie założył swoje okulary i splótł ze sobą dłonie, kładąc je na stole. Poprawił się na siedzeniu i rzucił mi oczekujące spojrzenie.
- Mi też miło pana widzieć- pokusiłam się na uśmiech, ale był on tak sztuczny, że sama sobie bym nie uwierzyła.
- Co tym razem?- spytał znudzony.
Nie wiedziałam dokładnie, jak ubrać to w słowa. Przecież nie powiem mu, że ucięłam sobie krótką drzemkę na lekcji wiedzy o społeczeństwie. Może gdyby to była jeszcze literatura, ale nie ten przeklęty wos. Dyrektorek miał bzika na punkcie tego przedmiotu i jeszcze zanim został dyrektorem, to właśnie jego nauczał w szkole. A swoją drogą zabawne jest to, że wymagali od nas, żebyśmy uczyli się o społeczeństwie, którym oni nie umieli kierować. Bo to jak kierowali, było tak przerażające, że bałam się, co będzie dalej. Wpajali nam te wszystkie kodeksy karne, zasady prawne i inne prawa, nakazy, zakazy, a sami się do nich nie stosowali. Rządzili, jak chcieli. Rządzili tak, żeby nas zniszczyć.
- Też bym chciała wiedzieć- odpowiedziałam niechętnie i odwróciłam wzrok na wielką szafę z szybką, przez którą widziałam kilka pucharów oraz papierów.
Nie wiedziałam, czemu trzymał te kilka pucharów tutaj, skoro główna gablotka była na pierwszym piętrze.
- Nie utrudniaj, Joyce. Ani ja nie mam czasu, ani ty.
- Pani Powell twierdzi, że nie mam szacunku do jej przedmiotu, a ja tylko nie notowałam z tablicy. To jest PSO, na każdej lekcji to piszemy. Ja naprawdę je znam- broniłam się.
Gdy skończyłam, oparłam się o fotel wygodnie, bo mówiąc, samoistnie wyprostowałam się i spięłam mięśnie. Borm Turner mierzył mnie nieodgadnionym wzrokiem. Nie miałam do niego za grosz szacunku, choć sprawiałam pozory. Sytuacja wyglądała by inaczej, gdyby on był innym człowiekiem, niż teraz. Nie był normalny i każdy kto uczęszczał do tej placówki dłużej niż rok, o tym wiedział.
- Zlekceważyłaś wiedzę o społeczeństwie?- uniósł brwi i już wiedziałam, że było źle.- To jeden z najważniejszych przedmiotów. Jak nie najważniejszy- zaczął, a ja miałam ochotę tam parsknąć. A nie mówiłam? Naprawdę śmieszyło, ale jednocześnie przerażało mnie to, że czego innego uczyli, a co innego stosowali.- Rozumiem, gdyby to była matematyka.
- Ale...- nie dane mi było skończyć, bo dyrektorek chamsko mi się wciął w zdanie.
- Nie będę tolerować takich zachowań. Skoro pani Powell cię przysłała, znaczy, że musiałaś nabroić.- Myślałam, że nie wytrzymam.- Dostajesz jedną godzinę karną. Jutro po lekcjach. Jeszcze pomyślę, czy to będzie jakaś praca, czy siedzenie z panią Lure.
W środku krzyczałam, ale na zewnątrz pozostałam twarda, jakby nic mnie nie obchodziło. Siedziałam nieruchomo i zimnym spojrzeniem obdarzałam dyrektorka, z czego raczej nie był zadowolony, bo po chwili odwrócił wzrok ze mnie na plakat wiszący na jednej ze ścian. Nie chciałam w ogóle przychodzić na lekcje do tej szkoły, a co dopiero zostawać w niej po godzinach. Sama sobie zasłużyłam, ale myślałam, że dyrektor da mi pouczenie albo naganę, a nie karną godzinę. To taką karę dostawali inni za...
Nie powinnam była być traktowana jak oni. Bo ja nie byłam nimi.
- Dlaczego aż taka kara i dlaczego jutro?
Pan Turner zaśmiał się krótko i z powrotem na mnie spojrzał.
- Może to w końcu nauczy cię szacunku do tej szkoły, Torres. Wydaje ci się, że wszystko ci wolno. Ale póki ja rządzę tą szkołą, będzie tak, jak chcę. I radzę ci być trochę bardziej entuzjastycznie nastawiona do Lord, bo to nie miejsce dla smutasów.
- Ta szkoła zrobiła ze mnie smutaskę- wypaliłam, nie kontrolując się.
Nastała głucha cisza i niemal słyszałam moje mocno bijące serce. Prowadziłam jakąś chorą walkę na wzrok z dyrektorem i naprawdę zapragnęłam być, jak najdalej od tej szkoły, od tego gabinetu, od Borma Turnera. Chciałam zniknąć.
Wiedziałam, że mówienie czegoś takiego było bardzo głupim posunięciem. Z pewnością nie powinnam była odezwać się takim tonem, takim głosem i z taką treścią do dyrektora tej placówki. To już lepsze było zlekceważenie wiedzy o społeczeństwie, niż wyrażanie negatywnej opinii o tej szkole albo w jasny sposób przekazywać, że było mi przez Lord Private High School źle. A było.
- Super. Dwie godziny karne jutro. I lepiej, żebyś zmieniła jednak swoje nastawienie, bo nie wyjdzie ci to na dobre- odpowiedział i widziałam w jego oczach zdenerwowanie. Przegięłam.- Zostajesz po lekcjach jutro, bo dzisiaj jest ważne spotkanie z nauczycielami. A teraz wracaj na lekcje i nie zawracaj mi dłużej głowy.
- Świetnie- szepnęłam do siebie zirytowana.
Dwie karne godziny za drzemkę na wosie. Zabijcie mnie, proszę.
- Mam nadzieję, że prędko nie spotkamy się w tym miejscu. Zmień zachowanie, Joyce. Uwierz, tak lepiej dla ciebie.
Dla mnie, czy może dla niego? Wiedziałam, czego się bał. Bał się, że zacznę gadać. Za dużo i niepotrzebnie, mimo że nie było mi wolno. Bał się, że zburzę wszystko, co budował przez tak długi czas. Bał się, że go zniszczę, kiedy to on chciał zniszczyć nas. Nie wolno było nam niczego prócz nauki wynosić z tej szkoły. Dlaczego? Bo nic nie mogło się wydać.
Jednak ja nie byłam posłuszna, ani grzeczna. Nie mogłam dłużej siedzieć i patrzeć, jak niszczą nasze życie. Odbierali nam nasze szczęście, siłę, chęci. Wykorzystywali do tego innych, bo sami nie mogli pobrudzić sobie rączek. To musiało się wreszcie skończyć.
Albo ja się skończę, albo oni.
Albo my, albo oni.
Wybór należał do nas.
***
No to startujemy!
Już nie mogłam się doczekać, żeby wrzucić 1 rozdział. Jestem mega podekscytowana tą historią i powiem wam, ojj będzie się działo!
Planuję niezłą akcje 🤯
Będzie mi miło jeśli napiszecie szczerą opinię. Bardzo mi na tym zależy
Każdy rozdział będzie miał tak ponad 7k. Przyjemniej będę się starać. Z tego względu będą trochę rzadziej niż raz w tygodniu. Myślę, że tak co 10 dni, zobaczymy jak to będzie. Wyjdzie w praniu haha
Obsadę dodałam na moim ig- panna_kotaa
Mogę wstawić też tutaj, jeśli chcecie!
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top