6. Weston
#allovermeLS
Okej, nie miałem w planach tego wieczoru ratować damy w opałach, do której przyczepił się ten pijany idiota z drużyny koszykarskiej, ale wyszło, jak wyszło.
I wcale nie żałuję. Bo ona jest śliczna.
Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, wyraźnie wystraszona. Jeszcze się zastanowię, czy później nie odszukam tego kretyna i nie złamię mu nosa za to, jak ją potraktował. Dla takich jak on to tylko zabawa, ale dla niej wyraźnie nie.
Kurwa. Jeśli się nie umie pić, to nie powinno się tego robić.
– W porządku, Josie. – Nawet imię ma słodkie. Ciekawe, czy to zdrobnienie? – Jesteś tutaj sama czy mogę cię do kogoś odeskortować?
Oby nie była z chłopakiem.
– Moi znajomi są w środku – odpowiada nieco drżącym głosem. – Ale nie chcę tam jeszcze wracać, bo domyślą się, że coś się stało. Poczekam chwilę, ale ty możesz już iść. Dzięki za pomoc.
Marszczę brwi. Jeśli sądzi, że zostawię ją tutaj samą, to musi być naprawdę bardzo naiwna.
– Skarbie, ktoś tyle co napastował cię właśnie tutaj, pod wejściem do baru – przypominam jej ostrożnie, na co się wzdryga. – Nie zostawię cię samej, bo kto wie, w jakie znowu tarapaty wpadniesz.
Widzę, jak kuli ramiona.
– Zazwyczaj nie wpadam w żadne – mówi cicho.
Uśmiecham się do niej w sposób, który zawsze działa na laski. Działał na Emily, póki nie pogadała z Naomi i nie uznała mnie za zboczeńca.
Pieprzony Parker.
– W porządku, ale dzisiaj wpadłaś – zgadzam się łagodnie. – Dlatego wybacz, ale zostanę tu z tobą. Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, to spoko. Możemy postać we dwoje i pomilczeć. Ale na pewno nie zostawię cię samej. Sumienie by mnie zjadło.
Znowu się do niej uśmiecham i tym razem ona odpowiada mi tym samym, choć nieco niepewnie. Ma naprawdę słodki uśmiech. W różowych spodniach i białej bluzeczce wygląda uroczo.
I chyba trzęsie się z zimna.
– Masz – dodaję, zdejmując skórzaną kurtkę. – Przynajmniej dopóki nie wrócimy do środka.
Waha się przez chwilę, ale w końcu przyjmuje ciuch, co zapewne oznacza, że naprawdę było jej zimno. Opatula się moją kurtką, która oczywiście jest na nią dwukrotnie za duża, i wsadza ręce w rękawy. Wygląda w niej śmiesznie.
– Dzięki – mówi cicho.
Sięgam do jej szyi i wyciągam zza kołnierza końcówkę kucyka. Josie rozchyla usta i patrzy na mnie jak urzeczona.
Dobra, chyba powinienem przestać myśleć o tym, co jeszcze mogłaby zrobić tymi ustami, bo przed chwilą napastował ją jakiś facet i na pewno nie ma ochoty ze mną flirtować. Muszę się wziąć w garść i zachować jak porządny gość, którym czasami zdarza mi się być.
– Jesteś bardzo silny – zauważa cicho Josie. – Bez problemu odciągnąłeś tamtego faceta.
Wolę jej nie mówić, że wściekłość, którą poczułem, gdy zobaczyłem, że on się jej narzuca, pomogłaby mi w tamtej chwili odciągnąć od niej słonia, a nie tylko jednego pijanego palanta.
– To przede wszystkim nie kwestia siły, tylko dobrego podparcia i skorzystania z impetu przeciwnika – wyjaśniam jej, uznając, że może w ten sposób odciągnę jej myśli od nieprzyjemnego tematu. – Od dziecka trenuję karate, Josie. Wiem, jak pokonać przeciwnika, używając jego własnej siły, a z takim pijanym palantem nie miałem żadnego problemu. Nic by mi nie zrobił, nawet gdybym go zaczepił z rękami związanymi za plecami.
Nie przechwalam się, to prawda. Mam czarny pas od osiemnastego roku życia i wiem, jak walczyć, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Nie dlatego, że pakuję na siłowni, chociaż i to mi się zdarza, a dlatego, że wiem, jak uniknąć uderzenia i jak wyprowadzić własne. Jestem w tym zwyczajnie dobry.
I pierwszy raz odczuwam z tego powodu taką satysfakcję, gdy dostrzegam zafascynowane spojrzenie Josie.
– Wow – mówi cicho. – Trenujesz też innych?
– Tylko dzieciaki – wyznaję z zakłopotanym uśmiechem. – Moi kumple o tym nie wiedzą, więc nie wydaj mnie, proszę. To zakłóciłoby moją energię macho.
Tak naprawdę wcale nie jestem macho. Studiuję inżynierię, na litość boską. Uwielbiam matematykę i do czytania noszę okulary. Ale nie wyglądam na nerda, więc ludzie zazwyczaj w pierwszej kolejności zauważają co innego. I najczęściej na tym poprzestają.
Po sposobie, w jaki przygląda mi się Josie, przypuszczam jednak, że ona jest inna.
– Nie wyglądasz mi na macho – oświadcza. – Jesteś pewien, że nie zostawiłeś tej energii w domu?
– Gdybym to zrobił, pewnie nie odstraszyłbym twojego adoratora. – Puszczam do niej oko. – To jak, jesteś gotowa wejść do środka? Możesz mi postawić drinka w zamian za uratowanie cię przed tym palantem.
Uśmiecha się słodko i kiwa głową. Sięgam do drzwi wejściowych, chcąc je przed nią otworzyć, a ona ściąga kurtkę i mi ją oddaje. Mimochodem zerkam, jak ramiączko jej bluzeczki zsuwa się przy tym ruchu z ramienia, zostawiając je całkiem nagie. Ta dziewczyna ma taką gładką, pięknie opaloną skórę.
Wchodzimy do środka; prowadzę Josie między kolejnymi bywalcami The Break, starając się ją ubezpieczać tak, żeby nikt więcej jej nie zaczepiał. Końcówka jej kucyka ociera mi się o ramię, gdy idziemy obok siebie. Docieramy w końcu do baru. Opieram się o niego i wzrokiem odszukuję kumpli Parkera, którzy bawią się w jednej z lóż w kącie pomieszczenia, zupełnie nas nie zauważając.
– Gdzie są twoi znajomi? – pytam Josie w oczekiwaniu na barmana.
Ku mojemu zdumieniu wskazuje tę samą lożę. Zaraz potem robię się ponury. Przyszła z którymś z chłopaków?
Byłoby bardzo dziwne, gdyby dziewczyna taka jak ona była sama. A jednak szkoda.
– Przyszłaś z futbolistami? – dopytuję z niedowierzaniem.
Josie posyła mi lekko spłoszone spojrzenie.
– Z Destiny – wyjaśnia, wskazując głową ciemnoskórą dziewczynę z warkoczykami na głowie. – To moja przyjaciółka i dziewczyna Santiago. Ja mało kogo tu znam.
Jak mam ją dyskretnie zapytać o to, czy ma chłopaka? Albo czy któryś z futbolistów jej się podoba?
Albo czy w ogóle podobają jej się faceci?
Zamawiam dla siebie piwo, kiedy w końcu barman zwraca na mnie uwagę, ale nie pozwalam Josie zapłacić. Jeszcze nie oszalałem, żeby kobieta płaciła za mnie w barze. Sam reguluję rachunek i chwytam dziewczynę za rękę, ciągnąc ją do loży.
– Znalazłem waszą zgubę – oznajmiam, stając przed całym towarzystwem.
Przyjaciółka Josie robi oburzoną minę.
– No wiesz co! – prycha. – Ja już miałam wysyłać ekipę poszukiwawczą, bo zniknęłaś na tyle czasu, a ty tymczasem podrywałaś jakiegoś przystojniaka?! Wstydź się!
– Ej – wtrąca Santiago. – To ja jestem twoim przystojniakiem.
Destiny odwraca się do niego i obdarza go słodkim uśmiechem, a potem cmoka w policzek.
– Jasne, że jesteś, misiu – zgadza się, a wszyscy przy stoliku parskają śmiechem.
Dopiero wtedy zauważam, że nadal trzymam Josie za rękę. Puszczam ją pospiesznie, ale nie odsuwam się od niej, przez co nadal ocieramy się o siebie ramionami. Podchwytuję nieodgadnione spojrzenie Parkera.
Spadaj, Parker. Nie urządzimy żadnej pieprzonej orgii.
Niestety w następnej chwili Destiny wciąga Josie na kanapę obok siebie i jeszcze jednej całkiem ładnej dziewczyny, a ja zostaję sam. Znajduję dla siebie miejsce i wdaję się w rozmowę z chłopakami, wypytując ich o ostatni mecz, ale spojrzeniem ciągle wracam do blondynki po drugiej stronie stołu.
Wkrótce potem dołączają do nas trzy najważniejsze pary Yarrow, przez co przy stoliku robi się jeszcze więcej zamieszania. Fox przychodzi z River, Devon z Arizoną, a Haze – z Beccą. Zwłaszcza ten ostatni związek jest wciąż dosyć świeży i wzbudza sporo emocji, dlatego rozmowy w loży tym bardziej się wzmagają.
A potem dziewczyny idą tańczyć.
Futboliści w większości przypadków nie mają albo umiejętności tanecznych, albo chęci, by towarzyszyć im na parkiecie. Puszczają więc wszystkie laski same, a one chętnie zaczynają się bawić we własnym gronie. Rozmowy przy stoliku momentalnie cichą, gdy tylko dziewczyny zaczynają tańczyć na parkiecie. Mój wzrok znowu wędruje głównie do Josie.
Wow. Jak ona się rusza!
Wszystkie laski na parkiecie są seksowne, ale ona to zupełnie inny poziom. Może dlatego, że przynajmniej częściowo nie zdaje sobie z tego sprawy, może dlatego, że gra niewinną dziewczynę i pewnie nawet taka właśnie jest. Z jakiegoś powodu jednak sposób, w jaki kręci biodrami, w jaki kołysze się do rytmu, jest cholernie erotyczny. I niestety nie tylko ja to dostrzegam. Wśród futbolistów jest sporo samotnych typów.
– Stary, czy ona ma chłopaka? – pyta obok mnie Elliot Parkera. – Albo dziewczynę?
Parker milczy, również nie spuszczając wzroku z Josie, za to odpowiada mu inny kolega z drużyny.
– Słyszałem, że chodzi z Troyem St Johnem – wyjaśnia. – Tym koszykarzem.
Wszyscy zgodnie się krzywimy. Odkąd w zeszłym roku wśród koszykarzy wybuchła ta afera z gwałtem, nikt nie ma o nich dobrego zdania.
Wtedy jednak wtrąca się inny chłopak, Jack.
– To chyba niemożliwe – stwierdza. – Na ostatniej imprezie widziałem St Johna z Natalie Adams. O ile nie oszukuje tej biednej dziewczyny, to raczej nie są razem.
Co za ulga.
– Rozstali się – odzywa się nagle Parker. – Podobno ją zdradził. Jaki idiota zdradza taką laskę?
Jego koledzy z drużyny mu potakują, a ja mam ochotę zrobić to samo. Fox w końcu nie wytrzymuje i rusza po River, a zaraz za nim Devon ściąga z parkietu Arizonę. Dziewczyny udają urażone, ale tak naprawdę świetnie się bawią.
Kiedy wracają do stolika, Josie kończy swój drink i natychmiast pojawia się kilkunastu chętnych, żeby przynieść jej kolejny. Milczę i siedzę w kącie, bo nie będę częścią jej fanklubu. Lubię ładne dziewczyny, ale na pewno nie będę się pchał tam, gdzie jest już cały tabun facetów. A wygląda na to, że przy niej każdy głupieje.
Co jakiś czas czuję na sobie jej spojrzenie, ale nie zwracam na to większej uwagi. Dopiero kiedy jakiś czas później, gdy część stolika już pustoszeje, Josie podchodzi bliżej i siada obok, zerkam na nią kątem oka.
Jest zarumieniona, a część blond włosów wypadła jej z kucyka i okala obecnie tę śliczną twarz. Jak ona słodko wygląda.
– Nauczysz mnie? – pyta z dziwną nadzieją w głosie.
Posyłam jej pełne niezrozumienia spojrzenie.
– Czego mam cię nauczyć, skarbie?
– Karate – odpowiada ku mojemu zdumieniu. Patrzy na mnie tak niewinnie, że wydaje mi się niemożliwe, o co właśnie poprosiła, dopóki nie doda: – Chociaż kilku podstawowych chwytów. Zapłacę. Zawsze chciałam się czegoś takiego nauczyć, ale tata powtarzał, że to nie dla mnie.
Co takiego?
– Chyba masz na myśli kurs samoobrony – prostuję spokojnie. – Na niego na pewno by cię wysłał.
– Pewnie tak, ale nie chciałam kursu samoobrony – zaprzecza niecierpliwie. Odwraca się do mnie przodem i kiedy tak gapi się na mnie tymi wielkimi sarnimi oczami, już wiem, że nie będę potrafił jej odmówić. – Proszę. Jestem prawie jak dziecko. Mogę iść z nimi na kurs, nie wymagam indywidualnego. Mogłabym?
Czy ktoś kiedyś odmówił tej dziewczynie czegokolwiek, gdy tak patrzyła na człowieka?
– Josie, nie jesteś dzieckiem – protestuję z lekkim uśmiechem, na co mruga zdziwiona. – Dlatego nie wezmę cię do grupy dziecięcej. Ale jeśli chcesz, mogę pokazać ci kilka podstawowych chwytów. Daj mi swój numer telefonu, to umówimy się na jakiś dogodny dla nas obojga termin.
Podaje mi komórkę, a ja bez namysłu wstukuję w pamięć swój numer i biorę także jej. Dobiega mnie jej głośne westchnienie.
– Chciałabym wreszcie przestać się czuć taka bezbronna – szepcze i zauważam w końcu, że jest wcięta. Chyba ma słabą głowę do alkoholu. – Czuję się taka od dziecka. Mój tata nigdy tego nie rozumiał.
Gładzę ją delikatnie po ręce, gdy oddaję jej telefon.
– Ja to rozumiem – zapewniam miękko. – Tata zapisał mnie na karate, gdy byłem dzieckiem, bo starsi chłopcy mnie bili. Chciał, żebym nauczył się z nimi radzić, mimo że byłem mniejszy i bardziej chuderlawy.
Josie w zdumieniu rozszerza oczy.
– Przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem, West.
Śmieję się. Podoba mi się, jak skraca moje imię, ale jest taka naiwna.
– Rok później pokonałem ich wszystkich, gdy znowu próbowali mnie pobić – dodaję. – Więcej mnie nie zaczepiali. Więc owszem, uważam, że przemoc czasami jednak jest rozwiązaniem. Ja dzięki temu przestałem się czuć bezbronny i ty też... ty też możesz, jeśli ci pomogę.
Josie uśmiecha się pięknie, a ja już wiem, że wpadłem jak śliwka w kompot.
Jeśli ta dziewczyna poprosi mnie o pomoc, bez namysłu jej udzielę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top