4. Vance
#allovermeLS
Na poniedziałkowe zajęcia przychodzę z kacem mordercą.
To sprawia, że nie tylko mam awersję na światło, a głowa łupie mnie, jakby zagnieździł się w niej zespół deathmetalowy, ale także jestem jeszcze bardziej nietowarzyski niż zwykle. Co oznacza, że jeśli zazwyczaj do nikogo się nie odzywam, to dzisiaj łypię na wszystkich spode łba, jakbym zamierzał zrobić komuś krzywdę.
Ludzie gapią się na mnie po drodze i nie wiem, czy to przez to, jak wyglądam, czy przez te idiotyczne plotki, które rozpuściła o nas Naomi. Parker jak zwykle nie umie trzymać języka za zębami, kretyn jeden. Nigdy jednak nie przejmowałem się zbytnio opinią innych o mnie, więc olewam ciekawskie spojrzenia i wchodzę do auli, gdzie za chwilę rozpoczną się najgorsze zajęcia z całego tygodnia. Po nich głowa na pewno rozboli mnie jeszcze bardziej.
W zasadzie nawet nie chciałem wczoraj pić. To wina Westona, że zaciągnął mnie na jakąś imprezę, na którą wcale nie miałem ochoty. A kiedy już zacząłem, trudno było przestać. Grałem w beer-ponga i opędzałem się od Katie Willis, która chyba założyła się z koleżankami, że poderwie największego ponuraka na uczelni. Cóż.
Nie udało się.
Zatrzymuję się w przejściu między rzędami i rozglądam po auli. Zazwyczaj staram się przychodzić jako jeden z ostatnich, żeby wybrać sobie dobre miejsce, z dala od innych ludzi, ale z dobrym widokiem. Jedynym plusem tych pieprzonych zajęć jest fakt, że ona też na nie chodzi. Dostrzegam jej blond czuprynę w jednym z pierwszych rzędów, więc jak zahipnotyzowany ruszam w jej stronę. Siadam rząd wyżej, nieco po prawej stronie, żeby mieć dobry widok na jej profil, po czym zajmuję również oba miejsca po dwóch moich stronach, kładąc tam książki i plecak. Nie mam ochoty na towarzystwo.
Jak zwykle.
Kiedy byłem młodszy, moja nadmiernie ambitna matka miesiącami diagnozowała mnie na autyzm. Ku jej niezadowoleniu psycholodzy stwierdzili jedynie, że jestem introwertyczny. Chyba wolałaby zrzucić moją niechęć do socjalizowania się z ludźmi na zaburzenie, które mogłaby znienawidzić. Bez niej może nienawidzić tylko mnie, a to z pewnością uważa za niedopuszczalne.
Jakaś dziewczyna dosiada się do Josie, a ona podnosi głowę i uśmiecha się do niej promiennie. Dużo bym dał, żeby chociaż raz uśmiechnęła się tak do mnie, ale to wątpliwe. Od tego uśmiechu jak zwykle zapiera mi dech. Jednak gdybym stanął przed nią i spróbował coś powiedzieć, pewnie tylko bym się zbłaźnił, więc już wolę robić z siebie nietowarzyskiego gbura.
Josie Maxwell-Spencer jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem. Chodzimy razem na psychologię społeczną i od pierwszego spojrzenia na nią wiedziałem, że nie chcę innej dziewczyny. Tak naprawdę jednak nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Pochodzimy z różnych światów: ona jest ukochaną córeczką bogatych rodziców, którą na uczelni wszyscy kochają wcale nie za pieniądze, a za jej usposobienie, a ja? Ja wiecznie trzymam się na uboczu. Ona nawet nie spojrzałaby na mnie dwa razy.
Nic dziwnego, że wszyscy lgną do Josie. Jest cudowna. Piękna, promienna i słodka. Nigdy nie słyszałem, by wobec kogoś źle się zachowała. Nigdy na nikogo nie krzyczała. Wszyscy w Yarrow ją lubią.
A ona niestety lubi swojego chłopaka koszykarza.
Nie wiem, kiedy zaczęła z nim chodzić, ale byli już razem, kiedy pierwszy raz pojawiła się na Yarrow. Chociaż z pewnością większość wolnych chłopaków na uczelni chciałaby się z nią umówić, Josie zawsze stawiała sprawę jasno. Jest zajęta.
Oczywiście, że musiałem dostać fioła na punkcie zajętej laski.
Doktor Brown, która prowadzi zajęcia z psychologii społecznej, wchodzi w końcu do auli i zaczyna wykład, ale prawie nie zwracam na nią uwagi. Zapisuję jakieś notatki w moim laptopie, ale moje myśli krążą głównie wokół Josie. Pozwalam sobie na to, bo to jedyny moment w ciągu całego tygodnia, gdy się widzimy. Mamy razem tylko te jedne zajęcia.
Niestety.
Na szczęście w pewnym momencie moje smętne rozmyślania przerywa wibracja mojej komórki. Spoglądam na nią, by stwierdzić, że na wyświetlaczu pojawiają się powiadomienia z rozmowy grupowej z moimi współlokatorami.
Parker: The Break dzisiaj? Chłopaki z drużyny się wybierają, możecie dołączyć.
Krzywię się. Wieczór w towarzystwie bandy futbolistów i ich dziewczyn? Jakbym nie miał nic lepszego do roboty.
Vance: Odpadam, mam trening.
Parker: No my też. Dlatego idziemy PO nim.
Mogą iść nawet w trakcie. Mam to gdzieś.
Vance: Chcę jeszcze potem poćwiczyć na siłowni, a potem będę zbyt zmęczony na cokolwiek innego poza położeniem się do łóżka.
Parker: Lepiej od razu powiedz, że masz dość ludzi.
Vance: Mam dość ludzi.
Weston: Parker idzie na imprezę, a Vance zaszywa się w swoim pokoju? Nowe, nie znałem.
Vance: Spierdalaj.
Chociaż odnoszę się do nich szorstko, to dwaj faceci, z którymi jestem najbliżej – nie tylko na tej uczelni, ale w ogóle. Moi jedyny przyjaciele. Z Parkerem znam się jeszcze ze szkoły średniej, zakumplowaliśmy się, mimo że jestem od niego rok młodszy, bo mieszkaliśmy obok siebie. Potem on poszedł do Yarrow i trafił do jednego pokoju w akademiku z Westem, a rok później ja do nich dołączyłem i razem wynajęliśmy dom. Od tej pory mieszkamy tu we trzech, mimo że teoretycznie moglibyśmy dodać kogoś jeszcze, bo mamy jeden pusty pokój. Zważywszy jednak na naszą specyficzną relację, postanowiliśmy tego nie robić. Jakoś dajemy radę z rachunkami.
Dobra, głównie dlatego, że moi rodzice są dziani.
Weston: Ja chętnie z tobą pójdę. Emily mnie wystawiła.
Weston: Chyba zaczęła mnie unikać. Zgadnijcie dlaczego?
Przewracam oczami.
Vance: Przez to, czego Parker nagadał Naomi?
Weston: One się znają, Vance. Gadają między sobą.
Parker: Spierdalajcie. Nic takiego jej nie powiedziałem.
Weston: Powiedziałeś dość, debilu.
Doktor Brown zaczyna zadawać jakieś pytania, więc na chwilę wracam do rzeczywistości, żeby nie wyjść na kretyna. Słucham, jak Josie odpowiada na jedno z nich czystym, spokojnym głosem, i skupiam się bardziej na jej tonie niż na słowach. Prawdę mówiąc mam w dupie te zajęcia. Pewnie zrezygnowałbym z nich już rok temu, gdyby nie fakt, że ona tu jest. Mam dwa inne hobby, z którymi wiążę swoją przyszłość, i gdybym nie musiał studiować czegokolwiek, żeby wciąż tu być, już dawno olałbym zajęcia.
Ale lubię Yarrow. Dzięki wyprowadzce z rodzinnego domu mogłem przynajmniej na chwilę przestać myśleć o tym, jak wielkim rozczarowaniem okazałem się dla mojej organizującej imprezy charytatywne matki.
Jakoś dotrzymuję do końca zajęć. Kiedy doktor Brown zadaje nam lekturę na kolejny wykład i zaczyna się zbierać, oddycham z ulgą. Za chwilę będę mógł wyjść za Josie z auli i na tydzień znowu o niej zapomnieć...
– Zanim się rozejdziecie, chciałabym tylko krótko wam opowiedzieć o szczegółach dotyczących pracy semestralnej – mówi w pewnym momencie doktor Brown, gdy jestem już spakowany. – Zamierzam podzielić was na czteroosobowe grupy, żebyście mogli w nich opracować jedno wybrane zagadnienie. Chciałabym zrobić to teraz, zanim się rozejdziecie, dzięki temu będziecie mieć czas, żeby się umówić, spotkać i pogadać o wymogach, które prześlę wam mailowo.
Och, super. Praca zespołowa. Uwielbiam.
Doktor Brown rusza przez aulę i zaczyna dzielić studentów na podstawie tego, gdzie siedzą i z kim. Dostrzegam to już z daleka i zamieram, nie wiedząc, co robić. Chcę się niepostrzeżenie wymknąć ze swojego miejsca, ale jestem tak wysoki, że doktor Brown odnajduje mnie wzrokiem, gdy tylko odrobinę się podnoszę. Rzuca mi ostre spojrzenie, od którego natychmiast odechciewa mi się protestować, i siadam z powrotem.
A potem nadchodzi to, czego się obawiałem.
– Dziewczyny, zapraszam do chłopaków rząd wyżej. – Doktor Brown wskazuje najpierw na Josie i jej towarzyszkę, a potem na mnie i chłopaka siedzącego parę krzeseł ode mnie. Wykładowczyni uśmiecha się do nas, jakbyśmy wygrali los na loterii. – Macie szczęście. Panna Maxwell-Spencer ma świetne wyniki w nauce. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że jej matka prowadzi jeden z najbardziej renomowanych gabinetów psychoterapeutycznych w Los Angeles. Powodzenia!
Odchodzi, zostawiając mnie z mnóstwem pytań.
Josie jest z Kalifornii? W porządku, trochę wygląda na kalifornijską dziewczynę z tymi blond włosami i opaloną, gładką skórą, ale dlaczego zdecydowała się na studiowanie po drugiej stronie kraju? W Los Angeles też mają dobre uniwersytety.
Dziewczyna wraz ze swoją towarzyszką odwracają się do nas i posyłają nam uśmiechy. Jestem w stanie patrzeć tylko na Josie, ale czuję się tak, jakbym nie mógł oddychać. Jakby na mojej klatce piersiowej zacisnęła się stalowa obręcz.
Mamroczę coś pod nosem, po czym zbieram plecak i wstaję, żeby wyjść z auli. Nie wiem, w jaki sposób skontaktuję się potem z moją grupą, ale mam to gdzieś. Mam gdzieś całe te zajęcia. Potrzebuję świeżego powietrza.
– Zaczekaj!
Jestem już na korytarzu, gdy słyszę za sobą ten czysty, jasny głos. Zatrzymuję się odruchowo, bo jestem jebnięty, i odwracam, by dostrzec biegnącą w moim kierunku Josie. Ma na sobie granatową plisowaną spódniczkę i cienki biały golf, a do tego sneakersy. Na jednym z kolan ma spory plaster, ale wyraźnie w ogóle się tym nie przejmuje. Związane w wysoki kucyk blond włosy kołyszą jej się na boki.
Dziewczyna zatrzymuje się tuż przede mną. Rany, jaka ona jest malutka. Musi ostro zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Jestem Josie. – Wyciąga do mnie dłoń, uśmiechając się słodko. – Jeśli się spieszysz, zostaw przynajmniej swój numer, żebyśmy mogli cię namierzyć.
Odruchowo podaję jej dłoń, choć nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Inna laska na jej miejscu byłaby już wkurzona, że po ogłoszeniu grupy wyszedłem bez słowa jak ostatni debil, ale nie ona. Bo ona taka już jest.
Jezu, Yarrow nie zasługuje na Josie Maxwell-Spencer.
– Vance – wykrztuszam w końcu, ściskając jej palce nieco dłużej, niż powinienem. Ma cudownie gładką, miękką skórę, a jej drobna dłoń zupełnie znika w mojej. – Sorry.
– Nic się nie stało. – Znowu się uśmiecha. Boże. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek bywa ponura? – Słuchaj, te zajęcia są dla mnie naprawdę ważne. Zależy mi na dobrej ocenie. Jak sam słyszałeś, mam sporo do udowodnienia. – Śmieje się dźwięcznie, a ja nadal nie potrafię puścić jej dłoni. Gapię się na nią jak idiota. – Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał przedstawiać prezentacji przed całą grupą...
Jezu, będziemy musieli to robić?
– ...ale mam nadzieję, że przynajmniej weźmiesz udział w jej przygotowaniu – trajkocze dalej Josie. – Podzielimy się pracą sprawiedliwie, obiecuję.
Podnoszę brew i postanawiam wreszcie coś powiedzieć.
– Wzięłaś na siebie rolę liderki grupy?
– A co, ty chcesz zostać liderem? – pyta prowokacyjnie, na co odruchowo kręcę głową. – Tak myślałam. Alana i Milo nie mają nic przeciwko. Stworzę nam grupę na WhatsAppie i ustalimy wspólnie termin na spotkanie w bibliotece. Zastanowimy się wtedy, co dalej. W porządku?
Kiwam głową i w końcu puszczam jej dłoń. Jeśli Josie zauważyła, że trzymałem ja jak ostatni świr – jak mogłaby nie zauważyć? – to nie dała po sobie nic poznać. To naprawdę uprzejma dziewczyna.
Wyciąga rękę w moim kierunku, a kiedy posyłam jej pytające spojrzenie, w jej niebieskich oczach błyszczy wesołość.
– Twój telefon – mówi. – Musisz mi go dać, żebym mogła wpisać ci mój numer. A potem ty to samo zrobisz mnie.
Mógłbym zrobić jej dużo więcej...
Gdyby tylko nie miała chłopaka, a ja nie byłbym introwertycznym ponurakiem.
– Jasne – mamroczę, wyciągając telefon i podając jej.
Wpatruję się w nią, podczas gdy palce Josie szybko przebiegają po ekranie, zapisując mi jej numer. Jezu. Będę miał w telefonie numer do Josie Maxwell-Spencer.
Czy to się dzieje naprawdę?
Zamiast dać mi potem swoją komórkę, Josie puszcza sobie sygnał i w ten sposób zdobywa mój numer. Na koniec chowa telefon do bocznej kieszonki plecaka, z której wyjmuje lizaka, odpakowuje go i wsuwa sobie do ust.
Chryste.
– To widzimy się niedługo – oznajmia radośnie, po czym odwraca się, by dołączyć do czekającej na nią Alany. – Pa, Vance!
Znika, zanim zdążę wykrztusić z siebie pożegnanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top