Część ósma


Wziąłem Twoją rękę

Wracając przez oświetlone lampami ulice

I wiedziałem, że wszystko prowadzi do Ciebie

- Co u ciebie słychać Harry? – Jay patrzyła na niego ciepło znad filiżanki z kawą.

- Dobrze, tak myślę. Byłem w Londynie, odwiedziłem chłopaków, nie wybaczyliby mi gdybym trochę nie został w mieście. Święta spędziłem u mamy i wpadła Gemma z rodziną, stęskniłem się za nimi wszystkimi, ale nie mogę ciągle tutaj wracać, w Stanach mam pracę i zobowiązania, a tu wszystko...

- Przypomina ci Louisa – skończyła za niego kobieta, uśmiechając się smutno w jego stronę. 

- Tak, między innymi, ale to dobre wspomnienia, nie sprawiają mi bólu, nie budzą smutku, po prostu czuję jakby wszyscy czekali aż wybuchnę płaczem i się załamię. Liam totalnie świruje, chce mnie wyswatać, to męczące, w Stanach jestem sobą, nie muszę udawać. Jestem tylko ja i Louis i to jest dobre, chociaż Li twierdzi, że to chore.

- Harry nie myślałeś, by zakochać się, ułożyć sobie życie? Przeżyłeś żałobę, wszyscy wiemy, że kochasz Lou, ale nikt nie powinien być sam przez resztę życia, a ty jesteś taki młody kochanie.

- Nie martw się o mnie Jay, wiem, że mógłbym się zakochać, ale nie chcę, nie potrzebuję tego. To jest Louis, to zawsze był i będzie Louis i nikt tego nie zmieni. Ja już nie cierpię, po prostu wolę być sam, żyję normalnie, ale nie chcę nikogo u swojego boku, rozumiesz mnie? – zapytał z nadzieją w oczach. Chciał, by chociaż ktoś go zrozumiał. 

- Tak, wydaje mi się, że wiem o czym mówisz, jeżeli jesteś szczęśliwy to ja też jestem, ale gdyby coś było nie tak, powiedz dobrze?

- Masz to jak w banku – zaśmiał się radośnie i rozejrzał po pokoju – a gdzie bliźniaki?

- Wszyscy poszli na spacer, korzystając z ostatnich dni wolności, niedługo wracają do szkoły.

- Pozdrów ich wszystkich ode mnie, zostawiłem prezenty w przedpokoju, mam nadzieje że się spodobają.

- Nie musiałeś im nic kupować - kobieta pokręciła głową, uśmiechając się dobrotliwie. 

- To nic wielkiego – wzruszył ramionami z uśmiechem.

- Już jedziesz? – zapytała, widząc jak się podnosi. Gdyby mogła zatrzymałaby go tutaj na dłużej, ale wiedziała, że nie ma takiego prawa, a Harry musiał odejść. 

- Tak, chciałbym jeszcze pospacerować po mieście, odwiedzić stare kąty i pewne miejsca, odświeżyć wspomnienia. Dawno mnie tu nie było.

- Dobrze, w takim razie trzymaj się Harry i odwiedzaj nas częściej – uścisnęła go mocno, przelewając w to wszystkie swoje matczyne uczucia– jesteś dla mnie jak syn, na zawsze. Do widzenia.

- Do zobaczenia – ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał go głos kobiety.

- Ty i Louis zawsze mówiliście do zobaczenia, dlaczego?

- Och – zaśmiał się słysząc jej pytanie – te słowa niosą nadzieję, nie są pożegnaniem, to dlatego. Do zobaczenia Jay.

- Do zobaczenia Harry.

***

Spacerował ulicami Doncaster i zatrzymywał się widząc znane miejsca. Lubił to miasto, miało w sobie coś czego nie posiadał Londyn, miało Louisa. Myśl, że przechadzał się tymi uliczkami, biegał po nich jako mały brzdąc, napawała go radością. Tomlinson uwielbiał oprowadzać go po swoich zakątkach i ważnych miejscach. Był wtedy taki podekscytowany i dumny. Harry uwielbiał patrzeć wtedy na niego i spajał z jego ust każde słowo.

- Uwielbiam takie momenty – westchnął Lou i ścisnął mocno dłoń loczka.

- Ja też – powiedział smutnym głosem Harry.

- Wiesz, chciałem ci coś powiedzieć. Teraz gdy tak sobie spacerujemy i mamy chwilę spokoju, teraz czuję się dobrze, ale wiem, że to tylko kwestia czasu, wiec wykorzystam chwilę.

- Louis.

- Daj mi skończyć skarbie, wiesz, gdy byłem wczoraj w szpitalu czułem się tak bardzo samotny, wiem że sam mówiłem, że masz wrócić do domu, ale bez ciebie to wszystko wydało mi się jeszcze gorsze. Na pewno zaraz będziesz na mnie zły i powiesz, że nie chcesz się żegnać i rozumiem to skarbie, ale pamiętaj że my się nie pożegnamy, zawsze będę obok ciebie jednak naprawdę chcę byś mnie teraz wysłuchał, teraz póki mogę jeszcze powiedzieć ci kilka rzeczy, wyjaśnić niektóre sprawy. Nie chcę byś cierpiał – szatyn zerknął na loczka, który słuchał go uważnie ze łzami w oczach, które powoli zaczęły spływać w dół policzków chłopaka – wiesz dlaczego dziś tu jesteśmy? – zapytał, a Styles pokręcił głową w milczeniu – gdy byłem dzieckiem, kochałem wakacje, upalne letnie dni, pełne słońca i radosnej swobody, nie mogłem się doczekać, gdy nareszcie nie będzie szkoły, odliczałem dni już od maja. Gdy dzień stawał się coraz dłuższy miałem nadzieję, byłem taki naiwny, liczyłem na to, że słońce nigdy nie zajdzie i dzień będzie trwał całe wakacje, bez końca. Wyobraź sobie Hazz, wieczne lato, może być coś piękniejszego dla dziecka? – roześmiał się cicho, a Style pociągnął nosem płaczliwie – wtedy, w czerwcu dni były takie długie, zaczynałem wierzyć w niekończące się lato, jednak nadchodził lipiec, później sierpień i coraz szybciej nadchodził wieczór i słońce kryło się za chmurami. Wtedy zrozumiałem, że jeżeli istnieje światłość to musi być też coś takiego jak ciemność. Dokładnie tak samo czuję się teraz kochanie. Gdy dowiedziałem się o chorobie, każdego dnia modliłem się, błagałem byśmy mogli mieć więcej czasu, żebyśmy mogli zrobić te wszystkie rzeczy, o których zawsze rozmawialiśmy. Cóż niestety dzień zawsze musi ustąpić miejsca nocy, światłość ciemności, a życie śmierci. Takie właśnie jest życie Harry, nieprzewidywalne i dzięki temu tak wspaniałe.

- Louis – wyszlochał Harry i chciał zatrzymać się, ale szatyn nadal kontynuował swój wolny spacer po Doncaster.

- Mimo, że były chwile, gdy nienawidziłem tego, że muszę umrzeć to wiem jedno, dostałem od życia najpiękniejszy prezent, nie mogłem dostać niczego lepszego niż lata spędzone z tobą Harry. Kocham cię tak mocno. Ubóstwiam cię Hazz. Jesteś moim światełkiem w ciemności. Mam nadzieję, że mi wybaczysz to, że muszę odejść z tego świata, gdyby to ode mnie zależało nigdy bym tego nie zrobił kruszynko. Już nigdy nie spędzimy razem świąt, nie przebierzemy się na Halloween, nie zaśpiewamy razem. Kocham cię tak bardzo, że gdy tylko o tym pomyślę czuję ból mocniejszy niż ten spowodowany przez tego całego cholernego raka. Wierz mi Hazz. Jesteś moim światełkiem, promyczkiem, moim niekończącym się letnim dniem

Tamten spacer, słowa wypowiedziane przez Louisa na zawsze utkwiły w jego pamięci. Szedł powoli pustym chodnikiem, a latarnie rozświetlały ciemność swoim blaskiem. Wiedział, że wszyscy uważali go za wrażliwego i delikatnego chłopaka, który nie poradzi sobie po śmierci Lou. Jednak to jak się trzymał zaskoczyło nawet jego samego, chyba tylko Louis uważał go za silnego i miał rację. Oczywiście zdarzały się dni, gdy Harry przypominał sobie, że nie jest kuloodporny, a śmierć Lou nadal strasznie boli, szczególnie w takich momentach jak ten, gdy czuł obecność szatyna w każdym z mijanych miejsc.

***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top