Część Druga
Miłego czytania, mam nadzieję, że podczas czytania nie jesteście tak smutni jak ja. Z niezrozumiałych dla mnie powodów ten tekst zawsze wywołuje u mnie łzy. Miłego czytania :)
Śpiewałem kołysankę
nad brzegiem wody i wiedziałem
że gdybyś tu był, zaśpiewałbym dla Ciebie.
Harry obudził się i usłyszał głośny płacz dziecka rozchodzący się po domu. Przetarł oczy i zaspany podniósł się do pozycji siedzącej. Zerknął w stronę okna i dostrzegł piękne słońce i błękitne niebo, zapowiadał się cudowny, mroźny grudniowy dzień.
- Dzień dobry Lou – powiedział, głośno ziewając. Powędrował do łazienki, przebrał się i już gotowy zszedł na dół, gdzie cały czas płakało dziecko. Wszedł do kuchni i dostrzegł Sophie, bezradnie bujającą w ramionach maleńkiego chłopca, kobieta miała zmęczony wyraz twarzy, gdy spojrzała na niego przepraszająco.
- Pewnie cię obudziliśmy, przepraszam.
- Nic się nie stało, czy to jest mały Larry, mój chrześniak? – zapytał podekscytowany i podszedł do przyjaciółki. Chłopiec wlepił w niego błękitne tęczówki, a łzy nadal spływały po jego policzkach.
- Tak, tak, Zayn musiał coś załatwić w sprawie wystawy swoich prac, a Niall wraca dziś z trasy, więc podrzucił małego na kilka godzin, ale totalnie nie mogę go uspokoić, nie wiem dlaczego jest dziś taki płaczliwy – powiedziała zrozpaczonym głosem.
- Mogę zabrać go na spacer? – zapytał z lekkim uśmiechem, nie potrafiąc oderwać wzroku od maleństwa.
- Pewnie, w końcu to twój chrześniak, może uspokoi się trochę na świeżym powietrzu. Przytrzymaj go na chwilkę, a ja pójdę po jego ubranka – podała mu chłopca, a ten popatrzył na niego załzawionymi oczami i jak za dotknięciem magicznej różdżki przestał płakać i wpatrywał się w loczka jak w obrazek.
- Cześć Larry, wiem że jestem kiepskim wujkiem, ale teraz spędzimy trochę czasu razem, dobrze?
- Och – Sophie pojawiła się ponownie i zatrzymała w progu – przestał płakać, tak po prostu, to niesamowite – podeszła do nich i zaczęła ubierać Larry'ego w ciepłe ubrania, tak by nie zmarznął podczas ich spaceru. – Nie wiem dlaczego jestem zdziwiona, ty i Lou zawsze mieliście wspaniałe podejście do dzieci – nagle zamilkła orientując się co właściwie powiedziała. Spojrzała na Harry'ego ze skruchą – przepraszam, nie powinnam tego mówić.
- Za co przepraszasz? Przecież powiedziałaś coś miłego – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, nie chcąc, by nagle atmosfera między nimi stała się niezręczna. – Lou zajmował się dziećmi lepiej niż ja, miał do nich podejście, a one go kochały z wzajemnością zresztą. To co Larry, możemy iść?
Sophie cały czas milczała, przypatrując się uważnie Stylesowi, nie wiedziała jak się zachować, gdy chłopak mówił o Louisie. Wszyscy tęsknili za szatynem, ich świat załamał się, gdy dowiedzieli się, że Lou ma raka kości. Niestety było już za późno, chłopak odmówił leczenia wiedząc, że to i tak nie pomoże, a on umrze za trzy miesiące. Tak, mieli trzy miesiące, by przygotować się na jego odejście. Od tamtego czasu minęły cztery lata i cały czas martwili się o Harry'ego i o to jak sobie poradzi bez Tomlinsona. Nikt wcześniej nawet nie próbował myśleć o rzeczywistości w której Harry nie ma obok siebie Louisa. To było coś abstrakcyjnego, nierzeczywistego, a nagle okazało się ich życiem. Wczoraj słyszeli, jak mówił sam do siebie stojąc na balkonie w mroźną noc i nie wiedzieli co o tym myśleć.
- Dobra to my idziemy, bo ciocia Sophie musi chyba troszkę odpocząć – powiedział i ułożył chłopca w wózku – co się dzieje? – zapytał, gdy zauważył spojrzenie kobiety lustrujące go z przerażającą przenikliwością – chyba trochę odpłynęłaś – wyjaśnił i ruszył do wyjścia nakładając na siebie płaszcz i zimowe buty – do zobaczenia później.
Szedł powoli, pchając przed sobą wózek, cały czas rozmawiając z Larrym, który mówił coś w tylko sobie znanym języku. Mógł spokojnie spacerować, od czasów One Direction minęło już kilka lat, więc nikt nie zaczepiał go prosząc o autograf. Wycofał się z tego świata na tyle na ile mógł i teraz nareszcie mógł być sobą. Dotarł nad Tamizę, gdy Larry zaczął marudzić i wiercić się w wózku, co mogło zwiastować zbliżający się płacz. Pochylił się nad chłopcem i wziął go w ramiona, kołysząc delikatnie.
- Jesteś zmęczony kochanie? Może byś podrzemał troszkę? – stał tak i kołysał chłopca, od czasu do czasu całując go w czoło. Czuł delikatny zapach, nie kojarzący się z niczym innym jak po prostu zapachem małego dziecka.
Nie był świadomy tego, że nuci pod nosem jakąś melodię, dopóki nie zauważył, że Larry usypia w jego ramionach. Uśmiechnął się i wpatrywał w taflę wody, błądząc myślami bardzo daleko od miejsca w którym się teraz znajdował. Odpłynął wspomnieniami do czasów, gdy jedyną osobą, której nucił do snu był Louis, ta sama melodia, która usypiała szatyna teraz wywołała sen u Larry'ego.
- Ja i wujek Lou tak bardzo cię kochamy, gdyby wujek mógł to ucałowałby cię mocno, a gdy będziesz starszy na pewno chciałby uczyć cię jeździć na deskorolce. Wybacz, ale ja tego nie potrafię. Kiedyś wujek Lou próbował mnie tego nauczyć i cóż prawie wylądowałem w szpitalu – zaśmiał się do wspomnień rysujących się w jego głowie z każdym wypowiedzianym słowem.
- Harry dasz radę! – Krzyknął radośnie Louis i klasnął w dłonie.
- Nie sądzę Lou – spojrzał niepewnie na deskę stojącą przed nim i odsunął się od niej o krok.
- Wierzę w ciebie kochanie – zaśmiał się szatyn i podszedł do niego cmokając go lekko w usta – chociaż spróbuj, to świetna zabawa.
- Na pewno nie dla mnie, to mi się nie podoba – burknął obrażony, wiedział, że to tak się skończy. Nie nadawał się do stawania na czymś tak niestabilnym, jak deskorolka.
- Jeden raz, proszę, dla mnie – spojrzał na Tomlinsona i przepadł, wiedział, że nie odmówi swojemu narzeczonemu.
- Dobra niech ci będzie głupku, ale wiedz że jeżeli zginę to przez ciebie.
- Uratuję cię, obiecuję. A teraz po prostu stań, odepchnij się i jedź – wyjaśnił pokrótce – a i...
- Co jeszcze? - warknął, patrząc na niego nerwowo.
- Baw się dobrze – dodał Lou, mrugając do niego okiem.
Harry naprawdę starał się zrobić to co powiedział szatyn, ale to nie jego wina, że nie miał koordynacji, jechał przez chwilę, ale nagle stracił równowagę i upadł do tyłu na twardy beton.
- O Boże Harry, kochanie, maleństwo – czuł delikatne pocałunki na twarzy i uchylił powieki widząc nad sobą zmartwioną twarz Louisa – dzięki Bogu, żyjesz, tak bardzo się martwiłem, nie rób mi tego więcej.
- Czego? – westchnął, czując jak jego głowa pulsuje z bólu. Nigdy więcej nie da się na to namówić.
- Nawet nie próbuj umrzeć przede mną rozumiesz? – powiedział poważnie Louis – Kocham cię.
- Ja ciebie też, pomożesz mi wstać?
- Oczywiście moja ciamajdo.
Śnieg zaczął delikatnie prószyć, więc położył chłopca okrywając go kocykiem i ruszył w drogę powrotną, nucąc kołysankę dla siebie, Larry'ego i Louisa.
***
Otworzył drzwi i wszedł do środka ze śpiącym chłopcem, a strzępki rozmowy dotarły do jego uszu.
- Poszedł z Larrym na spacer i przestań w końcu się krzywić Liam.
- Jak Zayn i Niall mogli dać dziecku tak na imię? Po co do cholery to zrobili, by krzywdzić wszystkich wspomnieniami? Harry jest w wystarczająco beznadziejnym stanie, a to dziecko to Larry – prychnął zdenerwowany mężczyzna – to był najgłupszy pomysł na jaki mogli wpaść. Jak on ma pójść do przodu, jeżeli ciągle ktoś przypomina mu o Louisie i o tym co ich łączyło?
- Liam uspokój się dobrze? I wydaje mi się, że to łączy ich nadal, wiesz? To się nie skończyło, Larry nadal istnieje.
- Lou jest martwy. Można o nim pamiętać, ale on nie kocha już Harry'ego bo nie istnieje, umarł a jego serce przestało bić. Nie ma Larry'ego od czterech lat i w końcu wszyscy powinni to sobie uświadomić.
Harry nie miał ochoty słuchać dalej dalszego ciągu rozmowy. Wszedł cicho do swojego pokoju i położył chłopca na łóżku, a sam ułożył się obok niego i wpatrywał w jego spokojną buzię. Słowa Liama go nie zabolały, no może troszkę, ale to był Liam, on zawsze stąpał twardo po ziemi i wierzył tylko w to co widział. Cóż miłość po prostu jest, Harry nie musiał słyszeć wyznań miłości, by wiedzieć, że Lou cały czas go kocha. W bezsenne noce czuł dotyk ramion Louisa na swojej talii i delikatne usta szatyna na karku. Wiedział, że Lou nie żyje, ale wiedział też, że miłość jest nieśmiertelna i gdziekolwiek jest teraz, kochał go cały czas tak samo mocno. Ich związek nie umarł w dniu śmierci Louisa, był tego pewien. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć tak, jak na przykład Liam, ale kim był Harry żeby ich oceniać.
Spojrzał na chłopca, który spał spokojnie, a jego cichy oddech rozbrzmiewał w sypialni. Pomyślał o wczorajszej spadającej gwieździe, teraz miał już pomysł na życzenie, chciał aby wszyscy mogli poczuć taką miłość jaką mieli oni i chociaż nie mogli cieszyć się sobą długo to nie zamieniłby tego na żadne inne uczucie.
Każdy człowiek ma swoje przeznaczenie i Harry zaakceptował swoje. Niektóre związki trwały całe życie, inne kończyły się po miesiącu, oni mieli swoją własną wieczność, której nie rozumiał świat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top