†nocholera†

a/n: sorry, nie umiem wyśrodkować tych krzyży, tak samo jak trzymać się kanonu

Heather gapiła się na nią, jakby jej chłopak był nienormalny.

— Twój chłopak to psychol.

— Ta? — siedziała z nią w ławce na stołówce, od jakiegoś czasu nie wiedziała już, dlaczego i pisała w swoim dzienniku, jaką Heather Chandler, jej najlepsza przyjaciółka z czasów dzieciństwa jest suką. Nawet nie obchodziło ją czy widziała.

— Poza tym to frajer i samotnik — ciągnęła — Osoby takie, jak my się z nimi nie zadają.

— To, kto powinien być moim chłopakiem?

— Ktoś z drużyny futbolowej? — podsunęła Heather McNamara , uśmiechając się tylko trochę, jak kretynka w stronę stolika, który ci goście zajmowali.

Jeden mrugnął, drugi oblizał usta. Veronica także rzuciła spojrzenie w tamtą stronę, ale widząc ich, trochę zachciało jej się rzygać, tak jak wtedy, kiedy patrzyła na pojemnik z ciemnym, starym olejem, w którym smażyło się frytki, kiedy przez chwilę pracowała w tamte wakacje w McDonaldzie.

— Tłuste — odparła, marszcząc brwi i nos, ponieważ odór ich ciał, które wydawały się wiecznie spocone, mogła prawie poczuć, choć siedzieli metry od niej.

— Jak to? — McNamara  wyglądała, jakby niezrozumiała, co pewnie się stało — Mają świetne ciała.

Chandler westchnęła i pstryknęła palcami hałaśliwie, aby przywołać wzrok McNamary z obślizgłych gości z powrotem do ich stolika.

— Nie możesz się tak gapić, Heather, oni też nie są warci, aby się z nimi spotykać.

— To, kto jest? — zapytała, całkowicie zagubiona.

— Starsi chłopcy — powiedziała Duke w tym samym czasie co Chandler i popatrzyły na siebie dziwnie przez chwilę.

Veronica powróciła do wypisywania rzeczy w swoim dzienniku, jeszcze raz... czemu się z nimi przyjaźniła? Pogrążyły się w jakiejś dyskusji, w której McNamara  zachowywała się bardziej kretyńsko niż zwykle, Chandler jeszcze bardziej, jak suka i tylko Duke w milczeniu obserwowała czerwoną frotkę ich przywódczyni z czymś, co autor powieści dla nastolatek nazwałby nieobecnym spojrzeniem pełnym mroku i zawiści dla całego świata. Jej ramiona ciasno zaciśnięte na sztucznych cyckach. Dla Veroniki wydawało się to bolesne, ale przecież sztuczne nie może boleć.

— Musimy zadawać się z elitą tej szkoły, ponieważ jeżeli ktokolwiek jest tego wart w Westerburg to oni, bo mają kasę — powiedziała Chandler.

— Ciekawą hierarchię sobie wymyśliłaś — wymamrotała cicho Veronica.

— Musimy...

— Ej, możesz trochę wyluzować, świat się nie zawali, jeżeli będziemy po prostu robić to, co zawsze.

— A co to znaczy?

— To, co chcemy? - zaoferowała z uniesioną brwią — To tylko liceum, Heather.

Chandler uśmiechnęła się, jak prawdziwa suka, którą była od jakiegoś czasu. Veronica zauważyła, że odkąd zaczęły liceum, uśmiechała się w ten sposób coraz częściej. Już na tym etapie prawie dwa razy na dzień, a były tu dopiero trzy miesiące. Przy szóstym to będzie już po prostu stan, w jakim znajduje się jej twarz. Nerwowy tik.

— Nie jesteśmy dziećmi, tu są zasady.

— To liceum, opanuj się Heather.

Chandler wstała ze swojego miejsca i pociągnęła Veronicę ze sobą za ramię. Wstała niechętnie i zamykając dziennik, szybko schowała go do torby. Pozostała dwójka, siedziała na swoich miejscach, McNamara  uśmiechając się już teraz bezwstydnie w kierunku drużyny futbolowej, a Duke oglądając paznokcie z czymś, co opisane zostałoby, jako obojętny brak zainteresowania, mina zimna, jak lód, gotowa odstraszyć każdego, kto odważy się dotknąć serca tej młodej, tajemniczej dziewczyny.

Veronica zachichotała cicho, zasłaniając usta dłonią, ponieważ to wcale nie była angstowa powieść dla nastolatków czy słaby film z lat 70.

— Oczywiście nie będę cię słuchać Veronico, ale dobrze ci radzę, żebyś ty posłuchała mnie, bo inaczej nie skończy się to dla ciebie dobrze.

— Och, a co mi zrobisz? Zdrapiesz mi skórę z twarzy swoimi czerwonymi szponami?

— Bardzo śmieszne... Nie, zadbam o to, żeby już nikt więcej w tej szkole się do ciebie nie odezwał, a jeżeli będziesz nadal zachowywała się, jakbyś była za dobra na nasze towarzystwo, to nie skończy się tylko na tym. Sprawię, że to liceum będzie dla ciebie piekłem.

Chciała się śmiać, ale wiedziała, że groźba jest prawdziwa, a Chandler naprawdę to zrobi, jeżeli nadal będzie zbytnio okazywała to, jak zdążyła jej znienawidzić przez te trzy miesiące. Ponieważ Westerburg to nie była zwyczajna szkoła, to była najbardziej stereotypowa szkoła z najbardziej stereotypowego filmu o nastolatkach, jakiemu bóg czy coś tam pozwolił istnieć. To było takie śmieszne i żałosne, bo prawdziwe, a ona znajdowała się w tej sytuacji. Sytuacji, gdzie jej najlepsza przyjaciółka z podstawówki zmieniła się w zimną, królewską zdzirę, ponieważ okazało się, że jest jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole. A przy tym była jeszcze bogata, miała cudowny charakter i uroczy śmiech.

A teraz jakby to wszystko odeszło, kiedy patrzyła na jej czerwone usta, zaciskające się szczęki i puste, znudzone oczy. Cudowna osobowość pożarta przez popularność, a śmiech zniknął gdzieś po drodze. Została królową, marszczącą brwi przy wypowiadanych słowach, z których każde brzmiało, jak rozkaz. Veronica nie potrafiła porównać jej urody podczas wakacji z teraźniejszym, ponieważ ciągły grymas i wymuszanie wyreżyserowanych ekspresji na jej pięknej twarzy, zmieniły ją prawie nie do poznania.

Chandler potraktowała jej milczenie, jako akt poddaństwa i uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. Ponieważ Veronica już nie była jej przyjaciółką, była jej uprzywilejowaną przyboczną, ale sługą niemniej.

Podeszli do stolika tej grupki z trzeciej klasy, która zawsze chodziła ubrana w Ralpha Laurena, YSL i Gucciego, jeżeli była po temu okazja. Na krzesłach trzymali markowe plecaki i torebki od Micheala Korsa czy Prady, zależało od dnia. Tak samo, jak wszystko, jeżeli chodziło o ich wygląd, poza tym, że zawsze był perfekcyjny. Ani śladu rozmazanego eyelinera czy źle ogolonego młodzieńczego zarostu. Jedyne co nie zależało od dnia to ich zachowanie, ponieważ zawsze wydawali się Veronice niezwykle nudni. Mieli przy sobie to powietrze kolonialistów, ich przodkowie pewnie przybyli tu z Wielkiej Brytanii, założyli plantację bawełny na swoich stuhektarowych wygranych w karty włościach i korzystali z taniej czarnej siły roboczej, dopóki już dłużej nie mogli.

Chandler zadała im jakieś głupie pytanie z ankiety, którą prowadziła, a kiedy uzyskała równie głupie odpowiedzi, zdradziła, po co naprawdę do nich podeszła:

— Domówka w ten piątek, u mnie w domu, bądźcie — wysoki ton głos i piękny sztuczny uśmiech.

Veronica uciekła wzrokiem gdzieś w bok i napotkała spojrzenie „swojego psychopatycznego chłopaka", który uśmiechnął się do niej. Wskazała wzrokiem Chandler i wywróciła oczyma, a potem jeszcze wykonała gest podrzynania sobie gardła. Nikt nie zwracał na nią uwagi, Chandler usiadła na jednym miejscu, zwolnionym jej przez torebkę trzecioklasistki i pogrążyła się w (z pewnością) ekscytującą rozmowę licealistów z wyższych sfer.

Zaczęła iść niepewnie w kierunku swojego stolika, a potem ruszyła stronę „swojego chłopaka", choć tak naprawdę był gościem, który się na nią patrzył z tym małym uśmiechem. Ona nigdy nie wiedziała, dlaczego akurat na nią, raz, kiedy zamknęła dziennik, pisząc w nim „jakiś psychol się na mnie gapi" i odwzajemniła jego uśmiech swoim ironicznym, a potem ignorowała przez resztę przerwy.

Zadała pytanie z ankiety, podał jakąś odpowiedź, której streszczenie pasowało do archetypu tego „innego chłopaka ze szkoły", który nosił trochę dłuższe włosy i eleganckie ciemne ubrania i uśmiechał się tajemniczo do swojej wybranej. Zaśmiał się również z pytania, ponieważ było żałosne.

— To pytanie mojej przyjaciółki, organizuje ankietę. Chyba jesteś jedynym, który odpowiedział w ten sposób.

— A co powiedzieli inni?

— Nic ciekawego.

Oboje spojrzeli w tym samym momencie na stolik bogatych dzieciaków. Veronica trochę z zawiścią, ponieważ to pośrednio oni zabrali jej przyjaciółkę wraz z charakterem i przemienili ją w to, czym teraz była, a chłopak bez rzucił im niezainteresowane spojrzenie, a potem zaintrygowany przyglądał się Veronice.

Zauważyła to i powiedziała, zbytnio się nie zastanawiając, to co przyszło jej na myśl:

— Nie za bardzo lubię swoich przyjaciół.

— Ja też zbytnio za nimi nie przepadam — odparł z uśmiechem, a potem przedstawił się — JD, skrót od Jason Dean.

— Veronica, Veronica Sawyer — powiedziała, podając mu rękę.

— Wow, z tych, co podają dłonie — zauważył, podając jej swoją.

— Ta, właśnie z tych.


— Jak tam nauka, córciu — zapytał ojciec przy obiedzie.

— No chyba okej — odparła, miażdżąc ziemniaki widelcem.

A po obiedzie poszła pisać w swoim dzienniku, o swojej nienawiści do przyjaciółek i może też trochę o tym „innym chłopaku" o kryptonimie JD, który nie wydawał się jej teraz już taki zły. Czuła, że ma jej do zaoferowania coś ważnego, nie mogła powiedzieć mu „nie" i odmówić uroku, kiedy się uśmiechał.

Poza tym miał zabawkowy pistolet na kulki i postrzelił nim Kurta Kelly'ego, który z kolei posikał się ze strachu. To był chyba jedyny żart wykręcony na uczniu przez innego ucznia Westerburg, który jej się spodobał. Śmiała się. Teraz kiedy to opisywała, też się zaśmiała.


— Twój chłopak to pieprzony psychol — powiedziała Chandler, a Duke i McNamara pokiwały głowami.

Veronica tylko wywróciła oczyma i postanowiła nie wspominać, że wchodził też do jej domu przez okno, bo to całkowicie zdyskredytowałoby go w oczach tych trzech suk. A na razie musiała się z nimi przyjaźnić. Jedyne co miały do powiedzenia o JD to to, że jest psycholem, ale nigdy nie kazały jej z nim zerwać... Nie to, że razem chodzili, ale pozwoliła im żyć w tym kłamstwie.

Chandler obserwowała ją z czymś innym niż zwykle w oczach i trochę uważniej. A pewnego razu, złapała ją za ramię i pociągnęła za sobą do łazienki.

— Mam zaproszenie na imprezę dla studentów, idziesz ze mną.

— Ale Heather...

— Nie obchodzi mnie czy masz randkę, czy nie. Nie zostawisz mnie tam samej, muszę kogoś ze sobą zabrać.

— Weź inną Heather.

— Potrzebuję Veronici — powiedziała i po raz pierwszy od końca wakacji spojrzała na nią z otwartą ekspresją, nadzieją w oczach i gładką, pozbawioną grymasu twarzą.

Veronica nie mogła powiedzieć nie.


— Powinnam powiedzieć nie — wymamrotała w puszkę swojego piwa, siedząc na kanapie z kurtkami i płaszczami i jakimś gościem, którego ręka przykleiła się do jej ramion i nieważne, jak się odsuwała, nie chciała się odkleić.

— Co tam mówisz, skarbie? — dmuchnął na nią, a jego oddech śmierdział, jak gorzkie piwo, pomieszane z kiełbasą z grilla.

Zmarszczyła nos, to śmierdziało. Objął ją drugą ręką i zaczął dotykać szyi i obojczyków, próbując zjechać niżej.

— No — odstawiła puszkę na stół i spróbowała wstać — Nie sądzę.

Przytrzymał ją w miejscu. Nie mogła panikować, ponieważ to by było niepotrzebne i nie wydostałoby jej z tej sytuacji. Nie mogła też liczyć na Heather, która była gdzieś z przyjacielem tego gościa.

— Masz ogień — zapytała, wyciągając opakowanie papierosów z jednej z kurtek i wsadzając jednego pomiędzy usta.

Obie ręce faceta zanurzyły się w kieszeniach, więc mogła się odsunąć, a potem kiedy zapalił jej papierosa, wstała i wyszła z pokoju. On skonfundowany za nią, z odpiętym paskiem od spodni.

Usiadła przy stole z alkoholem i dopalała papierosa w spokoju, dopóki nie podeszła do niej Heather ze swoim chłopcem i jego przyjacielem, któremu chyba według jego własnych wieczornych planów powinna teraz obciągać. Jaka szkoda, że miała swoją własną wolę.

Chandler spojrzała na nią i to, co zobaczyła, kiedy Veronica odwzajemniła jej spojrzenie, wystarczyło, aby swoim zwyczajem, chwyciła ją za ramię i pociągnęła za sobą do łazienki.

— Co do cholery Veronica? — zaczęła z uniesionymi brwiami — To jedna z najlepszych partii w całej tej dziurze, co z tobą?

Zachichotała tylko.

— Ty serio... — jej głos był trochę niewyraźny, bo wypiła za dużo alkoholu.

Zaśmiała się jeszcze raz i zakrztusiła dymem z papierosa.

— Według kogo, Heather? Okej, możesz się kurwić, jeżeli najlepsza partia w mieście chce się z tobą przespać, ale nie wciągaj w to też mnie.

— Cholera jasna, Veronica.

— Skończyłam.

Uśmiechała się i wyszła z łazienki. Choć chyba powinna tam zostać i może schylić się nad klozetem, ponieważ kręciło jej się trochę w głowie. Chandler za nią, zacisnęła rękę na jej ramieniu w stalowym uścisku i obróciła w swoją stronę. To było złym pomysłem, ponieważ następnym co Veronica zrobiła, było pochylenie się do przodu... Czerwone welurowe buty mieniły jej się przed oczyma. Wyglądały, jakby kosztowały fortunę.

A potem się zerzygała.

— Veronica!

— Muszę iść do domu — powiedziała.

— Afuu — jęczała Heather, patrząc na swoje buty.

Veronica poszła do pokoju z kurtkami i wzięła swoją. Okropny zapach pozostał w jej ustach, więc wytarła je o czyjś płaszcz, a potem ukradła kolejnego papierosa, wyciągając swoją zapalniczkę. Dopalonego peta rzuciła na podłogę i wgniotła butem w wykładzinę.

— Nie istniejesz w tej szkole, słyszysz — usłyszała za sobą głos Heather, kiedy patrzyła przez otwarte okno, nie odwróciła się — Koniec z korzystaniem z mojej popularności. Próbowałam być miła, ale teraz z tym koniec. Radź sobie sama i postaraj się jeszcze wygrać ze mną.

— Słyszysz się w ogóle Heather? — zapytała dziwnie spokojnie.

— Koniec — powiedziała jeszcze raz jej była przyjaciółka i trzasnęła drzwiami.

Veronica uderzyła pięścią w parapet ze złości, ponieważ nawet, jak na Heather Chandler to było niesprawiedliwe. Zwyczajnie niesprawiedliwe, chciała, żeby znikła. Była tak zła, że jej zęby ścierały się o siebie, ponieważ tak mocno zaciskała szczęki. Rzuciła niedogaszonego papierosa przez okno do kosza na śmieci, stojącego przed domem i ubierając kurtkę, wyszła.

— Już wychodzisz? — podszedł do niej ten gość, któremu miała obciągnąć.

— Tak — powiedziała.

Stała przez chwilę przed drzwiami, sama. Muzyka i zabawa za nimi mogła prawdopodobnie wrócić i przeprosić Heather, ale... Kopnęła w ścianę domu tak, że noga ją od tego zabolała.

— Jestem martwa — wymamrotała do siebie.


Seks z JD nie był niczym przyjemnym, ponieważ na polu pod jakimś kocem, poza tym pierwszy raz chyba z zasady nie mógł być przyjemny. Ale przytulała się do jego klatki piersiowej, tak czy siak, i skarżyła się na Chandler.

— Ona mnie zniszczy, zrobi to. Chciała, żebym się przespała z jakimś gościem, a potem zwymiotowałam na jej buty i szlag ją trafił. Jestem martwa.

— Przespałaś się ze mną — powiedział JD inteligentnie, a ona westchnęła i pozwoliła się mu pocałować.

— Muszę iść do niej do domu — powiedziała.

— Po co?

— Przeprosić ją czy coś, żeby mnie przywróciła do żywych, żebym mogła istnieć.

— Ochronię cię.

Pokręciła nieznacznie głową.

— Nie, przeproszę ją, ale... pójdziesz ze mną?


Znaleźli się na podwórku za domem Heather Chandler. Miała jakieś jacuzzi i podświetlony basen. JD przeskoczył przez płot, a potem pomógł jej.

— Zrobię jej coś na kaca i przytulę, mówiąc, że ją kocham.

JD wzruszył ramionami i ruszył dalej przez podwórko. Nagle automatyczne światło z czujnikiem włączyło się, a Veronicę zaatakował wściekły pekińczyk. Obu tych rzeczy nie przewidzieli. Ranek był pochmurny, a trawa jeszcze mokra od rosy, a pekińczyk ugryzł materiał od spódnicy Veronici.

Przyłożyła dłonie do ust i zaczęła piszczeć. JD podszedł do niej i odkleił od niej psa, chwytając go za kark, a potem przystawił mu swój zabawkowy pistolet do pyska i strzelił. Pies upadł na trawę martwy. Veronica nie wierzyła własnym oczom.

— Zabił... psa? — wymamrotała do siebie — On zabił psa, swoim zabawkowym pistoletem.

A JD, powiedział:

— Jedna suka z głowy.

A potem, przez przypadek Veronica pozbyła się przez niego i swoją własną nieuwagę drugiej suki, którą zamierzała przeprosić.


Ofiarowali Heather minutę ciszy na sali. Potem rozmawiali z psycholog, która była tak bardzo podniecona możnością pracy i wykonywania swojego zawodu, że ostatecznie nie robiła nic.

A i Heather popełniła samobójstwo, napisała list pożegnalny, cytując Moby Dicka i używając słów, których nie potrafiła używać. Może dlatego, że to Veronica ją zabiła, a potem napisała list.

Kiedy przyznała się na sesji grupowej, że zabiła Heather Chandler, nagle okazało się, że wszyscy ją zabili.

Stała teraz pod prysznicem w szatni dla dziewczyn, ubrana cała na czarno, a woda oblewała jej całe ciało. Nie miała pojęcia, co do cholery robiła. Chciała się umyć, ale ubranie tylko przylepiło jej się do ciała w irytujący sposób, a ona nadal czuła się tak samo brudna, jak wcześniej.

Heather Duke kochała rolę przywódcy. Heather McNamara też chciała się zabić, ponieważ chłopcy z drużyny futbolowej, jak się okazało, mieli ją za dziwkę.

A potem zrobili dziwkę również z Veronici Sawyer.

A potem JD zabił również ich i w liście pożegnalnym wygonił ich z szafy. Nagle wszyscy w Westerburg stali się niezwykle tolerancyjni, a tata jednego z chłopaków zyskał trochę więcej poparcia w swojej kampanii na burmistrza miasta. Kochał swojego syna, jego syn był martwy, a wyborcom było ich obu bardzo szkoda.

Nieodżałowana strata.


JD wszedł do jej pokoju przez okno.

— JD muszę z tobą zerwać — powiedziała.

Teoretycznie nawet razem nie chodzili, ale on i tak wziął to do siebie. Zaśmiał się, udając, że nie.

— Dobrze to przemyśl, Veronica.

— Jestem pewna, zabiłeś psa, moją przyjaciółkę i jakichś dwóch palantów i na dodatek wszyscy myślą, że to przypadek. To przybijające i jesteś psycholem.

— Przyznaj, że życie jest lepsze bez tych śmieci. Zrobiłem to dla ciebie, Veronica.

Złapał ją za ręce i zaczął je ślinić.

— Uch, to może zrób to dla mnie i przestań się do mnie odzywać. Odczep się.

Jego uśmiech zmienił się, w uśmiech psychopaty, za którego od niedawna zaczęła go uważać.

— Mam świetny pomysł, Veronica. Wysadzimy całą tę szkołę, co ty na to?

Odsunęła się krok od niego, wysuwając ręce z uścisku.

— Potrzebujesz pomocy... jesteś chory...

— To oni potrzebują pomocy.

Pokręciła głową. Usiadła na łóżku i schowała głowę w ramionach. Chciało jej się płakać.

— Myślałam... to wszystko jest takie złe. JD — zwróciła się do niego, spoglądając błagalnie, choć miała ochotę go uderzyć, aby się opanował — Proszę, nie rób tego, JD. Jesteśmy w liceum.

— Martha Dumptruck chciała popełnić samobójstwo samodzielnie, ale jej się nieudało — zaśmiał się JD, kompletnie ją ignorując — To społeczeństwo jest toksyczne.

— Ty jesteś toksyczny.

— Ale ja zaprowadzę zmiany, dzięki którym wszyscy otworzą oczy, pomogę im. Jestem bohaterem! To tylko mała ofiara — mamrotał do siebie, zapalczywie — A nikt nie skrzywdzi już osób, które kocham... nigdy.

— Odejdź stąd — powiedziała już przez łzy.

— Wiesz, jeżeli nie będziesz współpracowała — chwycił ją za rękę i wykręcił boleśnie — Ciebie też się pozbędę.

Veronica zaczęła się go bać, patrzyła na niego i widziała w nim coś z ojca, którego poznała kilka dni temu. Przez przypadek. Mężczyzna miał ten sam obłęd w oczach i ciągle śmiał się, jakby inni ludzie byli dla niego zwykłym, nic niewartym i żałosnym żartem.

— Nie zapominaj, robię to dla ciebie. Chciałaś, żeby zginęli.

— Córcia jak w szkole?

— No okej.

— Widzieliśmy się dzisiaj z twoim przyjacielem.

— Hmm?

— Przedstawił się, jako Jason Dean, wydawał się niezwykle przejęty, powiedział, żebyśmy mieli cię na oku, ponieważ masz myśli samobójcze.

Jej widelec upadł na szklany stół, przy którym zawsze jedli na tarasie.

— Coś nie tak? Wiem, że przyjaźniłaś się z Heather....

— Wszystko okej, mamo — wymamrotała, przeżuwając szybko i odchodząc od stołu.

Musiała udać, że umiera, może wtedy JD straci powód do bycia cholernym psychopatą. Albo po prostu niech pomyśli, że się zabiła. Musiała teraz pokrzyżować jego plany, jeżeli znowu będzie patrzeć, jak tym razem zabija całą szkołę, będzie to także na jej sumieniu.

Nie może już dłużej stać i patrzeć.


Nie stoi i nie patrzy, odstrzeliwuje mu środkowego palca, a potem strzela w jego serce. A przynajmniej tak jej się zdaje. Strzały trochę bolą ją również w jej serce, ale przecież nie może myśleć w takiej sytuacji tylko o sobie.

Powinna myśleć częściej też o innych.

Jak wyjdzie z tego cało, może zaprzyjaźni się z Marthą Dumptruck. Ale może jeszcze nie wyjść z tego cało, ponieważ jakaś jej część bardzo chce dokończyć jego dzieło. Ta sama, która żałuje jego śmierci i chce zacząć wszystko od początku.

Nie pozwala jej przejąć nad sobą władzy.

Wychodzi na plac przed szkołą. A on pojawia się tam za nią, jak duch idzie w jej kierunku, a potem ją wymija, trzymając w dłoniach stworzoną przez siebie bombę, odliczającą sekundy do wybuchu.

Znowu. Trochę chce biec i go ratować, a trochę też pójść, objąć go i umrzeć z nim. Ponieważ w głębi serca wie, że to nie jego wina. Ani trochę, przypomina sobie uśmiech jego ojca, uśmiech, który teraz nie gości na jego twarzy.

Patrzy na nią z tym innym uśmiechem, który towarzyszył jej w stołówce, nawet kiedy nie patrzyła.

Stanął pośrodku placu i patrzył się na nią z rozłożonymi rękami. Sekundy niebezpiecznie zbliżały się do zera.

Wyciągnęła papierosa i włożyła go do ust, patrząc, jak jej „chłopak psychol" wysadza się w powietrze.

Licznik zatrzymał się gdzieś obok piętnastu i może to był bóg albo coś, które dawało im szansę. Ale on tylko trzepnął urządzenie i odliczanie rozpoczęło się od nowa.

Huk bomby, która miała ich wysadzić, wyciągnął wszystkich z sali gimnastycznej.

Veronica szła z odpalonym papierosem przez korytarz szkolny.

Któraś z Heather zatrzymała się przy niej.

— Veronica, wyglądasz, jak piekło.

— Ta, właśnie z niego wracam.

Uśmiechała się, problem został zażegnany. Płakała tylko trochę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top