16 dec × expected gift

S. Hannawald & M. Schmitt

W domu panowała kompletna cisza. Martin siedział przy kuchennym stole z kubkiem parującej herbaty w dłoniach. Gorące szkło parzyło jego skórę, ale nie przeszkadzało mu to szczególnie. Wręcz przeciwnie - uważał, że było to dość przyjemne uczucie, takie orzeźwiające. Upił łyk napoju i skrzywił się - zapomniał go posłodzić. Nie miał ochoty podnosić się z miejsca po cukier, więc odstawił kubek na blat i lekko odsunął go od siebie. Może kiedyś dopije.

Podniósł wzrok dotychczas wbity w ścianę przed sobą i spojrzał na zegar. Sven spóźniał się już pół godziny. Nie chciał do niego dzwonić, żeby przypadkiem nie rozproszyć go podczas prowadzenia samochodu. Bał się, że przez jego przewrażliwienie może ucierpieć nie tylko Hannawald, ale i całkowicie losowi, niewinni ludzie. Dlatego też oparł łokieć na stole, a brodę na swojej dłoni i uciekł wzrokiem za szyby domu. Na dworze robiło się jeszcze bardziej biało niż było dotychczas. Już od godziny z nieba spadały ogromne płatki śniegu. To wcale nie uspokajało Niemca. Przecież razem z opadami śniegu pogarszały się warunki na drodze i rosło ryzyko wypadku. Powoli zaczynał panikować. Właśnie dlatego nie lubił, kiedy Sven wyjeżdżał z domu bez niego. Czuł się i był całkowicie bezradny, gdy nie siedział na miejscu pasażera, narzekając na niebezpieczną jazdę swojego partnera. Może i przez to Hannawald często bywał bardzo zirytowany, ale przynajmniej jeździł przepisowo. Martin posiadał magiczną moc, dzięki której Sven się go słuchał. Kiedy młodszy mówił, że ma zwolnić - robił to bez wahania. Może z miłości, a może po prostu nie chciał już dłużej słuchać jego lamentów. Obydwie opcje były tak samo prawdopodobne.

- Ile można jechać? - westchnął, odchylając głowę do tyłu.

To czekanie powoli zaczynało go nużyć. Martin był z natury człowiekiem niecierpliwym. Nienawidził jakiegokolwiek oczekiwania, zawsze chciał mieć wszystko tu i teraz. Często jego wyrywność była dla niego wręcz tragiczna w skutkach, ale nie potrafił nad nią zapanować. Czekanie na swojego ukochanego przytłaczało go szczególnie. O niczym nie marzył tak bardzo jak o przytuleniu go po tak pozornie długiej rozłące. W prawdzie dwa dni to wcale nie tak długi okres, jednak Schmitt przyzwyczajony do ciągłej obecności mężczyzny znosił tę separację naprawdę źle.

Gdy po kilku chwilach podniósł się z miejsca, aby pójść do sypialni, ciszę panującą w domu przerwał trzask drzwi. Martin wręcz zerwał się do biegu i po kilku sekundach już stał w przedpokoju z szerokim uśmiechem na twarzy. Sven nawet nie zdążył się rozebrać, kiedy młodszy zawisł na jego szyi. Mężczyzna zaśmiał się cicho, obejmując go ramionami.

- No już, bo mnie udusisz - lekko odsunął od siebie czarnowłosego.

- Po prostu się za tobą stęskniłem - wzruszył ramionami, chwytając jego twarz w dłonie. Sven bez zawahania złączył ich usta w pocałunku. - Rozbierz się, a ja zrobię ci herbatę - Martin po dłuższej chwili oderwał się od warg swojego chłopaka.

Posłał mu delikatny uśmiech i zniknął w korytarzu. Gdy tylko Hannawald stracił go z pola widzenia, szybko chwycił dłonią kieszeń swojego płaszcza, aby upewnić się, że czarne pudełeczko, które było dla niego tak cenne dalej się w niej znajduje. Odetchnął z ulgą, kiedy wyczuł charakterystyczny kształt. Zanim wydobył je na zewnątrz, obrócił się do drzwi, chcąc upewnić się, że Martin nie ma zamiaru tu wrócić. Z kuchni słyszał odgłosy włączonego czajnika i stukanie kubków, więc domyślał się, że Schmitt nie miał w planach powrotu do przedpokoju. Dlatego czując się względnie bezpiecznie wyjął pudełeczko pokryte czarnym zamszem i położył je na komodzie. Sam zrzucił buty ze stóp i zdjął z siebie płaszcz, wieszając go na wieszaku. Zawahał się chwilę przed wejściem w korytarz. Czuł, że po tych dziesięciu latach związku chce oświadczyć się Martinowi, jednak niebardzo wiedział w jaki sposób to zrobić. Oświadczyny w wigilijny wieczór byłyby przereklamowane, ale bardzo romantyczne. Mężczyzna znał swojego partnera na wylot i wiedział, że ten już od dawna czekał na moment, w którym na jego palcu zagości obrączka. Oświadczyny same w sobie zachwyciłyby Martina, ale oświadczyny po wigilijnej kolacji zwaliłyby go z nóg szybciej niż wino domowej roboty, wyrabiane przez jego wujka. Czarnowłosy uwielbiał takie romantyczne bzdety, więc Hannawald postanowił, że pójdzie za tym cichutkim głosem, który odzywał się w jego głowie i oświadczy się swojemu partnerowi dwudziestego czwartego grudnia. Już nie mógł doczekać się momentu, w którym Martin zobaczy obrączki, był pewien, że będzie to jedna z najpiękniejszych chwil w jego życiu.

- Sven herbata gotowa! Zgubiłeś się tam? - z przemyśleń wyrwał go głos jego ukochanego.

- Nie, nie - zaśmiał się. - Już idę kochanie! - wszedł w głąb domu, kierując swoje kroki do kuchni.

{734 słowa}

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top