7 dni do świąt

Jaime czuł się źle. Nie lubił tak mówić. Nawet gdy zdawało mu się, że cały świat go przytłacza, że nie ma siły na dalsze mierzenie się z nim, i tak nie potrafił przyznać, choć przed samym sobą, że czuje się najzwyczajniej w świecie źle. I chyba przez to czuł się jeszcze gorzej. Więc może czasami po prostu musiał to stwierdzić, chociaż we własnej głowie. Może tak naprawdę udawanie, że wszystko jest w porządku, zawsze jedynie przynosiło rezultat odwrotny od zamierzonego. Już chyba sam nie wiedział.

Wiedział jedynie, że to nie był jego dzień. Na dobrą sprawę, może nie był to także jego rok, czy jego życie, nie wykluczał tej możliwości. Bo niezależnie od tego, jak dobrze z pozoru układały się dla niego sprawy, coś zawsze pozostawało nie tak, sprawiając, że nie mógł się cieszyć z pozostałych rzeczy. A wręcz przeciwnie, i je zaczynał kwestionować. Może więc w rzeczywistości to nie w świecie wokół niego było coś nie tak, tylko w jego głowie. Może, chociaż w gronie znajomych uchodził za tak cholernie radosną i beztroską osobę, sam zabijał w sobie każdą odrobinę szczęścia, którą mógłby czuć.

Jaime zwykle starał się nie przywiązywać zbyt wielkiej wagi do wszystkich swoich niepokojów związanych z kontaktami międzyludzkimi. Lubił sprawiać wrażenie osoby pewnej siebie i sam również usiłował tak o sobie myśleć. Dlatego zwykle wszystkie swoje wątpliwości i lęki spychał gdzieś na tył głowy, licząc, że prędzej czy później o nich zapomni. Nie żeby mu to specjalnie wychodziło, oczywiście. Zwykle osiągał skutek wręcz odwrotny i te wiecznie zagłuszane myśli w końcu uderzały w niego ze zdwojoną siłą, jakby przez cały ten czas, kiedy odsuwał je od siebie, tylko szykowały siły na atak.

Zawsze bał się samotności i nawet nie potrafił tego lęku wyjaśnić. Już zresztą nie próbował. Wolał raczej zaprzeczać jego istnieniu, tak jak przecież to zwykł robić ze wszystkimi innymi swoimi lękami, nawet przed samym sobą. Jeśli czegoś nauczył go ojciec, to tego, że w życiu nie powinno być miejsca na irracjonalne obawy.

Więc jakoś brnął przez życie, udając człowieka, którego żadne negatywne emocje ani czarne myśli nie dotyczyły. Zwykle nawet mu się udawało, choć przecież czuł się przez to koszmarnym kłamcą. Czasami jednak przychodziły chwile, kiedy jednak nie potrafił odpychać od siebie lęków.

Nawet schowawszy zmarznięte ręce w kieszenie czuł, jak bardzo mu się trzęsą. A może już cały się trząsł, jednocześnie ze złości i rozpaczliwych prób nierozpłakania się na środku ulicy, gdzie przecież każdy mógłby go zobaczyć. Na to zaś zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić. Czy może raczej, nie potrafił. Nie był w stanie chociażby sobie wyobrazić, że miałby dać upust emocjom w miejscu publicznym, sama taka możliwość go przerażała. Przecież zawsze dusił wszystko w sobie, a przynajmniej — to co negatywne. Radość za to okazywał chętnie i często, nawet wtedy, gdy tak trudno mu było ją w sobie znaleźć. Nawet gdy zamiast śmiechu z piersi chciał mu się wyrwać rozpaczliwy szloch, nawet gdy twarz bolała go od wymuszania uśmiechu. Tak, nie widział problemu w śmianiu się tak głośno, że wszyscy się na niego patrzyli, czy w ściskaniu ledwo poznanych ludzi. Ale nigdy nie potrafił płakać przy drugim człowieku. Już nawet przy bracie się oduczył choć z trudem. A przecież kiedyś to on zawsze go pocieszał. Cholera, nie był w stanie zmusić się do łez nawet przy najbliższej mu osobie.

Ale może to i dobrze. Musiał sobie radzić sam, także teraz. Nikt nie miał go pocieszyć, zwłaszcza na tej zimnej, prawie pustej ulicy, na której tylko czasami mijali go obcy, obojętni na resztę świata ludzie. Nawet gdyby nie wytrzymał i jednak się rozpłakał, nikogo by to nie ruszyło, nikt nie zatrzymałby się podczas swojego bezmyślnego, odbywanego niemal automatycznie biegu do szkoły lub pracy. Nie, nikogo nie obchodziły jego głupie problemy i zapewne wyolbrzymione w głowie dramaty. Nikogo nigdy nie obchodziły. Wiedząc to, w końcu przełknął łzy i nakazał sobie wziąć się w garść, choć nawet już nie wierzył, że to przyniesie jakikolwiek skutek.

Ale przecież w końcu nic takiego nawet się nie stało, prawda? Ot, tylko kłótnia z ojcem, nie pierwsza i prawdopodobnie nie ostatnia. No, chyba że wreszcie nauczy się traktować go tak, jak on Jaimego. Mijać w domu obojętnie, ignorować ewentualne komentarze, nawet jeśli te zawsze miały pozostać tak samo bolesne. Ale czasami nie dawał rady już wytrzymać. I zamiast wyjść z domu zraniony jedynie tym jednym, nieszczęsnym komentarzem, wybiegał z niego, cały się trzęsąc, bo kłótnia tak wyprowadziła go z równowagi.

Dobrze chociaż, że tym razem pokłócili się, gdy Tyriona nie było już w domu. W końcu tamten tyle razy prosił już starszego brata, by nie próbował go bronić przed ojcem, by nie rozpoczynał awantur z jego powodu. Doskonale wiedział, jak to się kończy i jak bardzo boli potem Jaimego. Ale on, w tej jednej, jedynej sprawie nigdy nie potrafił odpuścić. Tak, nauczył się w milczeniu znosić większość krytyki skierowanej bezpośrednio w jego stronę. Ale gdy chodziło o Tyriona, zwyczajnie nie był w stanie siedzieć cicho. Cóż, oto miał za swoje, oto znowu z trudem powstrzymywał łzy, oto znowu dochodził do wniosku, że wszystko co robi i tak jest całkowicie pozbawione sensu.

Z tego ponurego zamyślenia wyrwał go tuż przed przystankiem znajomy głos. Głos, który normalnie wywołałby na jego twarzy szeroki uśmiech. Ale tym razem bał się nawet odwrócić, czy odpowiedzieć na radosne "cześć" Brienne. Bał się, że dziewczyna po jego głosie lub minie domyśli się, jakie emocje nim targają. A przecież obiecywał sobie, że, przynajmniej przy ludziach, już nigdy nie będzie tym zranionym chłopcem, którego tak z biegiem czasu w sobie znienawidził.

Musiał się doprowadzić do porządku. Musiał w końcu opanować drżenie rąk, przełknąć łzy i przywołać na twarz uśmiech, z którego przecież zawsze był znany w szkole. Oto i jego jedyny plan na całe życie — zakładać tę cholerną maskę, nawet przy ludziach, którym teoretycznie ufał. I trzymał się go, tak rozpaczliwie, że aż sam siebie zaskakiwał. Ale w końcu co innego mu pozostało?

— Cześć — odpowiedział w końcu, a jego głos brzmiał prawie normalnie. Tylko że prawie nigdy mu nie wystarczało. — Błagam, powiedz, że nie tylko ja dzisiaj zasypiam na stojąco — dodał szybko. Tym razem było dobrze. Tym razem już nie słyszał w swoim głosie żadnych emocji.

— Codziennie zasypiam na stojąco — roześmiała się Brienne.

Znów oboje umilkli, jedynie patrząc na ludzi dookoła. I na siebie nawzajem, może nawet najwięcej. Ale do tego oczywiście nie zamierzali się przyznawać.

Jaime nawet nie chciał zastanawiać się nad powodami, dla których w którymś momencie stwierdził, że wbrew swojemu zwyczajowi zjawiania się w szkole na dosłownie minutę przed dzwonkiem, zacznie wstawać na wcześniejszy autobus. Nie chciał rozważać swoich motywacji, bo w głębi duszy doskonale wiedział, że istniała tylko jedna i miała postać dziewczyny, która właśnie przywitała go uśmiechem. Miała postać Brienne Tarth, którą ciągle nazywał swoją koleżanką. Tylko że zazwyczaj był zbyt leniwy, by dla koleżanek zwlekać się wcześniej z łóżka, nawet gdy o to nie prosiły. Więc tak, Brienne zdecydowanie od dawna nie była już tylko koleżanką. Ale chłopak wciąż wolał nie rozmyślać nad tym specjalnie.

Rozmowę wznowili dopiero wsiadłszy do ciepłego autobusu, gdzie nie trzeba już było się zastanawiać, czy człowiek zamarznie teraz, czy dopiero za chwilę. Jak wiadomo, tak ekstremalne warunki nie sprzyjały prowadzeniu konwersacji, nawet niezbyt inteligentnej. Takie warunki nie sprzyjały absolutnie niczemu. W cieple zaś to co innego. W zasadzie podczas tych porannych podróży niewiele z Brienne rozmawiali, oboje zbyt zaspani i znękani życiem, by kontaktować ze światem. A jednak, jakoś tych ponad dwadzieścia minut spędzonych w ścisku, tłoku i prawie całkowitym milczeniu, było mu milsze, niż kiedykolwiek by mógł sobie wyobrazić. Sama możliwość spędzenia z nią czasu sprawiała, że jakoś świat stawał się mniej okropny, mimo zimna i iście nieludzkiej pory.

Tym razem jednak miał z Brienne jeszcze mniej pożytku niż zwykle, bo dziewczyna od razu wyjęła z torby zeszyt i całą drogę tkwiła wpatrzona w notatki, usiłując jeszcze na ostatnią chwilę powtórzyć wiadomości na sprawdzian z matematyki. Szło jej to chyba dosyć marnie, bo wyglądała na wyjątkowo zrezygnowaną.

— Boże, przecież ja nie zdam — jęknęła w pewnym momencie, odchylając się niebezpiecznie do tyłu, co w połączeniu z tym, że autobus właśnie zahamował, niechybnie sprawiłoby, że dziewczyna poleciałaby na podłogę, gdyby Jaime jej nie podtrzymał.

— Oczywiście, że zdasz — zaprotestował stanowczo. — Jakie oceny masz dotychczas z matematyki?

— Dwie czwórki i jedną dwóję.

— To zdasz. — Jaime uśmiechnął się lekko. — Nawet, jakbyś dostała jedynkę. A nie dostaniesz, bo jesteś na to za mądra.

Wiedziała, że chciał ją podnieść na duchu, nic więcej. A jednak, słysząc jego komentarz, nie mogła nic poradzić na to, że na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, niestety, wraz z intensywnym rumieńcem. Wcale nie czuła się mądra — owszem, dostawała dobre oceny, ale przecież często przychodziło jej to z trudem i musiała przez kilka dni siedzieć nad książkami, żeby dostać głupią czwórkę z matematyki. Nie była mądra, naprawdę — jedynie zbyt uparta i ambitna, by to zaakceptować. A jednak Jaime twierdził inaczej. I nawet jeśli nie miał tego na myśli, sprawił, że jeszcze przez długi czas tliło się w jej sercu miłe ciepło. W końcu przyjaciel w nią wierzył, tak? Tych kilka słów wystarczyło, by uwierzyła w siebie, choć troszeczkę.

Podniosła głowę, żeby spojrzeć na chłopaka, który wciąż uśmiechał się do niej w ten, charakterystyczny dla niego, zawadiacki sposób, ale tym razem nie dała się temu uśmiechowi oszukać. Pierwsze ukłucie lęku poczuła już wtedy, gdy na przystanku Jaime, zwykle tak wylewny i spontaniczny, nie wyściskał jej na powitanie, a jedynie mruknął krótkie "cześć" z zaskakująco jak na niego ponurą miną. Później, im dłużej go obserwowała, ten niepokój jedynie w niej narastał, aż w końcu, zajęta rychłym sprawdzianem z matematyki, na chwilę zdążyła o tym zapomnieć.

Może przesadzała, może Jaime miał po prostu gorszy dzień. Ale doskonale wiedziała, jak dobrze chłopak potrafi udawać, że wszystko jest w porządku, nawet, gdy nic nie było. I aż za dobrze pamiętała chwile, w których, tak jak teraz, najwyraźniej nie miał siły udawać. Nie mogła więc nic poradzić na to, że zwyczajnie się bała o kolegę.

Bo, co tu dużo mówić, zależało jej na nim. Mogła o nim mówić jako o zwykłym koledze, ale był dla niej ważniejszy, niemalże jak bardzo bliski przyjaciel. I myśl, że w jego życiu znowu mogło się stać coś, co zabiło ten, z pozoru niezniszczalny uśmiech, zwyczajnie ją przerażała. Nie potrafiła znieść tej myśli, nie kiedy chciała dla Jaimego wszystkiego co najlepsze, kiedy, chociaż zazwyczaj radził sobie świetnie sam, czuła potrzebę chronienia go przed wszelkim złem. Ale to przecież było normalne, jeśli widziało się w kimś przyjaciela, prawda?

— Hej, wszystko w porządku? — zapytała w końcu półgłosem.

Trochę obawiała się odpowiedzi, chociaż przecież domyślała się, że nie otrzyma szczerej. I to, paradoksalnie, martwiło ją jeszcze bardziej. Chciała by Jaime choć czasami potrafił się przed kimś otworzyć, odważyć się mówić nie tylko o przyjemnych sprawach, ale także o swoich problemach. Nawet nie musiał zwierzać się akurat jej, choć, nie ukrywała, na to liczyła. Ale bardziej niż to, że nie zamierza jej nic powiedzieć, martwiła ją świadomość, że znając jego, nie powie nikomu.

— Jasne. — W jednej chwili Jaime zmusił się do uśmiechu, który, gdyby nie to, że Brienne widziała jak kolega zachowywał się sekundę wcześniej i doskonale wiedziała, jak dobrze potrafił udawać, może nawet uwierzyłaby w jego szczerość.

Znowu to samo. Znowu ta perfekcyjna maska, której oglądanie tak ją bolało. Bolało ją to, że wciąż czuł potrzebę udawania kogoś kim nie był. Że nigdy nie zrozumiał, że to nie ta perfekcyjnie dopracowana rola, którą grał sprawiła, że stał się dla Brienne taki ważny. Że mógł być przy niej sobą, bo takiego najbardziej go uwielbiała.

Po tym pytaniu zachowanie chłopaka wyraźnie się zmieniło. Znowu zdawał się być tym samym, radosnym i zdecydowanie zbyt głośnym chłopakiem, co zwykle. Z powrotem dużo mówił i żartował. A Brienne, ani przez chwilę nie wierząc w tę grę, dalej potwornie się martwiła. Ale już raz przyłapany, Jaime zdecydowanie nie planował zdejmować maski.

Zabawne swoja drogą, że osoba, jak się zdawało, wyjątkowo otwarta i rozmowna, jaką był Jaime, jednocześnie tak zaciekle ukrywała swoje uczucia i nie dawała się nikomu naprawdę poznać. I zabawne, że jedną z nielicznych osób, które miały dość zacięcia, by chociaż spróbować przebić się przez ten mur, była nieśmiała i obawiająca się ludzi Brienne.

W ogóle, jakby się temu przyjrzeć dokładniej, stanowili dość dziwny duet. Ona cicha i zdystansowana, on przebojowy i głośny. Brzmiało to jak coś, co mogłoby wypalić jedynie w idiotycznej młodzieżówce, w dodatku z naciąganym wątkiem romantycznym. A jednak, jakimś cudem, dogadywali się naprawdę dobrze. Zdawało się wręcz, że przy Jaimem Brienne w końcu trochę się otwierała, a chłopak odwrotnie — uczył się doceniać milczenie.

Więc, może tak naprawdę nawet trudno się było dziwić, że tej dwójce zaczęło na sobie zależeć. A jednak, ich samych jakimś cudem wciąż to zaskakiwało.

Dlatego może Brienne, która jeszcze przed chwilą miała w głowie cały plan przesłuchania Jaimego, dopadły nagle wątpliwości. Może nie powinna się wtrącać w nieswoje sprawy. Może po prostu nie uważał jej za osobę wystarczająco bliską, by jej się zwierzać. Tylko, pomyślała, komu innemu miałby opowiadać o swoich zmartwieniach? Wiedziała przecież o rodzinie chłopaka wystarczająco dużo, by domyślać się, że rodzice raczej go nie wysłuchają. Siostra prędzej by go wyśmiała za przejmowanie się głupotami, niż okazała wsparcie. A bratu, z innych przyczyn, również raczej nic nie powie. Prawie nigdy nie mówił. Więc może to jednak musiała być ona — dziewczyna ze szkoły, która wmówiła sobie, że są przyjaciółmi. Może po prostu nie było nikogo innego.

— Jaime, ja... ja wiem, że to może nie moja sprawa, ale... czy na pewno nic się nie stało? — W końcu zebrała się na odwagę, żeby zapytać.

Nie od razu jej odpowiedział. Nie, prawdę powiedziawszy, długo uciekał wzrokiem przed dziwnie przenikliwym spojrzeniem jej niebieskich oczu, jakby bał się, że przez samo patrzenie, dziewczyna dowie się za dużo. A przecież teoretycznie powinien jej ufać, już nie raz okazywało się, że jeśli przy kimś jeszcze na tym porąbanym świecie mógł być sobą, to własnie przy Brienne. Więc dlaczego wciąż się obawiał to zrobić, czemu choć przy niej nie potrafił odpuścić?

— Nic, czym musiałabyś się martwić — odpowiedział w końcu. Nie miał ochoty jej okłamywać, ale i nie potrafił powiedzieć więcej. Choć przecież chciał, naprawdę. Chciał, by ktoś go wysłuchał, zapewnił go, że nie był aż takim idiotą i koszmarnym człowiekiem, jak mu się wydawało. I gdzieś tam w głębi duszy czuł, że Brienne mogłaby być właściwą osobą. Tylko wciąż wyraźniejszy był strach, który zawsze go ostatecznie powstrzymywał.

— Pozwól, że o tym, czym powinnam się martwić, zdecyduję sama — powiedziała, zaskakująco twardo i stanowczo jak na nią. Słysząc to, Jaime uśmiechnął się lekko.

Może i wciąż nie zamierzał opowiadać jej o porannej kłótni z ojcem i powodach, dlaczego tak się nią przejmował — tego właściwie sam do końca nie wiedział — ale świadomość, że Brienne tak się przejmuje jego gorszym humorem dziwnie podnosiła go na duchu. Może dlatego, że chciał wierzyć, że nie tylko jemu tak na niej zależało, że to było choć odrobinę obustronne.

— Przepraszam, po prostu nie za bardzo potrafię teraz o tym mówić, chociaż w sumie pewnie i tak uznałabyś, że to głupota i... — Przerwał na chwile, nie wiedząc właściwie, co powiedzieć. — Ale miło, że się martwisz i... i miło, że jesteś.

Nie wiedział nawet, czemu dodał to ostatnie. Owszem, mówił jak najbardziej szczerze, ale czuł się, jakby wręcz trochę przesadził. Nie chciał się przyznawać do tego, jak bardzo się cieszy, że tak im się polepszył kontakt. Że ma ją przy sobie, że może z nią spędzać tyle czasu. Nie, kiedy wciąż nie wiedział, czy ona widzi w nim zwykłego kolegę ze szkoły, czy może już przyjaciela. Bo jeśli to on wyobrażał sobie za dużo i byli po prostu znajomymi, zdecydowanie nie powinien tego mówić.

*

Nie trzeba było bynajmniej posiadać zdolności dedukcyjnych Sherlocka Holmesa, by zorientować się, że Brienne coś mocno popsuło w szkole humor. W ogóle ten dzień, choć na początku wszystko zdawało się iść lepiej niż się spodziewała, teraz z każdą chwilą stawał się coraz gorszy. Chociaż sprawdzian z matematyki przeżyła nawet stosunkowo dobrze, później inni nauczyciele bynajmniej nie dawali klasie chwili wytchnienia, zupełnie jakby się umówili, że jeszcze przed świętami trzeba wpisać do dziennika jak najwięcej ocen. Tym sposobem Brienne, prawdopodobnie z innymi nieszczęśnikami zawaliła sakramencko niespodziewaną kartkówkę z angielskiego, a potem przeżyła załamanie nerwowe, gdy na drugiej godzinie jej absolutnie ulubionego przedmiotu, matematyczka nieudolnie usiłowała wytłumaczyć nowy temat, komplikując go przy okazji jeszcze bardziej.

Ta złość na siebie i rozżalenie, które wzbierały w niej przez resztę dnia, sprawiły, że z każdą kolejną przerwą coraz bardziej irytowała się, że Jaime nie przychodzi tego dnia z nią pogadać czy zjeść lunchu. Chłopak, niespodziewanie chyba dla wszystkich, włącznie z samą Brienne, nagle zaczął nawiedzać dziewczynę także na przerwach.

Nikt tak jak on nie poprawiał jej humoru, nikt z taką łatwością, może nawet nieświadomie nie sprawiał, że jej zmartwienia nagle znikały, lub przynajmniej stawały się mniejsze. Potrzebowała chłopaka, potrzebowała jego uśmiechu. Potrzebowała go, bo pod jego spojrzeniem czuła się lepiej nawet sama ze sobą. Chociaż nawet nie całkiem dopuszczała to do swoich myśli, czuła podświadomie, jak kolega ją postrzega — lepiej niż ona, lepiej niż wiele ludzi. I może dlatego przy nim naprawdę potrafiła uwierzyć, że jest lepsza, niż jej się wydaje.

Teraz więc, zamiast czerpać wewnętrzną siłę z jego zaraźliwego uśmiechu, siedziała w milczeniu na korytarzu, przyglądając się innym uczniom. Kilka dziewczyn, siedzących na ławce przy oknie, śmiało się teraz do rozpuku z czegoś, co wspólnie oglądały na telefonie jednej z nich. Kawałek dalej, Robb z równoległej klasy, który chyba nawet chodził z Jaimem na część zajęć, niemal wciskał w ścianę swoją dziewczynę, całując ją z ogromnym zaangażowaniem. Dużo bardziej szkodliwą rozrywkę znalazł sobie za to Ramsay Bolton, syn aspirującego aktora, członek szkolnej drużyny piłki nożnej i tegoroczny maturzysta. Ten od jakiegoś czasu zdawał się mieć problem do chłopaka, który chodził do klasy z Brienne — niemal niezdrowo drobnego okularnika, Theona, który właściwie nikomu nigdy nie wadził.

No, poza Ramsayem, który wybitnie miał problemy z agresją i zorientowawszy się, że w tamtym biedaku może odnaleźć słabszą ofiarę, skorzystał z okazji. O ile jednak wcześniej jedynie rzucał pod adresem Theona mocno złośliwymi żartami, teraz poszedł o krok dalej i ujrzawszy chłopaka, siedzącego spokojnie pod ścianą i czytającego książkę, stanął nad nim, z tamtej perspektywy wyglądając zapewne jak olbrzym i zaczął te same złośliwości wygłaszać prosto w twarz swojej ofiary, od czasu do czasu jeszcze chłopaka poszturchując.

Brienne z rosnącym dyskomfortem obserwowała, jak na twarzy osaczonego chłopaka zaskoczenie powoli ustępuje miejsca głębokiemu zranieniu. I chociaż nikt bynajmniej nie sprawiał wrażenia, żeby pochwalał działania starszego kolegi, niczyja reakcja nie była tak intensywna, jak Jaimego, którego Brienne wreszcie dojrzała w tłumie uczniów, wychodzącego z łazienki. Przez chwilę zdawał się jakby sparaliżowany, gdy wpatrywał się w rozgrywającą się przed nim scenę, wyglądając przy tym tak, jakby obserwowanie jej sprawiało mu fizyczny ból. Aż nagle, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, znalazł się nagle przy Ramsayu, którego pchnął na ścianę, a to dziwne zranienie w jego oczach ustąpiło miejsca dziwnej determinacji.

— Co ty wyprawiasz? — zapytała ze złością Cersei, odrywając się na chwile od chichoczących koleżanek, chociaż Brienne musiała przyznać, że pytanie wydawało jej się wyjątkowo głupie. Przecież oczywiste było, co chłopak wyprawia. Oczywiste było, że jako jedyny z zebranych po prostu nie zamierzał się biernie przyglądać.

— Pojebało cię, Bolton? — rzucił Jaime, tonem ostrym jak brzytwa, chwytając chłopaka za poły skórzanej kurtki. — Nie masz się czym zajmować, tylko nękaniem innych?

Ramsay jednak, co na dobrą sprawę było do przewidzenia, jedynie parsknął śmiechem.

— Ciebie chyba pojebało Lannister, ja tu tylko sobie gadam z kolegą — odparł, uśmiechając się niewinnie. Jednocześnie jednak zdołał posłać wciąż siedzącemu pod ścianą chłopakowi spojrzenie, które sugerowało jasno, że jeśli ten teraz się odezwie, Ramsay z chęcią przejdzie od dokuczania do rękoczynów.

— Przestań pieprzyć, nie jestem idiotą. Znajdź sobie inne zajęcie. Nie wiem, poucz się czegoś chociażby, przynajmniej będziesz miał z tego jakiś pożytek, zamiast uprzykrzać życie innym ludziom.

Ramsay oczywiście ani myślał odpuszczać, nawet pomimo faktu, że dookoła zebrało się niezłe zbiegowisko, raczej nie nastawione pozytywnie do jego osoby. Z tego co Brienne zauważyła, chłopak nie należał do ludzi, którzy potrafiliby w jakiejkolwiek sytuacji dać za wygraną. Raczej wykłócał się do samego końca, a kiedy znajdował kogoś równie upartego co on, robił się jeszcze bardziej agresywny.

Jaime posłał starszemu chłopakowi swój słynny uśmiech.

— Posłuchaj dobrej rady, Bolton, na zdrowie ci to wyjdzie. Może nawet oszołomisz nauczycieli swoją wiedzą, jeśli teraz usiądziesz do książek — powiedział z zaskakującym spokojem.

Ostatecznie jednak nigdy nie dowiedzieli się, jak mogłyby się dalej rozwinąć wydarzenia, bo gdzieś z tyłu korytarza dało się słyszeć szum, który mógł oznaczać jedno — zbliżającego się nauczyciela. Ramsay toteż, wyczuwając niebezpieczeństwo, momentalnie oddalił się od biednego Theona i wcisnął się w jakiś kąt, udając, że rzeczywiście się uczy.

Dopiero teraz Brienne zauważyła, jak bardzo roztrzęsiony był Jaime i to, jak się zdawało, nie tyko przez gniew. Drżały mu dłonie... nie, właściwie drżał cały, tak że, gdy dziewczyna w uspokajającym geście położyła mu dłoń na ramieniu, aż się przestraszył. W spojrzenie chłopaka natomiast znów wkradł się ból, sprawiający wrażenie, jakby scenka sprzed chwili zraniła go osobiście, trafiła w najczulszy jego punkt.

Zanim jednak Brienne zdążyła się choćby odezwać, żeby jakoś uspokoić kolegę, dopadła go Cersei.

— Odbiło ci? — zapytała, wyraźnie wściekła. — Przecież on ci teraz nie da żyć, nie ma szans. Nie mogłeś siedzieć cicho raz w życiu?

— Tak jak ty? — zapytał Jaime z taką wściekłością w głosie, że jego siostra aż się cofnęła. — Najłatwiej jest siedzieć cicho, oczywiście. Najbezpieczniej. Takim jak Ramsay też jest najlepiej, kiedy wszyscy siedzą cicho. Ale przecież ciebie to nie obchodzi. Tak długo, jak ty masz święty spokój, wszystko jest okej.

— Dlaczego masz do mnie pretensje? — zaprotestowała Cersei, najwyraźniej otrząsnąwszy się z pierwszego szoku i odzyskawszy część werwy, z jaką zaatakowała brata. — Nikt poza tobą się nie wyrywał do bycia jakimś pieprzonym zbawcą.

— Nie mam do ciebie pretensji — odpowiedział Jaime, już zupełnie innym tonem. Teraz już nie był wściekły, był zrezygnowany. I zraniony. — Nie, ja ci wręcz zazdroszczę. Tak ci strasznie, kurwa, zazdroszczę, że nigdy nie byłaś w takiej sytuacji. Że nigdy nie miałaś w życiu przerąbane przez to, że wszyscy dookoła woleli dbać tylko o swój święty spokój.

Nie czekając na odpowiedź, zgarnął z podłogi rzucony tam wcześniej plecak i już nic nie mówiąc, odbiegł korytarzem. A Brienne, w pośpiechu zbierając spod ściany swoje rzeczy i nie zważając przy tym na wołanie koleżanek, że przecież za chwilę zaczyna się duński, oczywiście pobiegła za nim. Przecież nie mogła go teraz zostawić samego. Nie po tym, co zobaczyła w jego oczach.

*

Drogę do domu Jaimego przebyła prawie biegiem, nie zwracając nawet uwagi na sypiący z nieba śnieg, ani na chłód, który powinien jej doskwierać, tym bardziej, że nie zapięła nawet płaszcza. Nie, w tamtej chwili obchodziło ją tylko jak najszybsze zobaczenie przyjaciela.

Dopiero gdy stanęła pod drzwiami jego domu, dotarło do niej, że Jaime może wcale nie chcieć jej towarzystwa i nawet jej nie wpuścić. Ostatecznie jej otworzył jej młodszy z braci Lannisterów, więc przynajmniej z głowy miała obawę, że będzie zmuszona stać na zimnie i czekać na zbawienie. Brienne miała już okazję poznać Tyriona, wciąż jednak zadziwiało ją niezwykłe wręcz podobieństwo między braćmi. Mieli takie same zielone oczy, opadające na czoło włosy (te Tyriona może tylko trochę bardziej się kręciły). Nawet uśmiechali się podobnie, o czym Tyrion nieświadomie dziewczynie przypomniał, witając ją serdecznym uśmiechem. Z twarzy bił mu jednak niepokój o starszego brata.

— Cześć. Brienne, prawda? — zapytał, na co skinęła głową. — Jaime jest w swoim pokoju. Próbowałem się dowiedzieć, co się stało, ale cóż, chyba nie ma ochoty na rozmowy. Albo nie ma ochoty na rozmowy ze mną. W takiej sytuacji mam nadzieję, że chociaż ty coś z niego wyciągniesz.

— Postaram się — obiecała z nieśmiałym uśmiechem i wpuszczona do środka niepewnie skierowała się w stronę schodów na piętro, gdzie, jak pamiętała, znajdował się pokój Jaimego.

— Tyrion, kurwa, mówiłem ci, żebyś się odwalił! — usłyszała, gdy zapukała do drzwi. Nie odpowiedziała nic i stwierdziwszy, że jeśli przyjaciel będzie chciał ją wyrzucić, jeszcze będzie miał ku temu okazję, nacisnęła klamkę.

Tylko raz w życiu była w pokoju Jaimego, kiedy robili jakiś projekt do szkoły w podstawówce i musiała przyznać, że od tego czasu dużo się zmieniło. Białych ścian, wtedy prawie pustych, nie było widać spod miliona plakatów, głównie przedstawiających różne zespoły oraz ginących wśród nich nielicznych zdjęć. Z zaskoczeniem odkryła, że na jednym z nich znajduje się nawet ona sama. Zrobili je sobie podczas wycieczki szkolnej. Z tamtego zdjęcia patrzyło na nią dwoje radosnych, roześmianych nastolatków.

Teraz zaś widziała chłopaka zupełnie innego od tamtego Jaimego — przedstawiającego sobą obraz nędzy i rozpaczy. Gdy tylko na niego spojrzała, jasne stało się, że naprawdę jej potrzebował. Nawet jeśli nigdy nie przyznałby się, jak bardzo. Tak samo jak nigdy nie sądził, że znowu pozwoli jej zobaczyć te wszystkie swoje emocje — nawet te, których wstydził się przed samym sobą. A jednak, oto był tutaj, stał przed przyjaciółką z trzęsącymi się dłońmi i oczami wciąż zaczerwienionymi od niedawnego płaczu. Widząc go w takim stanie, przez chwilę nie wiedziała, jak zareagować. Owszem, nie był to pierwszy raz. Ale wiedziała, jak stresująca była dla Jaimego świadomość, że ktoś go ogląda w chwilach kryzysu.

— Hej — odezwała się w końcu niepewnie.

— Co ty tutaj robisz? — zapytał, podnosząc dłoń, jakby chciał otrzeć łzy. Ostatecznie jednak tylko pokręcił głową zrezygnowany, stwierdzając chyba, że i tak już nic przed Brienne nie ukryje, nie warto się więc starać.

Przez chwilę bała się, że będzie na nią zły, że przyszła. Ale w jego głosie tego nie usłyszała. Wyglądał raczej tak, jakby jakaś jego część, zobaczywszy przed sobą przyjazną duszę, chciała wyrzucić z siebie wszystkie emocje, wtulić się w dziewczynę i w jej ramię porządnie się wypłakać, ta jednak bojąca się zaufać ludziom, przeważająca część, kazała ponownie zamknąć się w sobie.

— Ja... Ja nie wierzę, że chodzi tylko o tę sytuację ze szkoły. Widziałam twoją minę, Jaime, nic mi nie wmówisz.

Przez chwilę chłopak nie odpowiadał, jedynie odwrócił wzrok, jakby zastanawiając się, jak uciec przyjaciółce. W końcu jednak niechętnie odwzajemnił pełne uporu spojrzenie Brienne, tak że ta mogła zobaczyć łzy w jego oczach.

— Powiedzmy po prostu, że nie zawsze byłem w szkole tak lubiany jak teraz — powiedział, wierzchem dłoni ocierając łzy, które powoli zaczynały lecieć mu po policzkach.

Kusiło ją, by zadecydować za Jaimego i go przytulić. Chciała mu wreszcie dać do zrozumienia, że nie jest sam, że może na nią liczyć, że może jej się wypłakać. Chciała zrobić coś, czego nigdy tak naprawdę nie zdołała zrobić w ostatniej klasie podstawówki, kiedy prawdopodobnie najbardziej tego potrzebował. Może zresztą ostatecznie właśnie wspomnienie tego, jakim była tchórzem i wstyd nim wywołany, sprawił, że nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.

Dopiero widok tego, jak dalej drżą mu dłonie, sprawił, że wyciągnęła ku chłopakowi ramiona.

— No chodź — powiedziała, niemal szeptem, widząc, że się waha.

W końcu więc chłopak niepewnie pozwolił jej się objąć i z głośnym westchnieniem ulgi, jakby własnie zrezygnował z walki z własnymi uczuciami, oparł głowę na jej ramieniu. Przez chwilę tak stali, ona wtulona w jego bluzę, powoli gładząc dłonią jego włosy, on z powrotem wybuchając zduszonym płaczem w jej sweter i odkrywając z zaskoczeniem, że po raz pierwszy od dawna nie wstydzi się swoich łez. Przy Brienne był bezpieczny i w końcu nie miał wrażenia, że te wszystkie negatywne uczucia, które się w nim kłębiły, nigdy nie znajdując ujścia, nie są czymś złym. Że jak każdy człowiek, musiał je kiedyś z siebie wyrzucić.

Może nie powinien tak tego przeżywać. Może powinien zostawić przeszłość za sobą, może powinien przestać rozpamiętywać coś, co przecież zostawił za sobą. Próbował sobie przez długi czas wmawiać, że to co go spotkało, to nie było nic wielkiego, że przecież dzieciaki są wredne i każdy miewał w szkole problemy.

Tylko że kiedy jesteś nastolatkiem, którego zawsze otaczał wianuszek przyjaciół, po czym w jednej chwili wszyscy się od ciebie odwracają, wynosisz z tego jedną lekcję — że nie możesz nikomu tak naprawdę zaufać, że jeśli okażesz słabość, ktoś to wykorzysta. A Jaime, choć tak się starał, nie potrafił zmienić tego przekonania. Mógł udawać, że wszystko jest w porządku, że już nie dba o to, co działo się w podstawówce, ale wyglądało na to, że wystarczyła jedna sytuacja, by wszystko, co wtedy czuł, do niego wróciło.

— Przepraszam — wyszeptała w pewnym momencie Brienne, wciąż go do siebie przytulając. —Wtedy, w podstawówce, powinnam coś zrobić, jakoś ci pomóc... Przepraszam, że tego nie zrobiłam.

Dopiero słysząc te słowa, oderwał się od niej i spojrzał na dziewczynę ze zdumieniem.

— Przecież zrobiłaś — powiedział. — Nie odwróciłaś się ode mnie, kiedy wszyscy inni to zrobili, nikt nie chciał się ze mną zadawać, bo stałem się ofiarą, a ciebie to nie obchodziło. Wiesz... ja wtedy nawet nie miałem do kogo się odezwać w szkole i wtedy tylko czekałem na lekcje angielskiego. Bo na nich siedziałem z tobą w ławce, bo tylko ty jedna chciałaś ze mną rozmawiać. Ja... ja wiem, że właściwie nawet się wtedy nie znaliśmy, ale... ale jeśli miałem wtedy jakiegokolwiek przyjaciela, to ciebie.

Brienne przez chwilę nic nie mówiła. Tylko objęła go znowu. Dobrze się czuła w jego objęciach i bynajmniej nie zamierzała ich prędko opuszczać. Jaime zresztą chyba czuł podobnie. Gdy tylko znowu go objęła, wtulił się w nią, opierając głowę na jej ramieniu. Potrzebował tego. Boże, jak tego potrzebował, choć jeszcze przed sekundą nawet o tym nie wiedział. Przytulając się do niej, wdychając jej zapach, z zamkniętymi oczami, w których jeszcze niedawno wzbierały łzy, czuł się po prostu lepiej. W objęciach Brienne Tarth świat nie był tym niesprawiedliwym miejscem, które tak go momentami wykańczało. Nie, w ramionach Brienne Tarth świat stawała się czymś, co Jaime chyba nawet mógł polubić. Mógł niemal uwierzyć, że wszystko jest prostsze, niż myślał jeszcze przed chwilą. I że nawet jeśli nie jest, da sobie radę.

A wszystko to za sprawą jednej dziewczyny, która wciąż nie domyślała się, jak ważną rolę odgrywa w jego życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top