12.

- Co ten debil zrobił? – krzyknął Yukhei, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy.

- Całe szczęście, że jego mama wróciła wcześniej z pracy. Z tego co powiedział mi Kyungsoo, Jaehyun żyje, jego stan chyba też nie jest ciężki. Za jakieś dziesięć minut będę w szpitalu.

- Cholera, my też tam jedziemy – odpowiedziała dziewczyna, po czym się rozłączyła. Para szybko zmieniła obrany wcześniej kurs. Musieli czym prędzej znaleźć się w szpitalu.

Po ponad trzydziestominutowej drodze znaleźli się w budynku. W międzyczasie Yeri zadzwoniła do Donghyucka, z pytaniem gdzie mają się kierować. Kiedy tylko szatyn wytłumaczył im, gdzie właśnie się znajdują, od razu tam ruszyli. Szpital był naprawdę ogromnym budynkiem, odnalezienie się w nim wcale nie było proste. Ale po dziesięciu minutach błądzenia i pytania pielęgniarek o drogę trafili na odpowiedni oddział.

Przed salą spostrzegli mamę Jaehyuna, która siedziała na krześle z zamkniętymi oczami. Nastolatkowie przywitali się z kobietą. Była bardzo zmęczona. Powiedziała im, że Jaehyun obudził się, a teraz siedzi przy nim Donghyuck.

- Dobrze, że jesteście – westchnęła. – Nie chciał rozmawiać ani ze mną, ani z ojcem. Dopiero kiedy przyszedł Donghyuck zaczął się odzywać.

Yeri i Yukhei niepewnie weszli do sali. W pomieszczeniu było pięć łóżek, ale tylko jedno z nich było zajęte. Przy tym po prawej, najbliżej drzwi znajdował się właśnie Jaehyun. Obok niego, na stołku siedział młodszy szatyn, który kiedy tylko zobaczył przyjaciół, zabrał swoją dłoń z dłoni starszego.

- Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego?! – zaczęła Yeri, podchodząc do niego z wściekłością wypisaną na twarzy.

- Wiedziałem, że jesteś głupi, ale nie, że aż tak – syknął Yukhei. – Ale dobrze, że jesteś cały. Idioto.

- Przepraszam, to był błąd – powiedział Jaehyun, bawiąc się swoimi palcami. – To była chwila słabości, na szczęście nie wziąłem aż tak dużo tabletek, do tego mama szybko mnie znalazła.

- Całe szczęście! – krzyknęła Yeri, ale szybko jej wściekłość przeminęła. Została tylko troska. Usiadła na stołku po drugiej stronie łóżka i delikatnie wtuliła się w klatkę piersiową chłopaka. – Nie wiem co bym zrobiła, gdyby i ciebie zabrakło – mruknęła, a kilka łez spłynęło jej po policzku, mocząc koszulę szatyna.

- Chyba dużo dzisiaj przeszedłeś – mruknął Yukhei, opierając się o szczytek łóżka. – Na pewno jesteś zmęczony.

- Jestem. Jak mnie tu przywieźli byłem nieprzytomny, szybko zrobili mi płukanie żołądka i zaraz po tym się obudziłem. Przynajmniej tak mówi mama – wytłumaczył Jaehyun. – Z początku byłem trochę skołowany, ale naprawdę ucieszyłem się, że jeszcze żyję. Wiem, jestem skończonym idiotą, ale na pewno nie zrobię tego ponownie. To było straszne.

- I dobrze, nie dopuścimy do drugiej takiej sytuacji – powiedział Donghyuck, niepewnie z powrotem kładąc swoją dłoń na dłoni starszego. Jaehyun od razu delikatnie ją ścisnął, uśmiechając się do młodszego szatyna, przez co ten się trochę speszył. – Pamiętajcie, mamy się wspierać. Jaehyun, nie jesteś w tym sam, masz nas, nie zapominaj.

- Ile musisz tu zostać? – zapytał Yukhei, chodząc po pomieszczeniu.

- Jeśli wszystko będzie dobrze, to wyjdę jutro po południu. Musze tę noc zostać na obserwacji – wytłumaczył.

Nagle telefon Donghycka zaczął dzwonić. Niechętnie zabrał dłoń z uścisku szatyna, po czym wyszedł na korytarz, aby odebrać. W tym czasie Yukhei opowiedział o tym, co muszą zrobić jak już opuści szpital. Choć ogromnym szczęściem było to, że ich przyjaciel był cały i zdrowy, to wciąż zostawała kwestia uniewinnienia go. Yukhei wiedział, że próba samobójcza w aktualnym położeniu działa na niekorzyść Jaehyuna. Dlatego czym prędzej musieli załatwić sprawę z dwójką chłopaków, musieli zmusić winnego do przyznania się policji.

Po chwili do sali wrócił Donghyuck. Jego mina wskazywała na to, że wcale nie ma dobrych wieści. Przez chwilę wpatrywał się w przyjaciół, jakby zdezorientowany i zszokowany.

- Jaemin nie żyje – powiedział, wciąż z taką samą miną.

- Nie – prychnął Yukhei. – Błagam, powiedz, że to jakiś kiepski żart.

- Hyuckkie, to prawda? Skąd to wiesz? – dopytywała Yeri.

- Kumpluję się z chłopakiem z jego klasy, Lee Jeno. Chyba uważał za słuszne powiedzenie mi tego, nie wiem, ale... powiedział, że Jaemin strzelił sobie w głowę, nie miał szans tego przeżyć – wytłumaczył Donghyuck. Yukhei pomógł mu dojść na krzesło, bo widział, że chłopak ledwie się trzyma.

- Dlaczego ten dzieciak to zrobił?! – wykrzyknęła zdenerwowana Yeri. Tylu młodych ludzi umierało w niemalże jednej chwili.

- Błagam, niech to wszystko się już skończy – jęknął Jaehyun, ukrywając twarz w dłoniach.

***

Yukhei czuł się okropnie. Jego psychika była w naprawdę kiepskim stanie. O mały włos, a straciłbym kolejnego przyjaciela, nie wiedział czy dałby radę to przetrwać. Wydawało mu się, że każdy następny dzień zamiast stawać się lepszym i nieco lżejszym wciąż dołuje go tak samo, jeśli nie bardziej.

Najgorszym wciąż był brak Renjuna u jego boku. Przez ostatnie tygodnie tak bardzo zdążył się przyzwyczaić do jego obecności. Z jednej strony wiedział, że minęło zbyt mało czasu, że rany wciąż są zbyt świeże, żeby tak po prostu się z tym wszystkim pogodzić. Jednak tak bardzo nie chciał się załamywać. Przede wszystkim myślał o swoich przyjaciołach. Skoro Yeri i Donghyuck się trzymali, on też musiał. Dla nich, dla rodziny, dla siebie, dla Renjuna.

Pojawienie się w szkole nie wydawało się dobrym, ani też złym pomysłem. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku, szczególnie po zdarzeniach z dnia poprzedniego, ale wolał też zając swoje myśli matematyką czy nawet biologią. Byle nie wkraczać na niebezpieczne tory.

- Hej, Yukhei! – krzyknął Yuta, podbiegając do Chińczyka, kiedy ten wyjmował książkę ze swojej szafki. Zmęczonym wzrokiem spojrzał na niższego chłopaka. – Słyszałem o tym co próbował zrobić Jaehyun. Wszystko z nim dobrze, prawda?

- Fizycznie tak, psychicznie jest o wiele gorzej – zaczął blondyn. Yuta spojrzał na niego wzrokiem, jakby chciał powiedzieć „nie tylko z nim tak jest". – Stary, strasznie mi przykro.

- Jedziemy teraz na tym samym wózku – westchnął Japończyk, opierając się plecami o szafkę. – Jaemin coś zostawił. Myślę, że jest to też dla ciebie – powiedział Yuta, wyjmując z kieszeni spodni czarny pendrive. Yukhei domyślał się co może na nim być. – Nie mam pojęcia jakie jest hasło, myślę, że Jaemin właśnie w ten sposób chciał mi powiedzieć, że to nie jest tylko dla mnie.

Yukhei wziął urządzenie z dłoni Yuty. W momencie kiedy dał pochłonąć się myślom, przy dwójce chłopaków pojawili się Yeri i Donghyuck. Z początku zdezorientowani spojrzeli na Yutę, jednak szybko odpuścili jakiekolwiek teorie. Doskonale wiedzieli, że i Japończyk przechodzi teraz niesamowicie trudny okres. Zdawać by się mogło, że wszystkim po kolei odpada kolejny kawałek gruntu pod stopami.

- Wiem! – wykrzyknął w końcu blondyn, pstrykając palcami. – Chodźcie do biblioteki.

Wszyscy od razu pognali za Yukheiem. W obecnych okolicznościach hasło jakie mógł wybrać Jaemin mogło wydawać się trudne. Ale Yukhei wiedział co w ostatnim czasie chodziło po głowie młodszego. Dodatkowo po słowach Yuty był niemal pewny, nie mógł się mylić, bo jeśli by tak było, prawdopodobnie dostanie się do wiadomości Jaemina zajęłoby im zbyt wiele czasu.

Kiedy czwórka nastolatków znalazła się w bibliotece, rozejrzeli się, szukając najbezpieczniejszego miejsca. Wybrali komputer w kącie, najdalej od jakichkolwiek świadków. Dla pewności Yuta zgonił jeszcze dwóch chłopców z pierwszej klasy, którzy zajmowali stoisko obok. Yukhei włożył pendrive w odpowiednie miejsce, a pozostali przysunęli sobie krzesła.

Kiedy na ekranie pojawił się komunikat, blondyn westchnąwszy począł wpisywać hasło.

Huang Renjun.

Nazwisko Chińczyka podziałało od razu. Na ekranie pojawił się folder z jednym video. Dokładnie tak samo jak w przypadku Renjuna. Yukhei nie chciał czekać, nie miał na to cierpliwości, więc od razu włączył nagranie.

- Yuta hyung – rozpoczął Jaemin widoczny na ekranie. Podobnie jak Renjun, znajdował się w zamkniętej przestrzeni, jednak w przypadku Jaemina nie był to pokój. Wyglądało bardziej na pomieszczenie w budynku do rozbiórki. Wszystko było białoszare, nawet podłoga. – Skoro to oglądasz to prawdopodobnie jest z tobą Yukhei. I dobrze. On też powinien mnie wysłuchać. Myślę, że ta forma jest najlepsza, Jungwoo i jego kamera choć raz się na coś przydały.

Na moment nastąpiła pauza. Widać było, jak Jaemin przez chwilę zatraca się w swoich myślach, wpatrując się w jakiś punkt pustym wzrokiem. Jego oczy momentalnie się przeszkliły. Chłopak pomrugał kilka razy, zwracając się ponownie wprost do kamery. Na jego twarzy widniał smutny uśmiech.

- Yuta, jesteś moim bratem, wiesz? Zawsze miałem cię za wzór, odkąd tylko się poznaliśmy – kontynuował, a jego uśmiech zaczął się poszerzać. – Kiedy byliśmy mali, bawiliśmy się razem w piaskownicy... już wtedy zazdrościłem ci babek piaskowych, chciałem potrafić je robić jak ty. Kiedy poszedłeś do liceum, poznałeś Jungwoo, który stał się moim drugim bratem. Ale błędem było poznanie Johnny'ego. Wszyscy zmieniliśmy się pod jego wpływem. Na gorsze.

- To fakt – rzuciła Yeri, przelotnie zerkając na Japończyka, który całą swoją uwagę skupiał na nagraniu.

- Nie wiem co mi odbiło, że chciałem mu zaimponować. Może nawet się go bałem... Nieistotne. Nie chcę zwalać całej winy na niego, bo mojej jest w tym zdecydowanie więcej. Naprawdę trudno jest mi uwierzyć w to, że stałem się taki okropny. – Pierwsza łza spłynęła po policzku chłopca. Jego usta zaczęły drżeć. – To co się ze mną działo... Nie, to nie było nic z czego byłbym dumny, z czym mógłbym spokojnie żyć. Czuję, że wszystko zawaliłem. I tutaj zaczyna się część do Yukheia.

Blondyn wyprostował się na krześle. Spojrzenie Jaemina, choć tylko przez monitor, przeszywało go na wskroś.

- Odebrałem ci go... Ale nie tylko tobie – kontynuował. – Wiem, że nigdy tego nie pokazałem, bo bałem się reakcji Yuty i Johnny'ego, ale zakochałem się w Renjunie. To musiało zostać sekretem. Sekretem o którym dowiedział się tylko Jungwoo, ale on mnie rozumiał, w końcu sam próbował zdobyć Ciebie– mruknął, ścierając łzę z policzka. - To wszystko mnie przerosło. Ja jestem odpowiedzialny za śmierć Renjuna, to ja go okłamałem, to ja poniżałem. Jestem potworem, a potwory nie zasługują na nic d-dobrego – jęknął, a łzy zaczęły lecieć po jego policzkach już na dobre. Jaemin nawet nie próbował ich zatrzymać, jakby próbował się oczyścić. Ten ostatni raz. Po chwili spod bluzy wyciągnął czarny, niewielki pistolet. Oczy oglądających, a w szczególności Yuty, poszerzyły się znacznie. – Nie zasługuje na nic oprócz śmierci. Nie wiem czy odnajdę się po drugiej stronie, ale trudno. Mam nadzieję, że w jakiś chory sposób uda mi się choć na chwilę spotkać Renjuna i osobiście go za wszystko przeprosić. A tymczasem przepraszam ciebie Yuta i Jungwoo, za to, że byłem słabym młodszym bratem i was zawiodłem. Yukheia i Jaehyuna za kłamstwa. Yeri i Donhyucka też przepraszam. Nie musicie mi wybaczyć, ale przynajmniej ten ostatni raz zrobiłem coś co powinienem. Nie wiem jak to zakończyć, więc po prostu powiem „cześć i do zobaczenia" – chłopak uśmiechnął się i machając w kierunku kamery zakończył nagranie.

Yuta od razu po skończeniu video wybiegł z pomieszczenia. Yukhei nie mógł zostawić go zupełnie samego, nie w takim momencie. Podniósł się z krzesła i od razu pognał za Japończykiem. Miał nadzieję, że żaden nauczyciel ich nie przyłapie, w końcu od kilkunastu minut trwała już lekcja.

Blondyn zauważył szatyna siedzącego na ławce na forum. Zdecydował się do niego podejść. Bez słowa usiadł obok niego. Dał mu chwilę na pozbieranie myśli, na zastanowienie się. Dopiero wtedy zdecydował się odezwać.

- Wiem, że jest ci ciężko. Sam przez to przeszedłem i wciąż przechodzę – zaczął Yukhei, wpatrując się w niebo. Chmury ruszały się bardzo leniwie za sprawą ledwo wyczuwalnego wiatru. Obraz był naprawdę odprężający, zwłaszcza w momencie jak ten. – Chciałbym ci powiedzieć, że będzie lepiej, ale jeszcze sam się o tym nie przekonałem.

- Dwanaście lat. Dwanaście pieprzonych lat przyjaźniłem się z tym dzieciakiem – mruknął Yuta, spuszczając głowę. –Jak mogłem poznać go z Johnnym? Było nam dobrze bez niego, ale musiałem wszystko zepsuć. Cholera, jak mogłem nie zauważyć tylu rzeczy?

- Czasami umykają nam najbardziej oczywiste rzeczy – rzekł Yukhei spokojnym tonem. – Tak w zasadzie to gdzie jest Jungwoo?

- Prawdopodobnie w drodze do Ulsan – odpowiedział zdawkowo Japończyk, jednak widząc zainteresowanie ze strony Chińczyka, wywrócił oczami po czym wytłumaczył. – Stwierdził, że to dla niego za dużo. Wczoraj w nocy napisał mi smsa, że zdecydował się przenieść do dziadków. Chociaż na jakiś czas. Chciał odpocząć, w dodatku napisał, że nigdy więcej nie chce widzieć Johnny'ego na oczy.

- Tu się z nim zgodzę – przyznał Yukhei. – Tyle dobrze, że przynajmniej w końcu go wywalili. Może jednak ci nauczyciele nie są aż tak ślepi. Swoją drogą jestem ciekaw kto napisał ten donos..

- Słyszałem, że podobno jakieś dzieciaki z pierwszej klasy. Nieistotne. – Machnął ręką. - Tylko teraz zostałem kompletnie sam. Super.

- Nie wierzę, że to mówię, ale nie jesteś sam – odrzekł Yukhei, ponownie spoglądając na niebo. Tym razem to Yuta przeniósł na niego zaciekawione spojrzenie. – Sam mówiłeś, że jedziemy na tym samym wózku. Nie zostawimy cię, Nakamoto.

- Ja nie wierzę, że to mówię, ale... naprawdę dziękuję, Wong – odpowiedział Yuta, uśmiechając się pod nosem.

Ich sytuacje były do siebie bardzo podobne. Nikt nie mógł zrozumieć ich uczuć, ich bólu lepiej niż oni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top