#8. Aniołek / SinByMoon
Witajcie w piekle, czyli o tym jak Aniołek kończy ze spalonymi skrzydłami i chipem pod skórą w koszmarze doktora House'a (ironicznie i na smutno).
Autor: RutHaber
Tytuł: Aniołek
Status: one-shot (zakończony)
Gatunek: dramat, fantasy
Jesteśmy w piekle i nie jest to eufemizm, metafora czy skrajne wyolbrzymienie. Autentycznie otacza nas ogień piekielny, albo diaboliczne istoty ubrane niczym doktor House w swoim własnym pandemonium – w śnieżnobiałe kitle. Wcielamy się w więźniów własnego losu, których w pewnej chwili ukształtowaliśmy w taki sposób, by dołączyć w szeregi innych dusz na stałe uwięzionych na poziomie minus dziewięć. A uwierzcie, nie chcecie skończyć „na minusie".
Za życia nie wierzyłam w piekło. Myślałam, że śmierć przynosi ulgę. Jednak znalazłam się tu i nigdy nie będzie mi dane zapomnieć tego, co zrobiłam.
„Aniołek", Rut Habrowska
Zaczęłam te recenzje w dość żartobliwy sposób, chociaż temat, w jakim obraca się Rut, nie jest bynajmniej zabawny. Sam tytuł jest niepozorny, zupełnie nie wskazuje na to, co znajdziecie, klikając w magiczny link przekierowujący do treści one-shota. Dopiero po przeczytaniu opowiadania, wybrzmieniu jego ostatnich słów, przetrawieniu ich i ponownym spojrzeniu na to jedno iście niebiańskie słowo dostrzeżecie jego ironię. Dzięki Bogu uwielbiam wszystko, co ironiczne, sarkastyczne, podszyte czarnym humorem, a na końcu wprawiające w odrętwienie i melancholię, bo właśnie w taki stan wprowadziła mnie ta na pierwszy rzut oka niepozorna historia. Dlatego też jej ocena przychodzi mi dziś z niewyobrażalną łatwością.
„Wpadamy" do akcji (tak dosłownie dołączamy) w momencie procesu wszczepiania nadajnika i przypasowania protagonistki do zaszczytnego poziomu minus dziewięć. Dziewczyna, czy może kobieta, trafia do piekła, gdzie w otoczeniu Diablic przywłaszczających sobie skalpele oraz bawiących się w lekarzy rodem z „Daleko od noszy" musi zmierzyć się ze swoim wiecznym losem – egzystencją wśród największych grzeszników na świecie. RutHaber nie daje nam obrazu wielkich, kipiących złością, agresją, łamiących kości morderców, lecz przedstawia największych zbrodniarzy w sposób bardziej wyrafinowany, a mianowicie pod postacią "kruchych" kobiet. AG9, czyli Audrey Gray, znamienita złodziejka mordująca staruszki podczas nieudanych skoków na biżuterię oraz WD16 – zołzowata blond Weronika, której historii nie poznajemy dokładnie, jednak nie jej background wydaje się istotą wprowadzenia tej postaci. Trzy kobiety. Każda z nich zabiła. Ale czy wszystkie zasłużyły, by znaleźć się w odmętach pandemonium?
Gdyby przedstawioną historię rozpisać na sztukę, byłaby niepozorną jednoaktówką, a na scenie zagościłyby trzy bohaterki i kilku tworzących przerażające tło strażników piekieł. Główna postać, nieokreślona imieniem więźniarka, tylko z pozoru wydałaby się pogodzona ze swoim losem. Być może sprzyjałaby temu jej uległa natura, być może szok związany z nagłym odejściem ze świata, tego nie sposób rozstrzygnąć, ale gdzieś pod tą ułożoną, posłuszną pozą kryłyby się rozgoryczenie, próba wystosowania apelacji. Racjonalna (pod pewnymi względami), praktyczna (czasem), doświadczona (w piekielnej egzystencji) AG9 od razu nakreśliłaby sprostowanie: Nie ma odwołania od decyzji na tym poziomie, czytaj: Z piekła nie uciekniesz!
Kreacje bohaterek pomimo krótkiej formy są złożone. Więźniarka/narratorka bojaźliwa o łagodnej naturze. Przebojowa AG9, dostrzegająca piekło jako kolejną scenę, na której musi brylować, oraz WD16 – złowroga, „wulgarna wizytówka" świata podziemnego. To są tylko schematy, które głównie za pomocą bardzo dynamicznych dialogów stale zyskują pogłębienie. Prawdą jest, że narratorka czyni spostrzeżenia na temat swoich sublokatorek z piekielnej celi i co za tym idzie, my jako czytelnicy często również owe poglądy powielamy. Czujemy jej niechęć, dygoczemy z przerażenia przed Diablicami, marzymy o litości dla niespokojnej duszy więźniarki. I chociaż nie zawsze utożsamiamy się z główną bohaterką, to dwie pozostałe członkinie ognistego apartamentu spełniają rolę kolejnych prototypów naszych zachowań.
Straszne jest, jak wiele z prezentowanych przez kobiety cech, które zaprowadziły je nie w stronę niebiańskich wrót, a wprost przeciwnym kierunku, możemy odnaleźć w sobie samych.
Możliwe, że tylko ja odczuwam związany z tym niepokój, ale po części odnoszę wrażenie, że był to celowy zabieg. Pomimo czarnego humoru, wulgaryzmów, prostego, lecz dosadnego języka, dostajemy coś więcej od nieskomplikowanej historii. Otrzymujemy swego rodzaju przypowieść na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Spójną, ale nie poetycko zachwycającą. Zrozumiałą, lecz posiadającą ukryty sens. Linearną, prowadzącą do szczęśliwego finału, ale... Chwileczkę, wait!
Końcowe akapity „Aniołka" przeradzają się w doskonały fabularny twist, który sam w sobie stanowi świetne podsumowanie. Czy można uznać go za morał? Tak dalekich założeń bym nie poczyniła, jednak zakończenie daje do myślenia, zarówno w kontekście kary, jaka spotkała bohaterkę, jak i naszych własnych, moralno-religijnych przekonań.
Pisałam, że historia jest prosta, ponieważ owszem, uwaga... Jest! Jej prostota niekiedy aż bije po oczach. Język, jakim operuje RutHaber, jest nieskomplikowany, pozbawiony pięknych, poetyckich opisów i wstawek. Niekiedy „brudny", mogący razić niektórych czytelników swą surowością, bardzo dobrze oddaje klimat przestrzeni, w jakiej umiejscowione zostały bohaterki. To nie jest piękna śmierć. Nie jest to również jej krwawa wersja. Po prostu wydarzyła się, zaistniała zarówno wśród ofiar, jak i ich oprawców, powodując niekiedy skrajne skutki. Takim też językiem operuje autorka: przystępnym, prostym, czasami wręcz topornym, lecz nie jest to zarzut pod jej adresem, wręcz przeciwnie, moim zdaniem zabieg ten dobrze komponuje się z aspektem fabularnym.
Być może za dużo posłodziłam tym razem, ale spokojnie, czas na akapit czepiania się. Gdybym nie recenzowała tej pracy, zapewne ominęłabym ją pod natłokiem innych, które nie zachwycają mnie (czytaj: intrygują) pod względem graficznym. Jestem wzrokowcem, przyznaję się bez bicia. Coś musi mnie przyciągnąć do danego opowiadania i po pierwszym spojrzeniu zazwyczaj jest to okładka. Dlatego też będę wobec niej wyjątkowo krytyczna.
Motyw anioła z kruszącymi się skrzydłami bardzo dobrze dostosowuje się do fabuły, lecz użyta czcionka, jej rozmieszczenie oraz kolorystyka zdjęcia wymagają udoskonalenia. Podobnie jak opis dołączony do opowiadania. Pierwsze zdanie, cytowane powyżej, jak najbardziej sprawdza się w tym kontekście, jednak drugie wygląda jak początek kolejnego opisu tej samej książki. Brak jakiegoś połączenia pomiędzy częściami powoduje, że czytelnik może odnieść mylne wrażenia i spodziewać się podobnego chaosu w samej konstrukcji opowiadania, przez co rezygnuje z próby jego przeczytania.
Okładka oraz opis – te dwa aspekty wymagają korekty, która również nie może ominąć pewnych technikaliów związanych z zastąpieniem myślników dewizami lub półpauzami w sekcjach dialogowych.
Dante Alighieri pisał, by każdy, kto odważy się zajrzeć za kurtynę piekła, porzucił wszelką nadzieję. Dzisiaj ja chciałabym wam napisać, byście owej nadziei nie tracili, jednak nie obiecuję, że po lekturze krótkiego opowiadania Rut Habrowskiej, to złudne uczucie nie zginie w was pod naporem emocji. Mogę jedynie wyrazić swoją opinię na ten temat i podkreślić, że melancholijny stan, w jaki wprawił mnie, w szczególności, finał „Aniołka", nie tyle mną wstrząsnął, wywołał potok łez czy zaszokował, ile po prostu zmusił do chwili namysłu zarówno nad losem głównej bohaterki, jak i własnymi przekonaniami. Mam nadzieję, że was również przekona do przewartościowania pewnych kwestii oraz wyciągnięcia wniosków, a może nawet wyciśnie kilka łez.
Luna
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top