#5. Asharen: Przystań Niewiernych / Elusive
Tytuł: "Asharen: Przystań Niewiernych"
Autor: KatieBrillare
Status: kontynuowane (18 rozdziałów)
gatunek: fantasy
Asharen przewijał się w moich propozycjach bardzo często, ale nigdy nie miałam okazji zajrzeć do środka. I chyba dobrze się złożyło, bo zdecydowanie nie potrafiłabym wtedy spojrzeć na tę pracę obiektywnie, choć i tak moje zadanie jest utrudnione — przez kilka czynników. Jednym z nich jest współpraca z Autorką, przy okazji prowadzenia graficiarni, a drugim fakt, że okładka do Asharenu wyszła spod mojej ręki. Nie spodziewajcie się więc rozwodzenia na temat oprawy graficznej; skupmy się na konkretach — a tych będzie tutaj naprawdę sporo.
Okładka Asharenu, jest — jak już wspomniałam — mojego autorstwa. Robiłam ją według konkretnej wizji i wciąż jestem z niej zadowolona, chociaż nie będę tutaj obiektywna. Sami oceńcie, czy zachęca do zajrzenia do środka, a ja pozwolę sobie przejść do opisu. Opisu, na którego temat mam już znacznie więcej do powiedzenia.
Sam blurb dość dobrze obrazuje, jakiego typu fantasy znajdziemy w środku. Ciężko mi było powstrzymać skojarzenie z Grą o tron George'a R.R. Martina, a już po lekturze wiem, że rzeczywiście inspiracji znalazło się tutaj sporo. Nie uznałabym tego kategorycznie za wadę; w świecie fantastyki dość trudno o prawdziwą oryginalność, a wszelkie koncepty zostały już przerobione na wiele, wiele sposobów. Mimo to opis nie wydaje mi się zbyt zachęcający, właściwie przedstawia jedynie historię świata przedstawionego — no i, rzecz jasna, zwiastuje powrót smoków. Problem polega na tym, że pojawia się tutaj naprawdę sporo nazw własnych, które nijak nie dają żadnych informacji, o czym rzeczywiście będzie opowiadanie. Brakuje w nim nawet najdrobniejszego zarysu fabuły, jakiejś wzmianki o tym, z czym się zetkniemy.
Poza tym... Niestety, ale nie jest pozbawiony błędów. Spore nagromadzenie czasownika "być", szczególnie w pierwszej części. "Lordowie zbuntowali się przeciwko swoim władcom", "Doszło do konfliktu trzech potężnych rodów z ludźmi, którym one (te rody) dały schronienie", "(...) którzy pragnęli powstać"... Prawie każde zdanie zawiera jakiś błąd, a niewłaściwe użycie słowa "bynajmniej" na samym końcu przelewa czarę goryczy. Blurb zdaje się kompletnie niesprawdzony — a to z kolei na samym wstępie zniechęciłoby bardzo wiele osób, w tym mnie.
W pewnym sensie jest bardzo spójny z całą resztą tekstu. I obawiam się, że nie uznałabym tego za pozytyw. Zanim jednak przejdziemy do sekcji technicznej opowiadania... Czekają nas inne — znacznie ważniejsze.
TREŚĆ
Tak naprawdę już tytuły rozdziałów sugerują nam, że czytelnicy będą mieli okazję śledzić akcję z perspektywy kilku bohaterów. Osobiście lubię podobne rozwiązania, chociaż akurat w tym przypadku niezwykle cieszyło mnie, że każdy tytuł zawiera podpowiedź, z kim spotkam się w danej części; inaczej pogubiłabym się już na początku.
Asharen rozpoczyna się od prologu, w którym zaglądamy do sierocińca, prowadzonego przez siostrę Chantelle. Dość sielankowe pierwsze akapity wprowadzają bardzo wiejski klimat, który szybko jednak ulega zmianie, gdy okazuje się, że grupa wychowanek kobiety znajduje wiklinowy koszyk, zawierający — a jakże — malutkie dzieciątko. Jedyną wskazówką, co do tożsamości niemowlęcia, jest krótki liścik od rodziców.
Siostra Chantelle, rzecz jasna, decyduje się przyjąć małą Visaes — bo tak nazywała się dziewczynka — i obiecuje odnaleźć jej rodziców, którzy, jeśli wierzyć zostawionej przez nich notatce, kochali swoją córkę i wcale nie chcieli jej oddawać.
Kolejny rozdział zabiera nas w przyszłość, gdzie stykamy się z nastoletnią już Visaes. Okazuje się, że wyrasta ona na dość... nieposłuszną dziewczynę, chociaż ma ku temu powody; sierociniec trafił bowiem w ręce Madam Lachayn, wysoko postawionej kobiety, która zapewniała wychowankom odpowiednie wykształcenie. Dbała o to, by sieroty z Woltlion rozwijały swoje umiejętności i talenty, co umożliwiłoby im potem znalezienie domu w królewskim pałacu w Bloodrage, stolicy Asharenu. Pod opieką Lachayn stawały się damami.
Visaes nie cieszyła się sympatią ze strony innych; wszyscy, w tym Madam, uważali ją za dziwną, inną, głównie przez nietypowe, srebrne oczy. Była odsuwana na dalszy plan, gdy tylko istniała taka możliwość. Sama Visaes spodziewała się, że podobny stan będzie trwał wiecznie, a ona nigdy trafi do Bloodrage, jako że nie posiada żadnych wyjątkowych umiejętności. Tymczasem sytuacja zmienia się, gdy Lachayn postanawia w końcu zabrać ze sobą dziewczynę, wraz z pięcioma innymi.
I tutaj zaczyna się pierwszy problem...
W Bloodrage organizowany jest bal, na którym książę Veriel — dziedzic tronu, lada moment mający zostać królem — powinien wybrać sobie żonę. I w zasadzie nie widziałabym w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to właśnie wychowanki sierocińca w Woltlion są jedynymi kandydatkami na pozycję przyszłej królowej. Jakkolwiek rozumiem, że nie każdej rodzinie królewskiej może zależeć na tym, by panujący władca żenił się z wysoko urodzoną panną, tak kompletnie nie potrafię pojąć, dlaczego to akurat wychowanki Madam Lachayn zostają uznane za godne uwagi.
Nawet dobrze wykształcone, wychowane, obeznane ze wszystkimi zwyczajami... Są wciąż jedynie sierotami. Nie twierdzę, że podobny motyw nie mógłby się tutaj pojawić, jednak jego uzasadnienie jest zbyt znikome, zbyt... mętne. Bardzo ciężko było mi uznać taki scenariusz za prawdopodobny — podobnie jak to, że, zupełnie niespodziewanie, Madam Lachayn nagle postanawia zabrać ze sobą Visaes. Chciała się jej pozbyć? Okej, tylko dlaczego upatrzyła sobie akurat taki moment — gdy książę miał wybierać żonę?
Kolejny problem pojawia się tuż po przybyciu dziewcząt do Bloodrage. Otóż... Otrzymują one polecenie chodzenia w maskach, by nikt ich nie mógł rozpoznać. Mają także zakaz zapuszczania się w jedną część zamku. Visaes — rzecz jasna — nie słucha, po czym natyka się na... samego księcia Veriela. Pominę już ten zbieg okoliczności, a skupię się na czymś innym; Veriel przedstawia jej się jako stajenny, tylko... używa prawdziwego imienia.
Jak duże są szanse na to, że szkolone przez Madam sieroty nie wiedziały, jak nazywa się dziedzic tronu? Visaes bowiem kompletnie nie orientuje się, że spotkała właśnie księcia, a jej chwilowe wątpliwości, czy stajenny na pewno powinien znajdować się w królewskiej części pałacu, znikają niemalże tak szybko, jak się pojawiły.
Zdaję sobie sprawę, że Asharen ciągle powstaje, a do końca historii zostało jeszcze naprawdę, naprawdę dużo. Nie mogłabym jednak nie zaznaczyć, że te pierwsze rozdziały sprawiają wrażenie mocno niedopracowanych pod względem spójności i logiki. Czytelnik cały czas pozostaje świadomy tego, że wszystkie wydarzenia mają miejsce z jednego prostego powodu: bo muszą. Inaczej fabuła nie nabrałaby rozpędu. Problemem pozostaje ich niewiarygodność, która znacząco rzutuje na odbiór opowiadania. Osobiście już na tym etapie zrezygnowałabym z czytania; brakuje tutaj solidnie zbudowanej podstawy fabularnej, na której można by było oprzeć całą historię.
Obecnie opublikowane rozdziały wprowadzają czytelników w napiętą sytuację polityczną, intrygi i w przepowiednię, która — jak to bywa z przepowiedniami — brzmi dość mętnie, aczkolwiek przerażająco, a dla niektórych zapewne również ekscytująco. Zaczyna się ona spełniać, podczas gdy kraje, sąsiadujące z Asharenem, postanawiają po raz kolejny wszcząć wojnę między sobą. Wszystko wskazuje na to, że tym razem nikomu nie uda się zachować neutralności, a samo królestwo, w którym toczy się akcja, zostanie wplątane w sam środek zamieszania.
Osobiście upatruję w tym sporego potencjału, bo choć motyw przepowiedni, wojen i nadchodzącej rewolucji został już przerobiony na wszelkie możliwe sposoby, w dalszym ciągu znajduje swoich zwolenników — a śmiem nawet twierdzić, że nigdy się to nie zmieni. Dodatkowego smaczku dodają tutaj opowieści o przeszłości, o wymarłych rodach i — rzecz jasna — smokach. Chciałabym tutaj zwrócić uwagę Autorce — istnieje różnica między inspirowaniem się czyimś dziełem, a bardzo dosłownym przekładaniem go na swoją własną historię. Nie twierdzę, że granica została przekroczona, ale niewiele jej do tego brakuje, bo ilość podobieństw z każdym kolejnym rozdziałem zdaje się zwiększać — i niekoniecznie przekonuje mnie to do oczekiwania na kolejne części.
Przyznam szczerze, że nie jestem w stanie do końca ocenić, czy wszystko zostało należycie wyjaśnione. Weźmy choćby takich wargów — ludzi, którzy potrafią przenosić swoją świadomość do umysłów zwierząt, przejmując nad nimi kontrolę. Jeszcze zanim wytłumaczenie pojawiło się w tekście, na samą wzmiankę o istnieniu tak uzdolnionych osób, wiedziałam już, czego się spodziewać. Podobnie sprawy miały się w przypadku wymarłego rodu Leyrashów, którego członkowie dosiadali smoków. Właściwie nie wiem, co doprowadziło do ich unicestwienia, ale... No cóż, niekoniecznie zależało mi na zdobyciu odpowiedzi, bo tutaj także dostrzegłam bardzo znajomy motyw.
Co za dużo, to niezdrowo. I naprawdę mam nadzieję, że dalsza część fabuły pójdzie w zupełnie inną stronę — a przynajmniej wniesie nieco świeżości do opowiadania. W przeciwnym razie Asharen zamieni się w kolejną książkę, która próbuje dorównać czemuś, co już zostało napisane — i to z marnym skutkiem, jeśli mogę być szczera. Oryginał to oryginał i, niezależnie od jakości opowiadań na nim wzorowanych, oryginałem zawsze pozostanie.
Zwróciłabym też szczególną uwagę na postać samej Visaes. Jej inność czy też wyjątkowość jest podkreślana na tyle często, że osobiście zaczęłam darzyć ją antypatią tylko ze względu na to, jak zacięcie narracja próbowała mnie przekonać do współczucia biednej sierocie. Być może to dość dosadnie powiedziane, ale... Po dziewczynie wcale nie widać, by czuła się wybitnie pokrzywdzona i nieszczęśliwa; znalazł się, co prawda, jeden moment, gdy dopadły ją nagłe emocje, ale ten dziwny wybuch wydawał mi się zupełnie rozbieżny z tym, jak zachowywała się wcześniej. Mało tego — miałam wrażenie, że Visaes swoimi poczynaniami rzeczywiście mogła zrazić do siebie Madam Lachayn.
Same powody, dla których Lachayn nie lubi dziewczyny, także wydają mi się dość... naciągane? Irracjonalny niepokój czy też strach, jaki wzbudziła w niej sierota, mógłby stanowić przyczynę ostrożności, ale nie wiem, dlaczego arystokratka postanowiła całkowicie odciąć Visaes od nauki, od przyzwoitego traktowania. Nawet jeśli jej niepokój był aż tak silny... Dlaczego dopiero podczas wycieczki do Bloodrage postanowiła znaleźć jego źródło? Dlaczego nie zainteresowała się wychowanką znacznie wcześniej?
Pozwolę sobie także wspomnieć o wątku, który urwał się — jak dla mnie — dość niespodziewanie. Siostra Chantelle, z którą rozpoczynamy historię, została zepchnięta na dalszy plan. Jest to poniekąd zrozumiałe, jako że akcja przenosi się w całkowicie inne miejsce, jednak... Nurtuje mnie jedno: kobieta obiecała dołożyć wszelkich starań, by odnaleźć rodziców Visaes. I naprawdę zastanawia mnie, czy poczyniła w tę stronę jakiekolwiek kroki. Oczywiste jest, że prawdziwa tożsamość sieroty będzie miała ogromne znaczenie dla całej historii, a zapowiedź tych poszukiwań wydawała mi się interesującym wątkiem. Choćby biorąc pod uwagę niechęć Madam Lachayn wobec Visaes; gdyby siostra Chantelle prowadziła poszukiwania, podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z arystokratką, mogłoby to niejako wyjaśnić nagłe postanowienie, by zabrać dziewczynę do Bloodrage i się jej pozbyć.
Wydaje mi się, że problemem Asharenu jest jego wielowątkowość. Ilość bohaterów także nie pomaga, bo, choć widać tutaj ewidentne starania, by zebrać wszystko do przysłowiowej kupy, to jednak brakuje dopieszczenia szczegółów, solidniejszego dopracowania ciągu przyczynowo-skutkowego i zwyczajnego uzasadnienia pewnych działań postaci. Sam fakt, że każdy rozdział jest napisany z perspektywy innej osoby, wprowadza spory chaos, podczas gdy, przy odpowiednim wykorzystaniu, dałby czytelnikowi szansę na zobaczenie różnych wersji wydarzeń, uzyskanie wyjaśnień i poznanie poszczególnych bohaterów nieco głębiej.
Tymczasem przez znaczną część lektury miałam wrażenie, że te zmiany perspektywy służą raczej suchemu opisaniu zdarzeń. Cały czas wiadomo, co dokładnie się dzieje, tylko... Brakowało emocji, które sprawiłyby, że odczułabym jakiekolwiek napięcie, towarzyszące postaciom, choćby Madam Lachayn czy samej Visaes. Albo nawet królowi, który przecież ma niebawem przekazać władzę synowi (swoją drogą, powód ku temu także pozostaje dla mnie dość mętny).
Niemniej jednak pochwalę pracę, włożoną w stworzenie świata, który jest jakiś. Ma swoją historię, dynamikę, nie wydaje się jedynie miejscem na mapie, płaskim i mdłym. Czytelnik dostaje także wgląd w to, jak on funkcjonuje, jak wygląda, bez lawiny skomplikowanych informacji. Zdarzają się momenty, gdzie dominuje ekspozycja, ale nie przeszkadzały mi w znaczącym stopniu. Zapewne nie przeszkadzałyby mi w ogóle, gdyby cała reszta została okraszona emocjami. Śmiem twierdzić, że te wzmianki na temat świata stanowiłyby doskonały sposób na rozładowanie napięcia, jednocześnie pozwalając odbiorcom zapoznać się z kulturą, historią, obyczajami.
Mam sporo nadziei na rozwinięcie właśnie tych pobocznych spraw, na zobaczenie nieco codzienności w świecie przedstawionym — na to, że lektura przestanie przypominać czytanie sprawozdania ze zdarzeń, a zamieni się w coś bardziej emocjonującego. Póki co wiem więcej na temat historii niż rzeczywistości, ale zdaję sobie sprawę z momentu, w jakim znajduje się obecnie opowiadanie; to wciąż początek, mimo nie tak małej ilości rozdziałów.
Zwykle wspominam w swoich recenzjach o potencjale pracy, o tym, co może być, jeśli dojdzie do pewnych poprawek. Tutaj także muszę zaznaczyć, że tekst naprawdę powinien przejść solidną korektę — i to zarówno techniczną, jak i fabularną. Mimo to lektura nie zaliczała się do tych z gatunku męczących i nieprzyjemnych. Były momenty, szczególnie gdy czytałam kilka rozdziałów jednym ciągiem, w których zdarzało mi się zapomnieć o błędach, o tym dość niefortunnym początku, podważonym przeze mnie kilkanaście akapitów wcześniej. Niezależnie od poziomu tekstu, wciąż dzieje się w nim na tyle dużo interesujących rzeczy, a postacie są na tyle od siebie różne, że całkiem łatwo jest patrzeć na kolejne części z pewną dozą optymizmu.
Cały czas wiedziałam jedno: zmierzałam w konkretnym kierunku, chociaż nie mam pojęcia, jak dalej potoczy się akcja i co planuje Autorka. Przeczytałam opowiadanie o czymś, gdzie już po pierwszych rozdziałach można się zorientować, że wcale nie będziemy mieć do czynienia z rozwleczonym na kilkaset stron, pojedynczym i do bólu nudnym wątkiem. Tutaj pojawia się ich wiele — i nie nazwałabym ich nieciekawymi, nawet mimo schematyczności niektórych.
Obietnica, że one wszystkie w końcu złączą się w spójną całość, dawała mi sporą motywację, by przeć do przodu i ignorować część nieścisłości — przynajmniej w stricte czytelniczej roli.
BOHATEROWIE
Nie mam tutaj zamiaru opisywać każdego bohatera, który pojawił się w opowiadaniu. Nie tylko dlatego, że — w moim odczuciu — nie wszyscy odgrywają aż tak znaczącą rolę (przynajmniej na chwilę obecną), ale też dlatego, że zwyczajnie nie wiem na ich temat wystarczająco dużo. Pozwolę sobie skupić się na trzech postaciach, najważniejszych dla rozwoju zdarzeń.
Visaes — ciężko mi powiedzieć, co o niej sądzę. Zdecydowanie wyróżnia się na tle innych postaci, głównie brakiem zainteresowania czymkolwiek ważnym. Dziewczyna nie stara się wcale być najlepsza, nie ciągnie jej do władzy, do potęgi. Trzyma się na uboczu, z dala od reszty sierot, czemu nie można się dziwić; traktują ją jak obcą, jak wyrzutka. Uważa samą siebie za nieciekawą, szarą... Mimo to jest inteligentna — a przynajmniej w założeniu taka być miała. Tym bardziej dziwi mnie to, z jaką łatwością uwierzyła w kłamstwa Veriela; mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, jakie książę nosił imię, ale jego wymówki naprawdę nie brzmiały wiarygodnie. Zwróciłam także uwagę na samo zachowanie bohaterki; przez długi czas miałam wrażenie, jakby Visaes była małą dziewczynką, a nie kimś u progu dorosłości. Nie wiem, czy to zamierzony zabieg, ale bije od niej infantylność, która nieco gryzła się z koncepcją ewentualnego zamążpójścia.
Nie ma jednak wątpliwości, że dziewczyna będzie odgrywała w historii najważniejszą rolę. Cieszy mnie za to — przynajmniej na chwilę obecną — brak wyraźnych, niezwykłych talentów, które czyniłyby z niej postać idealną. Wydaje się zwyczajna, co w tym wypadku określiłabym zaletą.
Madam Lachayn — tutaj postawiłabym najchętniej olbrzymi znak zapytania. Nie wiemy za dużo ani o jej przeszłości, ani o tym, kim właściwie jest. Wspominałam już wcześniej o dość wątpliwej motywacji, by odrzucać Visaes i traktować ją z dystansem, natomiast wszystkie działania już po dotarciu do Bloodrage mają w sobie sporą dozę tajemniczości, która mimowolnie fascynuje. I chociaż uważam, że jeśli faktycznie obawiała się sieroty, zabrałaby się za poszukiwanie odpowiedzi dużo, dużo wcześniej, to nie mogę zaprzeczyć: wątek arystokratki jest jednym z ciekawszych w Asharenie. Mam trudności z określeniem, czy kobieta pełni tutaj rolę antybohaterki, czy może wprost przeciwnie. Posiadam za mało informacji, ale i ufam, że te jeszcze się pojawią. Ciekawi mnie także natura relacji Madam z rodziną królewską; tutaj również zabrakło mi szerszych wyjaśnień. Sama kobieta sprawia wrażenie pewnej siebie, zdecydowanej i nieustępliwej. Kiedy już coś postanowi, zrobi wszystko, by dopiąć swego, co widać w każdych jej działaniach. Została wykreowana konsekwentnie, to muszę przyznać.
Veriel — książę, mający niebawem zastąpić swojego ojca w roli króla. Nie wiem, z jakiego powodu ma to nastąpić, natomiast bardzo podobało mi się podejście młodzieńca do rządzenia państwem. Wyraźnie boi się stojącego przed nim wyzwania, ale jednocześnie ma na uwadze dobro kraju. Sprawia wrażenie poukładanego, chociaż jego fascynacja Visaes od początku przyprawiała mnie o podejrzliwość; może nie nazwałabym tego miłością od pierwszego wejrzenia, ale zapałał do niej uczuciem zdecydowanie szybko — nie wiem, czy nie za szybko. Bo z jednej strony rzeczywiście przejmuje się losami Asharenu, a z drugiej wystarcza zaledwie kilka chwil, by uznał przypadkowo spotkaną dziewczynę za godną tytułu królowej — tylko dlatego, że jest inna i nie pragnie wcale władzy. Uczucia uczuciami, ale oczekiwałabym tutaj jakiegoś zdroworozsądkowego spojrzenia na sprawy, jeśli nie ze strony Veriela, to chociaż ze strony króla czy królowej. I pozwolę sobie jeszcze raz podkreślić: nie wiem, jakim cudem ktokolwiek uwierzył w jego historyjkę, że jest królewskim stajennym, szczególnie na balu, gdzie książę miał wybierać swoją żonę. Dlaczego nikomu nie wydało się to dziwne? Sam Veriel także nie popisał się inteligencją; jeśli od początku nie chciał zdradzać swojej tożsamości sierotom, mógł wymyślić lepszą bajkę. Miał na to czas.
BŁĘDY I STYL
Właściwie nie wiem, od czego zacząć. Usterek technicznych pojawiło się w Asharenie tyle, że tak naprawdę już od pierwszego rozdziału zrezygnowałam z prób ich wskazania. Mój zapał zmniejszył się jeszcze bardziej na widok wiszących wciąż komentarzy z wypisanymi błędami, które jednak nie zostały poprawione. Generalnie rozumiem koncepcję przeprowadzania jednej, solidnej korekty — już po zakończeniu całości. Przy braku czasu jest to nawet sensowne rozwiązanie, ale wypadałoby w takim wypadku dodać gdzieś adnotację — na przykład w opisie — że tekst czeka na poprawki.
W przypadku Asharenu doradzałabym jednak zabrać się za nie szybciej niż później. Nie chodzi tylko o fakt, że opowiadanie jest upstrzone literówkami i błędami, które na spokojnie można wyeliminować, czytając rozdziały przed publikacją. Moja rada wynika głównie z tego, że obecny poziom techniczny zwyczajnie odrzuca — przynajmniej mnie, a ja wcale nie jestem najbardziej wymagającym i upierdliwym czytelnikiem na świecie.
Jeśli miałabym wskazać główny problem, powiedziałabym, że to nagminne nadużywanie czasownika "być". Zdarzały się akapity, gdzie każde zdanie zawierało to słowo, a czasami pojawiało się ich nawet więcej. Sama także walczę z tym nawykiem u siebie, bo powtórzenia z reguły rzucają się w oczy, nawet jeśli występują pojedynczo. Tutaj tak naprawdę nie trzeba w ogóle wczytywać się w treść, żeby je dostrzec — a to już waży na odbiorze dość mocno.
Odniosłam także wrażenie, że interpunkcja momentami wygląda bardziej na zabawę w chybił trafił niż świadome stawianie znaków. Zdarzały się zarówno nadprogramowe przecinki, jak i ich rażące niedobory. Niestety tutaj trudniej poradzić sobie samodzielnie, bo bardzo wiele zasad jest otwartych do interpretacji, niemniej jednak podstawy również szwankują — polecam zacząć właśnie od nich.
Ostatnio moje kochane Jędze uświadomiły mnie, że istnieje coś takiego jak languagetool.org, gdzie można uzyskać pomoc, właśnie jeśli chodzi o te najbardziej podstawowe elementy poprawności językowej. Sama nie zwykłam z tego narzędzia korzystać, ale chyba zacznę, bo to znacznie prostsze niż wyłapywanie wszelkich literówek i tym podobnych w pojedynkę. A akurat w Asharenie zrobiłoby to sporą różnicę, bo czytelnik mógłby się skupić na faktycznym czytaniu, zamiast na znajdowaniu kolejnej literówki, braku przecinka czy powtórzeń.
Zdarzyły się też problemy składniowe, złe końcówki fleksyjne, ale nie ma sensu o nich mówić w obliczu bardziej elementarnych błędów, tym bardziej, że — jak sądzę — większość dałoby się spokojnie wyłapać przy uważniejszym sprawdzaniu rozdziałów.
Za to jeśli chodzi o styl... Wspomniałam już, że czytało mi się Asharen — mimo wszystko — nie najgorzej. Zauważyłam całkiem ciekawe opisy, z potencjałem na naprawdę dobre (ekhem, błędy), a na dodatek większość tekstu miała w sobie lekkość. Zachęcam do dalszego eksperymentowania z opisami, skupiającymi się natomiast bardziej na rzeczach niematerialnych — uczuciach. Tych brakowało i, niestety, nawet ładne, obrazowe akapity nie były w stanie zmusić mnie do przeżywania emocji ze względu na suchość całej reszty.
Ciężko mi jednak ocenić, na ile wszelkie błędy zaciemniły mi obraz stylu. Pojawiło się ich zdecydowanie za wiele, żebym mogła uznać opowiadanie za zadbane, dopieszczone. Asharen czeka jeszcze sporo pracy, zanim będę mogła zmienić zdanie.
PODSUMOWANIE
Pisanie tej recenzji nie należało do łatwych. Zajęło mi naprawdę sporo czasu, bo zwyczajnie nie umiałam zebrać do końca myśli i ułożyć ich w spójną całość. Asharen fabularnie, nawet z wymienionymi przeze mnie wpadkami, prezentuje się wcale nie najgorzej; nie jest idealnie, ale stoi za tym jakiś pomysł. Gdyby jeszcze dopracować względy techniczne, dałabym mu szansę — przynajmniej jako zwykła czytelniczka, chcąca coś poczytać.
Być może nie będzie to najbardziej zaskakujące, oryginalne opowiadanie, ale osobiście lubię podobną tematykę i tutaj także widzę potencjał, pogrzebany pod stertą błędów i kilku nieścisłości. Będę trzymać kciuki, żeby udało się te sprawy wyprostować, bo dobrego fantasy — nawet mocno inspirowanego wydaną już książką — nigdy za wiele.
Przed Autorką sporo pracy — życzę więc powodzenia i mam nadzieję, że moja recenzja rozjaśniła kilka kwestii!
Elusive
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top