Rozdział VIII: Jeniss + Sky + Brad = mieszanka wybuchowa
No więc czwartek...
Dziwny dzień. Zły dzień. Czwartek to ZAWSZE był zły dzień.
Jak gdyby nigdy nic weszłam do szkoły, a tu nagle...
Jeniss.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Wychodzisz z tą... tą... OH! Jak mogłaś mnie zostawić?! - napadła na mnie.
- Jen, byłam za nią odpowiedzialna, nie mogłam pozwolić jej upić się do nieprzytomności - w tym miejscu pominęłam fakt, że upiła się do nieprzytomności i uznała podłogę za łóżko.
- Chodzisz na imprezy ze mną. Nie z nią. Dzisiaj idziemy do Wendy, bądź gotowa o 19 - powiedziała, odwróciła się na pięcie i już, już miała odejść, kiedy...
- Nie. - (tak, to jak powiedziałam)
Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Minęłam ją i ruszyłam korytarzem.
- Jak to nie? - zapytała doganiając mnie.
- Po prostu nie - rzuciłam przyspieszając.
- Okay, przepraszam. Alice, stój.
No i stanęłam. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Nie powinnam się tak drzeć. Tak naprawdę, to oprócz tego, że poczułam się troszeczkę olana, to nic się nie stało, bo... - uśmiechnęła się tajemniczo - zapoznałam się trochę bliżej z Shane'em!
Serce mi prawie stanęło. Wpatrywałam się w nią tępym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? Alice?
-Tak.
Co z tego, że "zapoznała się bliżej z Shane'em"? Czy to znaczy, że są małżeństwem? Nie. Moje szanse wcale nie zmalały. Uśmiechnęłam się.
- Widzimy się w stołówce na długiej przerwie - powiedziałam i ruszyłam do klasy.
Do końca lekcji raczej nie wydarzyło się już nic ciekawego, więc oszczędzę wam wywodów o tym jak długo pani od matmy potrafi mówić o tym, że nie zdamy do następnej klasy. Cóż... ja zdam. Nie ma innej opcji.
O 19 przyjechała po mnie Jen ze znajomymi i pojechaliśmy do Wendy (kimkolwiek ona była).
Ponieważ na imprezie pojawił się Shane, Jeniss po chwili mnie zgubiła (i kto tu teraz czuje się olany?). Więc wybrałam się do kuchni w poszukiwaniu towarzystwa. Zdziwicie się, ale w kuchni najczęściej można znaleźć normalnych ludzi. I znalazłam akurat... Skipper.
- Hej, Sky - powiedziałam.
Ostatnio była trochę na mnie... zła? A wszystko przez Brada... Ohhh...
- Hej, Alice Manipulatorko Cudzych Braci. Wiesz, że bawiąc się z nim na imprezach dajesz mu nadzieję - odpowiedziała niesamowicie szybko.
- Czyli mam z nim nie rozmawiać?
- Tak.
- Nie.
- Oj, Alice. Otwórz oczy. On lubi ciebie, nie swoją byłą, a twoje imię nie ma z tym nic wspólnego.
- Świetnie, tyle, że nie jestem nim zainteresowana.
Sky odwróciła się do mnie na chwilę plecami i otworzyła jakąś szafkę.
- Ooo, niech zgadnę. To ten Shane. Widziałam z jaką złością patrzysz na Jeniss, kiedy się do niego przystawia.
- Tak. Shane.
- A co z Jeniss? Złamiesz serduszko swojej przyjaciółeczce? I mojemu zakochanemu w tobie bratu przy okazji? Dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Powiedzmy, że mam pewną przewagę nad Jeniss i jestem prawie pewna, że niedługo będę częściej widywać się z Shane'em. A jeżeli chodzi o Brada, to przykro mi. Nie chciałam tego.
- Pfff... czy ci ludzie nie mają nawet porządnej kawy - powiedziała wyciągając jakąś paczkę z szafki. Odwróciła się, spojrzała na drzwi za moimi plecami i upuściła kawę.
Zanim zdążyłam się odwrócić usłyszałam pełen gniewu głos.
- Co... ty... powiedziałaś? - patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić. A za nią stał Brad. Tragedia.
- Jeniss, to nie tak. Ja go znam dłużej niż ty. To znaczy nie znam, ale... spotkaliśmy się i...
- MILCZ! - wrzasnęła i rzuciła o podłogę kieliszkiem, który trzymał w ręku.
- Hej! Przestań! - krzyknął Brad i stanął między nami.
- Zejdź mi z drogi idioto! - powiedziała idąc w moją stronę. Sky zachichotała.
- Jeniss, uspokój się! - zawołałam.
- Zrobiłam z ciebie "kogoś". Ludzie chcą cię na imprezach, znają cię, lubią, a tymczasem ty tak mi się odpłacasz?! Ty (cenzura)!
Chciałam stamtąd uciec, ale nie bardzo miałam gdzie, bo plecami opierałam się o wyspę kuchenną.
- Jeniss... Lepiej już stąd idź - powiedział Brad, ale Jen tylko strzeliła go z liścia, aż zatoczył się na bok i rzuciła na mnie.
Odsunęłam się i okrążyłam wyspę. Jeniss przyspieszyła i już prawie złapała mnie za rękę, kiedy Sky sypnęła jej kawą w oczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz?! - wrzasnęła Jen.
Tymczasem my wybiegliśmy z kuchni. Ktoś złapał mnie za łokieć i zaprowadził do drzwi wyjściowych. Kiedy wyszliśmy okazało się, że był to Brad. Sky gdzieś zniknęła.
- Alice... Chyba jestem ci winien przeprosiny i wyjaśnienia... Nie chcę żebyć myślała, że jestem jakiś... To znaczy... Zacznijmy od początku - wyciągnął dłoń. Uścinęłam ją.
- Okay... Alice... jestem...
- Brad. I od tej pory będziesz znała tylko prawdziwego Brada, a nie chłopaka w depresji, który chodzi codziennie naćpany.
Wytrzeszczyłam oczy. To dlatego tak dziwnie się zachowywał. A teraz stał przede mną z głową zwieszoną w dół.
- Okay - powiedziałam, wzięłam go za rękę i pociągnęłam w stronę ulicy.
Po chwili marszu w milczeniu (już nie trzymając go za rękę, nie myślcie sobie), zapytałam:
- Naprawdę robię ci nadzieję i łamię serce czy twoja siostra przesadza?
Zaśmiał się cicho patrząc na swoje buty.
- Przesadza.
I tyle mi wystarczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top