Rozdział XVII: N i e p r a w d a

Próbowałam otworzyć oczy, ale moje powieki były takie ciężkie... Widziałam jakiś przebłysk światła, a potem znowu straciłam przytomność. Co się dzieje?

***

- Wszystko będzie dobrze. To lekkie wstrząsienie mózgu. Na kilka dni zostanie w szpitalu, na obserwacji - usłyszałam przytłumiony głos.

Ale co takiego się stało?

- Dobrze... Mogę tu zostać, prawda? - to był głos mojej matki. Płakała.

I znowu cisza.

***

W końcu udało mi się pokonać obezwładniające zmęczenie i zmusiłam się do otworzenia oczy. Pierwsze, co zobaczyłam, to biały sufit. Zaczęłam się krztusić, miałam coś w gardle. Intubowali mnie? Świetnie. Zawsze bałam się takiej sytuacji - że będę miałam jakiś wypadek i obudzę się z rurką w gardle. Ale zaraz ktoś przybiegł i po kilku minutach byłam już od niej wolna. Tyle że gardło bolało...

Obróciłam głowę i zobaczyłam mamę siedzącą w kącie na krześle.

- Co ty tu robisz? - zapytałam z irytacją - Ach, no tak. Jesteśmy w szpitalu.

- Alice...

- Idź na dyżur.

- Ale to nawet nie jest mój szpital...

- Zaraz... To gdzie my jesteśmy? - otworzyłam szeroko oczy.

- Nieważne, odpoczywaj - spojrzała na zegarek - Za chwilę będę musiała wyjść. Kończą się godziny odwiedzin - wstała i podeszła do mnie - Alice, co tam się stało? On chciał cię popchnąć... ?

- Kto? - zapytałam, po czym zdałam sobie sprawę o kim mówi - O mój Boże, Brad! Gdzie one jest?

- Leży kilka sal obok. Zdaje się, że jest z nim gorzej niż z tobą. Alice... Powiesz mi co się stało? Bo... ludzie, którzy stali na stacji twierdzą, że... - uciekła wzrokiem.

- Że... ? - ponagliłam ją. W głowie pobrzemiewało mi tylko jedno słowo: g o r z e j.

- Że chciałaś skoczyć pod pociąg, a on pociągnął cię do tyłu i uratował, ale przewróciliście się z impetem i oboje straciliście przytomność... - łzy znowu spływały jej po twarzy, patrzyła w okno - Alice, powiedz mi, że to nie prawda...

Wtedy otworzyły się drzwi.

- Przykro mi, ale musi pani już wyjść - powiedziała łagodnie pielęgniarka.

- Jeszcze chwileczkę...

- Już i tak pozwoliłam pani zostać zbyt długo. Musi pani wyjść.

- Dobranoc, kochanie - powiedziała i pochyliła się, żeby mnie pocałować. Odsunęłam się.

- Wrócę rano - dodała w drzwiach.

I wyszła.

Leżałam przez kilkanaście minut myśląc tylko o tym, że Brad jest tu gdzieś niedaleko i jest z nim "gorzej". Wcisnęłam twarz w poduszkę. Po chwili wstałam zdecydowana wyjść i go poszukać. Trochę mi zajęło pozbycie się wszystkich rurek i przyssawek, ale w końcu się uwolniłam.

Uchyliłam drzwi i się rozejrzałam. Przy końcu korytarza widziałam światło dochodzące zza dużych szyb. Usłyszałam śmiechy. To pewnie pokój pielęgniarek. Oby żadna nie postanowiła wyjść.

Wyślizgnęłam się cicho. Podłoga była zimna. Przeszłam korytarz zaglądając przez okienka w drzwiach. Serce podskakiwało mi w piersi. A co jeśli go nie znajdę? Jeżeli gdzieś go przenieśli i już go tu nie ma? Proszę, nie...

I wtedy go zobaczyłam. Otworzyłam dzrzwi i weszłam do środka. Serce podskoczyło mi do gardła.

Siedział na łóżku oparty o ścianę i patrzył w okno, światło latarni podkreślało linię jego szczęki i błekit oczu. Miał sińce pod oczami. Wyglądał... źle. Widać było, że coś jest nie tak. Odwrócił się w moją stronę. Wyraz jego twarzy się zmienił. Może spodziewał się pielęgniarki? No bo skąd JA miałabym się tu wziąć?

Zrobiłam w jego stronę jeden krok, potem drugi...

- Kim jesteś? - jego pytanie mnie sparaliżowało. Chciałam coś powiedzieć, ale czułam, jakby ktoś zatkał mi gardło, nie mogłam nawet nabrać powietrza. Musiał zobaczyć przerażenie na mojej twarzy, bo dodał:

- Przepraszam, jeśli cię nie pamiętam - wykonał ręką jakiś gest w stronę głowy - Mam amnezję wsteczną.

Amnezja?

Wsteczna?

Czułam jak lecę do tyłu. Napotkałam plecami ścianę.

Osunęłam się na podłogę i zatkałam dłonią usta, żeby stłumić szloch.

Brad uniósł się. Chyba chciał do mnie podejść, żeby mi pomóc, ale był przypięty do tak wielu rzeczy... 

Zacisnęłam powieki.  Czułam jak łzy zalewają mi całe policzki.

Nieprawda. Nieprawda. Nieprawda, nieprawda, nieprawda.

N i e p r a w d a.

To nie mogło się zdarzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top