Rozdział XIV: Tylko sen

Obudziłam się około czwartej rano. Uniosłam się zdezorientowana. Na białej poszewce poduszki zostały ciemne plamy, najpewniej był to tusz zmieszany z łzami. Wstałam powoli i poszłam do łazienki. Wyglądałam okropnie. Przemyłam twarz wodą. Wciąż miałam na sobie sukienkę, musiałam w niej zasnąć. Przebrałam się w luźny T-shirt i szorty. Wróciłam do pokoju i położyłam się na plecach na łóżku. Wbiłam wzrok w sufit.

"Co się wczoraj wydarzyło?" - starałam się oddzielić wczorajsze wydarzenia od snów, które mnie nękały.

Zdaje się, że pokłóciłam się z rodzicami. Potem byliśmy z Bradem w teatrze i zasnęłam w trakcie sztuki. Nagle przypomniałam sobie ten sen i zapiekły mnie policzki. Jeżeli sny to naprawdę obawy lub pragnienia, to ten zdecydowanie był obawą. Nie chciałam, żeby Brad się we mnie zakochał. Tak czy inaczej nie do końca pamietam jak znalazłam się z powrotem w domu. Po wyjściu z teatru musiałam być półprzytomna.

Ześlizgnęłam się z łóżka i usiadłam na podłodze. Zajęłam się odrabianiem lekcji, a potem próbowałam poduczyć się historii i fizyki, bo mieliśmy mieć jutro... dzisiaj kilka kartkówek.

W szkole nie było tak źle jak myślałam. Cały dzień szukałam wzrokiem Brada, ale znalazłam go dopiero podczas lunchu. Siedział sam, tam, gdzie kiedyś jadłam ze Sky.

- Hej - rzuciłam siadając - Gdzie Skipper?

- Chora - odpowiedział lakonicznie.

Po chwili milczenia zapytałam niepewnie:

- Rozmawialiśmy o czymś wczoraj... ?

- Cóż... właściwie nie. Byłaś dość małomówna, a potem praktycznie spałaś na stojąco. Nie pamiętasz? Wszystko okay?

- Nie wiem... Przepraszam, że usnęłam...

- W porządku - uśmiechnął się - I tak to było strasznie nudne. Chociaż jak na tak wszechstronną artystkę, to była osobliwa reakcja. Spodziewałem się oklasków, a nie chrapania - wyszczerzył się jeszcze szerzej, a ja rzuciłam w niego frytką. Starałam się zachować poważną minę, ale uśmiech sam wpełzł na moją twarz.

- Ja wcale nie chrapię! - wyraz jego twarzy świadczył o tym, że żartował, więc się trochę uspokoiłam.

Nagle wstał i podniósł tacę.

- Masz ochotę na trochę muzyki? - zapytał unosząc brew.

- Czemu nie - powiedziałam i ruszyłam za nim zabierając tacę z obiadem.

Brad udał się do części szkoły, w której rzadko bywałam. Potem skręcił do skrzydła muzycznego i otworzył przeszklone drzwi na końcu korytarza, nad którymi świeciła się czerwona lampka.

- Zwariowałeś?! Tego już nikt nie słucha - dopiegły nas głosy ze środka - Jeżeli to włączysz, to przefarbuję się na różowo i i zacznę się zadawać z kółkiem chemicznym - powiedział żartobliwie wysoki chłopak z długimi włosami.

- Mhm, jasne. Obawiam się, że twoje włosy zostaną wykorzystane jako papierek lakmusowy - roześmiał się brunet siedzący przy jakimś sprzęcie muzycznym.

- Ekhm, to fenoloftaleina zmienia kolor na malinowy. Wiedziałbyś to, gdybyś chociaż raz w tym roku przyszedł na chemię - rzucił ten pierwszy.

- Hej, Jack - zawołał do niego Brad i wtedy rozpoznałam tych chłopaków. Jake był perkusistą, a ten brunet gitarzystą w zespole, w którym miałam śpiewać... Przez chwilę stałam poddenerwowana, że Brad znowu każe mi prezentować swoje umiejętności.

- Brad! Co ty tu robisz? - uśmiechnął się do nas brunet - Widzę, że przyprowadziłeś naszą nową koleżankę.

- Świetnie, że jesteś, brachu. Może mógłbyś wytłumaczyć Kayle'owi, że Alice Cooper to przeżytek i ludzie uciekną z korytarzy, kiedy go usłyszą? - wtrącił się Jack.

- Nie znasz się na sztuce! To prawdziwy artysta! A nie te twoje... Niedźwiedzie Polarne! - obruszył się Kayle.

- ARCTIC MONKEYS, IDIOTO! - wykrzyknął Jack wyrzucając ręce w górę i patrząc z desperacją w sufit.

- Słuchasz Arctic Monkeys? - zainteresowałam się.

- Co? Ty też... ? - westchnął z rezygnacją Kayle.

- Ej, ale wiecie, że minęło już dziesięć minut przerwy, a wy nic nie włączyliście? - powiedział Brad - Może niech dzisiaj wybierze Alice.

- Cooper! - Kayle odwrócił krzesło obrotowe i popatrzył na sprzęt.

- Miałem na myśli...

- Wiem, taki żart. Okay, Alice chodź tutaj.

Podeszłam bliżej.

- Piosenka - powiedział.

- Pfff.... Tom Odell? Another love.

- Serio? - odwrócił się przez ramię i spojrzał na mnie.

- Posuń się, Kayle - nagle znikąd pojawił się jakiś rudy chłopak. Musiał siedzieć wcześniej w kącie, dlatego go nie zauważyłam - Jestem Danny - uśmiechnął się i usiadł, kiedy Kayle zwolnił krzesło.

Wcisnął kilka przycisków, poszukał czegoś na komputerze, przesunął kilka włączników.

- Znasz słowa? - zapytał.

- Tak, ale...

- Kiedy dam ci znak, zaczniesz śpiewać.

- Żartujesz? - otworzyłam szeroko oczy.

Nagle z głośników popłynął początek Another Love. Jednak Danny dodał do niego perkusję, zmodyfikował melodię. W pewnym momencie uniósł dłoń. To był znak. Dobrze, że go dał, bo naprawdę miałabym wątpliwości, kiedy zacząć.

Kiedy dośpiewałam do końca, poczułam jak bije ode mnie ciepło. Zestresowałam się, ale chyba poszło dobrze. Usiadłam na kanapie i odetchnęłam głęboko. Teraz Danny włączył jakąś szybszą piosenkę, jednak przyciszył głośność w pomieszczeniu.

- Jesteś genialna - powiedział Jack powoli kręcąc głową. jego oczy wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem.

- No to panowie, kiedy zaczynamy próby? - zapytałam z ciepłym uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top