Rozdział XIII: Może to właśnie jest miłość...
Tańczyliśmy cały wieczór. Okazało się, że Brad gra w zespole Flicking Light, którego członkowie poprosili mnie, żebym została główną wokalistką. Byłam w tak wielkiej euforii, że się zgodziłam. Potem trochę tego żałowałam, bo boję się publicznych wystąpień. Brad odwiózł mnie do domu około 22. Rzuciłam mu się na szyję (nadal w euforii) i podziękowałam za wspaniały wieczór.
Następnego dnia była niedziela, więc byłam w kościele, a potem siedziałam w domu oglądając filmy.
Za to w poniedziałek umówiłam się z Bradem do teatru. Założyłam śliczną czarną sukienkę, całą w cekinach. Zebrałam włosy w kok i już miałam pomalować usta czerwoną szminką, ale przypomniałam sobie, że rodzice są na dole. Nie rozmawiałam z nimi od soboty rano, kiedy to dowiedziałam się, że biorą rozwód. Zeszłam na dół i skierowałam się w stronę drzwi.
- Alice, zaczekaj - zawołała mama z salonu - Chwileczkę, gdzie ty się wybierasz w takim stroju?
Zapewne kłuły ją w oczy moje gołe plecy. Cóż...
- Nie twoja sprawa.
- Jak ty się do mnie odzywasz?
- Ciesz się, że w ogóle się odezwałam. Zostawcie mnie w spokoju - założyłam czarne balerinki i już miałam sięgnąć po płaszcz, kiedy złapała mnie za nadgarstek.
- Chodź na chwilę do salonu. Porozmawiajmy, proszę.
Po chwili wahania wyszarpnęłam rękę z uścisku (który tak naprawdę nim nie był, bo ledwo co dotykała mojej ręki) i weszłam do salonu. Tata siedział na fotelu. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Wybierasz się gdzieś?
- I niby kto zadaje to pytanie?! Nawet nie byliście tak łaskawi, żeby mnie poinformować, że wyprowadzacie się do szpitala i zostawiacie samą!
- Alice, nikt cię nie zostawia - powiedziała spokojnie mama i usiadła na kanapie.
- Jasne.
- To nie twoja wina. Mama wróci do domu, już nie będzie nocowała w szpitalu. Ja... - zawiesił głos, po czym odchrząknął - Ja się wyprowadzę.
- CO?!
- Alice, spokojnie - mama nadal próbowała zachować spokój. Ja nie potrafiłam.
- NIE. To JA się wyprowadzam. Nie zostanę z wami ani minuty dłużej.
I wtedy zaczęła się prawdziwa awantura. Darliśmy się na siebie ze dwadzieścia minut, kiedy oznajmiłam rodzicom, że zmieniam szkołę na taką z akademikiem i wyjeżdżam. Jeszcze nie wiedziałam gdzie, ale byłam pewna, że to zrobię. W końcu wybiegłam z domu. Brad czekał w samochodzie.
- Spóźniłaś się - powiedział uśmiechając się delikatnie, po czym spojrzał w moją twarz - Wszystko w porządku?
Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać. Spojrzałam w górę i przestałam na chwilę mrugać.
- Jedź - wyszeptałam.
Zanim dojechaliśmy, zdążyłam dojść do siebie. Kiedy zaparkował, siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Na pewno chcesz iść?
- Tak, a ty nie? - zapytałam siląc się na uśmiech.
- Alice, nie jestem idiotą, widzę, że coś się dzieje.
- Tym bardziej chcę iść.
***
Sztuka była świetna, obojgu nam się podobała. Kiedy wyszliśmy, zatrzymałam się na schodach. Wiał lodowaty wiatr. Mimo to nie było mi zimno.
- Nie chcę wracać do domu - powiedziałam przymykając powieki.
Brad zdjął marynarkę i próbował założyć ją na moje ramiona, ale odsunąłam się.
- Możesz nocować u nas, jeśli chcesz. Rano Sky pożyczy ci jakieś ubrania. Naprawdę nie jest ci zimno?
Spojrzałam na niego z zastanowieniem, tak jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
- Dlaczego to robisz? - zapytałam wpatrując się w jego zmartwione oczy.
- Co konkretnie? - odparł zdziwiony.
- To wszystko. Chcesz czegoś ode mnie?
- O czym ty mówisz? - teraz już wyglądał na całkowicie zbitego z tropu.
- Wiem, jacy są chłopcy w tym wieku. Wiem też, co Sky sądzi o tym wszystkim. Chciałabym chyba po prostu wiedzieć... dlaczego się mną interesujesz?
Brad prychnął, odwrócił wzrok, a na jego twarz wstąpił gorzki uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
- Myślisz, że jestem taki jak Shane? Alice, ja wiem, że w twoim życiu ostatnio sporo osób cię... zawiodło... ale chciałbym, żebyś mi ufała. Nie mam wobec ciebie żadnych złych intencji. Jesteś wspaniałą osobą - sympatyczną, inteligentną, błyskotliwą. Czuję się przy tobie jakoś inaczej, tak jakbym był we właściwym miejscu. Wiem, co Sky ci mówiła, ale... - wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze - Alice, niezależnie od tego czy byłbym twoim przyjacielem czy chłopakiem, byłbym tak samo szczęśliwy. Jestem szczęśliwy. Nie wiem, może to jest właśnie miłość. Chciałbym zawsze stać przy tobie i cię chronić. Ufam ci i chciałbym, żebyś ty też mi ufała, ale nie mogę tego od ciebie wymagać. Jesteś moim życiem - pokręcił delikatnie głową, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie - I ja nie chcę innego.
Stałam osłupiała przez kilka sekund, próbując jakoś ułożyć w głowie to co powiedział. Czy on właśnie wyznał mi miłość? Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie złożyć żadnego sensownego zdania. No bo co miałam powiedzieć? "Ja też cię kocham"? Przecież nie powiedział tego wprost. Poza tym nie byłam pewna czy tak właśnie czuję. Wyciągnęłam do niego rękę, a on splótł moje palce ze swoimi. Nadal się uśmiechał i nie wyglądał jakby domagał się komentarza z mojej strony. To mnie uspokoiło. Może w takich sytuacjach po prostu się milczy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top