Rozdział II: Impreza
Popołudnie w domu Jeniss było całkiem miłe. NIe wydarzyło się już nic niezwykłego (pomijając sam fakt, że w ogóle zostałam tam zaproszona).
Następnego dnia Jeniss zaczepiła mnie na korytarzu.
- Hej - uśmiechnęła się (to wbrew pozorom był złowieszczy uśmiech) - Organizuję dziś imprezę. Wpadniesz?
- Ja... ? - zawahałam się, ale potem przypomniałam sobie, że przecież od wczoraj jesteśmy przyjaciółkami - Tak, tak. Jasne - dodałam jeszcze uśmiech nr 4 (wdzięczny).
- Bądź u mnie o piątej. Przygotujemy się razem - uśmiech, półobrót i odejście. Że też ją nie bolą mięśnie twarzy.
Tego dnia w szkole nie było zbyt ciekawie. Ah, nie! Siedziałam z Jeniss na historii!
W każdym razie po szkole wpadłam do domu, żeby się przebrać przed wyjściem na imprezę.
Otworzyłam szafę i... co tu dużo mówić... Nie miałam pojęcia co włożyć, żeby zaimponować Jeniss. W końcu po kilkudziesięciu minutach wybiegłam w domu w czarnej miniówce (ale nie przylegającej do ciała) i ciemnofioletowej bluzce (luźne, opadającej na jedno ramię). Do tego włożyłam szkolne trampki. Kiedy pojawiłam się w drzwiach mojej nowej "przyjaciółki", zmierzyła mnie wzrokiem i stwierdziła, że nie jest źle. Jednak kiedy zobaczyła moje buty, przewróciłam oczami.
- To jest impreza, Alice! A nie koncert - wypuściła ciężko powietrze i gestem zaprosiła mnie do środka - Wchodź.
Dom był jeszcze oczywiście pusty. Jeniss dała mi jakieś czarne szpilki (obsac miał co najmniej 10 cm) i przez następną godzinę opowiadała mi różne rzeczy o takich imprezach. Od kogo mam "nie brać", bo obudzę się w ogródku na drugim końcu miasta; żeby nie przechodzić obok basenu w ubraniu, palić tylko na zewnątrz i takie tam... wiecie - przyjacielskie porady.
W końcu zaczęli przychodzić goście. Minęło pół godziny i już zgubiłam Jeniss oraz wszystkie osoby znane z widzenia (nie było ich zbyt wiele). Stałam w holu podpierając plecami ścianę. W końcu w salonie dostrzegłam dziewczynę w szortach moro, jakiejś podkoszulce i glanach. Miała długie, złote, kręcone włosy i właśnie próbowała zapalić papierosa. Siedziała na oparciu kanapy (przodem do mnie), nogi trzymając na jakiejś etażerce. Stwierdziłam, że może warto spróbować kogoś poznać, więc pewnym krokiem ruszyłam w jej stronę.
- Hej - przywitałam się.
Rzuciła zapalniczkę na stolik, chwyciła papierosa między palec wskazujący a środkowy lewej ręki, po czym potrząsnęła ze zdziwieniem głową otwierając przy tym szeroko oczy i wydychając dym.
- My się znamy?
- Nie... Jestem Alice - wyciągnęłam rękę.
- Sky - uścisnęła mi dłoń.
W tym momencie potrzedł do nas jakich tańczący chłopak.
- Skipper! Patrz jak wymiatam!
Dziewczyna przewróciła oczami i zarzuciła mu rękę na ramiona, unieruchamiając go i przyciągając bliżej.
- Brad, skarbie, nawet sprzątaczki wymiatają lepiej niż ty - uśmiechnęła się do niego sarkastycznie.
- Sky, skarbie, właśnie zraniłaś mnie dogłębnie i w ramach rewanżu powiem ci, że nie zawiozę cię dzisiaj do domu.
- Mieszkamy w domu obok - uniosła prowokująco brwi.
- Aha - powiedział i osunął się na podłogę.
- Pomóż mi - rzuciła Sky i podniosła Brada za jedną rękę. Ja chwyciłam drugą i zaprowadziłyśmy go do kuchni.
- Popilnuj, żeby stał w miejscu, a ja poszukam kawy albo chociaż jakiejś aspiryny - powiedziała Skipper.
Brad spojrzał na mnie.
- A ty to kto?
- Alice.
- Alice... Ładne imię. Tak nazywała się była dziewczyna mojego brata, wiesz? - oznajmił pijackim bełkotem.
- Brad, nie masz brata, masz siostrę - poprawiła go Sky nawet nie wyglądając zza drzwi kredensu.
- Jak to... ale ty nie miałaś dziewczyny... - zaczął się zastanawiać.
- Brawo.
- No tak, Alice to moja była - powiedział patrząc mi prosto w oczy - To było tak tragiczne, że wyparłem ją z pamięci...
- Bo cię rzuciła i teraz chodzi ze mną - do kuchni wszedł roześmiany chłopak w sportowej bluzie, a za nim jego koledzy. Wszyscy się śmiali.
- Właściwie, to jej się nie dziwię - dodał mierząc wzrokiem Brada.
- Ja ci pokażę... - wysapał Brad, zamachnął się i z całej siły uderzył w lodówkę.
- O cholera... !!! - wrzasnął wijąc się z bólu - Co ty, sztuczną szczękę masz?!
Sky zanosiła się ze śmiechu leżąc na blacie. Szczerze mówiąc ja też chichotałam.
Ten nowy chłopak Alice podszedł do Brada i chyba chciał mu coś zrobić, ale Sky wstała i z rozpędu pchnęła go na jego kumpli, którzy przytrzymali go i wyciągnęli z kuchni, bo wyrywał się jakby teraz jej chciał zrobić krzywdę.
Zostaliśmy w kuchni sami. Skipper podeszła do kuchenki i wstawiła wodę na kawę, a ja stałam nad nieprzytomnym Bradem.
- Zostaw, nic mu nie będzie. Zawsze w końcu pada, jak przedawkuje. Obudzi się przed końcem imprezy - mówiła Sky stojąc do mnie tyłem.
- Ale... a jeżeli coś mu się stanie...
- Przecież mówię ci, że nic mu nie będzie - po chwili milczenia dodała - Skąd się tu wzięłaś, Alice? Nigdy nie widziałam cię na żadnej imprezie.
- Jeniss mnie zaprosiła.
- Jeniss? - zaśmiała się Sky - Co ona knuje...
- Co masz na myśli?
- Cóż, nie wyglądasz na taką, którą da się manipulować, więc nie rozumiem dlaczego Jeniss... Nieważne.
- Okay...
Gdy Sky w końcu zaparzyła kawę, podeszła do wyspy (tzn blatu na środku kuchni) i postawiła na niej filiżankę.
- Cholera, po co ja robiłam tę kawę?!
Nagle Brad zaczął macać ręką po blacie (nadal leżąc na podłodze).
- Dla mnie... - wybełkotał - No daj mi to...
- Wstań - powiedziała Sky rozkazująco.
- Nie.
- To nie dostaniesz kawy.
- Dobra, dobra... Ale nie oczekuj cudów... - podparł się o wyspę i próbował wstać. Po chwili jednak upadł na czworaka - Skyyyyy... - powiedział błagalnie.
- Oparzysz się - powiedziała Skipper, ale mimo wszystko postawiła mu filiżankę na podłodze, po czym wyszła.
Brad usiadł i oparł się plecami o lodówkę. Wziął do ręki filiżankę i wypił łyk napoju, po czym się skrzywił.
- Co to jest... ?!
Usiadam na przeciwko niego.
- Kawa - oznajmiłam.
- Nie chcę tego - powiedział i odstawił kawę na blat - Alice...
- Tak?
- Odprowadzisz mnie do domu? - zapytał pocierając rękami oczy.
- Mieszkasz w domu obok, tak?
- Tak...
- Okay. Chodźmy.
Trochę ciężej było go prowadzić w pojedynkę, ale udało mi się dociągnąć go pod furtkę sąsiedniego domu.
- Dzięki - powiedział przytrzymując się ogrodzenia.
- Nie ma za co - ruszyłam z powrotem do domu Jeniss.
- Alice...
- Hm? - odwróciłam się przez ramię.
- Czy każda Alice jest taka perfidna i nieludzka jak moja była?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Delikatnie pokręciłam przecząco głową.
- Nie - zapewniłam go półszeptem i odeszłam.
Pod drzwiami domu Jen zatrzymałam się. Stałam tam chwilę, po czym odwróciłam się i na piechotę poszłam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top