XVIII
Weszłam do hotelowego holu, w którym nie byłam od lat. Dawniej to tutaj zatrzymywał się Santiago. Dlatego siłą rzeczy przychodziłam tutaj przynajmniej raz na jakiś czas. Jednak potem ten zniknął wraz z jedynym powodem, dla którego tutaj przychodziłam. Kiedy Casas stanął obok mnie ruszyłam dalej docierając aż do windy. Ten wybrał odpowiednie piętro. I jak już w tym momencie się domyślałam, wziął ten sam pokój co zawsze.
Latynos niczym prawdziwy dżentelmen otworzył przede mną drzwi. Ja przekroczyłam próg mieszkania, bo nazwanie tego pokojem byłoby niedopowiedzeniem roku. I w tym momencie zalała mnie fala wspomnień. Odgarnęłam włosy na plecy czując się dziwnie nie swoja. Utraciłam część pewności siebie, która zazwyczaj towarzyszyła mi bez przerwy.
— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. — Zauważył brunet, kładąc torby z zakupami na blacie kuchennym. Przeniosłam na niego spojrzenie, dokładnie mu się przyglądając. Zazwyczaj nie miałam tej przyjemności oglądać go w tak codziennych i życiowych sytuacjach. Więc i to było dla mnie czymś nowym.
— Widzę ducha. Ducha swojej przeszłości. — Doprecyzowałam, podchodząc bliżej niego. — Dawno mnie tutaj nie było.
— Mnie również. Stęskniłem się za tym miejscem. — Przyznał, rozpakowując zakupy. Z uwagą śledziłam każdy jego ruch. Nie tyle z braku zaufania co z fascynacji. — Jadłaś kiedyś Paelle z kurczakiem? — Spytał nagle, na co pokręciłam głową na nie. — No cóż, zawsze musi być tej pierwszy raz. — Stwierdził, rzucając mi paprykę. — Cebulę i czosnek drobno posiekaj a cebulę pokrój w paski... Możesz też odsączyć pomidory z puszki... I nie patrz tak. Nie przerobisz się przecież. Poza tym, kiedy ostatnio coś gotowałaś? — Dopytał, na co stanęłam jak wryta. Lubiłam gotować. Jednak za cholerne nie miałam na to czasu, dlatego zazwyczaj gotowała kucharka. No cóż, mój mąż też był zapracowany. A kiedy już mieliśmy chwilę, woleliśmy posiedzieć z małą jak nad garami.
— Dobra. Pomogę. — Rzuciłam, biorąc deskę do krojenia i nóż. Zaczęłam robić to, co mi kazał teraz całkiem ciesząc się z takiego obrotu spraw, jeśli chodzi o ubrania. Koszula nie była szczytem wygody, jeśli chodzi o gotowanie.
— Widać, że umiesz sprawnie posługiwać się nożem. Zresztą to już odkrył ten gość, którego zabiłaś. — Zauważył, myjąc mięso. Szczerze nigdy nie przypuszczałam, że on mógłby umieć gotować. A jednak jak widać, żyłam w błędzie. Zresztą nie pierwszy raz.
— Zasłużył. Był zdrajcą. — Zapewniłam, nie przerywając pracy. Byłam głodna i chciałam to jak najszybciej skończyć.
— Nic przecież nie mówię. Nie czuj się oceniana przez kogoś, kto nie jest wcale lepszy. — Zasugerował, przyprawiając mięso. — Zresztą z nożem Ci do twarzy.
— Po prostu w życiu nie usłyszałam takiego komplementu. — Oświadczyłam, uśmiechając się przez cały absurd tej sytuacji. — Nigdy nie skomplementowałeś mnie, kiedy byłam ubrana w cichu, które wycierałam godzinami. Kiedy miałam na sobie makijaż, który wykonywałam, tak jakby zależało od tego moje życie. I włosy ułożone niemalże włos po włosku. Z dodatkami wartymi fortunę. A mówisz mi, że do twarzy mi z nożem w nie moich ubraniach i włosami jakbym dopiero wstała? — Spytałam, otwierając puszkę z pomidorami.
— Tak. Oczywiście odojebana jak na wybieg też jesteś piękna. Jednak uważam, że to właśnie taka zasługujesz na komplement. Codzienna i prawdziwa. Bo pewnie taka nigdy nie dostałaś komplementu. Co najwyżej pytania, czy dobrze się czujesz? A ja uważam, że właśnie teraz wyglądasz najpiękniej. Kiedy nie zakładasz tych swoich zbroi i jesteś tak niezwyczajnie zwyczajna na swój sposób. — Wyjaśnił, kiedy ja stałam i wpatrywałam się w niego z szokiem. To było zagmatwane jednak zrozumiałam, o co mu chodzi. Tak przy Santiago często trzeba było się domyślać, bo wiele rzeczy mówił w sposób dosyć niezrozumiały.
— To nie miało sensu. — Oświadczyłam, chcąc nieco się z nim podroczyć.
— Tak jak dobieranie koloru szminki do podeszw butów a ty i tak to robisz. — Zauważył, a mnie ponownie zatkało. Niby jak to zauważył?
Casas kompletnie ignorując moje zdziwienie, zabrał ode mnie puszkę pomidorów i to, co wcześniej posiekałam. Wrzucił to wszystko na patelnie i ponownie odwrócił się do mnie przodem.
— Zachowujesz się czasem przerażająco. Kto niby zauważa takie rzeczy? — Spytałam, siadając na jednym z blatów.
— Ktoś kogoś zafascynowałaś na tyle, że zapragnął poznać każdy szczegół twojego życia. — Odpowiedział, ponownie się do mnie odwracając. Znowu dorzucił coś na patelnie a ja byłam już kompletnie skołowana.
— Brzmisz jak stalker psychopata, który stoi pod moim oknem i patrzy, jak śpię. — Zauważyłam, zakładając nogę na nogę.
— Więc pozwól, że będę twoim psychopatą stalkerem. — Rzucił niby od niechcenia wyjmując z szafki dwa kieliszki. Otworzył butelkę wina i nalał go do kieliszków, jeden mi podając. — To aż nie przystoi, żebyś go nie miała.
— Teraz gadasz jak popierdolony. Dokończ te swoje hiszpańskie specjały i wtedy do mnie przyjdź. — Poleciłam, schodząc z blatu i wychodząc z kuchni.
Udałam się do salonu i podeszłam do dużego okna. Spojrzałam przez nie na pogrążone w mroku miasto. Towarzyszył mi dziwny spokój, którego nie umiałam wyjaśnić. Zwykle, kiedy mój mąż i córka byli tak daleko czułam się nie swoja. Jednak nie tym razem.
Rozejrzałam się po salonie. A moją uwagę przykuło zdjęcie na monitorze laptopa. Spora rodzina, której nie kojarzyłam. Usiadłam na kanapie, przyglądając się zdjęciu jakbym naprawdę mogła z niego coś wywnioskować.
— To ostatnie zdjęcie mojej rodziny. — Wyjaśnił Santiago, akurat w tym momencie wchodząc do pomieszczenia z dwoma talerzami. Postawił je na stole i usiadł obok mnie. — To moi rodzice. Moi czterej bracia. A tu moje dwie siostry. To brat taty i moi kuzyni. — Tłumaczył, kolejno pokazując mi wszystkich na zdjęciu. — To było w święta. Rok później i to dokładnie rok później wszystkich ich zabito.
— Chciałabym powiedzieć takie ryzyko zbierania się razem, kiedy ma się taki zawód, a nie inny, ale po prostu nie potrafię. — Oświadczyłam, przenosząc spojrzenie na mężczyznę.
— Nie współczuj mi. Nie chcę tęgo. — Poprosił, popijając alkohol. — To było wiele lat temu. Zresztą sama oceń. — Zasugerował wskazując na oko, może dziesięcioletniego chłopca. — To ja.
— Byłeś ślicznym chłopcem. — Stwierdziłam, przyglądając się dziecku. — Kto by pomyślał, że taki uroczy chłopczyk wyrośnie na psychopatycznego stalkera? — Dopytałam, nie odrywając spojrzenia od zdjęcia.
— Hej co jak co, ale ja nigdy nie byłem uroczy. — Zaprotestował a ja poprawiłam się na kanapie. Zabrałam ze stołu talerz i zaczęłam jeść.
— Oj byłeś i to bardzo. — Zapewniłam chcąc go powkurzać. Lubiłam to robić. — Dobre to twoje hiszpańskie danie, którego nazwy już nie pamiętam.
— Ale niedługo. — Zapewnił, nachylając się nad laptopem i coś w nim przełączając. — To ja w ogólniaku. — Wyjaśnił przysuwając laptopa bliżej mnie, bym mogła dokładniej przyjrzeć się zdjęciu. Sam wziął talerz i też zaczął jeść.
— Dobra kurwa. Byłeś przystojny. W ogólniaku na pewno bym na ciebie poleciała. — Zapewniłam, wyjmując telefon z kieszeni. Weszłam w zdjęcia i mu go pokazałam. — To ja w drugiej klasie liceum. — Fakt, że miałam te zdjęcia, był zrządzeniem losu. Ostatnio mama robiła porządki i zarzuciła nas wszystkich milionem zdjęć.
— Pewnie nie jeden się o ciebie bił. — Przyznał, przesuwając zdjęcia czego wcale nie powinien robić. — Ale tutaj już nie koniecznie bym na ciebie poleciał.
— Byłam pijana okej? Rodzice do dzisiaj mi to wypominają. — Rzuciłam, oburzona popijając wino. Które nawiasem mówiąc, też było bardzo dobre.
— Chiaro jest do ciebie w ogóle nie podobna. — Zauważył, kiedy dotarł do moich zdjęć, kiedy byłam malutka.
— Wdała się w tatusia. — Oświadczyłam, sama zaczynając przesuwać zdjęcia na laptopie. Jak on mógł to i ja. — Jesteś podobny do mamy. W przeciwieństwie do braci. Oni byli podobni do taty.
— Tata zawsze mi mówił, że mam urodę mamy i jego skurwysyński charakter. Po latach się z tym zgadzam. — Przyznał, na co parsknęłam cichym śmiechem. — To twoja biologiczna mama? — Spytał, a ja spojrzałam na telefon.
— Tak. To ona. — Zapewniłam wpatrując się w zdjęcia, którego unikałam jak ognia. Szczerze podziwiałam Santiago za to, że ogląda zdjęcia zmarłych bliskich i jest z tym tak bardzo pogodzony. Mi ze stratą mamy nadal było ciężko.
— Jesteście bardzo podobne. — Zauważył, przyglądając się zdjęciu.
— Wiem. I mam nadzieję, że jestem, chociaż w połowie tak dobrą mamą, jak była ona. — Przyznałam sama nie potrafią oderwać wzroku od zdjęcia. — Najbardziej boję się tego, że umrę. I Charo wychowa się bez mamy.
— Dlatego ja nigdy nie zdecydowałem się na dzieci. Bałbym się, że zostanę bez rodziny jak ja. Lub zostaną zabite w imię interesów jak moje rodzeństwo i kuzynostwo. — Wyznał na co skinęłam głową. Rozumiałam jego strach. I to aż zbyt dobrze.
— Gdyby nie to chciałbyś mieć dzieci? — Spytałam nagle, wiedząc, że chodziłam po kruchym lodzie.
— Bardzo. Pragnę być tatą, jednak nie chce być egoistą i płodzić dzieci dla własnej przyjemności wiedząc, że te mogłyby być nieszczęśliwe. — Wyjaśnił, a ja przełknęłam cicho ślinę licząc, że nie zauważy mojego podenerwowania. — Wiesz, jaki jest moje drugie marzenie? — Dopytał już nieco weselszy, na co pokiwałam głową na nie. — Zakochać się kiedyś w kimś jak mój tata zakochał się w mojej mamie. Wiem, że byłem dzieckiem i mogę idealizować ich relacje. Jednak chciałbym móc patrzeć na kogoś, jak on patrzył na nią.
— To wielki dar być tak zakochanym. — Zapewniłam, przyglądając się zdjęciu jego rodziców. Którzy rzeczywiście patrzyli na siebie jakby byli wszystkim, co się liczyło. — I mieć zdrowie urodzić tyle dzieci. Ja po jednym mam dosyć. Nie powiem Twoi rodzice, nieźle się bawili.
— Nie żałowali sobie, nie ma co. Chociaż to obrzydliwe. — Przyznał, oddając mi telefon. Sam wyjął swój i włączył na nim piosenkę, której nie znałam. — Kiedy ta piosenka grała, rodzice zawsze do niej tańczyli. Poznało się na przyjęciu mafijnych rodzin, kiedy orkiestra grała, właśnie to. To brzmi nieco kiczowato...
— Jednak jest tak romantyczne, że jestem w stanie znieść ten kicz. — Zapewniłam, pijąc wino. Ta noc była czymś, czego nigdy nie spodziewałam się przeżyć. A jednak los czasem pisze dla nas zabawne scenariusze.
— Zatańczmy. — Poprosił brunet, wstając z kanapy. Wyciągnął dłoń w moją stronę a ja niewiele myśląc odłożyłam talerz i kieliszek, przyjmując jego gest.
Wstałam z kanapy. Lewą dłoń położyłam na jego ramieniu, a prawą trzymałam jego drugą dłoń. Jego lewą rękę wylądowała na mojej talii. Przyciągnął mnie do siebie, lekko a ja nie protestowałam. Pozwoliłam mu się do siebie przyciągnąć. W końcu puściłam jego dłoń, zarzucając obie ręce na jego kark. On za to obijał mnie mocniej w pasie. To była magiczna chwila. Jedna z tych, do których nigdy nie powinnam dopuścić. A jednak na to pozwoliłam, bo nie umiałam mu niczego odmówić.
Jednak kiedy jego twarz niebezpiecznie zbliżyła się do mojej, zrobiłam nagły krok w tym. Ogarnęła mnie momentalna panika. Stchórzyłam. Jednak z drugiej strony czy to było tchórzostwo? Miałam męża i dziecko. Nie powinnam tak zbliżać się do byłego kochanka.
Który co bym nie mówiła był kimś więcej niż tylko kochankiem.
— Powinnam już iść. — Oświadczyłam, na co ten pokornie skinął głową. Oboje wiedzieliśmy, że przekroczyliśmy granice. — Dziękuję za kolację. — Dodałam, ruszając do wyjścia z mieszkania.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że pragnęłam tam wrócić i znowu przez krótką chwilę być tylko jego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top