𝓧𝓧𝓥𝓘𝓘𝓘

Przeglądałam papiery z klubu. Jak się okazało wyjście z zaległości papierowych, zajmie mi nieco więcej czasu niż mogłam przypuszczać. No, ale tak to już jest, kiedy nie robi się wszystkiego na bieżąco. Jednak nigdy nie mam na to wystarczająco czasu lub po prostu mam za dobre wymówki. Powinnam w końcu przestać się wywijać i zacząć pracować. Kiedy znowu usłyszałam pukanie do drzwi. Dzisiaj jest jakiś dzień odwiedzin czy jak? Podniosłam się z krzesła i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam funkcjonariusza.

- Mogę w czymś pomóc? - Spytałam, patrząc na starego znajomego.

Anthony Hopkins pracował w policji na tyle długo, by wiedzieć, ile razy chciano złapać mojego ojca. I w końcu uparł się, że i mnie należy przymknąć. Był w tej tematyce nieugięty i wyjątkowo uparty. Już dawno zdążyłam się przekonać, że nigdy nie odpuści. Więc ta wojna będzie trwała dopóki któreś z nas się nie podda. A obaj jesteśmy na to zbyt uparci. I chyba całkiem dobrzy w tym, co robimy.

- Chciałem tylko porozmawiać. - Oświadczył, unosząc ręce do góry. - Osobiście, nie służbowo.

- Robi się poważnie. - Stwierdziłam i wpuściłam go do mieszkania. - Więc o co chodzi?

- Policja otrzymuje na Twój temat coraz więcej zgłoszeń. A ja wierzę w nie wszystkie. Jedynie brak mi dowodów. Umiesz się ukrywać tak samo, jak Twój ojciec. - Stwierdził, a ja spojrzałam na niego rozbawiona.

- Czyli przychodzisz tutaj i mówisz mi, że najchętniej to zgarnął byś mnie tu i teraz. To chyba niezbyt mądre skoro tak bardzo chcesz coś na mnie znaleźć. - Skrzyżowałam ramiona na piersiach, oczekując jego reakcji.

- W końcu podwinie ci się noga. Każdemu się podwija. I wtedy to ja zgarnę cię z przyjemnością. - Oświadczył, a ja jedynie przewróciłam oczami. - Twoja rodzina wygląda pięknie, jeśli chodzi o media. Matka zginęła przez policjanta, który nie powinien być dopuszczony do pracy. Potem twój ojciec wyszedł za kobietę, nad którą znęcał się mąż i którą sam uratował, przygarnął dzieci, które zawiódł system.

- Czyli twierdzisz, że całe moje życie jest ustawione pod media? - Spytałam, patrząc na niego, z niedowierzaniem.

- Być może. - Wzruszył ramionami, a ja zaczęłam się czuć coraz dziwniej. - W końcu ktoś zechce zeznawać na twoją niekorzyść. I to będzie twój koniec.

- Nigdy nie złamałam prawa. No, chyba że aresztujesz mnie za picie poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, co robią niemal wszyscy. Nic bardziej nielegalnego w życiu nie zrobiłam. - Zapewniłam, przyglądając mu się z cwaniaki uśmiechem.

- Jeszcze się przekonamy. - Stwierdził i skierował się do wyjścia.

- Następnym razem proszę nie przychodzić bez nakazu. - Poprosiłam, zanim ten zdążył wyjść z mieszkania.

Ten mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Następnie wyszedł z mojego mieszkania. Ja podeszłam do drzwi i je zamknęłam. Następnie wróciłam do gabinetu i usiadłam za biurkiem.

Policjanci robią się odważni i pewni swego. A to mi się nie podoba. Mają zgłoszenia. I to liczne. Jeśli ktoś teraz zacznie gadać i dostarczy dowody nie uciszę tego tak łatwo, jak zazwyczaj. Czyli muszę być jeszcze bardziej uważna i pilnować swoich ludzi.

Wyjęłam telefon i wybrałam numer do brata. Musiałam podjąć kroki. Inaczej mogło się to dla mnie skończyć wyjątkowo nieciekawie. A reszta życia za kratkami w więzieniu o zaostrzonym rygorze nie brzmiało jak dobre plany na przyszłość.

Wybrałam numer i przyłożyłam telefon do ucha. Czekałam pięć sygnałów, aż ten wreszcie odebrał.

- Był u mnie Anthony. - Oświadczył, darując sobie zbędne grzeczności. - Musimy przypilnować ludzi. Nikt nie może puścić farby, bo będziemy mieli przesrane. A ja nie potrzebuje problemów.

- Puszcze informacje po naszych ludziach. Będą wiedzieć, że nie opłaci im się mówić.

- Muszą bać się nas bardziej niż boją odsiadki. - Stwierdziłam, czując, że mam coraz miej miejsca na popełnianie błędów.

- Załatwię to. - Zapewnił mój brat, a gdzieś tam z tyłu usłyszałam jak ktoś się pląta.

- Ktoś z tobą jest? - Spytałam, uśmiechając się sama do siebie.

- To chyba nie twoja sprawa. - Oświadczył może nieco zbyt szybko.

- Kłamiesz coraz gorzej. Pozdrów ode mnie Caroline. - Poprosiłam i się rozłączyłam.

Spojrzałam na telefon i zastanawiałam się przez chwilę co dalej. Zapewne powinnam ostrzec i Santiago. Jego ludzie i jego błędy to też zagrożenie. Nie powinnam obdarzać go obdarzać zaufaniem. A tym bardziej nie powinnam nadmiernie udać jego ludziom. W końcu jestem prawie na sto procent pewna, że będą woleli, wrobić mnie jak swojego Alfę. Mimo wszystko wilkołaki są wierne swojemu przywódcy. Nie ważne czy te żyjące w dziczy, czy w mieście.

Wybrałam numer, jednak telefon przyłożyłam do ucha dopiero po chwili wahania czy na pewno chce to zrobić. Jednak mimo wszystko mamy umowę. Mieliśmy współpracować więc niech tak będzie.

- Czyżbyś już się za mną stęskniła? - Spytał rozbawiony, nie zawracając sobie głowy grzecznościami.

- Ostrzeż ludzi. Policja zechce ich aresztować i zmusić do zeznań. - Wyjaśniła, ignorując jego wcześniejszą wypowiedź.

- Są zdesperowani. - Stwierdził, słyszalnie zadowolony z tego, co powiedziałam.

- Nie wiem, czy to tak dobrze. W końcu to żmija postawiona w kącie zaczyna kąsać. - Zauważyłam, a ten zaśmiał się lekko. - I to nie jest zabawne. Nawet w najmniejszym stopniu.

- Dla ciebie nic nie jest zabawne. Bierzesz życie nieco zbyt na serio. - Zarzucił, a ja przewróciłam oczami. - Życie to nie tylko wieczne spięcie, powaga, praca i takie tam.

- Męczą nas teraz poważne problemy. Azjaci i policja to wymaga jakiegoś minimum powagi. - Rzuciłam, przenosząc wzrok na stertę papierów. - Dlatego proszę cię, zachowaj powagę, chociaż na teraz.

- Wierz lub nie, ale ja nie tylko się wygłupiam. Wymyśliłem, co możemy robić w sprawie Azjatów, dlatego powinniśmy się spotkać. - Zaoferował, a ja westchnęłam cicho.

- Kiedy? - Spytałam, zakładając nogę na nogę. Już teraz wiedziałam, że będę tego żałować.

- Dzisiaj u mnie. Jestem pewien, że znasz adres. W końcu to twoje miasto. - Stwierdził, śmiejąc się lekko.

- Będę, jak skończę pracę. - Zapewniłam, rozłączając się.

Rzuciłam telefon na biurko i przetarłam twarz dłońmi. Ufanie Santiago jest niesamowicie ryzykowne. Jednak podjęłam się tego ryzyka i nie pozostaje mi nic jak brnąć w to szaleństwo. Chociaż być może przyjdzie mi za to słono zapłacić.

Skupiłam się na papierach i wróciłam do ich przeglądania. Musiałam to skończyć, zanim spotkam się z Latynosem. Bo kto wie, czy po spotkaniu będę w stanie skupić się na pracy. Nikt tak nie wyprowadza mnie z równowagi, jak ten facet. I jednocześnie do nikogo innego nie ciągnie mnie w ten dziwny specyficzny sposób. Ta znajomość nie ma prawa dobrze się dla mnie skończyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top